W podróży
To wręcz niesłychane. Mógłbym nic nie robić aż przez kilka dni. Taki długi weekend działa jednak deprymująco. Zamiast wymyślać coś nowego, sięgnąłem po krótki wywiad, jakiego udzieliłem zaprzyjaźnionemu dziennikarzowi periodyku „W podróży”. Z krótkiej rozmowy zrobiłem jeszcze krótszą i kto chce, może ją przeczytać. Choć prawdę mówiąc coraz częściej stwierdzam, że mógłbym nic nie pisać. Większość uczestników blogu potrzebuje bowiem miejsca dla własnej twórczości, a cudze teksty tylko zawadzają. Moi koledzy w sąsiednich blogach pisują coraz rzadziej, a komentatorów im wręcz przybywa.
No to ruszamy w podróż:
Węgrzy brzydzą się zsiadłym mlekiem, Włosi czerniną, Hiszpanie flakami. Co jest w stanie Pana odrzucić od talerza?
W gruncie rzeczy nic. Wiele podróżuję i staram się zwykle jeść to, co miejscowi. Za granicą nie chadzam do luksusowych restauracji, omijam szerokim łukiem wytworne hotele – i nie ze względu na skąpstwo, choć to też, bo w takich lokalach jest znacznie drożej niż gdzie indziej – ale dlatego, że chcę poznać kuchnię ludzi miejscowych. Bo jak się wie, co w danym kraju, regionie ludzie jedzą, jakie produkty i jak przyrządzają, w jaki sposób i w jakich warunkach jadają, to się o nich wie znacznie więcej, niż gdyby tych wizyt przy stole nie było. Jest przysłowie: aby się z kimś zaprzyjaźnić, trzeba z nim zjeść beczkę soli. Coś to mówi, ale samej soli się nie je, więc ta beczka jest do posolenia kilku tysięcy dań. Solimy je po szczypcie. Jak je zjemy wspólnie z jakimś plemieniem, to wtedy będziemy mogli o tych ludziach wiele powiedzieć. Dlatego najczęściej jadam w ulicznych knajpkach.
Tam, gdzie miejscowi.
Zdarzało się, że w krajach arabskich, na przykład w północnej Afryce, jak pytali, skąd jestem, słyszałem: „O, Bolanda, good”, i ciemnoskóry kucharz nakładał mi na miseczkę danie przyrządzone na kuchence spirytusowej, na chodniku. Wkładał większą kupkę ryżu, ugniatał dłonią, aby więcej do miski weszło, polewał sosem i jeszcze wkręcał kulki mięsne, jak nasze pulpety. Był tam cały smak kraju i regionu, więc jadłem z apetytem. Bez obrzydzenia.
Żadnych granic obrzydzenia?
Jadłem wędzone dżdżownice. Wyglądały jak nasze rosówki, których jako przynęty używają wędkarze, tylko były o wiele większe: 20-30 cm długości, grube, jak męski palec. Gdybym przymknął oczy, zastanawiałbym się, czy nie jem wędzonego węgorza. Charakterystyczny zapach dymu i podobny smak. Bardzo mi to smakowało.
A smażone mrówki?
Nie wiem, czy pan lubi, jak podczas jedzenia rozmaite produkty chrupią. Te mrówki chrupią i to jest już jedna przyjemność – dźwiękowa. A druga taka, że są robione na dobrej oliwie, którą uwielbiam. W smaku są kwaśne, cytrynowe, być może z powodu jakiejś mrówkowej diety. Świetna przekąska!
A tłuste pędraki?
Na to nie udało mi się natrafić, ale mam nadzieję, że do tego dojdzie. Po latach podróżowania zdobyłem jednak od swego o wiele młodszego kolegi informację, jak można, nie obrażając tubylców, od jakiejś potrawy się wymówić. Ja tego nie robię, ale zawsze w tyle głowy to mam. Syn nieżyjącego już mojego przyjaciela, Marcin Meller, były dziennikarz POLITYKI i „Playboya”, przewędrował wzdłuż i wszerz Afrykę, i kiedyś dostał grube, tłuste, żywe robale wyjęte na jego oczach spod kory. Wymówił się bez obrazy, że jego religia zabrania mu tego jeść. Ale teraz żałuje, bo nie wie, jak to smakuje.
A granice etyczne?
Jest próg, którego nie przekroczę. Ze względów moralnych nie spróbowałem w Azji, choć mogłem, mózgu żywej małpy. Robią jej zastrzyk oszałamiający, a potem trepanację – ścinają pokrywę czaszki. Żywy, pulsujący mózg wyjada się łyżeczkami. Ci, którzy jedli, byli zachwyceni. Dla mnie jest to przekroczenie dopuszczalnej granicy dręczenia zwierzęcia. Zbrodnia. Co innego móżdżek cielęcy, który jem z rozkoszą. Ale zwierzę najpierw jest zgładzone.
Od tego miejsca jest przestrzeń dla wszelkich dywagacji blogowiczów, którzy już tu się wypowiadali i tych dotąd milczących.
Komentarze
Sluszny zarzut, Gospodarzu. 😳 😳 😳
Dzien dobry,
Jolinku, nie czuj sie skarcona, nie ma powodu 🙂
Gospodarzu, chyba to nie jest tak, ze pragniemy byc tu sami, wprost przeciwnie 🙂
Wpisy Gospodarza nie sa „cudzymi tekstami”. O ile pamietam zasady wpisywania sie na blogu, nalezy najpierw odniesc sie do proponowanego przez Gospodarza tematu a potem dopiero pisac o sprawach, ktore nas i innych interesuja. Prosimy wiec byc jak najczesciej :- )
zabraklo usmiechu 🙂
Zycze Wam udanej niedzieli.
Bez wpisów Gospodarza – nie będzie bloga. To zaczyn.
No to udało mi się Was sprowokować do rozmowy ze mną. To miłe. Do zobaczenia więc jutro!
To wręcz niesłychane. Gospodarz odwrócił kota ogonem i podał nam jako królika po staroczesku.Ogłaszam strajk głodowy.
Ten wytworny gołąb i jabłuszka to też oczywista prowokacja 🙂
Ważne, że Gospodarz się znalazł i wreszcie odpowie na tysiące naszych pytań.
(autorem długiego wywiadu był Błażej Torański)
Łatwo być smakoszem w wąskim zakresie. Jednak ograniczenia kulturowe są bardzo silne dla większości. Dla mnie także. W podobnym tonie jak Gospodarz wypowiadał się Maciej Nowak – krytyk kulinarny powinien spróbować wszystkiego, no – prawie wszystkiego. Najważniejszy jest smak. Nie nadawałabym się zupełnie na krytyka kulinarnego.
Dopiero dziś przeczytałam bardzo ciekawy artykuł, który dotyczy poprzedniego tematu blogowego, czyli jabłek a także cydru. Już wiem, dlaczego tak trudno jest kupić ten reklamowany napój. Przy niedzieli zachęcam do przeczytania : http://wyborcza.pl/duzyformat/1,140179,16472208,Jablka_polityczne__kwasna_polnoc__slodkie_poludnie.html
Wpis Gospodarza JEST blogiem. Pod nim sa komentarze Gosci. Rozumiem jak przykro musi byc komus kto po umieszczeniu wpisu jest ignorowany. Jakby temat zaproponowany przez Gospodaeza nie mial najmniejszego znaczenia. Czasami warto chocby uprzejmosciowo skwitowac temat. Tak czesto jest, ale czasem nie jest. I dobrze, ze Gospodarz przypomnial swoim Gosciom o zasadach dobrego wychowania.
Prestrzen internetowa ma to do siebie, ze czasami ludzie nawet uprzejmi w realu, zapominaja manier i poczynaja zachowywac sie nie tak jak w prawdziwym zyciu. Sam przeciez nie jestem bez winy, wiec mowie takze o sobie. I wiem, ze sa sytuacje, gdy jakies wydarzenie skupi na sobie cala uwage goszczacych – takie np jak nieoczekiwane wyladowania Jerzora na powaznej operacji, co wsystkich mocno poruszylo i kazdy chcial poslac pare dobrych slow Alicji i jej mezowi.
Ale to raczej rzadkosc. Czesto podsuniety temat jest kompletnie, od pierwszego wpisu olewany. I to musi byc raczej przykre dla Autora, ktory bardzo sumiennie, sumienniej niz niejeden jego kolega w Polityce dba o swych czytelnikow i gosci. To chyba nie znaczy, ze nie mozna pojsc w bok i zajac sie innym tematem czy problemem, ale znaczy jedynie, ze skoro Gospodarz zdobyl sie na wymyslenie tematu, to nam Gosciom wypada okazac minimum zainteresowania.
Dzisiejszym tematem jest nota bede granica poczucia obrzydzenia przy stole. I jest to temat ciekawy. Znalem kogos, kto na sam DZWIEK, na wypowiedziane glosno slowo „cynadry” albo „nerki” robil sie blady i sprawial wrazenie, ze za chwile zemdleje. Unikalismy przy nim wypowuadania tego slowa, ale czasami zdarzalo sie troche jak w Fawlty Towers, kiedy gospodarz prosil aby w obencvosci Niemcow nie wpominac wojny. Wszyscy pamietaja ten epizod. I wlasnie tak bylo z cynadrami. Im bardziej staralismy sie unikac tego slowa, tym bardziej ktos chcial opowiedziec o swoich klopotach z nerkami albo chocby o antycznym stiliku w ksztakcie nerki.. 😈
Moim poczuciem obrzydzenia jest mozdzek. Kiedys bylam naprawde w trudnej sytuacji, ale Uratowal mnie moj Ukochany. To bylo pod namiotem u beduinow gdzie zawitalismy z wizyta i jeden z panow rozerwal w rekach glowe jagniecia i podal mi mozdzek. Zamarlam z obrzydzenia i Bernard widzac co sie ze mna dzieje sam to zjadl. To dzisiaj Mu za to dziekuje.
Jagnie bylo upieczone.
To ja chyba też nie nadawałabym się na krytyka, bo trudnymi potrawami są dla mnie już krwiste steki, łososiowa polędwica itp.
Krystyno, myślałam, że tylko w centralnej Polsce były problemy z cydrem, ale jak widać myliłam się. Teraz jest coraz lepiej, może lepsza dystrybucja? Akcja na złość putinowi jedz jabłka jeszcze bardziej go rozpowszechniła, więc pewnie będzie coraz lepiej z dostępnością. Oby więcej niż jeden rodzaj.
Piotrze z reguły w niedzielę nie ma wpisu … a tu jest z jakąś goryczką … mogłeś poczekać z tym do poniedziałku … 🙁 …
Alino pewnie Piotr ma rację w 100% ale poczułam się jak dzieciak, któremu daje się po łapakach bo przy stole źle siedzi ….
Jolinku, nigdy bym nie śmiał. Jestem przeciwnikiem kar cielesnych. Ta dzisiejsza opinia wydała mi się zupełnie niewinna, choć – jak widać z odzewu – raczej uzasadniona. Myślę jednak, że po latach znajomości wiesz, że nie obrażam się i stararm się usilnie nie obrażać innych.
Za zywy mozdzek dziekuje stokrotnie, moja religia mi nie pozwala. Nie przewiduje tez baraniego oka ani zadnych pedrakow czy mrowek, chociaz podobno sa dobre.
Jeszcze nie sprobowalam zaby – slimaki z niejakim trudem mi przeszly.
A propos zsiadlego mleka, nie tylko Wegrzy uwazaja je za „zepsute mleko”.
Duże M.
Cydr udało mi się kupić dopiero w Makro. Szukałam najpierw bezskutecznie w hipermarketach. A pierwszy raz piłam go u znajomych i bardzo mi smakował. Jednak dla mnie to napój tylko na gorące lato.
Z artykułu o jabłkach wyczytałam, że sadownicy mogą produkować tylko do 10 tys. litrów cydru, a byliby w stanie o wiele więcej. Natomiast winiarze, których w naszym kraju jest niewielu, mogą wytwarzać aż 100 tys. litrów. I trudno im osiągnąć ten wynik. A klienci mają problem z zakupem.
Moja znajoma nie je wielu produktów. Nigdy nie próbowała np. wątróbki, bo zniechęca ją jej wygląd. Ale pasztety smakują jej. Kiedy chcę ja czymś poczęstować u mnie w domu, w grę wchodzi jedynie ryba jako danie bezpieczne. Taka jest i już się nie zmieni. Uważam, że trzeba uwzględniać gusty kulinarne gości i nikogo nie namawiać do próbowania czegoś, czego nie lubią. Ale, jak czytam, różnie z tym bywa zwłaszcza w egzotycznych dla nas krajach.
Zaby. Zaby sa wstretne. Kiedys moj b.p. Brat Pickwick bawil sie z zaba przy oczku wodnym u sasiadow i gdy ujrzal sasiada, szybko te zabe przelknal aby sie sasiad nie czepial.
Zaba nie chciala pozniej nie tylko wyjsc z Pickwicka, ale takze kategorycznie odmowila strawienia sie. Brat strasznie cierpial a zaba w nim tkwila . I ni w te no wewte. Stara byla w rozpaczy. Az w koncu po licxznych probach wykrztuszenia zaby, z paszczy Pikwicka pokazala sie jedna lapa, za ktora Stara zlapala i wyciagnela ja z Kota. Biedny Pickwick mial caly przelyk podrapany i trzeba go bylo karmic rzadkim pasztetem i rosolem.
Zaba nie przezyla przygody. Pewnie byla jakas chorowita i postanowila w tym momencie przeniesc sie do tego Wielkiego Bajora w Zaswiatach.
Zab w naszym domu nie jemy.
O rany! To dopiero przygoda z zaba! Nie zazdroszcze Pickwickowi.
Dzisiaj nic nie gotuje, bo wszystko mi „rosnie”. Jak sie denerwuje to nie spie i nie jem, nawet „przez rozum nie dam sobie przetlumaczyc.
Za godzine jade do Szanownego Pacjenta, podobno juz lazi, pielegniarka mnie powiadomila, ze wszystko zmierza w dobrym kierunku. No to dobrze.
Biblia mówi – „nie jedz nic obrzydliwego” – i jak widać każdy ma inną granicę obrzydliwości. Tak jak Krystyna, na krytyka kulinarnego zupełnie się nie nadaję.
Z wieloletniego doświadczenia wnoszę, że jeśli temat wpisu blogowego zainteresuje kilka osób, to wywiązuje się żywa dyskusja na ten temat, snują się wspomnienia i anegdoty, i jest niewiele dryfowania w odległe rejony.
Jeżeli temat wzbudzi reakcję 1-2 bywalców, to dyskusja rychło zamiera i pojawia się temat zastępczy.
Jeśli zaś jakiś temat nie znajduje niczyjego zainteresowania lub dawno przedyskutowana sprawa kolejny raz wraca na tapetę, to echo jest marne albo żadne. I jeśli mimo to pojawiają się wypowiedzi bywalców (na zupełnie inne tematy), to znaczy, że te osoby mają ochotę ze sobą rozmawiać, a forum blogowe im to umożliwia.
Czwarta możliwość, to ważne wydarzenie w życiu kogoś z bywalców. Wówczas „zadany” temat idzie w odstawkę, a uczestnicy gratulują i wznoszą toasty względnie składają wyrazy współczucia ewentualnie pałają ciekawością lub zamierają w oczekiwaniu biuletynów specjalnych.
Na szczęście okazji do gratulacji i toastów jest więcej niż tych smutnych i dramatycznych.
No i wszystko jasne!
Dzień dobry. Były znowu przejazdem dzieci – etym razem z wakacji, zupełnie niespodziewanie, więc nastrój mam doskonały, jestem osobą zgodną, pogodną i pełną empatii dla wszelkiego rodzicielstwa – z blogowym włącznie.
Umiłowany Gospodarzu nasz; są tematy, na które mogę się wypowiadać, nawet coś od siebie dorzucić, a są takie, że możliwy jest jedynie króciutki komunikat: żadnego robactwa wodnego, ani lądowego nie jadam. Nie znaczy to, że innym nie może smakować – może i na zdrowie. Albo z podróży w miejsca, w których nie byłam, nie będę, ale chętnie przeczytam. I tyle – przeczytam, zachwycę się egzotyką, pomyślę co z tego mogę przyswoić (i często czerpię inspiracje) ale przecież nie mogę na ten temat dyskutować, bo ani wiedzy, ani doświadczenia. A czasem spróbuję i raczej nie będę powtarzała potrawy, bo ani mnie, ani rodzinie nie zasmakowało (vide placuszki z kwiatów dzikiego bzu czy grochodrzewu).
To raczej ja mam nieodparte wrażenie, że Gospodarz nas porzuca – dzisiaj, po raz pierwszy od bodajże 1,5 roku, zareagował na komentarze i pogadał z Gośćmi. Normalnie wrzuca temat – tyle. A ja sobie cenię pogaduszki blogowe ( i na temat i obok tematu; z Gospodarzem i z Gośćmi).
Alicjo-uściskaj od nas Jerzora i przekaż życzenia rychłego powrotu do zdrowia !
Gospodarzu-bywają też sytuacje,kiedy pytanie zadane na temat,ten właściwy i pierwszy temat blogowej rozmowy pozostaje bez odpowiedzi od trzech dni….:-(
A teraz muszę wystąpić w obronie żab i Żabojadów 😉
Francuzi nie jadają żab,a jedynie żabie udka.A żabie udka,to trochę jak kurze skrzydełka.
Żabie udka podaje się w znakomitym i prostym sosie z masła,czosnku i zielonej pietruszki.Nikogo nie namawiam,nie zmuszam i rozumiem psychiczne opory.Ja oporów nie mam i jadam chętnie oraz z przyjemnością.Natomiast nie sądzę,bym na propozycję obiadu w postaci pędraków,karaczanów lub baranich oczu zareagowała z entuzjazmem.
Przez ostatnie trzy dni nie musiałam jednak próbować żadnej dziwnie egzotycznej kuchni.
Były zwyczajne kurki:na śniadanie,obiad i kolacje.Teraz od poniedziałku trochę od nich odpocznę 🙂
W sobotę byliśmy natomiast na spotkaniu ze średniowiecznymi rycerzami:
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6048558782387237601
Pyro trochę przesadziłaś. Nie włączam się w awantury i przepychanki,bo nie widzę sensu i wolę spokój. Odpowiadam na pytania, prostuje swoje liczne błędy i dziękuję za sprostowania. Milczę gdy widzę, że temat nie zainteresował albo, że nikt nawet nie przeczytał tego com tam wsadził. Martwiłem się, ze nudzę ale koledzy z innych blogów odczuwają to samo. Blog corz częściej bywa miejscem do wypowiedzi blogowiczów a gospodarz jest tylko jego stróżem. Może to i lepiej!?
Danuśko, bywa, bywa. Oto i odpowiedź: zielona! Ale może być i czerwona.
Piotrze-dzięki 😀
Oj, Danuśko i Pyro, z moich obserwacji wynika, że Gospodarz stara się odpowiadać na każde zadane pytanie. Raz, przez komputer bodajże trwało to dłużej. I nie wydaje mi się grzeczne zwracanie uwagi Gospodarzowi bloga, który po bardzo długim czasie zdecydował się na malutką, delikatną uwagę, bo brzmi to mniej więcej jak uderz w stół… Tak samo mało grzeczne jest ciągłe zamieszczanie linków do cudzych blogów kulinarnych. Jeśli wynika to z toku dyskusji, czy podpowiedzi gdzie coś kupić to owszem, ale w innym przypadku to zwykłe reklamowanie konkurencji.
No i to jest wesoły, sympatyczny blogowy dialog przyjaciół!
Piotrze, nawet jeżeli rozumiem takie stanowisko, to i tak go nie podzielam; pańskie oko konia tuczy.
I wcale nie wszystkie blogi stają się areną frustratów (my swojego staramy się bronić) Doskonały i nie poddający się degrengoladzie jest blog Doroty, a ona pilnuje interesu. Także blog Karczmarewicza raczej wolny jest od zarazy i i Owczarka i Kowalczyka. A Sztandarowe blogi polityczne zostały puszczone na żywioł – bez ingerencji autorów i po kilku latach zaanektowane zupełnie przez grono 12-15 osób, Inni się wycofali, bo przez tumult i jazgot nie sposób się przebić. Obserwuję także b.interesujące blogi na SO – tam B.Miś pilnuje w dzień i w nocy – nie ma głupich komentarzy, a jak się trafi, jest usuwany w ciągu godziny i na dobre. Bywają opozycyjne do tekstu, nie bywają głupio – obraźliwe.
A i wykorzystałam ostatnio dwa przepisy Gospodarza na karkówkę i polecam szczerze 🙂
Piotrze, może jestem tępy, albo jak twierdzi szarak, ZBYT stary, ale nie zauważyłem żadnych dysonansów! Cały czas, jak piszesz, sympatyczny blogowy dialog przyjaciół!
Ale do adremu (Alicja) Żabie udka, ślimaki, frutti di mare – oczywiście.
Mrówki, szarańcza, piwo Pombe – zaliczone w Afryce.
Podroby chętniej niż polędwicę. Podobnie salcesom – niż szynkę.
Cynaderki, wątroby, flaki, płucka, móżdżki (ubite) najchętniej.
A po prawdzie, najnajnajchętniej to, kasze, kluchy, pierogi, pasty, placki, naleśniki, omlety i różniste sałaty!
OK, niech mi zarzucą… najbardziej to lubię Ewę!
Cichal-to wpadnij na kolację,Latorośl własnie smaży naleśniki gryczane i podaje z kozim serem i dwoma kleksami konfitury morelowej.
A ja zjadlam nalesniki ze szpinakiem i feta. Cichalu, dostaje wysypki na sama nazwe ; cynaderki, plucka czy mozdzek.
Danuśka! Bo się zatchnę!
Duze M (18:59), podawanie linkow do innych blogow kulinarnych to wedlug Ciebie to reklamowanie konkurencji? Jakiej konkurencji? Zupelnie nie rozumiem Twojego punktu widzenia. Jestem bardzo wdzieczna Jolinkowi, ze informuje nas o nowosciach, dzieli sie z nami swoimi porannymi odkryciami. Dzieki niej poznalam inne kulinarne blogi, do ktorych zagladanie nie ma nic wspolnego z uczestniczeniem w blogu Gospodarza. Nie szukaj problemow tam gdzie ich nie ma.
Moim skromnym zdaniem mysle, ze byloby mniej awantur i przepychanek na blogu gdyby Gospodarz czesciej uczestniczyl w naszych rozmowach. A moze nie tylko ja tak mysle?
Więc zaprotestuję na temat.
Przez długie lata cierpiałem dojmująco na brak flaków, aż raz w dalekiej Galicji, studiując słowniczkiem w ręku kartę dań, wyczytałem: callos! Moim zamówieniem zdziwiłem trochę właściciela.
http://spanishfood.about.com/od/beefrecipes/r/Madrid-Style-Tripe-Recipe-Callos-Madrilenos.htm
Nie były to po prawdzie nasze flaczki, ale zawsze coś!
Pepe, masz rację. Flaków Ci na świecie dostatek. Najlepsze, to jagnięce w Bułgarii. Szkembe Czorba.
Gospodarzu – czytam WSZYSTKIE wpisy.
wychodzi z tego, że poczułam się na blogu jak u siebie w domu … lubię dzielić się informacjami a jak nikt nic nie mówi to ja zagaduje …
Piotrze nie obrażasz nikogo ale jakoś radość z komunikowaniem się z innym na blogu mi opadła trochę… nic to …
A cała reszta?
Cóż, zjeść lubię, lecz już gotować – ledwo, ledwo. Siedzę więc cicho i zostawiam głos bardziej powołanym. Jasne, że lepiej się czuję w tematach okołoblogowych.
Alino, naprawdę nie widzisz, że inne blogi kulinarne to dla „Gotuj się” konkurencja? Blog ( szczególnie popularny) jest pracą blogera, jego zawodem, któremu poświęca się naprawdę dużo pracy i czasu. Gdyby np. Jolinek podawała te linki na swoim blogu wszystko byłoby ok, ale to miejsce Gospodarza. Jak napisałam, często ma to uzasadnienie w dyskusji, czy jest pomocą jakiemuś blogowiczowi i wtedy ok. Gdyby ktoś na Twoim przyjęciu chwalił poprzednie u Twojej znajomej nie byłoby to zbyt grzeczne prawda?
„i po kilku latach zaanektowane zupełnie przez grono 12-15 osób, Inni się wycofali, bo przez tumult i jazgot nie sposób się przebić” – a tego to już chyba nie trzeba komentować
pepegorze też czytam … 🙂 … a Ty?
Mnie tez wydaje sie nietaktowne podawanie tutaj linkow do kulinarnych blogow. Popieram Duze M.
Duże M jesteś idealna … ja nie mam nic do powiedzenia to tak udaje tu równiachę … najlepszy byłby blog gdybyś sobie dyskutowała bez konfliktowo z jednym z blogowiczów co miało tu już miejsce .. przykro mi, że Cie zawiodłam … 🙁
Jolinku,
nie bierz sobie tych uwag do serca, wszak nie tylko Ty pokazujesz cudze blogi.
Jolinek – daj spokój i nie bój żaby – połazimy jeszcze po zielonym, wypijemy szklaneczkę trunku, pośmiejemy się, jak młódki. To jest blog kulinarno – kulturalno – towarzyski, nie partia polityczna. Na zdrowie Jolinku!
Zapomniałem (znów zapomniałem czegoś) złożyc podziękowanie Kotu M. On celnie wypunktował to, co miałem na myśli. Jolinku, nie rozumiem co mogło wywołać Twoje zniechęcenie.
Nie śledzę też bez przerwy innych blogów, bo nie mam na to czasu, a uwagi kolegów znam z redakcyjnych zebrań.
Chyba jednak niepotrzebnie jęknąłem by sobie ulżyć. Wznieciłem zdaje się kolejny pożar.
Ściskam wszystkich serdecznie i przypominam – jutro będzie o czym innym.
Niunia do mojego serca to daleka droga … ale do rozumu bliska …
Piotrze czy bardzo źle robię podając tu różne linki .. tylko szczerze proszę bo nie chcę Ci robić przykrości .. czy o sporcie mogę pisać? …
Jolineczku – nie bój żaby, jak mówi Pyra.
Jest dobrze a będzie jeszcze lepiej!
no to na dobranoc ….
„Gdyby każdy miał to samo, nikt nikomu nie byłby potrzebny.”
ks. Jan Twardowski … Sprawiedliwość …
cichalku damy radę … 🙂 … Pyro zdrówka … 🙂 … Alinko … 🙂 … będę się martwić jutro …
Jolinku nie robisz mi przykrości pisząc, robisz – milcząc!
Piotrze to będę spała z uśmiechem …. 🙂
Staram się bezkonfliktowo Jolinku, bo chyba dla przyjemności tu wchodzimy? Jak widać Panu Piotrowi też nie wszystko odpowiada. Zgadzam się z KotemM. Nie wiem, czy Gospodarz ma coś przeciwko linkom ( ale gdyby miał, czy wypada mu to głośno powiedzieć ?), mówię jak jest to przyjęte w sieci. Nie chcę robić Ci przykrości, tylko ja się 3 razy zastanawiam, czy podać link do czegoś. Przepisów autorstwa Państwa Adamczewskich jest tu olbrzymia ilość i teoretycznie głównie po to zaglądamy na blog, chyba, że traktuje się go jak komunikator gg, tylko czy o to chodzi?
Wypusc chlopa do szpitala 🙄
Emabluje wszystkie pielegniarki i panie lekarki, a one zachwycone jego jego szybkim powrotem do pozycji pionowej (juz wczoraj chodzil), powiedzialy, ze rzadko sie trafia taki pacjent.
Wywalili go z pokoju pooperacyjnego, bo tam tylko zawadza i juz nie trzeba go monitorowac tak wielostronnie. Poprosilam panie, zeby go troche przystopowaly, bo te zeberka musza sie zrosnac! (podwojny by-pass).
KULINARNIE – do wyboru kilka dan i napitkow (wina nie podaja!), wszystko przywoza z Ottawy, czyli jedzenie „telewizyjne”, odgrzewane w mikrofali. Ale Jerzor nie narzeka. Gorzej ludziom, ktorzy przyzwyczajeni do wielkich porcji. Problemu nie ma, moga dokupic w kafeterii.
Jerzor zamowil sobie lody waniliowe na deser 😯
Wedzonych dzdzownic nie tkne tylko z tej przyczyny, ze wszystko co wedzone powoduje u mnie torsje 🙁
W brazyli probowalem. Znajdowaly sie w duzym sloju z przeroznymi przyprawami podobnymi do kiszenia ogorkow. Z zasadzie to smialo mozna powiedziec, ze byly one marynowane. Wysmienity przysmak do tamtejszej berbeluchy.
Znam takiego jednego, co probowal dzdzwnic swiezych, do …. wiazania trampek. Tez nie narzekal 🙄 ja natomiast, swiezych bym nie tknal, balbym sie, ze moglyby wyjsc mi nosem, badz uszami, badz zamienic sie w tasiemca i nigdy wiecej nie wyjsc ze mnie 🙁
Duże M sprawa nie jest taka prosta … wiem, że Piotr by wolał bez linków do konkurencji ale nie jest sam w internecie … na blogach kulinarnych w komentarzach są prawie same blogerki kulinarne i dzielą się pomysłami …. Piotr jest kimś ważnym dla mnie i biorę sobie do serca jego uwagi … ale wiem, że moje linki kulinarne staram się dobierać albo na temat by uzupełnić wpis albo ciekawostki, które zainteresują innych … przemyśle to … pozdrawiam … 🙂
Nie, DużeM. Nie tylko dla przepisów pp Adamczewskich wchodzimy na blog. Ostatecznie mamy sporo wydawnictw pp A, aby korzystać z samych przepisów, nie trzeba komentować na blogu. Ostatecznie w sieci są setki tysięcy receptur.
Wchodzimy tu m.in aby pobyć wśród ludzi doceniających Piotra nie tylko jako jednego z autorów, ale i osobowość dziennikarstwa. Osobiście wchodzę tu aby spotkać grono sympatycznych osób, którym Piotr stworzył na blogu przyjazny kącik spotkań. Bardzo dużo się nauczyłam – i o jedzeniu i o obyczaju i o antropologii kultury codzienności. Anegdota historyczna, sery, wina, kuchnie narodowe, wkład komentatorów w materię blogu. Filmy, lektury, piosenki – trochę inny ten blog od starannie konfekcjonowanych blogów kulinarnych – dlatego czytam ten, a nie setki innych.
Linki do innych blogów nie powodują rezygnacji z TEGO. Ten blog jest najważniejszy!
ja czytam różne … piszę tylko tu albo nigdzie …. dobra idę spać …
Wyrażałem się tu już niedawno, że tu, to nie to co dawniej. OK, nic nie zostaje takie samo, ale chodziło mi o to, że bardzo ostatnio trzeba ważyć słowo, a i tak nie pomaga, i tak ktoś poczuje się „nadepnięty”, gorzej jeszcze, ktoś zaraz wyciągnie „kwit” z czasów zaprzeszlych
A tak, a´propos, gdy wpisywałem się tu jeszcze z pewną namiętnością też cierpiałem, jak na mój wpis, w który z reguły wkładałem sporo serca, nie było żadnej reperkusji. Do Pyry żaliłem się zwykle:
A, czy ja coś napiszę czy nie, kto to zauważy.
Bardzo dobrze jest uslyszec, ze Jerzor sie szybko rehabilituje i uwodzi personel zenski w szpitalu. Tak, niech robi duzy nacisk na lody waniliowe, one powoduje produkcje dobrych hormonow i enzymow w organizmie i pomagaja stawac na nogi.
*******
To naprawde nie chodzi o jakies zamieszczane tu linki, naprawde. To nie jest blog stricre kulinarny w sensie przepisow choc i one sie tu czesto pojawiaja. Jest to blog o przyjemnosciach czerpania z dobrej kuchni, o poznawaniu innych kulinarnych zwyczajow, o hisririi kuchni, kulturze jedzenis. moznaby powiedziec.
To natomiast co z pewnoscia moze sprawiac przykrosc kazdemu piszacemu Autorowi, to ze czesto-gesto jego wpisy sa ignorowane, tak, jakby byly one jedynie natretnym dodatkiem, usprawiedlowieniem miejsca, w ktorym inni moga sie spotkac i sobie pogadac o czym chca, nie zauwazajac jaki zostal podsuniety temat.
Bo Gospodarz podsuwa, jakby mowil: sprobujmy dzis porozmawiac o tym. I wcale nie chodzi o to, by Pyra sie wypowiadala na temat propduktow i dan, ktore ja brzydza, tylko zeby odnotowala ze taki temat sie pojawil.
Aby przynajmniej na poczatku dnia ZAUWAZYC co Autor/Gospodarz napisal i chocby slowkiem do tego sie odniesc, nawiazac. Jak? To juz zalezy od wyobrazni czy inteligencji Gosci zbierajacych sie przy stole.
Zdarzaja sie dni, kiedy temat tak jakos wskoczy, ze natychmiast sie wywiazuje rozmowa i z przerwami trwa do wieczora. A czasami – nic, jakby Gospodarz byl przy tym stole nieobecny. To, poza wszystkim, jest malo uprzejme wodebc kogos, kto to miejsce stworzyl i tak solidnie go „obsluguje”, ze zamieszcza 5 wpisow w tygodniu, co chyba jest rekordem.
Inne blogi nie sa zadna „konkurencha” dla Gospodarza. To jest cos innego niz blogi stricte kulinarne, tu sie rozmawia o jedzeniu ( a przy okazji i o tysiacu innych spraw) a nie o tym jak cos tam ugotowac, choc i takie porady czesto sie pojawiaja, kiedy ludzie dziela wlasnymi doswiadczeniami..
Wiec nawet jak dany wpis nie utrafi w poje mojego zainteresowania, to warto zrobic maly wysilek i sprobowac cos od siebie powiedziec na zadany temat. Nawet jak to co sie powie nie jest bardzo wazne, czasami moze natchnac innego Goscia do powedzenia czegos interesujacego, podzielenia sie wlasnym doswiadczeniem.
I dobrze, ze Gospodarz, swoim sposobem bardzi delikatnie, przypomnial o dobrych zwyczajacjh i manierach. Mnie takie przypomnienie tez sie przyda, chic nie jestem Kocieciem tylko starym Kotem. :twisred:
Kocie, wydaje mi się, że trafiłeś w sedno.
Ode mnie: Wydaje mi się, że zostawiamy cały ciężar blogu na ramionach Gospodarza i oczekujemy, że wszystko poleci jak zwykle, od poniedziałku, do poniedziałku. Myślę, że powinniśmy to „tu” potraktować jako coś, co rzeczywiście żyje naszą aktywną obecnością.
Alicjo, cieszę się, że z Jerzorem lepiej, szybkiego powrotu do zdrowia przekaż.
KocieM. masz w wielu miejscach rację oczywiście. To, że piszemy tu o wszystkim nie zmienia faktu, że to blog kulinarny w szerokim sensie, a Pan Piotr jest dziennikarzem i krytykiem kulinarnym. Napomknęłam o linkach przy okazji, a wszyscy się skupili na tym.
Ja po prostu sama zauważyłam że linkuję inne kuchenne, a Panu Piotrowi niekoniecznie to musi odpowiadać i mocno ograniczyłam do sytuacji określonych. Dobrze byłoby moim zdaniem, aby zanim się coś napisze choć krótką chwilę pomyśleć. I tyle.
Danuska,
fajny ten festiwal rycerski, mozna sie podsmiechiwac, ale mysle, ze to sa ludzie z pasja i dobrze sie bawia 🙂
Tak to sie zaczelo
http://adamczewski.blog.polityka.pl/2006/08/01/poczatek/
i blog z zalozenia jest taki, jaki mniej wiecej mial Gospodarz na mysli (chyba?), jednakowoz (ha ha!) przepisow blogowiczow jest do licha i ciut. To nic nie szkodzi, a wzbogaca i jak Pyra pisze, ciagle poznajemy cos nowego, kazdy cos pomija, a cos innego mu sie podoba. Ja lubie podawane sznureczki, czasem korzystam, czasem nie, a nie sadze, zeby Gospodarz byl zazdrosny, bo przeciez dla Gospodarza to nie konkurencja.
Podsylam na blog sznureczki, ktore mnie zaciekawily.
Alicjo-cieszę się,że Jerzor wraca szybko do zdrowia i że humor mu dopisuje 🙂
Jakoś nigdy nie przyszłoby mi do głowy,by traktować niewinne wpisy Jolinka,zawierające
sznureczki do ciekawych przepisów jako konkurencję dla blogu Gospodarza.
Wygląda na to,że Gospodarz też podziela tę opinię.
Jolinku-czekam zatem jak zawsze na Twoje wesołe dzień dobry i kolejne ciekawostki kulinarne,a przy okazji wszystkim życzę udanego tygodnia !
Z przyjemnością wchodzę na ten blog i czytam wszystko, a że się nie wypowiadam? No cóż, wprawdzie bardzo lubię zjeść coś smacznego, ale kucharka ze mnie marna. 😥