Recenzja stronnicza ale szczera

Nie będę ukrywał, że do tej książki ( a prawdę powiedziawszy do autora) mam stosunek szczególny. Nie dość, że to syn mojego nieżyjącego już przyjaciela, to także i w pewnym sensie mój wychowanek. Nie dość, że spędził parę tygodni w moim domu na wsi gdy urodziło mu się rodzeństwo (bliźniaki), co oczywiście było dla jedynaka trudne do zaakceptowania, to także patronowałem jego pierwszym krokom w zawodzie, przyjmując go do pracy w archiwum „Polityki” a potem wysyłając na niebezpieczne dziennikarskie placówki wojenne w różnych konfliktach zbrojnych.

Marcin odwdzięczył mi się tym, że zawsze wykazywał się zdrowym apetytem i dobrym smakiem. Choć to ostatnie zawdzięczał niewątpliwie swojej mamie Beacie, przyjaciółce mojej żony i współautorce wspaniałej książki „W kuchni babci i wnuczki”.
Marcin, po jakimś czasie odwdzięczył mi się poradą jak wykręcić się bezpiecznie i bezboleśnie od jedzenia potraw wzbudzających obrzydzenia w krajach egzotycznych i u gospodarzy dysponujących np. maczetą lub dzidą. Otóż wówczas należy mówić, że zjedzenia tego czy owego zabrania mi moja religia. Uważam, iż to wspaniały wykręt. Zwłaszcza, że ocalił, on Marcinowi życie, co ten efektownie opisał w niedawno wydanej książce „Między wariatami opowieści terenowo-przygodowe”. I tą właśnie książkę gorąco polecam wszystkim miłośnikom ekstremalnych wędrówek po świecie. Są to bowiem reportaże wojenne (i nie tylko) publikowane przed laty w „Polityce” oraz felietony, które Marcin uprawia od momentu ustatkowania się, ożenku z Anią i spłodzenia synka Gustawa.
Sam czytałem tę książkę podczas urlopu z wielka satysfakcją. Znać sporą wiedzę autora o świecie i mechanizmach nim rządzących a także umiejętność dawkowania emocji czytelniczych. Najważniejszą jednak cecha wciągająca w lekturę jest autoironiczny stosunek autora do siebie samego. To nieczęsta cecha i świadcząca o inteligencji piszącego.
W książce jest tez sporo kawałków smakoszowskich, bo Marcin jest smakoszem i potrafił z drugiego końca świata telefonować do mnie by spytać co należy zjeść w kraju, w którym aktualnie się znalazł, by zrozumieć tubylców. I tak np. namówiłem go do zjedzenia casu marzu czyli sardyńskiego sera pełnego robali i larw muchy plujki.
Zachęcam wszystkich do lektury.