Nauka czytania prowadzi przez pisanie aż do jedzenia

To niewątpliwie będzie moja ulubiona książka do której będę wracał po wielokroć. Bogusław Deptuła, krytyk sztuki i smakosz literatury łączy w sobie wszystko co chciałbym i ja posiadać. Subtelność ocen, talent narracyjny, umiejętność analizy, głęboką wiedzę w kilku podstawowych dziedzinach kultury i wreszcie dobry smak. Przy tym ostatnim określeniu nie mam na myśli wyłącznie wyczucia piękna niezbędnego każdemu krytykowi lecz także – a może przede wszystkim – radość z odbierania bodźców przez kubeczki smakowe, język, podniebienie i nos.

Autor „Literatury od kuchni” (wyd. WAB) jest wyjątkowym smakoszem i kucharzem zarazem. Cieszy go zarówno gotowanie jak i konsumpcja. Co wcale nie jest częste. Znam wybitnych kucharzy, którzy właściwie nie jadają. A jak mimo to żyją – doprawdy nie wiem.
W pierwszym zdaniu użyłem czasu przyszłego wyrażając nadzieję, że szkice Deptuły staną się moją lekturą, do której będę często wracał. Nie mogłem bowiem wyrazić o nich ostatecznej opinii przed przeczytaniem całości. A „Literatury od kuchni” nie da się przeczytać jednym haustem. Jest ona bowiem jak wino: w nadmiarze doprowadza do zawrotów głowy lub może nawet do zakłóceń świadomości. Z paru powodów – o książkach, które analizuje cytując stosowne do tematu czyli kulinarne fragmenty  mam od dawna ugruntowane własne zdanie. Nigdy jednak nie myślałem o nich tak jak mi zaleca autor. Czasem więc widzę je całkiem na nowo, a czasem nie zgadzając się z sądem Deptuły umacniam się w swoich ocenach. Kolejny powód to lęk przed obżarstwem, do którego w prosty sposób prowadzi czytelnika autor, podsuwając mu i wręcz nakazując wkroczenie do kuchni i podjęcie trudu przygotowania picadillo (to szczęśliwie niedawno przyrządziłem bez jego porad) czy tagliatelle z kurzymi wątróbkami. A ponieważ nigdy  nie gotuje się wyłącznie dla siebie, każdy więc pochłonięty szkic  musi zaowocować przyjęciem w gronie najbliższych znawców literatury.
Nie bez przyczyny wymieniłem makaron zapiekany z wątróbkami. Przepis ten bowiem stanowi pointę eseju o „Lamparcie” czy raczej „Gepardzie” jak twierdzi Deptuła. A ten właśnie szkic zafrapował mnie najbardziej. I to do tego stopnia, że odłożyłem nowo nabytą  książkę, by ponownie zanurzyć się w prozę Giuseppe Tomasi di Lampedusy.
I cieszę się z tej przerwy, bo zrozumiałem, że mam wspaniałą i jakże ważną lekturę na całe lato. I ile przyjęć przede mną! Z Białoszewskim, Pontormo, Simenonem, Nienackim, Capotem, Hemingwayem, Colette…