Kolacja polityczna

Wiadomo, że przy kolacji toczy się najciekawsze dysputy. Zwłaszcza gdy dania są smakowite, wina dobrze dobrane, a towarzystwo interesujące. Byłem (a właściwie byliśmy, bo przecież my się w zasadzie nie rozstajemy) właśnie na takiej kolacji. Wszystkie warunki zostały spełnione, więc trzy godziny przy stole minęły jak z bicza trzasł. Nawet nie zauważyliśmy, że za oknami przetoczyła się chyba najcięższa burza, dopiero połamane gałęzie i głębokie kałuże zagradzające  drogę na wieś nam to uzmysłowiły.

Gospodarze stanęli na wysokości zadania i zgromadzili szóstkę gości, z których każdy mógłby być ozdobą wielu zgromadzeń. Sami zaś (on wybitny publicysta zagraniczny, a ona świeżuteńka Pani Doktor specjalistka od skomplikowanych spraw Bliskiego Wschodu) zadbali, by wieczór nie ograniczył się wyłącznie do pałaszowania znakomitych dań, lecz domagali się, by każdy z biesiadników w ciągu dwóch-trzech zreferował problem, który go najbardziej nurtuje. I się zaczęło…

Pani Profesor prawa (wykłady na wielu uniwersytetach, przewodniczenie najwyższym instancjom sądowym, wreszcie obrończyni praw obywatelskich, a przy tym znawczyni i miłośniczka oper) przedstawiła powody mizerii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Ten niezwykle ważny i poważny temat okrasiła licznymi anegdotami, dzięki czemu nikt nie protestował, że znacznie przekroczyła przyznany limit czasu.

Politolog, prezes wielkiej fundacji europejskiej, zastanawiał się dlaczego nasz zakątek Europy zupełnie inaczej prezentuje się z dalekiej perspektywy (np. ze stolic Zachodu), a całkiem inaczej od środka, czyli spod mazowieckiej wierzby.

Filar Krytyki Politycznej przewrotnie podrzucił pomysł lektury głośnego w swoim czasie „Manifestu”, dzieła brodatego Karola M., który dziś brzmi jak apoteoza kapitalizmu.

My obydwoje zaś biadaliśmy nad stanem edukacji, zwanej wyższą, a właściwie usiłowaliśmy zgłębić przyczyny, dla których studenci wysokopłatnych uczelni nie starają się zdobyć rzetelnej wiedzy, tylko papier nadający im status człowieka z wyższym wykształceniem.

Gospodyni zaś, podając swe znakomite dania, sumitowała się, że nie tylko lubi jeść, ale i gotować, co – jej zdaniem, podpartym życiorysem Gogola, który jak wiadomo był znawcą jedzenia, ale umarł, zagłodziwszy się rozmyślnie – obniża rangę człowieka jako intelektualisty. Na szczęście ten nurtujący Patrycję problem nie miał wpływu na jakość kolacji.

Na koniec nasze menu: dwa rodzaje humusu (z samej ciecierzycy i z dodatkiem czerwonej papryki) oraz krwista pieczeń z rostbefu w towarzystwie pieczonych kartofli oraz marchwi i cebuli podpieczonych jak dzisiejsza moda nakazuje, czyli al dente. Oba dania zasługiwały na kulinarnego Nobla. Okazuje się, że kontrowersyjne myśli nękające młodą politolożkę nie wpłynęły destrukcyjnie na jej warsztat kucharski.

Na deser – w ramach walki z Putinem – była wręcz oszałamiająca szarlotka z taką liczbą jabłek, że nie boimy się o rezultat wojny polskich sadowników z rosyjskimi importerami.

Oby każda nasza kolacja miała podobny przebieg, menu i towarzystwo.