Łuk niemal triumfalny

 
Pomiędzy ulicami Rejtana i Narbutta, przy Puławskiej 16, mieści się oaza francuskiej kuchni. L’arc to niewielki lokal ale z wielką francuska duszą. Elegancki wystrój, wygodne krzesła i stoły, zachęcają gości do spędzania tam nawet paru godzin. Jeśli do tego jeszcze dodać sympatyczną obsługę i świetną kuchnię to mamy kolejny powód by siedzieć  dłużej i przychodzić częściej.


Kolacji towarzyszy tam dyskretnie puszczana muzyka, na ogół  są to francuskie piosenki z końca ubiegłego wieku w najlepszym wykonaniu lub znane przeboje artystów z innych krajów a dziś niemal zapomnianych, jak np. Dean Martin. W środy zaś i soboty bywają koncerty na żywo. Jednym słowem prawdziwie paryskie nastroje.
Ze znanych mi warszawskich lokali o francuskiej proweniencji żadna nie ma takiego wyboru doskonałych ostryg. Do tego, dla nowicjuszy bojących się żywych małży, szef kuchni Dariusz  Kuźniak przygotowuje talerz, na którym ostryga wędzona sąsiaduje z pieczoną i dopiero ta trzecia jest w formie klasycznej czyli żywa. Dzięki temu  gość debiutujący w tej dziedzinie już jest oswojony z nowym daniem i spokojnie łyka surowy  przysmak. Nawiasem mówiąc szef kuchni chętnie rozmawia z gośćmi i przyjmuje od nich zamówienia nawet spoza karty. Gotuje to, co goście najbardziej lubią.

Równie wspaniale jak wielkie ostrygi prezentują się też i homary. Akwarium, a właściwie homarium, stoi w centrum restauracji i każdy może podziwiać te wielkie skorupiaki, które swobodnie pływają i przyglądają się gościom. Mają  one sklejone taśmą szczypce, by nie walczyły ze sobą a także nie atakowały kucharza, gdy wyławia je na żądanie klientów.
Nie tylko te dwa rodzaje owoców morza godne są  polecenia.  Także świeże krewetki, langustynki, przegrzebki, różnego rodzaju małże. Warto planować morską ucztę w soboty. W tym dniu bowiem za 99 zł. można zjeść tyle owoców morza na ile się ma ochotę i miejsca w żołądku.
O karcie win nie będę się rozpisywał, bo zabrakło by mi blogu. Powiem tylko, że są tu wina na każdą kieszeń i każdy gust. Przeważają oczywiście francuskie ale miłośnicy włoskich, hiszpańskich czy tych zza Atlantyku czy nawet z antypodów też znajdą coś dobrego.
Pierwszą kolację w L’arc zaczęliśmy od tuzina ostryg oraz śledzi wędzonych na gorąco  podanych z marynowanym fenkułem, gruszką i smażonym na chrupko brokułem. Z dań głównych zdołaliśmy przetestować tylko policzki wołowe z puree ziemniaczanym, halibuta z czarnymi kurkami (to pyszne i niezwykle oryginalne grzybki) oraz kociołek z owocami morza pełen małży, langustynek i białej morskiej ryby w sosie śmietanowym z ostrymi przyprawami.
Spośród deserów ( a było ich kilka – w tym smakowity mus czekoladowy) wyróżniam genialny sorbet cytrynowy podany z oliwnym pesto pachnącym pięknie bazylią oraz podsmażonymi orzechami laskowymi.
Do tego wybraliśmy najpierw Vernaccia di San Gimignano a potem Cotes du Rhone. Kolacja imieninowa była nad wyraz udana. I jak już zaznaczyłem była to pierwsza w tym lokalu, co oznacza, że myślimy i o kolejnych. Bo warto.