Powrót do Maremmy
Byłem tam kilka lat temu. To piękny nadmorski region należący do Toskanii, leżący blisko Lazio i słynny z etruskich zabytków oraz dzikich krajobrazów leśno-pagórkowatych.
Kuchnia tu bywa bardzo urozmaicona, bo nad samym morzem królują oczywiście ryby i owoce morza, a w głębi lądu – dzikie ptactwo i wszelka czworonożna dziczyzna. Zebrało mi się na te wspominki po wycieczkach przez wschodnią i południowo-wschodnią Polskę. Po nad wyraz silnej dawce dań z kaszy gryczanej zapachniało mi Morzem Śródziemnym. I rybami w cartuccio (po polsku – w papilotach) czyli zawiniętymi w papier do pieczenia, skropione tylko sokiem z cytryny i polane najlepszą oliwą.
Kolejnym daniem podawanym we wszystkich tutejszych nadmorskich knajpkach jest cacciucco. To mieszanka wszystkich DZIŚ złowionych ryb, mątw, ośmiorniczek i skorupiaków. Podaje się je (wszystkie razem) w wielkiej misie. Duszone jednak są te przysmaki osobno. Każdy gatunek wymaga bowiem innego czasu, który winien spędzić w garnku na ogniu. Gdy wszystko znajdzie się już na stole, zalewa się danie bulionem przygotowanym z całych najmniejszych rybek i z głów tych wielkich. Do tego grzanki mocno natarte czosnkiem. Nie muszę chyba dodawać, że taki posiłek wymaga stosownego, mocno schłodzonego wina – może być białe, ale pyszne bywa też i rose.
Oddalając się od wybrzeża, łatwo ocenić odległość od piasku plaż, zaglądając do kart menu mijanych trattorii. Gdy antipasti stanowią kiełbasy z cinghale przyprawione owocami jałowca, to mamy pewność, że jesteśmy w krainie dzików, jeleni i zajęcy. Papardelle al cinghale to szerokie makaronowe wstążki w sosie z dzika. Jest pachnące lasem i niezwykle posilne. Te same kluchy bywają także al lepre, czyli z zająca.
Jednym ze wspanialszych dań głównych jest też cinghale salsa, czyli dzik marynowany, a potem duszony w czerwonym (jak najlepszym) winie i pomidorach. Nie gorzej smakuje fagiano al diabolo, czyli bażant w szałwii duszony w białym winie. I doprawdy nie wiem, czemu nosi on nazwę diavolo zamiast angelo. Smakuje bowiem anielsko. Podobnie przyrządzane są tordi, czyli drozdy, na które poluje się tu powszechnie.
Na koniec wspomnę beccaccia al crostone, czyli gulasz ze słonki, któremu obowiązkowo towarzyszą crostini – maleńkie grzaneczki.
Żeby nie było aż tak mięsnie, dodam, że Maremma słynie także z małych fioletowych karczochów, szparagów i niezwykle słodkich pomidorów. Po prostu kraina szczęścia dla każdego łasucha.
Komentarze
Tak, chciało by się.
Lecz niekoniecznie w sierpniu już. Jak na mój gust, wolałbym przełom września i października.
Tak, może i jest poważniżniej niż się wydaje. Kiedy czytam o atmosferze przed stu laty i o tym, co potem się stało zastanawiam się co raz poważniej, czy coś takiego nie nadciąga i dzisiaj. Siebie samego widzę w tamtej sytuacji o tyle, że spływa to wszystko po mnie tylko jeszcze jak woda po gęsi, wszystko mi to jakoś tam tego. Ulubiony polskojęzyczny kanał informacyjny, który oglądam zwykle o tej porze zamieniłem bez żalu na tutejszy regionalny, bo zamiast stale tych samych zdjęć z miejsca katastrofy widze w tej chwili nowo narodzonego morsa z hamburskiego ZOO. Zamiast stale tych samych komentarzy rzeczywistych i mniemanych ekspertów pokazano tu np ciekawy sposób przyrządzenia kartofli z estragonem, a to wprost z plaży przy Rostocku, jak u Makłowicza. Obawiam się, że przez conajmniej 48 najbliższych godzin nie ma co wracać do kanału polskiego, niema co tam zaglądać.
Przykre, ale nieobca mi przecież kiedyś empatia chyba gdzieś uleciała. Gdy widzę co w Strefie, gdy pokazują łodzie pełne żywych może jeszcze ludzi, przeskakuję na inny kanał.
Należę chyba już do tych, których ewentualny, a co raz mniej wykluczony wielki huk zupełnie zaskoczy.
Pepegorze,
to jest nas dwoje.
Może zainteresuje Cię, co jedzą w Gazie
Mam świeże kurki i borowiki prosto z górskiego lasu i brak chętnych do jedzenia 🙁
Maremma – przed osuszeniem bagien i melioracją kraina malaryczna, miejsce zsyłek i działalności bandytów (briganti). Najsłynniejszy z nich, niemalże włoski Robin Hood – Domenico Tiburzi został zabity w 1896 roku.
Czyli, Nemo –
i w Gazie wiedzą, że proste, chłopskie jest najlepsze!
Obawiam się tylko, że mają w tej chwili inne sprawy w (i na) głowie.
U nich przynajmniej wiadomo kto akurat strzelił.
Do wieczora ewentualnie
a wiec: miego dnia jeszcze!
A moje szczęście robi łazanki. Takie jak lubię najbardziej – dużo pieprzu. Najsmaczniejsze są te z dna naczynia, chrupiące i lekko odpieczone. Obowiązkowo kapusta kiszona i wcześniej opieczony bekon. Proste ale jakże pysznościowe.
E.
podpieczone, podpieczone oczwiście
http://wyborcza.pl/1,75477,16342654,Izraelskie_wojsko_wchodzi_do_Gazy.html
Żadna wojna nie jest daleko od nas. Jest nas więcej, Pepe. Ja też odwracam głowę od zmasowanego nieszczęścia przerabianego na newsy. I też wiem, że jak już ruszy lawina, to dopadnie każdego z nas. Nasz gatunek ma chyba gen samozagłady wpisany w genotyp.. Ze mną o łasowaniu w tym miesiącu rozmawiać nie należy. Prowadzę przetwórnię, nie prowadzę kuchni – najwyżej kącik samoobsługowy. Diety w domu, to stan klęski żywiołowej – żadna ubezpieczalnia polis od tego nieszczęścia nie sprzedaje…!Pis u dentysty – niech ma to samo, co jego panie. No, nie to samo, bo on zęby ma własne, ale zawsze. I jemu robią pod narkozą. Ma lepiej.
Jeszcze chciałam serdecznie przeprosić Niunię za to, że nie zdawałam nowej matury, wykształcenie mam archaiczne dlatego Niunia nie rozumie, a Kot, czy Nemo albo Pepe i Alicja takich kłopotów jak Niunia nie mają.
Jakbym byl na bardzo bardzo duzej dawce kaszy gryzcanej, to tez bym wkrotce snil o Toskanii i bazantach po anielsku oraz cacciucco.
Nie da sie ukryc, ze Toskania jest nie tylko najpiekniejsza kraina swiata, zarowno jesli chodzi o krajonbraz jak i kulture materialna, ale i kuchnie ma nadzwyczajnie odpowiadajaca Kotom. Nie ma lepszej i nie chce byc inaczej. Och, Toskanio…. Kazdy jest w sercu Toskanczykiem.
Kocie – jeszcze Prowansja. I może Gruzja sprzed kiedyś? I Nemo mieszka w przedsionku raju, tylko ten przedsionek dosyć wymagający.
Właśnie zjadłam miseczkę kostek zmrożonego arbuza z cytryną i 2 jajka na twardo Przez najbliższe dwie godziny z głodu nie umrę. I pomyśleć, że to nie ja się odchudzam!!!
Prowansja zla nie jest, ale zanadto czasami fiu-bzdziu. Toskania ma uczciwe jedzenie z doskonalych produktow lokalnych, przyrzadzane skromnie i na sposob prosty, nie przemadrzalski. Oczywoscie majac do wyboru kasze gryczana i cos prowansalskiego, wybiore to ostatnie. Ale na pierwszym miejscy jednak Toskania. Toskania jest nie do pobicia.
Kocie – nie byłam i nie będę. Żałuję bardzo. Może w nowym wcieleniu?
Pyro (17:11), na to bym nie liczyła. Toż dla nas ateuszy chyba wszystko jasne.
Zamykamy oczka i koniec, kropka, szlus!
Bardzo miła wiadomość pro domo sua:
Serwis buzzleed ogłosił listę 25 najlepszych kawiarni świata, a wśród nich poznańska kawiarnia Stragan (ul Ratajczaka 31)Kawiarnia z własną małą palarnia, nauką parzenia kawy + świetne ciastka i burgery ze świeżych produktów – żadnych odgrzewanych cateringów. Tyle komunikacie, a ode mnie – kawiarnia była tam „zawsze” i palarnia też. Dawno temu nazywała się Mocca i nie potrzebowała reklamy, bo zapachy biły pod niebiosa. Do tego torcik „stefanka” i ptysie anielskiej dobroci. Jak powiedziałam, było to dawno, w każdym bądź razie palarnię likwidowano coś ze 3 razy. ostatni i dokumentny w końcu lat 80-tych. Z kawiarnią tez bywało różnie. I teraz proszę : wśród najlepszych 25 na świecie.
U mnie dzisiaj żurek z białą kiełbasą i ziemniakami. Z torebki, bo nie miałam mąki żytniej. Dla mnie to jest wybitnie na chłodniejsze pory roku, ale Jerzor się uparł. Nie jest też za gorąco, 21C
A gazety rzeczywiście strach otwierać.
Nasi Młodzi od tygodnia prowadzą kolejny obóz dla dzieci Szwajcarów z diaspory. Dziś zadzwonili z zaproszeniem na wizytę, pojedziemy w niedzielę przez dwie wysokie przełęcze, 3 godziny jazdy, do odległej doliny Val Lumnezia w Gryzonii. Nigdy tam jeszcze nie byliśmy.
Dzieci są z różnych okolic, najdalej z Nowej Zelandii, Malezji, Kanady, Hiszpanii, Włoch… Wiek 11-14 lat.
– Wiesz, te z Hiszpanii przywiozły różne kiełbasy. Zakopciliśmy parę na potem.
– Co zrobiliście?
– Zakopciliśmy. No, schowaliśmy, do lodówki, na zapas.
Nemo, cudowna jest Twoja corka.
Czesto ogladam zdjecia z Jej slubu. Wiem jednak,ze ta fajna dziewczyna to dzieki Tobie – Wam.
Nie moge sie doczekac milej wiadomosci…. Uwazam jednak, ze im szybciej, tym lepiej.
To takie moje osobiste dywagacje, nie poparte niczym. No moze troche naszym przykrym doswiadczeniem z Michelle. Ale Michelle jest juz nastolatka, ze wszystkimi temu wiekowi nalezlosciami
Słusznie Niuniu piszesz, że dywagacje!
U mnie klopsy indycze w sosie śmietanowym (zięć lubi) Dwa chlebki z ziołami upieczone.. Chciałem z oliwkami, alem nie kupił. Pyrka jasiek. Jak go zrobić. Z jakim sosem?
Cichal,
sos pomidorowy do jaśka, jaśki to lubią! Jerzory też!
http://myolivetree-kuchniagrecka.blogspot.ca/2011/12/fasola-jasiek-w-sosie-pomidorowym.html
Ja do każdej fasoli dodaję trochę kminku poza oregano, brzusio nie jest wzdęte 😉
Alicjo! Już to wykonywowuję! Plus pyfffko…
Jeżeli macie Państwo wątpliwości skąd na tym blogu biorą się „kwasy”, to proszę dostrzec uwagę z godz. 1:39. Uwagę, bynajmniej nie odnoszącą się do do Niuni.
„Dziurki nie zrobi, ale krew, choćby trochę, jest okazja, wypije”
A potem larum: Nemo, gdzie jesteś?, Nemo wróć!
Żenada.
Czemu wszyscy z ta obsesją, że odgrzewane podają ? W ilu restauracjach nie byłam wszędzie wszystko było robione na miejscu. A zapachu kawy podobno nie powinno być czuć ( analogicznie jak z rybami w rybnym), bo co w kawie zostanie ?
Kisiłam ogórki, wcześnie zrobiłam zakupy, bo w upały nie wychodzę po 9.30. Po dietowe zakupy wybrała się Młodsza do „reala” i wróciła z wagą, niedużą patelnią grillową, oliwami, soczkami i wędlinami z kurcząt i indyków (ja tego paskudztwa do ust nie biorę). Obiadu – rzecz jasna – nie będzie. Dla mnie parówka, sałata z pomidorami i maślanka, a dietująca niech się martwi; duża dziewczynka.
Hi, hi, hi. Znajoma pożyczyła mi kilka czytadeł wakacyjnych. Czytam jedną z tych pozycji i chichoczę – nawet w sytuacjach zgoła nie śmiesznych, a nawet dramatycznych. Autorki zastosowały częsty ostatnio trick korespondencji e-mail między dwiema siostrami, matkami rodzin 2+3 albo 4, jedna w Kanadzie, druga w Albionie, do tego brat z rodziną w Paryżu i jeszcze dwoje rodzeństwa i kilkoro przyjaciół. Środowisko: średnia półka klasy średniej. Siostry pisują do siebie codziennie: o mężach, dzieciach, szkołach, lekarzach, sąsiadach, zwierzakach, wakacjach, czyli o trudnym życiu matek wielodzietnych, a ja przecież pamiętam swoje…. eh, nigdy nie zrozumieją, czego ci Polacy chcieli i chcą.
Benedicte Newland i Pascale Smets „Niania potrzebna od zaraz”, wyd. Muza SA, Warszawa 2006
U mnie dziś na obiad greckie klimaty, czyli kotleciki jagnięce i tzatziki. Na jutro mam już materiały na chłodnik.
A u mnie na jutrzejszy obiad będą pieczone pstrągi złowione dziś w hodowlanym stawie. Myślę, że upiekę je zwyczajnie w naczyniu do zapiekania. Zastanawiam się, czy smak ryb pieczonych w papilotach jest inny niż tych bez papilotów. Dowiedziałam się, że od narybku do dorosłej ryby przeznaczonej do konsumpcji upłynąć musi 3 i pół roku. Myślałam, że jednak trwa to krócej.
Dziś widziałam ciekawe udogodnienie dla psów i ich właścicieli – naczynie do wody zabierane ” w teren”, zamykane szczelnie. Pani napoiła pieska, zamknęła naczynie i schowała do torebki. Być może nie jest to żadna nowość, tylko ja nie jestem na bieżąco w psich gadżetach, bo nie mam psa.
Dzisiaj p-or-no i duszno, 30C w cieniu.
Kiedyś już chyba wspominałam, że o tej porze roku jest u nas zawsze akcja na Uniwersytecie – pośród budynków na kampusie znajduje się takie miejsce zaciszne i osłonięte od wszelkich wiatrów itp. Miejsce to upodobała sobie Kaczka Dziwaczka, co roku ma tam gniazdo i wysiaduje następne pokolenie taś-tasi. Kiedy podrosną, Dziwaczka wyprowadza je z gniazda i prowadzi do pobliskiego jez.Ontario.
Problem w tym, że trzeba pokonać ruchliwą ulicę, czasem asystuje Dziwaczce policja, ale to geolodzy trzymają oko (bo to ich teren), sprawdzają, kiedy Dziwaczka się wyprowadza na szerokie wody i asystują jej w przejściu.
Jerzor z kolegą asystowali, a Gema robiła filmiki aparatem, niezbyt stabilnie, ale nigdy nie robiła filmików, i to nie swoim aparatem. Fajnie wyszło, co tam 🙂
Filmików jest kilka, króciutkie – kto chce, niech zerknie:
https://www.dropbox.com/sh/jtuu42y0vfd7vdp/AACRZ06BLfZ80wtWFWLLEz6Ia?n=112942386
Po południu nie robiłam praktycznie nic – czytałam, wstawiłam pieczeń wołową, wypiłam mnóstwo wody i czekałam zachodu słońca. Zdaję sobie sprawę, że na ogromnych połaciach świata nasze upały nie sa znaczące. Tylko wcale mi nie chłodniej od tego myślenia.
Zupełnie nieodpowiedzialnie /podobno z powodu młodego wieku i braku doświadczenia/ zachowała się pewna dzika kaczka w Gdańsku wiosną tego roku, zakładając gniazdo w miejscu przygotowanym dla pustułek, na wysokości 20 m nad ziemią. http://www.rmf24.pl/ciekawostki/news-kaczka-dziwaczka-zajela-gniazdo-pustulek,nId,1411196 . Historia zakończyła się szczęśliwie, bo ornitolodzy przenieśli młode kaczki w bezpieczne miejsce. Czy kaczka wyciągnie wnioski z tej przygody, okaże się w przyszłym roku.
Mnie zawsze lekko wzrusza widok kaczuchy (one małe, te dzikuski) i za nią sznureczek kłębków barwnego puchu; i na ulicy i na wodzie
A to też macie Kaczkę Dziwaczkę, Krystyno 🙂
Nasza jest co roku, i wydaje się, że to ta sama od dobrych paru lat, widocznie pasuje jej to gniazdo.
Drodzy Panstwo. Kupilam „terrine de saumon fume”. Dobra, ale nie przepadam za salmonem oprocz grave lax. Pamietam, ze ktos robil to z innej, bialej ryby. Czy moge prosic o przepis?
Dziekuje, ale juz sobie wygooglalam. Nie wiedzialam ze terrine mozna robic z roznych mies, nie tylko z ryby.
Alicja – chyba każde miasto ma swoje dziwaczki. Dwa lata temu jedna taka wywiodła kaczęta w okolicach placu Mickiewicza. Do Warty ok 2 km, do Malty 2,5. a na placu sezonowa fontanna. Też się zabrała za przeprowadzanie rodziny. Co to się działo – ruch wstrzymany, ludzie z ZOO, Straż miejska, chętni pomagierzy – wszyscy łapali kaczuchy. Udało się po 1,5 godziny i rodzinka została przewieziona na Maltę, gdzie takich rodzinek jest wiele
cd. Kiedy jeszcze chodziłam na spacery, podziwiałam wieczorne obrzędy „rodzin pływających”. Kaczki wyprowadzały kaczęta na brzeg, a nawet wyżej, na trawnik i zalegały blisko siebie ale każda rodzinka wyraźnie oddzielnie. Podobnie łabędzie i łyski; a perkozy przy brzegu, ale w wodzie. Jesienią, kiedy rankami na trawie był szron, mądre kaczuchy nocowały na ogromnych, betonowych płytach, kryjących rury c.o. – na nich nigdy szron, czy śnieg nie zalegał. Mimo apeli zoologów ludzie dokarmiają w zimie, a cwany drobiazg latający z połowy powiatu i lasów miejskich lata sobie w porach karmienia do zoo, jak do darmowej stołówki. Jaki tam drobiazg – jastrzębie, rybolowy, orliki i inni drapieżcy też nie gardzą i zwierzyna płowa, a raz nawet wadera przywiodła trzy młode wilczki i nie mogła sforsować płotu. Trochę trwało zanim ją i jej młode odłowiono i wywieziono do Puszczy Nadnoteckiej – już z nadajnikami i oznakowane.
O zwierzątkach zawsze milej.
Mieszkałem raz w kwaterze z zamkniętym praktycznie zapleczem ogródkowym. Dookoła były czteropiętrowe, przedwojenne kamienice, a wewnątrz ogródkowa idylla. Parter jednego z budynków zajmował sklep, poszerzony o parterową dobudówkę z płaskim dachem, który szpecił to wszystko dotkliwie. Otóż, i tam co roku była akcja wyłapywania takiej rodzinki, która próbowała opuścić ten dach. Nie mieszkałem tam długo ale raz załapałem się na taką akcję, która, rzecz jasna, skończyła się późno, przy grilu i piwie.
A kiedy, jak nie o tej porze roku.
Pepe – u Ciebie też żar z nieba (Wrocław 34 w cieniu, Poznań 33)?
Dziś o północy, bo wróciliśmy późno, usiadłem sam już, by poczytać w sieci.
Nagle pojawiła sie duża, tłusta ćma. Lata po pokoju i stuka raz po raz o sufit, o lampę, a ja wyglądam kotki, co się przed chwilą jeszcze gdzieś kręciła po mieszkaniu.
Dla naszych kotów taka ćma lub chrabąszcz w pokoju, to była zawsze wielka gratka, a kończył taki delikwent z reguły dramatycznie i gwałtownie, schrupany z rozkoszą przez futrzaka. Nim doszło do finału postrącane zostawały zwykle jakieś sprzęty, a czasem trzeba było nawet zbierać jakieś skorupy. Gdy więc pojawiła się kotka, podniosłem przezornie kieliszek ze stołu.
I co – nic z tych rzeczy!
Kotka owszem – pod piorunującym wrażeniem, wydawało by się – wskoczyła na sąsiednie krzesło (jej krzesło!) przy stole i kręci kółka głową, śledząc lot. Wtem, ćma zaniżyła niebezpiecznie lot pod lampę stołową i na laptop i – nic! Zamiast gwałtownego ataku, ataku nie baczącego na straty, nasza kotka wyciąga jedynie prawą łapę i macha w powietrzu, a lewą wspiera się o kant stołu. Cie choroba, ona chyba nie ma odwagi wejść na stół w mojej obecności.
Fakt, to bardzo dziwny kot, kot, który niczego jeszcze nie ukradł, którego niedawno dopiero zaskoczyłem na tym stole, jak wstąpiłem do mieszkania, który zaraz z tego stołu też zeskoczył. No zobaczcie, taka subtelna. Ćma w końcu wylądowała na klawiaturze, a kotka zajęła pozycję „kryj się” za rantem blatu. Trwało to wszystko w sumie z pół godziny i nie mam ochoty rozpisywać się dalej o, co raz bardziej zaskakujących wariantach tej zabawy opowiem tylko, że kotka w końcu weszła na stól i bawiła się z gościem w najlepsze. Szokujące dla mnie: ona w ogóle nie miała ochoty tej ćmy unicestwiać! Kiedy motylek nocny juz był zmęczony i pełzał po blacie, kotka lekko, jeśli nie powiedzieć, czule podrywała go łapką, aby znów się wzniósł w przestworza.
Zobaczcie, takie rzeczy. A wydawało by się, że w sprawie kotów i psów nic zaskoczyć mnie nie może.
Ćma potem gdzieś zniknęła pod blatem stołu,a kotka poszła za nią i tam usnęła. Dziś rano nie znalazłem żadnych śladów gościa co jednak nie znaczy, że został schrupany. Nie mógł nawet zostać, bo kotka już bezzębna, ale – nie o to chodzi. Chodzi o to, że kotka ćmie najprawdopodobnie dała po prostu spokój, a ta gdzieś się zaszyła. Wcale nie jestem pewien, że taka zabawa nie miała już miejsca przed naszym przybyciem, bo ćma juz była przed otwarciem balkonu.
Pyro, wczoraj było chyba więcej niż 34. Niemiłosiernie mocne słońce.
Dziś też gorąco i ponad 30, lecz teraz jest zachmurzenie i można wytrzymać.
Urocza ta Wasza kotka. To ta sama, która się ma podwórko wyprowadzała? Pozasłaniane okna, podłogi co kilka goszin zmoczone i Pyra już dwa razy brała letni prysznic i teraz zaparzyłam kubek gorącej mięty z cytryną (gasi pragnienie) i chyba walnę się na tapczan
U mnie sauna jak zwykle. Kotka darmozjad, myszkę dopadnie, ale chce się z nia bawić, czego myszka nie rozumie 🙄
Na ogródku poluje na czipmanki, ale one sobie z niej nic nie robią. Ona poluje strategicznie. Skrada się powolutku, skrada, czipmank nic sobie z tego nie robi, i jak ona jest tak ze 30 centymetrów od czipmanka, wydawałoby się – powinna go capnąć, ona nadal w dostojnej pozycji Wielkiej Łowczyni.
Czipmank zawija ogonkiem i pryska na z góry ustalone pozycje, a Mrusia się dziwi, koniec zabawy 🙁
Ale raz złapała ćmę i pożarła, byłam świadkiem 😯
Alicjo – nie mogę wejść na Twój serwer, a coś mi się kołacze po głowie, że nam się Zwierzaczek australijski urodził na dniach. Żal by było stracić toast i nie uczcić Przyjaciółki, co o do góry nogami
Pyro,
sprawdź (ostatnio było zmieniane)
Dziękuję. Echidna jest E.Wedel, dawniej 22 lipca (jak mój wnuk) To jest wtorek; we wtorek nie ma mowy o toastach. Zapytam Zwierzaczka, czy mam wznosić w poniedziałek, czy w środę – jak mi opuchlizna sklęsnie.
Nam też przydarzyła się przygoda,ale nie z kotem,a z królikiem.Latorośl zaopiekowała się znalezionym na naszym osiedlu futrzakiem.Sąsiedzi zaangażowani w cała akcję powiesili stosowne ogłoszenia i po dwóch dniach,to znaczy dzisiaj właśnie,odezwała się do nas właścicielka zwierzaka.Królik powrócił na łono rodziny,a my w podziękowaniu zyskaliśmy butelkę czerwonego wina oraz poznaliśmy całkiem sympatyczną sąsiadkę.Okazało się,
że królik wybrał wolność już po raz drugi-za pierwszym razem zaopiekowała się nim straż miejska.
Poza tym urządziliśmy sobie dzisiaj skromną,acz wielce przyjemną wycieczkę po nieodległych okolicach: https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/6038184028934380401
34 stopnie? Marzenie…
https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/Grenada?noredirect=1#6038068600932214018
Grenadę mogę oglądać wyłącznie na fotografiach. To nie jest klimat dla mnie. Na szczęście tegoroczne lato nad morzem nie jest tak upalne jak np. u Pyry, ale i tak szukam chłodniejszych miejsc. Dziś byliśmy w Orłowie na spacerze w tamtejszym lesie, a potem na kawie. Przy plaży znajdują się trzy lokale należące do tego samego właściciela : duża Tawerna Orłowska tuż przy plaży, obok Domek Żeromskiego z kawiarnią na parterze i dużym ogródkiem wokół oraz w pobliżu, na terenie Liceum Plastycznego pizzeria. I to miejsce jest najpiękniejsze, bo otoczone starymi drzewami, z ładnym trawnikiem oraz rzeźbami i instalacjami. I jest jeszcze stylowa fontanna, sąsiednie budynki pięknie obrośnięte bluszczem – słowem, można by tam siedzieć wiele godzin. Stoliki oczywiście stoją także na zewnątrz. Choć to pizzeria, jest tam dobra kawa i włoskie desery. a przy okazji zupełny spokój, bo ludzie w większości wolą być tuż nad wodą. Ale ja jestem oswojona z widokami morskimi, więc wolę cień drzew. Skusiłam się na kawę mrożoną, bo nigdy wcześniej jej nie piłam, a jeśli już pić to w gorący dzień. Spróbowałam i wystarczy ten jeden raz. Mrożone mogą być tylko lody. Za to tiramisu było bardzo dobre.
Uroki Orłowa znają Danusia i Nisia. Tam jest pięknie o każdej porze roku.
Oto to miejsce jeszcze przed urządzeniem tam pizzerii. Na żywo jest tam o wiele ładniej http://gdynia.naszemiasto.pl/galeria/opis/gdynia-remont-adlerowki-przy-orlowskiej-jeden-z-najstarszych-gdynskich-zabytkow-uratowany-zdjecia,1912709,galeria,5909229,t,id,tm,zid.html