Wars wita was!

Ta firma nie cieszy się – i to od lat – dobrą opinią. Choć przyznać trzeba, że się zmienia. Wygląda na to, że na lepsze. Właśnie zaangażowano nowego, młodego i wybijającego się szefa kuchni. Zorganizowano też konferencję prasową, na której obiecano zaprezentować wszelkie nowości w kuchni i na stołach Warsu. Ale zanim to opiszę przytaczam fragmenty wspomnień pełnych nostalgii za polską kuchnią dworcową i kolejową. Przypomnę też, że przed paroma laty pisałem o słynnej restauracji na dworcu kolejowym w Otwocku, do której pielgrzymowali warszawscy (i nie tylko) smakosze.
„W przedwojennej Polsce na dobrą i niedrogą kuchnię mogli liczyć klienci Polskich Kolei Państwowych. Nawet w 1923 roku, kiedy hiperinflacja powodowała lawinowy wzrost cen we wszystkich restauracjach, rachunek za przyzwoity obiad podany w wagonie restauracyjnym pozostawał niższy niż gdziekolwiek. Podobno co sprytniejsi Lwowianie odkryli wówczas, że warto stołować się w pociągach – wystarczyło kupić najtańszy bilet trzeciej klasy na trasie Lwów Dworzec Główny – Lwów Podzamcze i z powrotem, by w czasie tej nie za długiej jazdy zjeść tani, smaczny posiłek w wagonie restauracyjnym. Dobre jedzenie i elegancka obsługa kelnerska pozostały, jakże ważnym, atutem ówczesnych PKP „Nie wierz tym, którzy cię ostrzegają przed rzekomą drożyzną potraw. Tak twierdzą tylko ludzie, którzy nigdy z wagonów restauracyjnych nie korzystali, albo którzy, nie umiejąc podróżować, żądali indywidualnie ulubionych potraw, podawanych w indywidualnie przez nich wybranej porze. W rzeczywistości, w porach posiłków seryjnych (śniadanie, obiad, podwieczorek i kolacja), zapowiadanych przez służbę restauracyjną, ceny są zupełnie przystępne, nie wyższe niż w zwykłej, przyzwoitej kawiarni czy restauracji. W porze obiadu i kolacji otrzymujesz gotowe menu – małe (tańsze) z trzech dań lub duże (droższe bo obfitsze) – z sześciu” – zapewniała kolej.
Od 1929 roku właścicielem wagonów restauracyjnych w polskich pociągach było Międzynarodowe Towarzystwo Wagonów Sypialnych Wagons-Lits Cook.
Restauracje i bary dworcowe, otwarte przez całą dobę, przyciągały nie tylko podróżnych. Kiedy nad ranem wszystkie lokale w mieście – restauracje, kabarety, dancingi – zamykały już swoje podwoje, na dworcu można było orzeźwić się mocną kawą i zjeść coś krzepiącego po całonocnej zabawie. W restauracji pierwszej klasy na Dworcu Głównym w Poznaniu, gdzie stoły nakryte były białymi obrusami, aromatyczną kawę podawano w porcelanowych dzbanuszkach. „Bladym świtem, gdy całe miasto pogrążone było w głębokim śnie, można było zamówić tutaj (…) znakomite, niemal jeszcze gorące, chrupiące bułeczki z makiem i wspaniałe wiedeńskie parówki, rozpływające się wprost w ustach” – wspominał poznaniak Sławomir Leitgeber. Kanapki i słodycze kupowano też na peronach, po których krążyli sprzedawcy oferujący swój towar rozłożony na lśniących niklowanych wózkach. W hali głównej dworca stały automaty z czekoladą firmy Lucullus. Jak pisał Leitgeber, „krótko przed wojną pojawiły się nowe automaty z kilkoma gatunkami nieznanej wcześniej w Poznaniu czekolady warszawskiej fabryki Fruzińskiego, która była niewiele gorsza od wyrobów E. Wedla”.”(PWN)
Fot. P. Adamczewski

No to teraz możemy posmakować dań dzisiejszej kuchni kolejowej.