Podobno to ostatni taki piękny weekend
Wprawdzie prognozy z ostatnich dni jakoś się nie sprawdzają, zamiast słońca są chmury i chmurzyska, a ciepłe prądy znad Afryki gdzieś po drodze znikają, mam nadzieję, że właśnie rozpoczynający się weekend będzie wreszcie taki, jaki oglądam na mapach pogody. W dodatku zapewne Danuty, Teresy oraz Rozalie odkładają imieninowe przyjęcia właśnie na sobotę lub nawet niedzielę, to chcąc im wszystkim dać słodki prezent, podam przepis na fantastyczny tort. W naszym domu nosi on podwójna nazwę – pierwsza wywodzi się od imienia cioci, która przepis nam podarowała, a druga pochodzi od zaprzyjaźnionego włoskiego cukiernika, który robi ten deser w sposób niezrównany.
Tort Danusi – Marcello25 dag kupnych biszkoptów, 3 całe jajka, 3 żółtka, 1 kostka masła, 7 łyżek cukru, 3 łyżki kakao, 1/2 tabliczki gorzkiej czekolady, 3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej, 2 łyżki mleka skondensowanego lub śmietanki, 1 kieliszek koniaku lub winiaku czy innego mocnego alkoholu, łuskane orzechy włoskie, bita śmietana
1. Na parze ubić jajka z 4 łyżkami cukru.
2. Masło utrzeć z 2 łyżkami cukru i 3 żółtkami.
3. Obydwie masy połączyć, dodając 3 łyżki kakao i czekoladę rozpuszczoną w małej ilości ciepłej przegotowanej wody.
4. Przygotować mocną kawę (3-4 łyżeczki kawy rozpuszczalnej w 1 szklance wrzątku), dodać mleko skondensowane lub śmietankę i koniak, ostudzić.
5. Na spód tortownicy włożyć 1/3 masy, a następnie układać biszkopty uprzednio umoczone na moment w kawie, znów 1/3 masy i biszkopty i znów pozostałą resztę masy.
6. Posypać orzechami i ułożyć zgrabnie bitą śmietanę. Można śmietanę posypać jeszcze wiórkami czekoladowymi.
7. Tortownicę wstawić do lodówki. Tort podawać zimny. Tort nie jest zbyt słodki i dodatek bitej śmietany ma mu dodać słodyczy. Jeżeli unika się nadmiernego słodzenia, można pozostawić tort bez śmietany.
Myślę, że na widok tego tortu chmury rozsuną się i słońce pokaże się w całej krasie. Ma być słodko i słonecznie!
Komentarze
Dzien dobry,
Gospodarzu, na wierzchu tortu widze migdaly a nie wloskie orzechy. Smaczne sa na pewno obie wersje.
Zycze udanego slonecznego weekendu.
Dzień dobry. Przepis na tort już w moich zakładkach. Lubię ciasta nie za słodkie. Co prawda nie wiadomo kiedy będę miała okazję zrobić taki deser, ale dobrze mieć taki przepis w zapasie. Dzisiaj na obiad zjem kalafior i chyba nawet bez ziemniaków – jest spory. Ugotuję nie za miękko i przesmażę na maśle, potem zielona pietruszka po wierzchu i widelec w dłoń. Na dwa następne dni ugotuję zupę gulaszową wg p. Olszańskiego. , a korzystając z tego, że Młodszej nie będzie do niedzielnego wieczora, zrobię mały torcik piastowski. W ten sposób wykorzystam jabłka, które leżą i leżą, a nikt ich nie je.
Dzień dobry!
Torty i ciastka wolę robić, niż jeść, niestety. A może stety? 😉
Jeśli kogoś jeszcze nie znużyły moje wycieczki, to tu wędruję sobie po Gruzji: http://bajarkowe.blogspot.com/
U nas świeci słońce! Panie Piotrze – dziękuję za zdjęcie tortu i przepis, chmury zniknęły, niebo jest błękitne 🙂
Pogoda C U D N A 🙂
Ja proszę,by taka została aż do maja !
Jerzorostwu życzę takiej pogody na wszystkie rocznice i wszelakie inne okazje.
Bajaderko-nie znudziło.Lubię oglądać ludzi,tych miejscowych na Twoich zdjęciach.
Orco-nasza specjalistko od dyń 🙂 Kupiłam dwa rodzaje dyni na zupę dyniową.
Jedna okrągła,zielono-pomarańczowa,a druga długa niczym kabaczek i lekko fioletowa.
Pani Ukrainka na targu nie wiedziała,jak się nazywają,ale powiedziała,że dobre,szybko się gotują oraz że ona lubi z ryżem.I jak tu nie lubić takich sprzedawców 😉
Mam pomysł,by wysłać na wspólną wyprawę Ewę oraz Bajaderkę.
Ale mielibyśmy reportaż 🙂
Piękna jest Gruzja i ludzie o niezwykle charakterystycznych rysach (Ojczulkowie jak wzorce dla ikon) rzeki, lasy i kamienie, kamienie, kamienie. Gekkony są tam na swoich miejscach.
Dzięki Bejotko.
Yurek. Tośmy się pobodli! Ja też żartowałem, no może za daleko sięgnąłem prawą ręką za lewe ucho.
Twój link otworzyłem dopiero dzisiaj!
Masz rację Alino ale mogą to być też i inne chrupiące orzechy. Chrupanie tortu jest bardzo przyjemne!
Jeżeli ktoś ma trochę czasu, polecam artykuł w dzienniku o seks skandalach na szczytach kultury – czyli nt zanikaniu granic między tym, co prywatne (nawet intymne) a tym, co oddane pod publiczny osąd. To nie jest lektura rozrywkowa, a nawet przyjemna; zrobiło mi się przykro. Naprawdę przykro.
Witam, cichal, kłopot, ja nie widzę. Niunia ma Skype jej się tłumacz. Wg wczorajszego testu wyszło mi 98 lat i tym się różnimy. Póki co to?
http://tunein.com/radio/The-One-881-s34379/
Ja kłopotu nie mam (32 lata) Nikomu nie będę tłumaczył niezrozumienia żartu. 🙂
Machnąłem wczorajszy test, wyszło mi , ze jestem 9 lat młodszy, niż w rzeczywistości oraz nieco naiwny 🙂 i nad wyraz dojrzały.
Konia z rzędem temu, kto zrozumie, co komputer obmyślający algorytm do tego testu miał na myśli.
Co by temat był do dyskusji.
Nie podoba i się mnóstwo spraw, obyczajów, barbarzyństwa współczesnych wojen, schamienie mediów, brzydki język debaty. A nigdy nie miałam skłonności do pruderii czy hipokryzji. Po prostu nauczono mnie, że są sprawy, które można omawiać z lekarzem, jeżeli komuś potrzebne, to ze spowiednikiem, a jeżeli konieczne, to z policjantem – towarzysko nie i nawet w „męskiej szatni” raczej niezbyt dosłownie i nie obrazowo. Czasem brzydkie sprawy wychodziły na salach rozwodowych, czasem stawały się tworzywem literackim, kabaretowym, kinowym, ale nie dosłownie. I nie tylko o seks chodzi ale i o szacunek do partnera/ki, wspólnie przeżyty czas na sprzedaż? Ku uciesze gawiedzi? Opis seksu rodziców, wyznania o szalonej miłości do wiecznie pijanego i walącego czym popadnie literata, o wybuchach namiętności w publicznych lokalach…? To nie eshibicjonizm, to cofnięcie sie do czasu przed kulturą Pośmiertni biografowie dzisiejszych tuzów nie będą musieli dogrzebywać się niczego, wszystko portretowani sprzedali już za życia. Tanio sprzedali. A mnie się nie podoba…
Trochę starszy: 36 🙂
Mikrofon działa?
Yurek – podobno działa ale do mnie jeszcze nie dotarł; młodzian nie ma czasu, ale sprzęt ok
Spokojny jestem już.
Pyro,
teraz się wywleka rózne takie, żeby zaistnieć.
A wtedy było tak:
https://www.youtube.com/watch?v=Q88iFRcv8I8
No, wiesz, Alicjo – tak też bywało
http://youtu.be/oromrP0iu3E
No, nie mogie!… Znowu dwie starowinki siadly sobie na przyzbie i wspominaja jak to drzewiej bywalo. A ze pamiec juz nie ta, to jawi sie im owe Drzewiej w swietle lagodnym i rozowym jak poranek. Kultura prawdziwa panowala, gazety byly lepiej pisane i niewatpliwie ciekawsze, o roznych swinstwach nikt nie opowiadal, ksiazki wspaniale wydawano (taki Zukrowski to wciaz jeszcze kurz na polce zbiera), artysci nasi jak jechali zagranice (za prawdziwa granice, a nie do strefy bezclowej) to „podbijali serca paryzan”, jak o tym prawdziwie gazety donosili. Kraj sie rozwijal, ludziom sie zylo szczesliwie, bo wszystkie ich pragnienia , i duchowe i materialne, zaspakajane byly zanim zdazyli je sobie uswiadomic.
No i niewatpliwie lepsze byly przeboje, ktore na trwale wzbogacily cywilizacje:
http://www.youtube.com/watch?v=0yGljbjxADY
A teraz żyjemy w świecie powszechnej szczęśliwości.
Dzien dobry.
Piekna pogoda dzisiaj.
W Austri o godz.12.00 pröba syren do 13.00.
Na obiad pyzy z mięsem ,kiszona kapusta ,
kartofle pieczone.
Także i ja lubię nasze czasy z wszystkim, co piękne i straszne. Może dlatego, że mam 18 lat. W tym teściku od czapy 🙂
Bejotko- ja mam 2 lata więcej – nieustające 20 lat. A Kot, z przeproszeniem, wygłupił się co nie co i udaje, że nie rozumie. Bo wszak wcale nie chodzi o bywsze „wspaniałe”, tylko o te obecne. Nawet kiedy z obcasa pantofli będą krasnoludki internet wyciągały nie ma mojego przyzwolenia na zalew chamstwa. I gwoli przypomnienia – czasy mojej (pewnie i Kota też) młodości były znacznie mniej pruderyjne niż „poprawność” współczesna. To zresztą jedna z cech, które mnie dzisiaj ogromnie bulwersują : tu z drobnych usteczek dziennikarki pada potępienie tego czy owego grzesznego zachowania, a za chwilkę przy nie wyłączonym mikrofonie pani puszcza wiąchę że kapral by się zawstydził – po prostu wiącha trafiła nie tylko w kolegów ale i przypadkiem w słuchaczy. Pruderia, hipokryzja, a pod nią – nie chcę użyć dosadnego określenia. No i tak, Kocie; przed tem nie było piękniej, było uczciwiej.
Jak bylo uxczciwiej to pocosmy te zabe jedlli? Komu przeszkadzako, ze Czarne Ksiegi Cenzury PRL wychodzily w Londynie, a nie w Warszawie?
Kocie – nie wiesz, że najlepiej jest gonić króliczka? I ja nie o polityce, tylko o obyczaju, o schamieniu elit. Polityka nigdy piękna nie była – ani tamta, ani ta.
I obyczaj byl lepszy Drzewiej? Pewnie nigdy nie musialas pojsc do kwaterunku? albo na poczte? Albo zapytac w sklepie aby Ci pokazano sweterek lezacy na polce za plecami skrzedawczyni?
Wow.
Kocie – byłam gorzej traktowana przez panią od sweterków, ale znacznie lepiej przez lekarzy. Na poczcie przeszkadzały mi kolejki (wszystko płaciło się przecież na poczcie) w materii urzędów umiałam i umiem się poruszać (to taki talent osobniczy) a ocet i herbata ulung w sklepach, to nie była winą personelu. Jednocześnie trzeba było mieć dojścia, żeby kupić książkę, pójść na dobre przedstawienie w teatrze, na interesujący koncert – ludzie chodzili, czytali, słuchali. Jak mówi klasyk – były plusy dodatnie i plusy ujemne. Artyści i wojsko pili na umór, młodzież pytała przy spotkaniach „I jak leci? Co porabiasz? Z kim śpisz?” i pewnie była w tym poza ale i sporo z trudem wyrąbanej swobody. Takie czasy.
Nie mam pojecia jak to z tym dojsciem bywalo, bo nikt w moim domu zadnych dojsc nie nial. I bardzo dojsciami honorowo pogardzal.
Chociaz musze sie poprawic – jako wnuk wybotnego profesora medycyny, noszacy to samo nazwisko bylem dobrze traktowany przez lekarzy. Az do czasu, kiedy w innym miescie przywieziono mnie na pogotowie i dyzurnej lekarce nic moje nazwisko nie mowilo. Kazala mi zatem usiasc na wysokim stolku (choc przywoeziono mnie z ostrym atakmiem blednika), a kiedy z niego spadlem i rzbilem sobie czaszke, zostalem obsobaczony tak, jak nigdy w zyciu. Odmowila rozmowy ze mna uznawszy ze rozbilem sobie glowe jej na zlosc.
Dwa dni potem przyjechala z innego miasta moja Babcia, zaopatrzona we wszstkie atrybuty korupcji, bo tak jej doradzono: kwiatki, czekoladki i szczere slowa skruchy za nieopbyczajne zachowanie sie Kota. Tym zdolala udobruchac Pania Doktor, ktora rozmawiala juz z Babcioa jak ze zwyklym plebsem, a nie ludzkim smieciem.
Na Kasprzaka w Warszawie to bylo.
Szpital na Kasprzaka miał i ma fatalną opinię, podobnie jak Bielański 🙁
Kocie – panie z organizacji widowni w teatrach, kierowniczki dużych księgarń, Szef filharmonii – trzeba było mieć dobre układy, a egzemplarz „kuchni polskiej”, bilet na kon.cert Wiłkomirskiej albo operę z R.Tebaldi można było załatwić. Żadne tam rodzinne układy – moje własne, starannie pielęgnowane przez lata. Mieliśmy b.dobrego lekarza ogólnego (leczył całe rodziny) a poza tym żadnych protekcji i żadnych złych doświadczeń. Owszem, Tato mój zmarł w szpitalu na sepsę ale nie było w tym zaniedbania, tylko brak aparatury diagnostycznej (leczyli go na reumatyzm, miał mocznicę) To wtedy krążyło powiedzenie, że jedyną pewną diagnozę daje sekcja zwłok.
Na SO Natan Gurfinkiel zamieszcza wspomnienia na temat dzisiejszej dyskusji – przypuszczam, że rocznik Cichala albo i 2 wcześniej. Realia szczątkowo dotrwały i do moich czasów. Do Kocich już nie, Kot za młody. Hi,hi,hi „Wieczorek zapoznawczy”
Wracajac do tytulowego tematu tortow, u Bliklego jadlysmy smaczny tort makowy, brakowalo tylko chrupiacych orzeszkow 🙂
Danuska wspomniala o spektaklu w Teatrze Syrena, poswieconemu J. Wasowskiemu.
Polecam milosnikom Kabaretu Starszych Panow, pani Steczkowska jest prawdziwa gwiazda a chor Uniwersytetu spiewa i porusza sie doskonale. Na koniec wspolnie spiewana „Warszawa da sie lubic”.
Tutaj ostatnie podrygi slonca, liscie spadaja na potege.
Udanego weekendu 🙂
Nie. Nie kultywowano w moim domu zadnych ukladow z paniami i nie „zalatwian” niczego na boczku. Nawet tak atrakcyjnych „darow” Partii jak Kuchnia Polska. Kiedys cala rodzina dostala darmowe bilety do operetki na przedstawienie, bo dyrektor byl wdzieczny, ze w czasie epidemii ospy artystki dostaly szczepionki produkcji radzieckiej zamiast bulgarskiej i mogly wystepowac na scenie chOc zabandazowane. Bulgarskie powodowaly potworne wrzody na ramieniu. W domu zastanawiuano sie dlugo i powaznie czy wypada przyjac te wejsciowki na trzy osoby.
A ja caluteńki PRL przeżyłam na załatwianiu – przede wszystkim innym, tłumom po prostu ale i sobie. Nigdy niczego się materialnie nie dorobiłam ale i nigdy rodzina nie miała kłopotu z wysłaniem dzieci na obóz letni i zimowy, zakupem podręczników, atlasów itp, realizacją kartek na to i owo, dostępem do leków. O kursach dokształcających, zasobach bibliotecznych, zajęciach na basenie dla dzieci, a kiedy podrosły do przyzwoitej dorywczej pracy, nawet nie wspomnę. To nad moim biurkiem powinna wisieć wywieszka „Rzeczy niemożliwe realizuję od ręki; cuda zabierają nieco więcej czasu”. Znałam zakres swoich możliwości : żadnych spraw mieszkaniowych, żadnych sądowych, żadnych przydziałów na samochód (paliwo i wczasy i owszem w rozsądnych granicach) i to wszystko ot tak, bo potrafiłam, bo wiedziałam gdzie i jak. A jedyna korzyść jaką odnosiłam była satysfakcja, czasem wspólnie wypita kawa, czasem kwiatek. Słowo daję, lubiłam to.
Dla lubiacych francuska piosenke, jedna z ostatnich spiewanych przez Florent Pagny
https://www.youtube.com/watch?v=BvCzvejuY6Q
I tak Pyrze 17:28 zostalo…. 👿
Już to samo słowo „załatwić”… czyli pewien rodzaj hm, gospodarności, pospolity w PRLu. Nikt nie mówił, że coś ukradł, czy dał łapówkę, tylko, że sobie „załatwił”. A to papier toaletowy, a to materiały do remontu z placu budowy. „Załatwianie” zależało od możliwości: sprzątaczka „załatwiała” sobie mydło, czy środki czystości, kierowca – paliwo, ktoś darmowe wczasy w Bułgarii. Można też było „załatwić” sobie przywileje za podpis odpowiednim miejscu. Coś za coś, ręka rękę myje.
A można też było zostać „załatwionym” za zgoła odmienną postawę.
Szczęśliwie moi rodzice i dziadkowie niczego sobie nie „załatwiali”. I bardzo się z tego cieszę.
Alino, bardzo ładna piosenka, nie rozumiem, ale melodia szybko wpada w ucho. A co do tortu, chętnie bym powtórzyła i tort i nasze spotkanie 🙂 Pogoda u nas rzeczywiście wymarzona do spacerów i kontemplowania uroków jesieni, oby jak najdłużej!
Tortu nie robiłam (jeszcze), ale na gotowym francuskim spodzie ułożyłam grudki sera niebieskiego, orzechy włoskie i plastry gruszek, pokropiłam nieco miodem gryczanym, upiekłam i wyszło coś pysznego, niestety – choć szybko się robi, jeszcze szybciej znika 🙂
Bjk, mylisz złodziejstwo z inteligencją. Spytaj rodziców jak żyli.
Niunia – tak, ja jestem człowiekiem życzliwym. Jeżeli mogę komuś pomóc, to mam satysfakcję. I nie tylko ja – popatrz ile dobrych rad daje nam Yurek. Przecież bezinteresownie. A najśmieszniejsze, że załatwiałam ludziom sprawy w instytucjach, w których nikogo nie znałam, nie było w tym protekcji. Po prostu zakładam, że większość ludzi jest życzliwa i do tej cechy się odwołuję. To już napisałam, że zawsze miałam łatwość poruszania się w urzędach i instytucjach. Każdy ma jakiś talent – ja – taki.
Teraz już po urzędach nie chodzę.
Czasem jednak trzeba i wiesz Niunia? To nadal działa: życzliwe i uprzejme traktowanie pań i panów od pieczątek. Przecież one sobie tych głupot same nie wymyśliły, to może razem pomyślimy, jak to załatwić (mimo głupot). Daję słowo – działa.
O, zapomniałam, że Niuni trzeba „po drobnomu” – Niunia – w tym nigdy nie było cienia przekrętu, czy korupcji; Chyba, że tę wspólnie wypitą kawę potraktujemy jak łapówkę.
Barbaro, swietne polaczenie tego sera, orzechow, gruszek i miodu. Do skopiowania!
Mnie się też ten przepis podoba – na zimno, czy na ciepło ta przystawka?
Po starej znajomości dostałem świetny przepis (i jak napisany) od krakowskiego dziennikarza i wieloletniego konsula generalnego w Nowym Jorku, Krzysztofa Kasprzyka.
KUCHNIA WEEKENDOWA – PIECZEŃ WOŁOWA ?NA DZIKO?.
Jeden z moich ukochanych przepisów. Sama wykwintność.
(niektóre terminy i miary po amerykańsku ? to dla zaoceanicznych przyjaciół)
Podstawa to dobre mięso od rzeźnika w solidnym kawałku, co najmniej 70 ? 80 dkg (1, 5 lbs), wystarczy na dwa obiady dla dwóch osób. Wołowina ma być maksymalnie wysokiej jakości, by nie wyschła podczas pieczenia i nie była włóknowato-łykowata. Nie musi być polędwica (kosztuje majątek), ale prawie, prawie, np. dobry roast beef – rostbef. Do tego słonina, którą naszpikujemy mięso.
Podstawą smaku jest zamarynowanie mięsa. Marynaty ma być tyle, aby przykryła mięso, albo jego większość, bo i tak codziennie (3 ? 4 dni) trzeba je przewracać, by się równomiernie marynowało: ocet spirytusowy (biały) lub winny, sporo pokrojonej w półkrążki cebuli, kilka liści laurowych (bay leaves) , parę kulek ziela angielskiego (allspice) , podobnie owoców jałowca (juniper berries). Te ostatnie można rozgnieść, wtedy aromat jałowca będzie intensywniejszy. Sól, cukier do smaku. Mięsa nie solimy ! A więc zagotowujemy ocet z wodą (1 część octu, 2 części wody), cebulą i przyprawami. Wywar ma być kwaśno-słodkawy, taki później smak będzie mieć pieczeń. Schłodzić i zalać mięso. Niektórzy do marynaty dodają czerwonego wina, ja w tym przepisie tak nie robię.
W marynacie mięso zmieni kolor, ale to nic. Na godzinę przed pieczeniem mięcho wyjmujemy. Niech obcieknie. Potem osuszam papierowym ręcznikiem. Marynatę rezerwujemy do dolewki przy pieczeniu. Teraz pora na szpikowanie mięsa małymi słupkami słoninki, głęboko, równomiernie, w całej objętości. No i nacieramy solą, nie za dużo, zawsze można dosolić w trakcie pieczenia. Mięsiwo obsypujemy mąką, wklepując ją. Utworzy „coating” i przytrzyma soki mięsa wewnątrz. Podsmażamy (używam sklarowanego masła) na patelni z obu stron na rumiano. Po obsmażeniu (pachnie obłędnie) mięso do rondla, dodaję łyżkę świeżego masła, podlewam niewielką ilością marynaty, dodaję całość cebuli, kulki przypraw ? i rondel z pokrywką do rozgrzanego na 200 C (425 F) piekarnika. Pierwsze pół godziny w tej temperaturze, potem zjeżdżam do 175 C (325 F). Po ok. 45 min. zaglądam. Polewam mięso tworzącym się przepysznym sosem, jeśli go mało, dodaję jeszcze marynaty. Po ok. 1,5 godziny pieczeń winna być gotowa (sprawdź miękkość widelcem). Powstały sos odlewam do rondelka. Można go przetrzeć, ale ja wolę pływającą cebulę i przyprawy. Zagęszczam niewielką ilością mąki, rozbełtuję i po zagotowaniu dodaję kilka łyżek gęstej śmietany (18-procentowej). Próbuję, dosmaczam, gdy trzeba. Pora pokroić lekko stężałe mięso w plastry. Wykładam na podgrzane talerze, polewam genialnym gęstym sosem. Oczywiście mięso wędruje na talerze gdy są tam już dodatki.
Oto one. Jak mi odbija, sam robię kopytka albo makaron a la fettucine. Jak nie, biorę sklepowy najwyższej jakości. Do tego bardzo pasują buraczki zasmażane, albo sałata z nich – małych pieczonych. Obrane, pokrojone na cienkie plasterki, posypane cienkimi wiórkami słodkiej cebuli (Walla Walla Hawaii onions), i dressingiem z dobrej oliwy (olive oil, żaden olej !) posiekanego czosnku, octu, soli, cukru. Na samym końcu, po delikatnym wymieszaniu, skrapiam sałatę mżawką kminku. Oczywiście sałata na osobnym talerzu, żeby nie zaczerwieniła mięsa w sosie z makaronem. No i na talerz z pieczenią przychodzi jeszcze połówka brzoskwini z puszki z sosem cumberland (też robię sam), który wypełnia krater po pestce.
Do tego butelka dobrego cięższego (cabernet sauvignon, merlot) czerwonego wina. To mus.
Komu dedykuję ten przepis ? Oczywiście mojej Mamie.
Bon apetite !
Niunia, pomimo ze „po drobnomu” pomyslala o calkiem innych pyrowych umiejetnosciach /walorach/ 🙄 ….. ale to pewnie wynik jej slabego refleksu. 🙁
Yurku,
dziekuje raz jeszcze!
Witam, cichal ja marynuję golonkę w worku zip lock przez tydzień albo dłużej. Żeby nie przewracać tylko potrząsnąć, kiedy otwieram lodówkę.
Pyro, ta przekąska najlepsza jak jeszcze ciepła, ale na zimno też niczego sobie 🙂
Podobną marynatę do mięsa robię, ale prostszym sposobem, bo obkładam cebulą, przyprawami bez soli, a wszystko zalewam octem bez gotowania. Przewracam mięso kilkakrotnie w ciągu doby, odlewam ocet, cebulkę zmieniam na świeżą, obsmażam bez mąki i dalej duszę podlewając lekko bulionem lub gorącą wodą. Nazywamy takie mięso – wołowiną na dziko. Pyszne na gorąco i na zimno.
Cichal, toż to przepis mojej Babci na pieczeń wołową, dokładnie tak ją robiła 😀
Yurek a gdzie kupujesz golonkę? U nas nie występuje. Jaka marynata? Może będę na Greenpoincie, to spróbuję.
Przepis Cichala klasyczny. Tez tak robie marynujac nieco dluzej I dluzej trzymam w piekaniku. Ok. 3 godzin albo I wiecej. W zaleznosci od wagi. Dobre!
Nie mniej, to I tak nie to samo, co przepis Konusla Generalnego NY. :;-}
😉
Cichalu, w okolicy pork knuckle nie występuje, ze tak daleko musisz się zapuszczać?
Dzięki za przepis na dziką krowę, nigdy do tej pory nie zagotowywałem marynaty, najwyższy czas spróbować.
Japońskich peregrynacji Małżonki ciąg dalszy
Do obejrzenia między innymi sposoby japońskich mam, na przekonanie dzieciaków do zjedzenia w szkole- czegoś innego niż chrupki.
Cichal, było minęło, zrzuciłem 11 kg i żyję wspomnieniami. Marynatę robiłem z przyprawy do mięsa wieprzowego jestem solo idę na łatwiznę, zresztą wiesz. Rowerek, rąbanie drzewa i tym podobne prace nie męczące robią swoje, żeby człek nie dźwigał kg.
Yurku ja też mam parę niepotrzebnych kg (Bułgarzy mówią: Towa ne je stomacha, towa je awtoritet) ale czasem lubię zgrzeszyć… 🙂
Golonka tylko z ShopRite bo koło domu
Ja dopiero teraz grzeszę, a reszta niech będzie milczeniem jak mawiali starożytni Rosjanie.
No to smacznego Yurku, a ShopRite kocham, bo nie ma rzeczy, ktorej tam nie znajdziesz.
Ktokolwiek widział, jak Cichal je, zrozumie w lot dawne powiedzenie „on smacznie je”. Człowiek z miejsca robi się głodny.
Przepis rzeczywiście klasyczny z tym, że niekoniecznie trzeba marynaty – można mięso obłożone przyprawami zawinąć w ścierkę skropioną octem; codziennie trochę tego octu wkropić na płótno.
Ważne – po upieczeniu zostawić w spokoju przez 10-15 minut, żeby soki równomiernie rozłożyły się w pieczeni.
Wychodzę na leniwca? A ściereczek to nie mam. Wolę woreczki
yurek,
z tym zip lockiem to fajny patent, ja tak czasem panieruję przed smażeniem, szczególnie jak jest dużo małych kawałków.
Ja tam zip locki oszczędzam i panieruję w zwykłej torbie plastikowej ze sklepu. Najlepszy jest Stop and Shop, bo ma lepsze i tańsze lody!
Ta wasza dzika pieczen to nic innego tylko poczciwy niemiecki Sauerbraten. U nas mozna kupic gotowe porcje w marynacie zapakowane w woreczki. Prawdziwy sauerbraten byl dawniej robiony z konskiego miesa, teraz tez bywa, ale rzadziej.
Cichal,
Ty centusiu krakowski 🙂
U mnie zimno 🙁 14C, ponuro, wieje i leje na zmianę.
Na obiad był dorsz norweski i dodatki. Mrusia około 15-tej daje znać, że głodna. Jak kończę robić obiad, daję jej puchę. Ona trochę zje – idzie odpocząć i czeka, aż my zasiądziemy do stołu, wtedy „towarzyszy” nam i wyjada resztki z michy. Chętnie posadziłabym ją przy stole na krzesełku, ale ona podczas jedzenia „zamiata” ogonem i oparcie krępowałoby ją nieco.
A propos „załatwiania”.
Mam przyjaciółkę Halinę, z którą „załatwiałyśmy” sobie. Panowie mężowie pracowali w tej samej firmie i wyjeżdżali w teren, a my matki, małym dzieciom, niepracujące. W tych ciężkich czasach (80-81 rok) kiedy nic nie można było dostać, kartki i tak dalej, pomagałyśmy sobie wzajemnie. Jeśli ja trafiłam, że coś do sklepu „rzucili”, kupowałam taką ilość, żeby podzielić się z Haliną. Ona robiła to samo. Najczęściej dotyczyło to artykułów spożywczych. Dostałam od cioci 10 tys. złotych na pralkę automatyczną (wtedy prało się pieluchy z tetry, pampersów nie było), ale nie było szans, żebyśmy kupili pralkę bez znajomości. A tych nie mieliśmy w branży AGD ani nigdzie indziej. Przejedliśmy i przepiliśmy te pieniądze (niekoniecznie tak dosłownie, ale mniej więcej).
Mieliśmy preferencje jako młode małżeństwo w branży meblarskiej (pożyczka bezprocentowa dla młodych małżeństw), tyle, że sklepy meblowe ziały pustkami. Znajoma znajomej zadzwoniła do mnie, że pojutrze „rzucają” meble tu i tu, a ja jako to młode małżeństwo mam preferencje, tylko niech wezmę Maćka na ręce. I tak musiałabym go wziąć na ręce, bo jeszcze nie chodził, a z wózkiem do sklepu -nie wolno. Matki z dziećmi na ręku miały pierwszeństwo w kolejce. To była jedyna przysługa większej wagi i powagi, z której skorzystałam, i zrobiła to dla mnie „znajoma znajomej”, której nawet chyba nie widziałam na oczy.
Kot M. powiada, że on i jego rodzina nigdy w życiu, przenigdy nie korzystali z „załatwiania”, ja nazywam to po prostu robienie sobie przysług nawzajem. Nie wierzę, że ktoś z tego nie skorzystał – pani Zosia pracuje tu, ja jej to, ona mi tamto. Pewnie, że to było nienormalne, ale twierdzę, że nie ma nikogo, kto nie skorzystał z uprzejmości znajomej pani Krysi czy pana Ziutka. Dobrze pamiętam tamte czasy.
Poza tymi meblami mieliśmy spłaconą Jerza książeczkę studencką na m-4, ale minimum 10 lat czekania. Nie czekaliśmy.
No i tyle.
Twierdzenie, że nie korzystało się z uprzejmości ludzi i samemu nikomu się nie pomagało, czyli „załatwiało” jest albo kokieterią, albo hipokryzją.
Każdy miał jakąś panią Miecię z mięsnego, co to schowała kawałek kaszanki, albo pana Kazia z Polmozbytu, który zatrzymał pasek klinowy. Kooperowało się również z komuną dając hydraulikowi butelkę, żeby przyszedł jutro a nie za miesiąc. Nie trzeba się za bardzo napinać i wypinać, bo to śmieszne. 🙂
Dzień dobry,
Nigdy w życiu nie zrobiłem żadnego tortu i chyba już nie zrobię. A tak lubię, zwłaszcza torty niezbyt słodkie, lżejsze. Takie robiła moja Mama, niestety nie przekazała mi tej umiejętności. Bardzo teraz wielu rzeczy żałuję.
Winien Wam jestem wrażenia z Polski. Przepraszam, że tak późno, ale z wiekiem czas biegnie coraz szybciej i coraz bardziej zaczyna go brakować. Ale byłem w Polsce!
Znowu jestem bardzo miło zaskoczony zmianami na lepsze jakie tam zauważam. Po prostu mój Kraj zmienia się z miesiąca na miesiąc w tempie niesamowitym. Może ci, którzy są tam na stałe tego nie widzą, ja widzę i bardzo się cieszę.
Czas spędziłem głównie w Nałęczowie i Lublinie. W Nałeczowie wynająłem pokój w pensjonacie, nigdy bym nie przypuszczał, że tam w ogóle kiedykolwiek zajrzę. Starsi bywalcy Nałęczowa nazywają ten dom „Bierutówką”, bo tam w latach pięćdziesiątych zatrzymała się ta kanalia na dni kilka. Nawet to zachoawało się jakoś w mojej pamięci, mieszkaliśmy może 150 metrów dalej. Ale to historia. Dzisiejszy pensjonat można polecić każdemu – bardzo czysto, śniadania doskonałe, atmosfera jak w dawnym Nałęczowie, a ceny umiarkowane. Miałem ładny pokój z wyjściem do ogrodu. Cudo!
Odwiedziłem kilkakrotnie Lublin, spotkałem się z Irkiem. Widzieliśmy się pierwszy raz, a czas upłynął jak byśmy się znali od lat. To samo było na spotkaniu z Markiem – Misiem w Warszawie. Od Misia dostałem jeszcze prezent – pamiątkę. Marku, jeszcze raz bardzo dziękuję!!!!!
Lublin i Nałęczów zmieniły się nie do poznania, ale Warszawa też. Nigdy jeszcze tak bardzo nie chciało mi się wyjeżdżać, jak teraz. A może starzeję się tak szybko i ciągnie mnie tam, gdzie moje korzenie. Podziwiam Alicję, która zawsze powtarza, że teraz jej miejsce jest w Kanadzie, ja jestem inny.
https://picasaweb.google.com/takrzy/PolskaWrzesien2014?authkey=Gv1sRgCMDDsoHiz7X6OQ#slideshow/6066600785906556194
Dobranoc 🙂
Och, muszę jeszcze dwa słowa o pokazywanej na zdjęciach Herbaciarni. Znajduje się tuż obok willi Uciecha, w której nocowałem. Właścicielami jest dwoje młodych ludzi. Wnętrze urzadzone według ich pomysłu – stoliki niczym nie przypominajace tych kawiarnianych, na ścianach mnóstwo obrazów, na pókach rzeczy nikomu nie potrzenbe, ale tworzące niesamowity klimat, klimat, który lubię.
Na półce z książkami znalazłem tomik wierszy Anny Wiatr, młodej, jeszcze szkolnej poetki. zaniosłąm do stolika, chciałem kupić. Autorką okazała się ładna dziewczyna, właścicielka Herbaciarni. Jej chłopak też pisze wiersze, maluje, fotografuje. Bardzo mi się Ci młodzi ludzie podobali. Pełni życia, po prostu im się chce. Z nimi można patrzeć bardziej optymistycznie w przyszłość.
Herbaciarnię polecam wszystkim przejeżdżającym przez Nałeczów!
Ciągle tak samo moje serce bije, nie ważne gdzie jestem, nie ważne gdzie żyję…(CKN)
Mam to samo.
dzień dobry …
Nowy bardzo sentymentalny pobyt w kraju … koledzy nie zawiedli … 🙂
zaległości w czytaniu pozostają ….
Alicjo i Jerzor niech się Wam udaje wszystko … 🙂
Żabo może trzeba zmienić lekarza byś nie cierpiała z bólu ….
zalałam imbir octem po śliwkach … zobaczymy co wyjdzie …
Nowy, wzruszająca relacja z podróży do Polski, miło, że tak ciepło podkreślasz zmiany tu zachodzące. Dzieje się rzeczywiście dużo, pozytywy widoczne także dla nas, stałych mieszkańców. Szkoda tylko że tak krótko, bo tak mało brakowało do tego „tortu” u Bliklego i jakże sympatycznego naszego spotkania z Alinką 🙂
Nowy – piękna opowieść. Szkoda, że tak okropnie ludzie (i media) narzekają. Tu się naprawdę wiele dobrego dzieje.
Mam prośbę : czy ktoś zna przepisy na ciastka z otrębami? Młodszej zmieniono dietę i została nam paczka pszennych i paczka owsianych; wyrzucać nie będę.
Ciasta z otrębami często robię, ale to są bardziej przegryzki energetyczne na rowerowe wyprawy, czy w góry, niż ciastka.
4 duże banany, 1,5 szkl. płatków owsianych, 0,5 szklanki otrębów/otrąb, sporo żurawin, garść wiórków kokosowych, choć te niekoniecznie. Można dodać kawałki suszonych śliwek, moreli, co kto ma. Orzechy, migdały, rodzynki, co się chce.
Banany blendujemy, mieszamy z płatkami i resztą, na blachę wyłożoną papierem nakładamy łyżką owalne kupki, pieczemy ok. 20 minut w temp. 180 stopni.
Szybkie, łatwe, tanie, świetnie sprawdzają się w plenerze, a i w domu też. Nie wiem, czy są dietetyczne – chyba niekoniecznie, ze względu na bakalie i banany.
Bejotko – dziękuję; przyda się i przegryzka energetyczna. Właśnie dlatego lekarz zmienił jej dietę – zamiast gubić przede wszystkim tkankę tłuszczową, zaczęła tracić masę mięśniową (ca. 10%) Dobrze, że co 6 tygodni ma konsultacje i można wprowadzić korekty. Wprowadzę jeszcze jakieś ziarenka.
Pyro,
mosz recht. Poza kilkoma wyjątkami ja zawsze się nasłucham w Polsce narzekań, i to nie na zdrowie itp. bo na to coraz częściej wszyscy narzekamy, tylko generalnie na „ten kraj”.
Ostatnio usłyszałam zarzut wprost (nie pierwszy raz od tego kolesia, ale myślałam, że żartuje) – i od razu uprzedzam, że będzie trochę politycznie – otóż uciekłam z Polski za „Jaruzela”, wynarodowiłam się, dzięki Tuskowi z kolei uciekło tyle innych „na zachód”, a i w końcu sam Tusk uciekł, Bóg, Honor i Ojczyzna już nic nie znaczą, a przecież jesteśmy Polakami i dzieci należy wychowywać w Polsce na Polaków!
Faceta znam od połowy lat 70-tych, razem studiowaliśmy, odkąd przyjeżdżam do Polski, zawsze go odwiedzamy. Ja, rozumiesz, wynarodowiłam się i dziecko pozbawiłam prawdziwej ojczyzny i prawdziwych wartości, polskich wartości itp.głupoty.
Yurek,
piękny cytat dzisiaj podesłałeś, dziękuję.
„Ciągle tak samo moje serce bije,
nie ważne gdzie jestem,
nie ważne gdzie żyję?(CKN)”
No i wydało się! Wina Tuska! 🙂
Pyro,
Pszenne wróblom, niech też mają coś od życia, a owsiane do koktajli mlecznych, do muesli, do panierki. One musi dobre są jako źródło błonnika i rzekomo na cholesterol też.
Najmilsza polska aktorka, Anna Przybylska, odeszła dzisiaj.
Smutno.
No dobra Cichal, ale gdzie są te wina, pytam? 😯
Przegłosowane zostało jednoosobowo, że dziękczynny indyk za tydzień będzie w czekoladzie. Dziecka przylatują.
Dzisiaj pojechaliśmy do Picton, bo nasz stary przyjaciel Bogdan-Bogdan-Bogdan-trzymaj-się (tylko razem z nami!) miał uczestniczyć w maratonie, przedwczoraj przyjechać z Kincardine, bo od nas rzut kuflem do Picton, a od nich 450km.
Niestety, przyjaciel Bogdanostwa przeniósł się na te niebiańskie polany i Bogdan zrezygnował z maratonu, pojechali na pogrzeb. Anna Przybylska….jaka szkoda, dziewczyna z iskierką w oku, naturszczyk.
Żal panii Anny, żal.
Jeżeli jest tam gdzieś ta siła wyższa i słucha i patrzy i nadziwić się pewno nie może…Co jest z tymi Polakami? Chcieli wolności i teraz mają żal o tę wolność? Wszystko nie tak? O, w ząbek czesani; mogę Wam zafundować następne igrzyska… Oby tak się nie skończyło!
Nie sciemniaj Pyro.
Kazdy jeden nie cwiszony miesien zanika i bez roznicy czy dostarczysz organizmowi bigosu czy otreby nie przybedzie miesnia a jedynie bedzie wiecej ciala.
Alicjo 🙁 nie zazdraszczam znajomego. Moge + ze 🙁 tkiem, ze tez mialem takich. Dzis juz ich nie mam, aczkolwiek zyja.
Cichalu z 1:11. Pisz za siebie a nie w imieniu wszystkich. Smieszne jest jedynie to co naklepales 🙂 🙂
Szaraku – to nie ja ściemniam; ja cytuję lekarza, który się z lekka przestraszył rezultatu.
Szarak ma 100% racje! Lekarze niekiedy /wszak to nie choroba/ mowia co delikwent chcialby uslyszec. Zwlaszcza ten prywatny. 2x dziennie po pol godziny szybkiego marszu jest dobre na wszystko, a miesnie stana sie prezne.
Bardzo zasmucila mnie wiadomosc o smierci Ani Przybylskiej. Jeszcze do niedawna atakowali ja paparazzi. Hieny!
No I ta osierocona trojka dzieci. Byla piekna I wartosciowa kobieta.
Alicjo. Wina zagospodarował p. Marek w swoim sklepie. 🙂
Wacek! Znowu Cię deska uderzyła w ciemiączko? Współczuwam.
Annie,
Przychodza zeby zaswecic i spasc,
jak spadajace gwiazdy,
tylko bliscy zauwazaja,
ze cos nie tak,
Aniu,
nie tylko,
Bon vonyage
Cichal, ty Grzybie. Co ty wypisujesz swoimi ogonkami 4 października o godz. 18:48?
W Walla Walla, WA rosnie bardzo smaczna, slodka cebula. Nazwa odmiany cebuli jest od nazwy miasta. Walla Walla to miasteczko polozone we wschodniej czesci Washington. Ktos kiedys zapytal, czy Walla Walla Washington to zona bylego prezydenta.
Gdzie HI, gdzie WA, gdzie NY?
Szaraku,
ja nie wiem, o co Ciebie biega z tym niezazdraszczaniem znajomego. Się jaśniej wyrażaj.
Orco. Czytaj staranniej. A może Ci ogonki przeszkadzają? 🙂
Wiem, że są tacy którzy szczycą się bezogonkowym „luzem”, tacy fajni…
Ad rem. Przepis napisał Krzysztof Kasprzyk, a ja tego geograficznie nie analizowałem.
Annie
Coz koleanko,powiedzalas
Czecs
Tak sie nie dchodzi
Odeszlas
Lza nie spadla
I nie spadnie
Ale zostanie
Placz
Jak deszcz ktory pads
Czasami
P
Jestem bardzo zadowolona z nagrody Nike dla prof Modzelewskiego. W pewnym sensie jest to biografia pokolenia i świetnie opowiedziana.
Cichal,
Nie obraz sie, ale czesto czytam na blogu porade, aby czytelnik czytal „starannie” lub „ze zrozumieniem”. Nie przypominam sobie porady, aby autor tekstu pisal „starannie” lub „ze zrozumieniem” … tego, co napisal. Ja sama czasami przeczytam wlasny tekst i zadaje sobie pytanie – Orca, o czym ty pieprzysz.
Nie wiem kto to jest Krzysztof Kasprzyk, ale jestem pewna, ze jego danie z miesa i slodkiej cebuli jest bardzo smaczne.
Ogonki mi nie przeszkadzaja, brak ogonkow rowniez mi nieprzeszkadza. Obchodzi mnie tylko tekst.
Żegnam się. Pokój przygotowany do jutrzejszej rewolucji budowlanej; wieczorem opowiem jak przeżyłam tłuczenie młotami i inne atrakcje.
Orko,
miej wzglad na wiek I na brzydki charakter.
Tak maja ludzie niedopieszczeni przez los……..
…………..
Może Munia ma rację? 🙂 Kuku!
Jeszcze w kwestii tłuszczu i mięśni, tym razem nie przeznaczonych do konsumpcji, lecz naszych własnych. Z tego, co wiem, jeśli mięśnie zanikają, to z nieużywania, z wygłodzenia organizmu (ale nie w pierwszej kolejności) i z powodu niektórych chorób. W normalnie funkcjonującym organizmie trzeba równoważyć podaż paliwa ze spalaniem, używać mięśni, czyli ruchu i wtedy nie będzie problemów. W przypadkach chorobowych – lekarz zaleca, co robić.