Smaczne wspomnienia z wakacji
Wyraźnie nie zanosi się na to byśmy wyjechali gdzieś dalej wcześniej niż jesienią. A tu tęsknota za Morzem Śródziemnym wzmaga się. I to nie tyle za kąpielą w ciepłej i słonej wodzie, ile za tamtejszymi przysmakami.
No to trochę powspominam co powinno poprawić mi samopoczucie.
Dwa lata temu na Capri zachwyciły mnie kalmary w cieście, które były niezwykle delikatne, wręcz kruche a ciasto z nich nie odpadało choć nie było nadmiernie przyrumienione i przywarte do pierścienia mięsa głowonoga. Po kilku próbach zrobienia identycznego dania wreszcie zbliżyłem się do zapamiętanego smaku z tej cudownej wyspy. Po prostu skróciłem czas smażenia w głębokim tłuszczu do 1 – 2 minut.
W Marina di Massa, w naszej ulubionej knajpce – La Peniche, mieszczącej się na barce zacumowanej przy ujściu rzeczki do morza, wśród wielu pysznych dań wyróżniało się chicche czyli ziemniaczane kluseczki gnocchi w curry i ozdabiane szczypcami homara. Tego smakołyku nie udało się nam odtworzyć mimo znajomości przepisu. Musimy więc polegać na pamięci smakowej wspomaganej fotografią.
I wreszcie danie z Portugalii czyli ca taplana z owocami morza. W tym przypadku co pewien czas możemy sobie robić tę portugalską przyjemność, ponieważ mamy cataplanę (piekne naczynie) a niezbędne produkty są w ciągłej sprzedaży. No i nasi goście niezmiennie chwalą danie a nawet czasem o nie proszą. Podajemy więc cataplanę dość często. Oto ona!
Fot. P. Adamczewski
Komentarze
Hej, łza się w oku kręci. Tak pamiętamy przeszłość – poprzez zapamiętane smaki, zapachy, melodie, które grała wtedy każda orkiestra i każda stacja radiowa, kiecki w szafie, widoki uwiecznione pod powiekami…
Piotr kalmary w cieście i cataplanę, ja malutkie ziemniaczki wygrzebywane spod krzaka, potem wyszorowane „do połysku”, ugotowane w wielkim saganie, hojnie obsypane złotymi skwarkami i koperkiem i zapijane zsiadłym mlekiem – zimnym i gęstym z kamionkowego dzbana. Wielkiego, kilka kilogramowego sandacza, który jakimś cudem dał się złapać chłopakom z naszego obozu wędrownego, a potem był na poły wędzony, na poły pieczony na wieczornym ognisku, bryzol z pieczarkami( maksymalnie 1 łyżka chirurgicznie cieniutkich płatków grzyba) podawany jako szczyt luksusu w wakacyjnych kurortach na dancingu i zupa słodko – kwaśna z fasolki, którą gotowała moja Stryjenka ze Śląska, tort bezowo-kawowy mojej Matki – tak obrzydliwie słodki, że nawet my, dzieciaki zadowalaliśmy się jedną porcją i peklowane żeberka z zasmażaną kapustą (ulubione danie mojego Hiniutka „na mieście”). Oj, nazbierałam tych wspomnień…
Pyro!
NIc tylko sie oblizac.
Tak , to sa smaki naszego dziecinstwa.
Dzircinstwa spedzanego na dancingu? 😈
Smacznych wspomnień wakacyjnych w zasadzie nie mam. Owszem, pamiętam raki na obozie studenckim w Tleniu w Borach Tucholskich, ale ich smak uleciał bardzo dawno. Z przyjemnością wspominam wyjazdy na jagody do Piławek k. Ostródy. Dwa albo trzy razy w lipcu na wspólny wyjazd pociągiem wybierały się mamy z naszej ulicy wraz z przychówkiem. W szkole średniej już chyba nie jeździłam. A potem były zawsze pierogi z jagodami. Już od bardzo dawna nie ma tej linii kolejowej.
A kalmary też są moim przysmakiem. Bywam niekiedy w gdyńskiej restauracji La Fortuna, gdzie kucharz przyrządza je doskonale.
Tymczasem lipiec jest chłodny i zanim nastaną zapowiadane upały ugotowałam dziś rosół. Ale rosół zaczeka do jutra, a dziś mam ochotę na fasolkę szparagową i zsiadłe mleko z tego wiejskiego, kupionego w sobotę u sprzedawcy truskawek.
Z wakacji na Cyprze przywiozłam niezapomniany smak ośmiornicy z rusztu. Jakieś dziesięć dni temu delektowałyśmy się wspólnie z Bobikiem równie pysznymi ośmiornicami w cypryjskiej restauracji w Berlinie 🙂
Tyle, że porcje cztery razy mniejsze. I restauracja bez widoku na port rybacki i morze 😉
Moje wakacyjne wspomnienie kulinarne to restauracja-tawerna Panorama w miejscowości Istro na Krecie. Tam wszystko było pyszne, ale szczególnie zapadły nam w pamięć krewetki w sosie serowo-czosnkowym, nigdzie indziej już niespotkanym. I ten widok na zatokę!
O, Jagoda już po wakacyjnie? Witaj. I Kot wrócił na własną poduszkę.
Już dwa razy dzisiaj dzwonili „przeprowadzacze” z Paryża: najpierw roześmiany Marek raportował, że już wyrwali rury ze ściany (muszą oddać budynek w pierwotnym stanie, a więc bez instalacji do pralki i zmywarki. I tak będzie zaraz rozbierany, ale mus, to mus). Potem w równie szampańskich humorach zadzwonili z knajpki, w której jedli udziec jagnięcy i w pewnym momencie usłyszałam gdzieś w tle damski głos mówiący „qrwa mać” Okazało się, że czarnoskóra kelnerka popisywała się znajomością j.polskiego. No, no – o mało nie zatchnęłam się jak raz przełykanym jajkiem obiadowym. Roboty mają jeszcze na tydzień.
Wzruszyly mnie wspomnienia Pyry i te ziemniaczki z siadlym mlekiem. Zjadlabym 🙂
Gospodarz wyjezdza juz za kilka miesiecy. Przedluzy sobie tym samym lato. Radosna perspektywa 🙂
Dzisiejszy dzien jest prawie letni, oby tak dalej.
Pyro, ja w tym roku mam wakacje nietypowe. Ale bardzo towarzyskie i rozśpiewane 😉 Od stycznia wyjeżdżam gdzieś na krótszą lub dłuższą chwilę. Weekend do góra 12 dni. Podobnie zapowiada się lipiec i sierpień. Ma to swoje plusy i minusy. Teraz dopinam pobyt wnuka z kumplami u nas. Wiadomo, jezioro i inne atrakcje ! 😆
Zachodnie rubieże pozdrawiają miasto Poznań 🙂
Jagodo – miasto Poznań swoje doskonałe samopoczucie zawdzięcza złudzeniu, że stanowi zachodnią rubież. To jakże tak?
Pyro, to tak, jak z budową dzidy ogólnowojskowej 😯 przeddzidzie, zadzidzie, ale cały czas ta sama Dumna Dzida Ogólnowojskowa 😉
Jak wakacje, to i miłość 😆
Moja pierwsza miłość miała smak zupy koperkowej. On miał lat 18., ja 16.. Moja ciocia a jego bratowa serwowała nam często przepyszną zupę koperkową. Nigdy wcześniej ani nigdy później takiej nie jadłam.
Lato było gorące, miłość romantyczna i dramatyczna. Byłi rywale i rywalki 😉
Utrzymujemy kontakt, rodzinami, do dzisiaj 😆
Pierwsze wakacje z moim mężem, w czasach studenckich, to wędrówka z plecakami, po zupełnie wtedy dziewiczych Bieszczadach. Zatrzęsienie dojrzewających w słońcu jeżyn, malin, borówek (czerwonych) i rydze z patelni, na masełku 😆
Dobry wieczor,
Wspomnienie wakacyjne smakowe najpierwsze to cwierc szklanki plynnego miodu z Dziadkowej pasieki :). Uhonorowanie wnuczki widzianej raz do roku.
Duński i niemiecki obyczaj sprzedaży warzyw i kwiatów opisany przez Byka chyba do Polski jeszcze nie dotarł, w każdym razie nie spotkałam się z tym. I wydaje mi się, że długo jeszcze nie dotrze z powodu braku zaufania do potencjalnych klientów. Mnie się jednak to podoba. Na razie przydrożna sprzedaż dotyczy truskawek, które już się kończą, wkrótce pojawią się kurki, a w rejonach sadowniczych owoce. Ja tymczasem podpytuję znajomych , gdzie będzie można kupić czarne porzeczki. Mój krzak rozrósł się i ma sporo owoców, ale pewnie większość będzie zjedzona na surowo, a będę chciała zrobić dżemy z czarnej porzeczki. Może znajdzie się jakiś działkowicz z nadmiarem porzeczek. W każdym razie nie tracę nadziei.
A co do koperku, który też bardzo lubię – zauważyłam, że bardzo wielu panów, zwłaszcza młodszych, nie lubi koperku i uważa go za zbędny a wręcz przeszkadzający dodatek.
Wszelka zielenina, którą mają jeść panowie musi być naprawdę drobniutko posiekana, inaczej budzi protesty. Ponadto istnieją ludzie, którzy nie znoszą zapachu koperku (Arcadius) albo kminku (Haneczka) albo świeżej kolendry (Pyra). Takie mamy fanaberie i tyle.
Wakacyjne wspomnienia smakowe – jest ich wiele. Pamiętam na przykład smak kanapek z bułki wrocławskiej z wędzoną makrelą. Takie kanapki przygotowała nam babcia w pewien deszczowy dzień wakacyjny. 🙂
Pyro – CYRYL już działa: http://www.cyryl.poznan.pl/katalog.php?wyn_na_str=10&lay_przeg=A&kier=D&baza=obiekty&sort_obiekty=0&id_obiektu=&id_kolekcji_ob=21&szukaj_obiektu=&tytul_obiektu=&opis_fizyczny_obiektu=&data_obiektu=&data_obiektu_do=&miejsce_obiektu=&autor_obiektu=&wlasciciel_obiektu=&wydawca_obiektu=&id_partnera_ob=&od=0
Asiu – dziękuję, a pamiętasz jaki tytuł ma to narodowe centrum audiowizualne, czy jakoś tak?
Witajcie,
Owoce morza u Bebisa w Grecji, przepyszna szurpa doprawiana przez Gruzinkę na Krymie, ryby w kanjpie na Adzie Bojana w Ulcinj (Czarnogóra) i… ryż z wiśniami i bitą śmietaną jakieś 20 lat temu w Oćwiece (Pałuki!).
Cześć Blogu!
Jestem wprawdzie niewątpliwym dowodem na istnienie życia pozablogowego, ale dobrze jest czasem zerknąć zezem, co się tu gotuje, tym bardziej, gdy można przeczytać coś miłego pod swoim adresem 😉
Dzięki Wszystkim za przedwczoraj! I nie tylko…
Pietrze Gospodarzu! Moje szczęście jest jak króliczek, który uważa, że lepiej go gonić niż złapać. Ganiam więc jak głupi, i nie wiem w końcu, co ucieka najszybciej: króliczek, szczęście czy czas? Może napiszę kiedyś rozprawę naukową na temat entropii szczęścia? (entropia = średnia ważona szczęścia ze złapania jednego króliczka, gdzie wagą jest prawdopodobieństwo, że króliczek też będzie z tego powodu szczęśliwy)
Przy okazji takich gonitw wpadają czasem w ręce i dobra niegonione, ale niemniej sercu i podniebieniu wielce przyjemne 🙂
Tu należą się stosowne i tylko najlepsze wyrazy dla Haneczki i Starej Żaby, które sprawiły mi tę niespodziankę.
Serdeczności!
Tak wyszedłem z wprawy w blogowaniu, że wylądowałem na kwarantannie 🙁
No nic, za jakiś czas może pojawi się tu to, co Wam przed chwilą napisałem.
„Napisałem” to oczywiście jaskrawe nadużycie, bo przecież nawet nie umiałem się podpisać jako paOlOre 😉
Łotr mnie wyrzucił nawet z kwarantanny?!
No to się zacytuję. Najwyżej mnie Łotr zdubluje za jakiś czas. Wtedy będzie można spokojnie zignorować jedną z moich tożsamości 😉
—
Cześć Blogu!
Jestem wprawdzie niewątpliwym dowodem na istnienie życia pozablogowego, ale dobrze jest czasem zerknąć zezem, co się tu gotuje, tym bardziej, gdy można przeczytać coś miłego pod swoim adresem 🙂
Dzięki Wszystkim za przedwczoraj! I nie tylko…
Pietrze Gospodarzu! Moje szczęście jest jak króliczek, który uważa, że lepiej go gonić niż złapać. Ganiam więc jak głupi, i nie wiem w końcu, co ucieka najszybciej: króliczek, szczęście czy czas? Może napiszę kiedyś rozprawę naukową na temat entropii szczęścia? (entropia = średnia ważona szczęścia ze złapania jednego króliczka, gdzie wagą jest prawdopodobieństwo, że króliczek też będzie z tego powodu szczęśliwy)
Przy okazji takich gonitw wpadają czasem w ręce i dobra niegonione, ale niemniej sercu i podniebieniu wielce przyjemne 🙂
Tu należą się stosowne i tylko najlepsze wyrazy dla Haneczki i Starej Żaby, które sprawiły mi tę niespodziankę.
Serdeczności!
Królewski Pawle! Bywaj. Jesteś potrzebny do podtrzymania równowagi. Mojej także.
Smaki wakacji? Mam sporo wspomnień.
Pierwsze z brzegu oferują się Piławki, które wspomniała Krystyna. Wtedy, na obozie wędrownym (1963) spędziliśmy tam parę dni. Piękna cicha zatoka, na samym końcu jeziora Drwęckiego. Rozległa łąka, molo z wypożyczalnią kajaków i jeden jedyny drewnianny pensjonat, który zajęliśmy cały. Tam zjadłem moje pierwsze chłodniki, z wiśni i jagód właśnie.
I to jezioro, jezioro pełne ryb jeszcze wtedy. Ostatniego dnia udało nam się złowić we dwóch z półtora tuzina dużych okoni. Pamiętam, jak „ciało pedagogiczne” się zajadało.
W 1990 zatrzymałem się tam by popatrzeć i bardzo tego żałuję.
Witaj PaOlOre 🙂
Pyro – Nina: http://www.nina.gov.pl/
Jeszcze raz dziękuję, Asiu. Wiadomo, e moje zakładki zostały na maszynie , zepsutej przez info-magika. Uzupełniam teraz zapasy i zapisy
Bywam, Pyro, bywam. Ale co to za bycie…?
Coś chyba właśnie sparafrazowałem. Jakiegoś jelenia na rykowisku, albo cuś? Ktoś wie? 😉
Nie martw się pa0LOre; nie tacy jak my podczepiali się pod mistrzów.
Wszyscy wymarli? Wybrali się w nieznane? Na szlaki młodzieńczych zadziwień? To i ja przywołam już miotłę i odlatuję. Dobranoc.