Jeszcze będą mrozy

Przynajmniej tak twierdzi mój ulubiony pogodny prezenter z TVN – Tomasz Zubilewicz, który wprowadza radosny nastrój w moim domu, jeśli nie informacjami o śnieżycach czy deszczu, to fantastycznymi czerwonymi butami i wesołym charakterem. Nie muszę się więc martwić, że nie narąbałem lodu z rozlewisk narwiańskich, bo jeszcze zdążę zapełnić lodownię przed końcem lutego. A jakie to ważne, to możecie się przekonać czytając przytoczony fragment dziełka „W ziemiańskim dworze” oparty na wspomnieniach właścicieli majątków i opiniach autorek kulinarnych.

„Przygotowanie lodowni należało do ważniejszych zimowych prac we dworze. Gdyby w porę nie zwieziono lodu, nie byłoby gdzie przechowywać szybko psującej się żywności, zapasy mięsa, dziczyzny czy masła poszłyby na straty, latem nie można by kręcić lodów, chłodzić napojów i mleka. Lodownia, jak pisała Nakwaska, „czasem też i do zdrowia nie mało się przyczy­nia, wiele bowiem jest chorób, w których jedynie za pomocą Boga i lodu życie choremu uratować można (…) odłóż więc i na Lodownią potrzebną kwotę, a wynadgrodzi ci się bardzo prędko”.

„W zimie zwoziło się z Pereswety 100 sań lodu do starej lodowni pamiętającej jeszcze czasy rudominowskie z końca XVII wieku” – wspomi­nał Tomasz Zan.” Zbudowano ją blisko dworu naprzeciw wejścia ku­chennego. Ściany miała z potężnych brył kamienia, lekko ociosanych i wy­gładzonych od wewnątrz, cała zagłębiona w skarpie, oprócz frontowej ścia­ny z podwójnymi dębowymi drzwiami. Stare rozgałęzione klony rosnące wokół nie dopuszczały promieni słońca. Lodownia miała około 100 me­trów kwadratowych. Były tam półki na dzbany z mlekiem, skrzynie na mię­so, ryby. We dworze używano lodówek – skrzynek na nóżkach, wewnątrz wybitych cynkową blachą. W upalne lato parę razy dziennie przynoszono do takiej „lodówki” świeży lód, którego zawsze wystarczało do następnej zimy”.

Najlepszym miejscem do zbudowania lodowni był osłonięty drzewami cienisty pagórek. Kopano w nim głęboki dół, zwykle okrągły dla lepszego trzymania zimna, ściany murowano, okładano kamieniami lub, najczęściej, stawiano podwójne ściany drewniane, pomiędzy które wkładano słomę, wió­ry albo inne materiały nieprzewodzące ciepła. Sklepienie pokryte było ziemią i darnią, podłoga – torfem. O wejściu do lodowni pisała Nakwaska: „powi­nien bydź mały korytarzyk wązki z pruskiego muru dwoma drzwiami szczelnemi zamykający się. Pierwsze od dworu na północ obrócone, mają się na lewo otwierać; drugie zaś już od samej Lodowni na prawo. Dobrze jest tak­że kiedy korytarzyk nie prosto z dworu do lodowni idzie, lecz w półkrąg, tak jak powierzchnia lodowni, aby powietrze i światło, jak najmniej docho­dziły. Pierwsze drzwi osoba wchodząca za sobą zamykać powinna, nim drugie otworzy, dla tegoż powodu, z latarnią w ręku i to tylko w wieczór albo przed wschodem słońca wchodzić należy”.

Świeży lód zwożono najczęściej w styczniu, w najostrzejsze mrozy, w pogodne i suche dni. „W dużych bryłach się zwozi – pisała Nakwaska – i sy­pie otworem z góry, tłucze się w Lodowni i gorącą zlewa wodą, aby zamie­nić go w jednę zlodowaciałą bryłę. Soli sypać trzeba na wierzch kilka garncy; im więcej tern lepiej. Do chowania mięsa i innych przedmiotów, ma bydź w bliskości drzwi, zawieszony hak w murze, na którym niech wisi klatka”.

W dobrze urządzonej lodowni w ciągu roku topiło się nie więcej niż 25 procent lodu. Temperatura w środku wynosiła około 5 stopni Celsjusza, i podlegała niewielkim wahaniom zależnie od pory roku.”

Pod szopką jest piwniczka zawsze chłodna i wilgotna

Fot. P. Adamczewski

Prawdę mówiąc w takiej ziemnej piwniczce nie magazynuję lodu. Mam bowiem  aż dwie lodówki. Doskonale natomiast leżakuje w niej wino, które lubi stałą, dość niska temperaturę i wilgoć jaka się tam utrzymuje nawet w suche  i gorące lato.