Nos, czyli wątpliwa ozdoba twarzy
Ten organ wykorzystywany w kuchni i przy stole jest bardzo ważny. Jedzenie bowiem tym bardziej nam smakuje, im ładniej wygląda oraz (a może przede wszystkim) nęcąco pachnie.
Ostatnio spotkałem się – i to parokrotnie – z ludźmi, którzy odmawiali zjedzenia niezwykle smakowitego udźca jagnięcego, bo pachniał… jagnięciem. Inni kręcili nosem na comber dzika i łopatkę sarny, ponieważ deprymował ich zapach dziczyzny. W obu przypadkach gospodarze przyjęć poszli na rękę kłopotliwym gościom i przy pomocy prostych zabiegów, czyli wykorzystaniem mocno pachnących przypraw, stłumili naturalny zapach podawanego mięsa.
Ja zaś sobie pomyślałem, że jest znacznie prostsza metoda zapobiegania podobnym kłopotom. Nie zapraszać marudników do swojego stołu. Jeśli ktoś nie toleruje zapachu jagnięciny, niech je cielęcinę lub wieprzowinę. A kto nie docenia walorów dziczyzny, niech szybko przejdzie na wegetarianizm. Zabijanie aromatów własnych różnych produktów jest – moim zdaniem – kulinarnym grzechem. Może to bowiem doprowadzić do tego, że wszystkie dania będą pachnieć i smakować jednakowo. I wówczas najlepiej będzie zamiast siadać do stołu, na którym stoją parujące wazy i półmiski pełne kuszących, a różnych zapachów, wystarczy, że goście zostaną podłączeni do bezzapachowych kroplówek. Organizm się nasyci, a nos okaże się całkiem zbędnym, a czasem nawet szpetnym wyrostkiem na twarzy.
Tymczasem jednak polecam wielce pachnące przepisy:
Jagnięcina w papilotach
80 dag jagnięciny z łopatki, 4 duże ziemniaki, 2 cebule, 3 marchwie, 15 dag fasolki szparagowej świeżej lub mrożonej, duży pomidor, 8 ząbków czosnku, 12 cytryny, 3 łyżki białego wina, 3 łyżki oliwy, po szczypcie oregano i rozmarynu suszonego, pieprz, sól
1. Mięso podzielić na kawałki wielkości pudełka zapałek, ułożyć w salaterce. Zalać marynatą przygotowaną z wina, rozmarynu i oregano, soli, pieprzu, soku cytrynowego, oliwy i 4 ząbków czosnku.
2. Przygotować warzywa: ziemniaki, cebulę i marchew pokroić w kostkę, dodać pokrojoną fasolę, sól, pieprz, czosnek i oliwę.
3. Przygotować 8 kwadratowych kawałków pergaminu, ułożyć po dwa w ten sposób, aby utworzyła się gwiazda. Na każdym podwójnym pergaminie ułożyć po porcji mięsa i warzyw oraz plaster pomidora.
4. Związać sznureczkiem wierzchołek.
5. W piekarniku nagrzanym do 180 st.C piec danie 60 minut. Podawać z ryżem na sypko.
Comber sarni
2 kg comber sarni, 10 dag słoniny, 2 łyżki oliwy lub oleju, 10 dag masła, 1 cytryna, sól, pieprz
Na marynatę: 500 ml wytrawnego czerwonego wina, 2 marchewki, 1 pietruszka, 2 cebule, 2 liście laurowe, po 5 ziaren ziela angielskiego i pieprzu
1. Comber opłukać, oczyścić z błon i żył. Skropić sokiem z cytryny i posmarować oliwą czy olejem. Warzywa obrać, umyć i pokroić w plasterki.
2. Comber włożyć do kamiennego lub emaliowanego naczynia, obłożyć pokrojonymi warzywami i cebulą. Dodać rozgniecione przyprawy i zalać winem. Odstawić w chłodne miejsce na 2 doby.
3. Słoninę pokroić w słupki długości 3 cm. Wyjąć comber z marynaty, osuszyć, natrzeć solą, pieprzem i naszpikować słoniną. Ułożyć w brytfannie, polać 3 łyżkami stopionego masła i piec 2 godz. w temperaturze 200°C. Często polewać masłem, marynatą i sosem z pieczenia.
4. Upieczony comber pokroić na ukośne plastry. Na półmisku mięso polać sosem pozostałym z pieczenia.
Pieczeń z daniela z boczniakami
60 dag mięsa daniela, 8 dag słoniny, 2 dag mąki, oliwa, białe wino wytrawne, 25 dag boczniaków, sos worcester, ziele angielskie, jałowiec, sól, pieprz
1. Mięso umyć, osuszyć, usunąć błony. Ponacinać mięso ostrym nożem, naszpikować cienkimi paskami słoniny. Następnie natrzeć pokruszonymi kulkami jałowca i ziela angielskiego, solą, pieprzem, oprószyć mąką, zrumienić na silnie rozgrzanym tłuszczu, skropić winem i dusić do miękkości pod przykryciem (około 1 godziny).
2. Grzyby oczyścić, opłukać, pokrajać w paseczki. Podsmażyć i dodać do mięsa pod koniec duszenia.
3. Miękkie mięso, gdy nieco ostygnie, pokrajać w plastry w poprzek włókien i polać doprawionym sosem worcester.
Komentarze
dzień dobry…
niektóre noski są całkiem zgrabne …
ja nie lubię zupy rybnej bo nie lubię to maruda jestem nie do zaproszenia … 😉
Jolinku, też nie lubię różnych rzeczy. Mnie chodziło o zabijanie naturalnych aromatów niektórych potraw, które są ich wyróżnikiem. Jeśli nie lubisz zup rybnych to ich przecież nie jesz a nie domagasz się by zupa rybna pachniała jak grzybowa, prawda?
prawda … ale problem jest … jak się zachować przy stole gdy nam coś żle pachnie lub nie pasuje … można nic nie mówić ale z reguły gospodarz pyta jak widzi, że coś nie pasuj gościowi no i problem bo każda odpowiedź może urazić gospodarza … ja nie jem buraczków (uraz z dzieciństwa) … wszyscy wiedzą a dyskusja przy stole jest zawsze jakbym popełniła jakąś gafę …
Równie prostą metodą, a może przyjemniejszą(dla marudy) niż brak zaproszenia do wspólnego stołu, jest wiedzieć, czego unikać.
Od czasu wizyty amerykańskich przyjaciół, którzy skutecznie pokrzyżowali plany dziękczynnej kolacji( Melissa okazała się być w ciąży, więc przystawka z kozim serem nie, Sean kręcił nosem na jagnię, a rzecz się działa w Irlandii, gdzie są dumni, i słusznie ze swojej jagnięciny)- pytam, czy jest coś, czego nie jedzą 🙂
Fakt, nie urządzamy przyjęć dla dużych grup, większość ludzi i ich upodobania nie są nam obce, więc taką wiedzę na pewno posiąść łatwiej.
Zawsze też można zacytować naczelnika więzienia od Machulskiego, Mieczysława Klonisza. „Żryć tam, co dali!” 😀
Dyskutowanie o gustach (i o gafach) gościa przy stole świadczy tylko o kulturze dyskutujących.
Jagnięcina z cebulą, czosnkiem, cytryną (nawet jeśli to będzie 1-2 a nie 12 😉 ) i ziołami będzie miała głównie aromat tych przypraw. To samo z marynowaną sarniną. Jeśli mięso było z młodej i niezestresowanej sztuki, to tylko prawdziwy znawca rozpozna co je.
Bywa jednak mięso (dotyczy to także niektórych warzyw, owoców morza itp) którego zapachu nie da się wyeliminować, a i w smaku oraz na wygląd może być dla wielu osób odpychające, gospodarz przyjęcia powinien to przewidzieć i uwzględnić, i zapraszać gości z uprzedzeniem o menu lub zapytaniem, czego nie jadają.
Najlepiej jest, gdy goście dzielą gust gospodarza (i vice versa) bez zastrzeżeń, ale to jest rzadkie szczęście 🙄
Kiedy zapraszam gości, których gustu kulinarnego nie znam, wcześniej pytam, czy jest coś, czego nie jadają, bo nie lubią, nie mogą, odpycha ich. I zawsze uzyskuję informacje, co sprawia, że przy stole nie dochodzi do sytuacji wprawiających kogokolwiek w konfuzję.
A nos… hm, niektóre są całkiem zgrabne, ja tam swój lubię 🙂
ściagnęłam patent od J.O. na wyciśniete cytryny …. po wyciśnięciu wkładam do zamrażalnika i potem używam do gotowania np. ryżu lub kompotu ..
Jolinku, a jaki jest ten patent na cytryny?
Po wyciśnięciu soku z polówki cytryny przez Małżonkę -zostaje suchutka łupinka, ja tak nie potrafię. Wrzucam do gotujących się jajek, uprzednio posmarowawszy skorupkę- nie pękają.
patent polega na tym, że nie wyrzucasz wyciśnietej cytryny tylko wkładasz do zamrażalnika by potem użyć do jakegoś gotowania … z reguły się wyrzuca po wyciśnieciu to co zostało …
Kto gotuje jest panem i wladca wszystkich skladnikow oraz towarzyszacych napojow. I gosc nie ma nic do gadania. To jest stara zasada, duzo madrych slow fruwa w kosmosie naten temat, ale jeszcze wiecej glupich na ten temat napisano 👿
Sam wiem dobrze jak zareagowal bym, gdyby mi ktos przy stole zaczal truc …. , ze on olive tylko z pierwszego tloczenia, a teraz to tylko z grecji bo trzeba im pomagac wyjsc z kryzysu. Albo ze on teraz tylko taka wode minera pija jaka zapisano w regulaminie wody pitnej w swiatowej organizacji zdrowia 👿
Cytryny zamrażam i trę na tarce w całości, zsypuję do pojemnika i w razie potrzeby używam, ten proszek jest bardzo aromatyczny i przydaje się w różnych okolicznościach, zawsze zapasik czeka w zamrażarce. Oczywiście oprócz takich mam przeważnie też świeże.
Byc moze troszeczke przesadzilem, ale w przypadku Gospodarza nie idzie o zadne barowe danie. Kto uwaznie oglada jego obrazki wie ze jest to wyrafinowane pokazywanie malzenskiego doskonalego smaku, ze to sztuka gotowania nie tylko na wysokim ogniu. Jego stol prezentuje sie znacznie lepiej niz w wielogwiazdkowej restauracji. Obrusy sa biale a sztucce sa poukladane zgodnie z podawanymi daniami az do deseru. Wina podaje w dekadentce i dobrze wywietrzone ( sam wielokrotnie sie tym chwali).
A jest tego zawsze tyle, ze bez gadania jest co robic przez pelne cztery godziny.
Gdybym choc raz jeszcze w tym zyciu dostal zaproszenie, lecialbym nawet na skrzydlach condora 🙂
Używam cytryn tylko świeżych, a skórki tylko z cytryn nie traktowanych chemicznie zarówno przed zbiorem jak i po zbiorze. To znaczy używałam dotąd, bo na początku tygodnia zamarynowałam kilka ładnych sztuk i jestem ciekawa, jak będą służyły. Na razie stoją w słoju na chłodzie, każda przekrojona na krzyż prawie do podstawy, i w każdej łyżka soli z Guerande. Po tygodniu zostaną wyciśnięte do ostatniej kropli, ułożone ściśle w słoiku i zalane własnym sokiem z dodatkiem gałązki rozmarynu i całego peperoncino. Na wierzch warstewka oliwy i tak mają stać przez 4 tygodnie.
Potem może sprawozdam 😉
Przechowywać można podobno do pół roku. Używa się opłukane z resztek soli i drobno pokrojone.
Marudnych gości jakoś nie miewam, pewnie nie mają odwagi 🙄 ale opowiadałam tu już kiedyś o takich, co jedzą, aż im się uszy trzęsą i nie odmawiają dokładki, a opowiadają przy tym o wspaniałościach jedzonych ostatnio w jakiejś restauracji a to w Alzacji, a to w Niemczech (mieszkają w Bazylei, więc mają wybór) nie poświęcając słowa jedzonym potrawom.
Od dawna obmyślam grzeczną ale dosadną aluzję, ale wątpię, czy zostanie właściwie zrozumiana, skoro toleruję takie zachowanie od ponad 30 lat 🙄
Może jedząc w restauracji wspominają kolacje u mnie? 😉
Takich, jak u Szaraka jeszcze nie spotkałam.
O, dzisiaj ważny temat.
To prawda – każdy z nas niektórych potraw nie jada z różnych względów. Osobiście nie jadam pod żadną postacią płucek (konsystencja) dotyczy to także farszów z płuckami, zupy rybnej (zapach), niechętnie aromatycznej kuchni azjatyckiej na oleju sezamowym, nigdy owoców morza. Reszty lubię – nie lubię – zjem bez grymasów.
Jako gospodyni staram się zapewnić wybór stołownikom, np prócz dziczyzny podaję inne mięso i to samo z przystawkami : ktoś lubi śledzie, a ktoś tatara albo krem z krewetkami. Zawsze robię 2-3 rodzaje z różnych parafii. Nie wydaję większych przyjęć niż na ok 10 osób i zapewnienie różnorodności nie przekracza moich możliwości. Jeżeli są to osoby mało mi znane, to staram się, żeby i wątrobowiec na diecie i matka karmiąca znaleźli coś dla siebie w zestawie. Wegetarian podejmuję niesłychanie rzadko – właściwie tylko mojego Bratanka (raz na 10 lat) albo Marialkę 3 razy w roku, a ich gusta są mi doskonale znane i wychodzą zadowoleni. Raz tylko ,iłam gościa niesłychanie kłopotliwego.
Była to żona (z polskiej, emigranckiej rodziny zresztą, ale nie mówiąca po polsku) wicedyrektora liceum w Vitre. Geniusi szkodziło wszystko i zawsze – znaleźliśmy jednak na nią radę: kilogram śliwek w czekoladzie wystarczał za całą, wielogodzinną kolację
ja też mrożę całe cytryny w sezonie … ale trę do potrway na bieżąco …
kiedyś już tu link na ten temat podawałam ….
http://www.zdrowinacodzien.pl/2012/10/prawda-nieprawda-cytryna.html
Troche niepokojaco wyglada na zdjeciu ten udziec jagniecy .Wyglada bardzej na uduszony niz upieczony. Nie powinien byc tego koloru, chyba, ze byl przed wlozeniem do pieca dlugo trzymany w plynnej marynacie i potem za dlugo pieczony, az ponownie odzyska miekosc i da sie przezuc.
Udziec jagniecy po wyjeciu z pieca powinien miec rumiana skorupke, a po rozcieciu powinien byc mniej lub bardziej rozowy w srodku. I rozplywac sie w ustach.
To drogie i wykwintne meiso, wymagajace lekkiej lapy i szacunku, jeszcze bardzej niz cielecina..
Co innego baranina, ale kto dzis regularnie jada baranine?
Jolinku, dzieki za patent z cytrynami !
Kocie,
pozory (jakość zdjęcia?) czasem mylą i udziec może wyglądać z wierzchu jak ten, co Cię zaniepokoił, a w środku tak 😉
Jestem pewien, ze nie tylko Kot Mordechaj ale i inne koty, zjadlyby prezentowany na obrazku Gospodarza udziec jagniecy bez udzialu sztuccow i jak to na koty przystalo, porcelana wylizana by zostala do polysku 🙂 🙂 🙂
U nas dzisiaj zabawa z „samojeżdżącym ” mopem. Młodsza wczoraj wymieniła urządzenie, przez całą noc było podłączone do zasilacza, a potem próba. Ta zabawka działa na zasadzie elektrostatycznej – żadnego pojemnika na zmiotki, tylko zakładany taki „plaster” z modyfikowanego papieru, fliseliny albo jeszcze czegoś innego, Pies jest zafascynowany – coś jeździ, błyska światełkiem, cichuteńko mruczy, a te wstrętne baby nie dają się pobawić. Przecież widać z daleka, że to zabawka dla psa, a one zagarnęły dla siebie!!! Czy sprząta? Tak, sprząta, nawet b.dokładnie, tylko bardzo wolno. Psia sierść, listek pietruszki, okruszynki, piasek i owszem, ale już kawałeczki rozgryzionej ps iej zabawki – nie. Jak się urządzenie dorwie do listwy przypodłogowej, kąta między listwami, głębokich fug między kaflami w kuchni, to dalej nie chce ruszyć – tyle tam roboty znajduje. Po gładkich panelach w pokoju jeździ szybko. Kiedy wyłącza się urządzenie, zdejmuje się papierową tarczę z przylepionymi śmieciami i wyrzuca do kosza. Okres ładowania przed następną robotą trwa 8 godzin, pracować może 2 godziny. Jest cichy i lekki – fajna szczotka do zamiatania suchych powierzcni.
O! O! Tak wlasnie powienien wygladac platek jagniecego udzca. Do tego fasolka szparagowa (al dente!) oraz grube frytki z batatow upieczone na blasze ze swiezym rozmarynem. Popikane jakims granache’em czy co tam pod lapa.
To kiedy zapraszasz?
Stara kiedys dokonala cudownego rozmnozenia malutkiego udzca jagniecego.
Miala miec na kolacji dwie dodatkowe osoby – przyjaciolke, jej ojca i siebie. Udziec i dwa duze ziemniaki do upieczenia mialy byc dla Staszego Pana i dla siebie, przyjaciolka, bezmiesna, miala dostac kawalek lososia i resztki quiche’a.
Nagle, po powrocie z kina piec dodatkowych osob oznajmilo, ze chetnie posili sie „byle czym” u Starej. Byla niedziela wieczor i zadnych sklepow w poblozu. Stara wpadla w panike i trzesaczke.
Ale nie bylo wyboru. Miala jeszvze w lodowce ledwo napoczery duzy tort urodzinowy z jakiejs dobrej piekarni.
Szybki pokrolila dwa duze ziemniali w cieniutkie plasterki, skropila oliwa i na blache. Udziec wsadzila do pieca na 25 minut, oblozywszy go plastrami cebuli i zabkami czosnku. Po wyjeciu z pieca byl jeszcze mniejszy. Przystapila do krojenia cieniutenkich rozowych plasterkow, Wyszlo po dwa wieksze i jednym nieco mniejszym na glowe. Do tego cieniutkie plasterki ziemniaka oraz duza miske salaty. Przynajmniej wina bylo dosc zapasow w domu.
I wszyscy orzekli, ze jeszcze tak delikatnej jagnieciny nie jedli. Jeden malutki udziec przeznaczony na dwie osoby, nakarmil siedem!
Szybko postawila na stole tort!
Nigdy tego wyczynu nie zapomniala. Do dzis puchnie z dumy.
Pyrze się coś podobnego trafiło (nie z takimi delikatesami” w czasie tegorocznej wizyty Krystyny. Były kluchy z kapustą. Inka obwoziła Krystynę, to ją zaprosiłam – kluski dlatrzech osób spokojnie nakarmią cztery osoby. Tak, tylko Inka pełniąc blogowe obowiązki nie nakarmiła Lucjana – nie ma sprawy: Niech Lucjan przyjedzie na kluski. W międzyczasie kolega, który miał u nich gościć, wydzwonił Inkę, bo mu się samochód rozkraczył na przedmieściu Poznania. Mogę przyjechać z Andrzejem? Możesz. W rezultacie owe kluski dla trzech pań zjadły cztery panie i dwóch panów. Barszczyku do picia wystarczyło.
Kocie,
my tu mówimy o prawdziwych jagniętach i ich małych udźcach, a nie o 2-kilowych nowozelandzkich prawie owcach. Takich małych i młodych to u nas praktycznie nie ma w sklepach, ale da się zamówić u hodowcy, tyle że z całym dobrodziejstwem 12-17 kg reszty jagnięcej tuszy.
Aktualnie mój Liebherr jest kompletnie zapełniony półświnką alpejską, fasolką, szpinakiem, czereśniami, śliwkami, truskawkami, grzybami…
Jak się poluzuje i zrobi miejsce, to zamówię.
Npwpzelandzkie raczej nie wchodza w rachube.
Mowimy o lokalnych jagniatatkach. Podobno lokalne sa tez w sprzedazy w Polsce. To sa juz nowe rasy jagniat. Nie te hodowane na welne i mlekom ktire ponoc rzadko dajka dobre mieso.
Nowozeladzkie oczywoscie tez sa dobre, ale tylko wowczas gdy sie ma gwarancje, ze nie przelezaly kilka lat w zmnrazalniku. Zdarzalo mi sie kupowac dobre nowozelandzkie ale tylko w supermarkecie do ktorego mam zaufanie i gdzie sa do uslug kompetentni rzeznicy. Kiedys doradzili mi wspanialy rack of lamb – 15-16 minut w piekarniku na piec osob..
Czy świnka alpejska też jada zioła, jak jej rogate koleżanki?
Mniej tłusta? Bardziej aromatyczna?
kiedyś to się było gospodarnym …. kurczak 1 na kartki i zrobiło się obiad dla 2 dorosłych i 2 dzieci na dwa dni – z piersi kotlety, z nóżek i skrzydełek potrawka a reszta była na galeretki drobiowe na dwie kolacje …
Krzychu,
świnka alpejska jest wysportowana i dobrze odżywiona paszą treściwą i serwatką a discretion, hasa po łące i żre pokrzywy, ogólnie biorąc wygląda na szczęśliwą 😉 Towarzysząc krowom przenosi się z hali na halę, więc i świata kawałek obejrzy, a do tego ma kilka koleżanek (moja miała 5) to i na stres nie narzeka. Ani na samotność.
Bo to byly kury, nie kurczaki. Prawdziwem nie fabryczne, wiec drogie.
Zagniotłam ciasto na pierniki „im.sen. Biereckiego” Dlaczego? A, bo dostaliśmy ofertę od Kasy Strefczyka (nigdy nie korzystałyśmy z usług SKOK) – z jednej strony uprzejma oferta pożyczek „na wszystko”, z drugiej przepis na pierniczki. Sąsiadka upiekła i mówi, że dobre. To zrobiłam z podwójnej proporcji – dla mnie i dla Haneczki i jutro będę piekła.Jakie to ciasto? Jak dotąd kiepsko się lepi, dodałam 3 łyżki kefiru, może do rana trochę zwilgotnieje. Jutro sprawozdam.
Wszyscy sobie poszli?
To ja sobie poczytam.
Nie ma Alicji, Cichala, Nowy w bolnicy, Orca?
To ja się pożegnam. Jutro będę się pojawiała w piernikowych przerwach. Upiec 200 pierników, to „pikuś” ale rozwałkować ciasto na 200 pierników, to jest wyzwanie.
Dobranoc.
Mój ulubiony szpetny wyrostek.
Zabijanie aromatów własnych różnych produktów nie jest jednym z grzechów głównych, nawet kulinarnych. Grzechem nie jest nawet kulinarna pycha.
Polewanie pieczeni z daniela sosem worcester, w dodatku przyprawionym i awersja do buraczków to abominacja, ale od czego są lżejsze kary?
W podsumowaniu – grzeszników należy publicznie wychłostać i ponownie zaprosić. W ostateczności można wprosić się do domu kogoś kto zawsze swym udźcem czy combrem wszystkich bez wyjątku zachwyci. Na szczęście dla nas jest w czym wybierać.
Nie u mnie 🙂
nemo – nie tak dawno wspominałam o cytrynach peklowanych w soli. Zrobiłam dwa rodzaje.
Jeden: cytryny pokrojone w ćwiartki, ułożone przemiennie – warstwa soli, warstwa cytryn itd – w wysterylizowanych słoikach i zalane sokiem z cytryny (cytryn). Po tygodniu gotowe do użycia. Wspaniałe jako dodatek do sałatek (po usunięciu miąszu i białej części, skórki pokrojone w wąskie paseczki dodajemy do sałatki np pomidory, sałata zielona, piórka cebuli, oliwka połączona z octem winnym, posypana na końcu ziarenkami granata). Również doskonałe do macerowania lub nacierania mięs i drobiu. Ponoć doskonałe do koktailu Margarita lub przybrania Bloody Mary. Tego jeszcze nie próbowałam.
Drugi – marokański: całe cytryny nakrojone na krzyż, wypełnione w powstałej szczelinie solą, ułożone ściśle w słoju, posypane kolejną porcją soli, z dodatkiem ziaren kardamonu i ostrych papryczek zalewamy wrzątkiem i odstawiamy na 40 dni. Zastosowanie podobne jak w przepisie poprzednim. Ja wykorzystałam również do napełnienia kurczaka (przedtem natartego wewnątrz i na zewnątrz cytrynami i cytrynową solanką z przepisu pierwszego), nie trzeba już solić ani doprawiać. Pieczony w prodiżu halogenowym był wspaniały. Kruche, soczyste mięsko o odświeżającym aromacie i chrupiącej skórce.
W obu przepisach należy używać sól morską w kryształach.
Nie wstawiałam słojów do lodówki lecz trzymałam w ciemnym, chłodnym schowku.
Na pewno wyczarujesz smakowite dania z dodatkiem cytrynowego eksperymentu – smacznego.
Jestem Pyro,
tylko oszczędzam łapę, wolę czytać niż pisać, z daleka omijam komputr. I niestety, nie pomogę Ci w rozwałkowywaniu ciasta, bom kontuzjowana.
Spodobał mi się przepis bajaderki na cytrynę – zamrozić, zetrzeć, trzymać w zamrażalniku na dodatki.
Swieżą prawie zawsze mam, ale czasem zapomnę, a taka starta, nie za dużo, zawsze sie przyda.
Na wszystkie wpisy pod tytułem „tak powinno wyglądać, tak smakować” biorę tak zwany współczynnik, bo każdy ma swój smak, de gustibus…
Ja na przykład lubię stek wysmażony, nie cierpię krwistych (jak trzeba, to zjem „w gościach”), Jerzora stek wysmażony ekstra musi być.
A surowe ryby zajada bez niczego 🙄
Rozumiem Alicjo, że tym razem złożono złamanie poprawnie. Na jak długo w gipsie?
Omijaj nie tylko pisanie, wałkowanie lecz i inne zajęcia (czytaj: pracę), nadmierny wysiłek może niekorzystnie wpłynąć na stan – jak to nazywasz – łapy.
Pozdrawiam i życzę mało swędzenia pod gipsową pokrywą i rychłej poprawy (wiem, wiem określony czas)
Echidna
Alicjo, ta cytryna to faktycznie dobry sposób, ale nie na Twoją rękę, ciężko się trze, lepiej zatrudnić Rowerzystę, a Mrusia niech pomaga pazurkiem, w ramach pokuty.
dzień dobry …
udanych Mikołajek …. 🙂
…gdzieś na Pojezierzu Mazurskim (tam strasznie zimno, prawda?) 😛
A propos nosów wszelakiej wielkości, kształtu, ydolności powonienia…
https://www.youtube.com/watch?v=kf_2D5cJgyM
jedyne 26 minut filmu, jak kto ma czas i ochotę na dawkę dobrej gry aktorskiej w ww tematyce
Dzień dobry na 2 minuty – moje ciasto dalej nie lepi się, kilka łyżek zimnej wody? Spróbuję.
No i pomogło. Nie jest to wada podstawowego przepisu – ta kruszonka zamiast ciasta, tylko mojej modyfikacji. Otóz w przepisie podstawowym na 55 dkg mąki, przewidziano szklankę miodu. Ponieważ robię z 2 proporcji, musiałabym mieć 2 szklanki miodu, a w domu miałam (jak się okazało) szklankę. Zamiast drugiej szklanki miodu dałam szklankę cukru trzcinowego, kryształu. I to on daje tę upartą granulację. Jeszcze pogorszyłam sprawę dorzucaąc szklankę posiekanych orzechów. Teraz, po dodaniu wody i ugniataniu, mam ciemnobrązowy, słodki beton, Pierniki powinny się udać.
Słodki beton z orzechami nie jest zły Pyro, ino zęby trza mieć jak wilkołak. Ewentualnie można pociumkać
Uff, upiekłam. One zmiękną, Echidno, na surowo był beton, a miejscami piasek, jakby robotnicy zajęli się cementem we własnym zakresie (tu mordka). Pierwsze wrażenia : bardzo smaczne, twarde, jak kamienie ale w ustach po minucie już się rozpływają. Nawet Pyra czekająca na zęby może spokojnie zjeść, to co ułamie. Po drugie nie jest ich dwieście, jak zapewniali bankierzy (przepis podstawowy na ok 100 pierników) moich jest w sumie ok 160, Ciasto rzeczywiście kiepsko się lepiło:P wałek, foremki, matę wystarczyło przetrzeć papierowym ręcznikiem i schować. Na rrok spokój. Za tydzień, 10 dni wypaćkam czekoladą, lukrem itp
W pobliskiej cukierni była dzisiaj degustacja piernika marchewkowego,był bardzo smaczny i zainspirował mnie świątecznie.Czytam sobie teraz różne przepisy na takie ciasta.Czytanie przepisów to już połowa przyjemności 🙂
Wczoraj wieczorem byliśmy na koncercie Zaz.Co za wulkan energii,a towarzyszy jej znakomity zespół muzyków:https://www.youtube.com/watch?v=tmiI98EG1Fo
Dochodzę jednak do wniosku,że obecność na takich koncertach wymaga niezłej krzepy.
Przez ponad cztery godziny nie masz jak i gdzie usiąść:
najpierw stoisz,by odpowiednio wcześniej wejść do sali,
potem stoisz na koncercie,bo to był tego rodzaju występ,
a na końcu stoisz w gigantycznej kolejce do szatni.
Kiedy w końcu siadasz wygodnie w samochodzie,by wrócić do domu jesteś najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem 😉 Po drodze nucisz sobie dla odpoczynku piosenki z koncertu 🙂
Danuśka – a mnie piekielnie męczy patrzenie na artystkę miotającą się po scenie w rytm ogłuszającej muzyki. Jedną piosenkę – z przyjemnością.
Nemo,
Śliczne te Twoje śniadanie na trawie 😉
Pogadałam z Żabą. Będzie „pewnie znowu pasztet. Co najmniej z 15 kg mięsa, inaczej szkoda bałaganu w kuchni”. Żaba robi pasztet „z wszystkiego”- dziczyzny, kaczki, kur i wieprzowiny. Podobno paszteci też Haneczka ale daleko nie w takiej ilości – ani takich zamrażarek nie mamy, ani takiej dużej rodziny. Ja na Wielkanoc zrobiłam dziczy pasztet z 4 kg i jeszcze mam jedną kostkę (ok 40 dkg) w zamrażarce. Teraz Brat zapowiedział, że dostanę po kawałku pasztetu z kaczki, z gęsi i z królika. Starczy mi pewnie na pół roku
Jakież puste wieczory ostatnio. A tu w RP nadzwyczaj ciekawa recenzja w retrospektywnej wystawy Olgi Boznańskiej w Krakowie, a w SO wywiad z Kazimierzem Kutzem z roku…1981. Boziu, ileż egzaltacji w nas wtedy było i ile obaw i niepewności.
Puste, bo wszyscy pewnie już żyją świętami, pieką pierniki i takie tam.
Pyro,
znakiem tego nie musisz chyba w tym roku robić pasztetu?
Ja kontempluję nicnierobienie, leżenie bykiem na kanapce i czytanie książek.
Pustki, bo chyba większość już żyje świętami.
Ja kontempluję nicnierobienie 😉
Dzisiaj św.Mikołaja – mnie się wydaje, że ten zwyczaj jest w zaniku. W moich rejonach 6 grudnia przychodził św.Mikołaj (pan D.) i rozdawał prezenty, pod choinkę też były.
Niezmiernie mnie śmieszy poznański „Gwiazdor”, który chyba był na długo przed tym, jak pojawiły się „gwiazdy” szoł biznesu.
Idę ugotować makaron.
Alicjo – Gwiazdor przychodził w Gwiazdkę, jak sama nazwa wskazuje. Św. Mikołaj z dziećmi się nie widywał. Bachory wystawiały na noc przepięknie wyczyszczone buty i święty wkładał w nie owoce i słodycze (wyłącznie) albo rózgę, Na Pomorzu i Kujawach w Wigilię chodziła Gwiazdka – żeńska odmiana Gwiazdora.
A u nas pojawiał się św. Mikołaj odziany jak na obrazkach, wąsy, broda i czapka z pomponem, no i miał rózgę w ręku.
Przepytywał na okoliczność chuligaństwa i złych uczynków, dla porządku dał kilka rózeg na tyłek, a potem wręczał prezenty. Znikał szybko, a za chwilę pojawiał się pan D.
opowiadał, że właśnie minął się z Mikołajem, po czym siadali z Tatą do dzbanka wina domowej roboty. Pod choinkę prezenty przywoziła Babcia. Poza słodyczami nieśmiertelne piżamki, jak podrosłyśmy, piżamki przejęło młodsze rodzeństwo, a my jako „panienki nastolatki” dostawałyśmy ciepłe barchanowe „Victoria’s secret” do kolan, żeby nam się nerki nie przeziębiły.
Mini rozkwicie – i jak tu żyć?!
Po Nowym Roku był jakiś Dziadek Mróz, czyli Tata przywoził z lecznicy powiatowej paczki dla dzieci – bardzo dużo słodyczy, bezgenderowe te paczki były.
*mini w rozkwicie
Kiedy szalał, dzieciaki spały. To Gwiazdor przepytywał l z paciorka (potem z katechizmu) i ewentualnie wymierzał kare na siedzenie.
No to u nas Mikołaj (6-go grudnia!) przepytywał nie tylko z grzechów, ale i z paciorka, i w ogóle piętrzył trudności, a my patrzyłyśmy na ten wór z prezentami…
http://dziendobry.tvn.pl/wideo,2064,n/wlascicielka-kopalni-zlota-chyba-jedyna-w-polsce,151386.html
Jagnięcina w przestworzach
dzień dobry …
4 etapy życia ….
1. wierzysz w Mikołaja …
2. nie wierzysz w Mikołaja ….
3. jesteś Mikołajem …
4. wyglądasz jak Mikołaj …
z netu …
Tradycja mikołajkowa w narodzie nie ginie !
Ukochany Latorośli,w ramach reperowania studenckiego budżetu,pracuje w Empiku.
W piątek oraz wczoraj ruch był ogromny-książki,płyty,gry komputerowe sprzedawały się,jak świeże bułeczki.Przed Świętami będą oczywiście,jak co roku,coraz większe większe tłumy klientów.Ekipa pracuje przez cały grudzień we wzmocnionym składzie,
a nadgodziny to oczywista oczywistość w tym okresie.
PS.Z racji Mikołajek,Świąt i koncertu Zaz w Warszawie jej najnowsza płyta sprzedaje się
znakomicie,
W ramach odchudzania Młodszej i szaf, spadły na mnie portki, spódnica i kilka bluzek „po domu”. Przy tej okazji Młodsza z nostalgią wspominała, jak w wieku 11 lat obydwie miały ogromną chęć wydziedziczenia matki z jej malowanej spódnicy letniej. To była spódnica uszyta w głębokie, niezaprasowane kontrafałdy z kuponu kretonu kupionego w „Cepelii”. Ma białym tle ,miała szare, nieregularne paseczki, a od dołu szeroki, 22 cm pas malowany w wielkie, czerwone kwiaty. Pyra do niej nosiła czarny golfik i wielkie, czerwone korale, a smarkate zazdrościły. Powiedziałam, że dostaną wymarzony ciuszek kiedy już będzie im pasował. Rzuciły się przymierzać i – żadna nie była w stanie tej spódnicy zapiąć. Obydwie gimnastyczki miały talię szerszą, niż 40-letnia matka trojga dzieci. Byli czasy…byli, ale się skończyli. Ostatnią spódnicę na 61-63 cm w talii szyłam sobie, kiedy zdawały maturę.
U mnie juz po obiedzie. Zaparzylam ciasto na pierogi i za pol godz wezme sie za walkowanie ciasta a pozniej lepienie pierogow. Powinnam zrobic tak jak Nemo i poczekac kiedy rodzina bedzie w komplecie i wszystkich zapedzic do lepienia. Deszcz pada wiec znalazlam sobie zajecie.
No właśnie, ta talia 🙄
Waga się prawie nie zmienia, ale tłuszczyk się przemieszcza na z góry upatrzone pozycje – talia!
Kiedyś 66, a teraz …nie powiem, bo nie mam talii 🙁
Danuśka,
a czy Młody Latorośli zauważył, co sprzedaje się najlepiej?
Piękny słoneczny poranek tutaj, lekko minusowo.
Obiad u Lisy, pewnie coś bawarskiego (niestety, nie golonka!), bo Lisa pochodzi stamtąd i jej kuchnia jest właśnie taka, bawarska. Starsza pani nie ma dla kogo gotować odkąd Frank odszedł (cała rodzina w Szwajcarii), spotykamy się częściej na obiadkach-herbatkach. Przed świętami – obowiązkowo! Na święta przyjedzie do niej córka z wnuczkami.
Widzę, że elap robi pierogi trochę innym sposobem. Ja też do mąki wlewam gorącą wodę, ale zaraz zagniatam ciasto, tylko potem daję mu odpocząć pół godziny przed wałkowaniem. Rzeczywiście nie ma co czekać tylko znaleźć w sobie chęci do zrobienia pierogów i uszek. Ilości niezbyt duże, więc poradzę sobie sama, tym bardziej że pomocników nie mam.
Mikołajki mają się dobrze, ale raczej wśród dzieci i młodzieży. Starsi występują w roli sponsorów. Prezenty z tej okazji są raczej symboliczne. Coraz częściej są to także wyjścia z dziadkami do kina, na pizzę, albo do Parku Technologicznego.
O żadnych rózgach w dzisiejszych czasami nie może być mowy. Zresztą przecież wszyscy są grzeczni, albo przynajmniej bardzo się starają.
U mnie obiad dopiero za chwilę a to dlatego że zaplanowałam dziś upieczenie kurczaka w całości. Ale zrobiliśmy sobie przed południem wycieczkę krajoznawczą i wybraliśmy się do rezerwatu Kępa Redłowska. Oprócz walorów krajobrazowych i cennych okazów roślinnych/ niewidocznych o tej porze roku/ można obejrzeć też tam baterię artyleryjską w postaci czterech wielkich armat posadowionych w betonowych stanowiskach. Ponoć uchodzą one za bardzo atrakcyjny zabytek militarny. To było jedno z kilku miejsc, które choć położone dość blisko, jakoś są omijane. Generalnie militaria nie pociągają mnie, ale rezerwat, gdzie można chodzić po wyznaczonych ścieżkach wśród bukowego lasu jest bardzo interesujący. Z powodu nieplanowanej wcześniej wycieczki obiad jest trochę później.
Alicjo-oto jedna z doskonale sprzedających się książek.To na pewno byłaby ciekawa lektura dla wielu naszych Blogowiczów 🙂
http://www.empik.com/ameryka-po-kawalku-walkuski-marek,p1102965284,ksiazka-p
Słucham czasem w „Trójce”korespondencji Marka Wałkuskiego i to są rzeczywiście bardzo ciekawe opowieści.Poza tym on sam wydaje się być bardzo sympatycznym człowiekiem.Wiele wskazuje na to,że Mikołaj przyniesie mi tę książkę pod choinkę 😉
A co do moich ubrań sprzed wielu lat,to zdarza się,że niektóre z nich nosi chętnie
Latorośl rzucając zdziwioną uwagę:Mamo i to było na Ciebie dobre ???
U nas były dzisiaj na obiad gołąbki z włoskiej kapusty z nadzieniem z mięsa już wcześniej podsmażonego z dodatkiem pieczarek,wszystko tradycyjnie wymieszane z ryżem.
Lubię też nadzienie z dodatkiem kaszy gryczanej,ale ta była na obiad dwa dni wcześniej
zatem nie chcieliśmy już z tą kaszą przesadzać.
Danuśka,
ciekawa ta pozycja książkowa, lubię takie rzeczy, bo mogę skonfrontować własne odczucia z czyimiś. Zanotowane.
Od jakiegoś czasu nie wyrzucam niektórych ulubionych szmat, jak na przykład dżinsy – dzwony sprzed 10-12 lat, bo moda lubi powracać. Niedawno je przymierzyłam, wszystko jak trzeba, tylko nie bardzo się dopinają w miejscu, którego nie ma (talia!).
Ale nie tracę nadziei – może to miejsce pojawi się znowu wtedy, kiedy dzwony będą modne 🙂
Ach,przecież muszę opowiedzieć o najważniejszym-o naszym dzisiejszym spotkaniu z dzikiem.Dzik był naprawdę potężnych rozmiarów,ale dzięki Bogu znajdował się na terenie parku otaczającego Pałac Natoliński (znanym Koleżankom Warszawiankom,bo zwiedzałyśmy ten zabytek razem).Park jest ogrodzony i na co dzień publiczność nie ma tam wstępu,a że jest to teren bardo rozległy,to jest ostoją dzikiej zwierzyny.
Mój niestraszony pies zboczył ze ścieżki,którą codziennie spacerujemy,przelazł przez ogrodzenie i po około dwóch metrach stanął oko w oko z owym dzikiem.
Zwierzę spojrzało na Piksela groźnie i pies natychmiast opuścił niebezpieczne rewiry,
a ja miałam okazję oglądać to wszytko z niedalekiej,ale bezpiecznej odległości.
Alicjo-prawie na 100% byłam pewna,że ta książka Cię zainteresuje 🙂
Krystyno 🙄 co to takiego ten park technologiczny?
Interesuje mnie to, bo swego czasu mialem afere z trojmiastem, i ty od czasu do czasu przypominasz mi, piszac i o tym i o owym. Ale od czasu kiedy pierwszy raz przezylem w zachodnim berlinie, i pare nocy, i pare dni, bardzo szybko rozjasnilo mi sie w lepetynie, ze tak szybko moja milosc do berlina nie minie, aczkolwiek zdrady dokonywalem wiele razy.
Tak sie sklada ze zylem, i dusza, i cialem w trojmiescie, w jego trzech czesciach. Oczywiscie moglbym wygoglac co to takiego, ale mnie interesuje twoje widzenie tego miejsca.
Bylem tez dzis w parku. Wyasfaltowana sciezka wokol parku tempelhofskiego ma dlugosc ponad szesc kilometrow. Dzis zrobilem dwa okrazenia na longboardzie, a ze wiatru nie bylo to by przemieszczac sie, 👿 musialem mocno naciskac na podeszfe 👿 . Uff, jeszcze para odchodzi a browar wsiaka i wsiaka.
A wczoraj 🙂 🙂 🙂 naturalnie, ze byl i u nas pan mikolaj. Zreszta jak co roku o tej samej porze, troszeczke za wczesnie bym mogl go zobaczyc 🙂 🙂 🙂 🙂 , bylismy jeszcze z Przyjacielem w pieleszach 🙂 🙂 🙂
Przyszły prawnuki sprawdzić, czy Mikołaj czegoś dla nich u prababci nie zostawił. Obłowili się, bo Młodsza dała im już gwiazdkowe prezenty, bo ona wyjeżdża w 1-sze święto, a oni przyjdą w drugie. Tak więc Igor uniósł do domu dwa markowe t-shirty i portki przywiezione z Włoch, a Nadia dostała wielki domek dla lalek – bez mebelków. Teraz przez dwa lata trzeba go meblować, bo maluch jest jeszcze głupiątko i nie rozumie do czego to – sama próbowała tam włazić. Nasz pies nie jest nauczony jadać słodyczy – do dzisiaj. Nadia trzymała w łapce zwinięty wafelek, do połowy polany czekoladą. To suche zjadła, część czekoladową dała psu. W efekcie można było podziwiać Nadię, za nią krok w krok jamnika, aż w pewnej chwili Radzio pociągnął energicznie za koszulkę dziecka, Nadia z impetem siup na sempiternę, a pies spokojnie zabrał jej kolejnego wafelka z rączki. Trzeba było schować wafelki. Protestowali energicznie – i pies i panienka.
Pyra dzisiaj jadła kotlety mielone z dodatkami i na jutro jest to samo.
Pyro, czekolada dla psów może być zabójcza !!!!!
Potwierdzam. Czekolada jest grozna trucizna dla psow.
Dziewczyny – to był 1 wafelek średnicy 1 cm, potem drugi zabrany Małej. Ileż tam tej kuwertury było?
Ale po co dawac Psu trucizne?
Jak ktoś nie wie o tej czekoladzie, to daje – ja też o tym nie wiedziałam, aż kiedyś ten temat poruszył na blogu chyba Kot.
Nie wyobrażam sobie, żeby Pyra dawała Radyjku czekoladę w zbrodniczych celach 😯
Jako, że Nadia będzie w kwietniu przyszłego roku osobą 2-letnią, rozwój intelektualny ma +/ – taki, jak nasz pies. Obydwoje mało rozumni, a dla psa było to nowe doświadczenie, bo dotąd nigdy nikt mu czegoś takiego nie dawał (i chyba nie da)
Szaraku,
Pomorski Park Technologiczny w Gdyni oraz Centrum Experyment znajdują się przy Alei Zwycięstwa, czyli ulicy, która prowadzi do Sopotu i Gdańska. Jeszcze tam nie byłam, widuję te obiekty, przejeżdżając obok nich. Pomorski Park Technologiczny to siedziba licznych firm realizujących projekty innowacyjne, a Experyment to miejsce, gdzie dzieciaki uczą się nauk ścisłych przez zabawę. Najmłodszy w naszej rodzinie jest jeszcze za mały na taka naukę, ale gdy podrośnie, wybiorę się tam z nim. Oczywiście dorośli także mogą tam bywać, ale większość zajęć i stałych wystaw przeznaczona jest dla przyszłości narodu. Wiem, że dzieci z podstawówki organizują tam spotkania urodzinowo – naukowe dla kolegów z klasy. W każdym razie miejsce jest bardzo popularne.
Mam nadzieję, że Trójmiasto kojarzy Ci się nie tylko z przykrymi sprawami. One mogą zdarzyć się wszędzie.
Obiadowy kurczak udał się doskonale, bo po pierwsze był zagrodowy/ wierzę, że jest lepszy od tych zwykłych/, a po drugie potraktowałam go oprócz soli i pieprzu także rozmarynem i tymiankiem. Do środka dałam też kilka sporych ząbków czosnku, kawałeczki imbiru, gałązki tymianku i rozmarynu oraz w ramach wykorzystania resztek cytryn także cytrynowe cząstki ze skórką. I to wszystko dało piękny aromat, zwłaszcza imbir i cytryna. Kurczaka obłożyłam kawałkami ziemniaków – one też przeszły tymi zapachami.
Krystyno, zdaje sie ze wyrazilem sie malo precyzyjnie. Klepiac, ze mialem afere z trojmiastem, mialem na mysli, ze dawno temu bylem w tym kawalku planety poprostu zakochany. Tacy maja na ogol jedynie dobre wspomnienia 🙂 🙂 🙂 . Tak jest i w moim przypadku 🙂 🙂 🙂 🙂
Co zas sie tyczy przyszlosci narodu, to z dwojga zlego, lepiej ze powstaja dla nich roznego rodzaju parki, pomimo ze pod dachami 🙁 , niz mialaby nastepowac jedynie gentryfikacja 🙁
Witam Alicja
7 grudnia o godz. 16:33
Słuchałem audycji na 3-e z autorem kończę czytać, polecam za rzetelność
https://woblink.com/e-book,felietony-ameryka-po-kawalku-marek-walkuski,16690
Puki co
http://www.znak.com.pl/wirtualnaksiazka,id,4221
Mikołaje – to je to!
Wczoraj byłem u naszej 3 i pół letniej Aluni w tym charakterze. I co? – zapomnijmy.
Już w przebieralni doszliśmy z zięciem do wniosku, że tym razem w jej oczach za gościa z zaświatów nie przejdę – chociażby ze względu na moje buty. Podaje mi przecież zawsze moje buty przy wychodzeniu, a chodaki domowe przy wejściu. Jak byłem tego lata raz w innym niż zwykle obuwiu nie omieszkała zauważyć, jakie to mam szykowne buty. Rzeczywiście, jak tylko zadzwoniłem, ubrany w czerwono-biały habit, przysłonięty wspaniałą srebrną (i nietanią) brodą z wąsami, uzupełnioną intelektualnie zalatującymi własnymi okularami w drucianych oprawkach i najautentyczniejszym nosem, w zupełnie porządanym tu dziadkomrozowym kolorze – nie było zupełnie jakiegokolwiek oczekiwanego dla mnie, lekkiego przestraszenia, tylko jej szeroki uśmiech i szeroki, zapraszający gest do wejścia.
Były naturalnie zdjęcia i te rzeczy które do tego należą, znaczy zdjęcia etc, lecz, gdy już usiadłem i zacząłem zajmować się reżyserią zawartości worka mała podeszła, wskazała palcem jednoznacznie na moją zakapturzoną twarz i pyta: to ty Opa?
Ależ skąd dziecko…, ja święty, więc tak potrafie i takie tam rzeczy! Mała kpiła w żywe oczy.
Ludzie, alem się zbłaźnił. Wystarczyło by zerwać brodę i wybuchnąć śmiechem. Miałbym to za sobą. Mała kpiła najwyraźniej, ale na jej sposób, lecz w żadnej mierze nie miała za złe.
Ja zaś natomiast – wprost przeciwnie – knuję zemstę.
Jeśli mi weny starczy, to na następny rok zamówię kogoś jej nieznanego na Mikołaja, a sam zajmę rolę diabła z rózgą – na wzór śląsko-niemiecki!
Pepe – ale wspomnienia będą świetne: i dla Ciebie i dla Alunii i rodziny. Sama gęba się uśmiecha.
Yurek,
serdeczne dzięki. Nazwisko dopiero dzisiaj poznałam, ale trochę pogooglałam i mam jakie takie pojęcie o posiadaczu nazwiska.
Kiedyś czytałam (mam zresztą) książkę Waldemara Łysiaka („ten” Łysiak) – „Asfaltowy saloon”, książka-reportaż z jego wyprawy do Stanów w latach 70-tych i mam jego spojrzenie na Stany, ale to były Stany Elvisa Presleya (akurat zmarł w tym czasie). Nawet niezłe wspominki, bo wybrał się w podróż po Stanach na piechotę, czyli samochodem.
Była przy tym i starsza Laura, która miała kiedyś inną taktykę, bo udawała, że nie wie o niczym.
To u niej profitowało długo. Nastręczała mi wprost, abym we Wielkanoc wykładał w okolicy jajka udając, że wierzy jeszcze stale w zająca i prosząc o wspólne szukanie tychże.
Pepe – nie wiadomo kto ma większą frajdę : ci, którzy dają szkrabom wierzenia dzieciństwa, czy nasze pociechy udające, że we wszystko wierzą stale.
Łysiak dobry do czytania,
Wałkówskiego fajnie się słucha.
Dzień dobry,
Żyję !!!! Jakoś przeszło, a właściwie przechodzi, chociaż narkoza mi chyba zaszkodziła bo dopiero dzisiaj czuję się dobrze, ale żeby zupełnie dojść do siebie jeszcze potrzeba czasu. Będzie dobrze.
Trochę Was podczytywałem, ale głowa mi pękała i nie miałem siły. W każdym razie gipsu nie mam.
Mikołaj przeszedł nie wstąpiwszy, ale może zawita na Gwiazdkę. Ja ze wschodu to u nas Mikołaj w wigiliję chodzi, a nie Gwiazdor.
Danuśka – widzę, że masz jakieś pozablogowe kontakty z Mikołajem, skoro już Ci dał znać co w worku Ci przyniesie. Przy okazji możesz mu szepnąć, że ja też byłem grzeczny. 🙂
Dzięki za link do książki, muszę ją zdobyć, bo chciałbym porównać ze swoimi odczuciami. Nie jest tajemnicą, że przez jakiś czas jeździłem ciężarówką po wschodnich stanach – od Wirginii po Maine. Mnie bardzo ciągnęła ta przygoda i gdy się trafiła okazja i usprawiedliwienie, że taką pracę przyjmuję, nie stawiałem żadnych oporów. Niestety zdrowie ucierpiało, ale com widział i doświadczył to moje. Żadna inna praca nie pozwoliłaby mi tak poznać ten kraj. Stany dadzą się lubić, tylko trzeba umieć na nie patrzyć. Jak ze wszystkim.
Alicjo – jak ręka?
Pepegor 🙂
Nowy, uściski. Nie daj się choróbsku, przecież jesteś jeszcze młodziak!
Pyro,
Dziękuję bardzo, oczywiście, że się nie dam. Jakby to Alicja powiedziała – nie takie my ze śwagrem…..
Nowy,
rączka powoli dochodzi. Pierwszy raz w życiu byłam pod ogólnym znieczuleniem (narkoza) i wspominam to jak mgnienie oka – śpię, ledwie zamknęłam oczy, już jestem obudzona, a minęło ponad 2 godziny 🙄
Dobrze, że nie miejscowe (miałam do wyboru), bo musiałabym świadomie przeżyć te 2 godziny, słyszeć piłowanie kości i tak dalej. A tak myk-myk i po ptokach, przespałam 🙂
Z drugiej strony po znieczuleniu człowiek czuje się nie za bardzo skoordynowany. Po operacji zeszłam z po-operacyjnego wyrka, gotowa do wyjścia, sama się ubrałam. Ale musiałam się trzymać Jerzora, żeby dojść do wyjścia i do samochodu. Naprana czymsik
Niechcący ukradłam poduszkę ze szpitala, pielęgniarka podłożyła mi na kolana, kiedy już zasiadłam na wózku, żeby nie trząchało operowaną ręką, potem Jerzor rzucił moją kurtkę na to i zapomnieliśmy oddać 😯
Operacje typu rąsia, kolanko to nie choroby, tylko przychodzące z wiekiem niedogodności, na to się nie umiera, Pyro 🙂
Na szczęście!
Niestety, trza wytrzymać i znieść niedogodności – jak trzeba, to trza!
Wizyta u Lisy pod znakiem „tu mnie boli, tam mnie rwie”, skonstatowałam, że to mnie czeka, a nawet już jest. Jerzor ponarzekał i nawet wyskoczył na pierwsze miejsce, jako ten sercowy. Na koniec obśmialiśmy się, będzie jak będzie.
🙂
https://www.youtube.com/watch?v=MVOIpHVSQ0M
dzień dobry …
czekałam o 7 … czekałam o 8 … a tu nowego wpisu brak …