Słodkie i głośne obrazki
Jak głęboko Japończycy i ich kultura są związani z przyrodą, porami roku, czasem dnia i nocy. Można to zrozumieć czytając niespiesznie „Japońskie słodycze” Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek, które znów tu przytaczam. Warto!
„Od samego początku cukiernictwo rozwijało się w tym samym kierunku, co inne sztuki. Najważniejsze było to, aby łakocie oddawały ducha pór roku. Japończycy są narodem wrażliwym na piękno natury, a zmiany zachodzące w przyrodzie na przestrzeni roku zawsze były silnym źródłem inspiracji. Odpowiednio przygotowane słodycze swoją formą, kolorystyką czy nazwą musiały jednoznacznie wskazywać, do jakiego okresu w roku nawiązują. Sprzedawanie wiosną w sklepie ciasteczek w formie czerwonych, jesiennych liści klonu to w Japonii coś niewyobrażalnego. Zaserwowanie niewłaściwie dobranych łakoci podczas bankietu czy ceremonii herbacianej to nie tylko objaw ignorancji, ale również braku kultury i obycia. Umiejętność kompozycji zapachu kadzideł, perfum, odpowiedni dobór elementów kimona czy podanie zbalansowanego posiłku to w kulturze japońskiej przejaw dobrego smaku. Dopasowanie słodyczy do pory roku (a często nawet do konkretnego miesiąca) to dopiero połowa sukcesu, ważna jest bowiem również kwestia techniczna. Łakocie muszą zaskakiwać, przywoływać miłe wspomnienia, rozbudzać emocje i wyostrzać smak. Stają się małymi manifestacjami szczęścia, miłości, wdzięczności, a przed wszystkim serca włożonego w ich przygotowanie. Cukiernik nie może pozwolić sobie na niedbałe wykonanie czy nieodpowiednie proporcje. Wszystko musi być robione zgodnie z recepturą, a sukces zostanie osiągnięty w momencie, kiedy jedzenie będzie w pełni odczuwalne pięcioma zmysłami.
To jak pachną słodycze, jest również bardzo istotne. W tradycyjnym cukiernictwie na zapach, kolor, smak mają wpływ tylko naturalne składniki. Także obecnie nie dodaje się syntetycznych zapachów czy aromatów. Ze względu na dobór produktów łakocie pachną subtelnie i lekko. Ich aromat przywodzi na myśl woń kwiatów, świeżej trawy czy zbóż.
Doznania słuchowe wywołuje rozdzielanie słodyczy na mniejsze kawałki lub bezpośrednie ich spożycie. Krakersy ryżowe czy ciasteczka chrupią, gdy przeżuwamy ciągnące się mochi, mlaszczemy, a jeszcze inny odgłos powstaje w momencie wbijania się zębów w miękką pastę z azuki. W kulturze europejskiej konsumenci rzadko zwracają uwagę na dźwięki wydawane przez jedzenie, podczas gdy w krajach azjatyckich słuch jest równie ważnym receptorem w czasie delektowania się pożywieniem.
Ostatnim zmysłem, jakim oceniają jedzenie mieszkańcy Kraju Kwitnącej Wiśni, jest dotyk, a dokładniej to, jakie wrażenia zmysłowe wywołuje zetknięcie się jedzenia z ustami i językiem. Bardzo ważne jest zatem odpowiednie dobranie faktury jedzenia. Najlepiej jeśli jest ona bardzo zróżnicowana. Jedząc daifuku – ciasteczko w miękkiej ryżowej skórce, ze słodkim nadzieniem z pasty z fasoli azuki – najpierw dotykamy językiem gładkiej, jedwabistej powierzchni, dokładnie takiej same jak w przypadku ciastek ryżowych mochi, by później poczuć niejednorodną, miękką formę pasty.
Wagashi stworzone przez wprawnego cukiernika są w stanie w ciągu kilku sekund zapewnić eksplozję doznań. Istotnym elementem celebracji jedzenia jest również to, by nigdy nie jeść zbyt dużo.”
Też jestem podobnego zdania i wstrzemięźliwości przy stole od lat namawiam. A z jakim skutkiem…?
Komentarze
Dzień dobry. Oczywiście stara Pyra z maszyny tej Młodszej Pyry
Jolinku – witaj po włóczędze i opowiadaj.
Czekamy też na sprawozdanie Marka z wyprawy na Wyspę – od Peegora nie możemy się doczekać obrazków, a Sławek intensywnie zajęty. Wojażujące Panie zamieściły piękne fotoreportaże na blogu.
Czytam o tych słodyczach japońskich i nie mam żadnych, osobistych skojarzeń – nie widziałam, nie próbowałam. Wierzę, że naród, który z picia herbaty stworzył sztukę, obrządek i obyczaj, potrafił coś takiegopowiązać z ciasteczkami. Ciekawe? Bardzo. Pożądane? Wcale.
Pyro może napiszę parę słów w niedzielę bo dziś i jutro spędzam czas z rodzinką (Dzień Matki i Dziecka) … wiele nie napiszę bo prawie wszystko jest na blogu ewy …
raz tylko byłam w japońskiej restauracji i pamiętam, że porcje były małe i drogo bardzo .. na deser były jakieś egzotyczne owoce z ciasteczkiem malutkim …. nie liczę wizyt w sushi barach chociaż berliński pod wiaduktem kolejowym bardzo dobrze wspominam …
Dzień dobry Blogu! Hej Jolinku! 🙂
Na dworze mglisto i plucha, ale już nie tak zimno, bo +9.
Do wyboru, do koloru
Całkiem prosty przepis
Nemo – jesteś pewna, że to pieką cukiernicy, nie jubileży? Przecież to maleństwa; mniejsze od naszych czekoladek. Prześliczne.
Zupełnie nie rozumiem dlaczego jestem zarobiona jak wół, nie mająć żadnych obowiązków. Byłam w sklepikach, ogarnęłam to i owo, zrobiłam dla siebie prosty obiad i nastawiłam bigos. Czuję się jak dziadek Augustyn po szychcie. Dzisiaj już koniec, a jutro czeka mnie mycie lodówki (wstyd się przyznać, ale po obejrzeniu…no, wstyd i hańba)
Errata – jubileży? Kobieto! jubiler!!!
Kurs jubilerski po japońsku 😉
Zrozumiałam chyba jedno – Kioto. A Pyra ma rację. Toż to jubilerska robota.
Burza u nas. Chyba skryję się pod stół.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Echidno – stęskniłam się za Tobą. Burze krążą chyba po świecie. U nas też, tylko taka leniwa.
Nemo – pałeczkami dekorować? Jezusie!
Mochi – koncert na dwa młoty, con testosterone
Byle czym Jolinka powitać? Niedoczekanie 🙂
Placku – Jolinek tylko z doskoku – świętuje. Jako zaś, że z Jolinka niewiasta nader usportowiona, ten koncert na dwa młoty w sam raz dla niej. Nb wydawało mi się, że pan po lewej (ten co uderzał na „O”) niezupełnie trzymał rytm; ten bijący na „aj” siedział w rytmie idealnie.
O jedno ciasteczko za dużo. Jak eksplozja to eksplozja.
Pyro – Masz rację, ale pod czujnym okiem pana z przepaską idzie im coraz lepiej, czego nam wszystkim i wszędzie życzę.
Bardzo lubię pewną Emmy. Mlaszcze bardzo subtelnie, wącha jak Grace Kelly i ocenia słodycze przysyłane jej z całego świata. Swą rozpustną działalność usprawiedliwia tym, że jest w ciąży, a zatem mlaszcze za dwoje.
Na Japończyków i ich wytwory, to ja lubię popatrzeć. Na zawodników sumo – też; niczego nie rozumiem, jestem rozśmieszona nieco i najbardziej podoba mi się sędzia i jego książęce gesty. W tym „nie rozumiem” tkwi sedno. Piękne są kwitnące wiśnie i śliwy, urocze mostki i kamienne ogrody, każda taca potraw, to dzieło sztuki. Tylko – nie lubię sushi, nie chciałabym przy swoim domu kamiennego ogrodu i raczej nie byłabym szczęśliwa w japońskim małżeństwie. To się chyba nazywa „różnice kulturowe”, bo poza tym – są pracowici, lojalni, mają dobre mianiery i otrafią układać kwiaty i fidrygałki papierowe. Mili ludzie (i bardzo niebezpieczni).
Oj, mdło mi się zrobiło na widok tych wspaniałości japońskich słodkości – przypomina mi mdło-cukrowe, farbowane ozdóbki na tortach i ciasteczkach, kusi oko (zwłaszcza dziecka!), ale w smaku paskudne.
Z japońszczyzny lubię to, czego Pyra nie lubi 😉
Sushi sama przygotowywałam w domu, można z surową rybą, można bez, może być tylko z warzywami, jajkiem gotowanym na twardo i czym tam jeszcze. Warzywne jest doskonałe, zawijasz w ryż co chcesz. Sushi to specjalny ryż, a co w niego zawiniesz – twoja sprawa
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Suszy.jpg
Surowe morskie jest w dolnym rządku, a wyżej – wszystko warzywne, te w środku posypane częściowo ikrą, nie pamietam już jakiej ryby.
Problem mam z surową rybą w domowo robionym sushi, bo nigdy nie wiem, jak naprawdę jest świeża, ta sklepowa, morze daleko 🙄
Nie mam tego problemu w restauracjach, wierzę, że dbają o to, by nie zatruć klientów 🙂
Chętnie też kupuje w supermarketowych bistro sushi na wynos. Powyższe zdjęcie jest właśnie z takich „wynosów”.
Antyhistamina zadziałała na swędzenie. Czerwone plamy nie oddają pola tak szybko. Są. 👿
@Pyro Mlodsza,
calkowicie podzielam Twoje gusty w sprawie „japonszczyzny” – sushi nie lubie i koniec.
Lubie kinematografie japonska – oczywiscie klasyk „Rudobrody” Akiry Kurosawy z Toshiro Mifune w roli glownej. Film ten, jak przypominam, znalazl sie obok Andrzeja Wajdy „Dyrygenta” na ulubionej „11” filmow Ingmara Bergmana.
Ozzy,
o jakim sushi mówisz?
? obojetnie jakim – z restauracji czy domowym
a ze lubisz Twoja sprawa . Dlaczego pytasz mnie a nie pytalas Pyre?
A widzisz, Ozzy…
sushi to RYŻ! Plus ocet ryżowy. Wyżej napisałam – co tam dodasz, to Twoja (twoja) sprawa. Dlatego zapytałam Ciebie – Pyra po knajpach nie chodzi, w Polsce sushi to narodowa wręcz potrawa, a tak naprawdę to nikt w polskich restauracjach nie wie, o co w tym sushi chodzi.
Chodzi o ryż specjalny, lekutko octem ryżowym zaprawiony…i tak dalej. Można sobie wygooglać.
Tyle sposobów przyrządzania sushi, ilu zwolenników tego ryżu, proste 😉
@Alicjo,
bardzo proste, jak moja odpowiedz: nie lubie.
Dziekuje za pare slow informacji 🙂
Tutaj pogoda wciąż wcale nie wiosenna, jest zimno i deszczowo. Mam ochotę na jakiś solidny deser, polski albo francuski. Japońskie słodkości raczej pooglądam, piękne kreacje.
Tęskno za ciepłą wiosną i takimi obrazkami:
http://www.youtube.com/watch?v=j0bZ7IRdsho
Byku,
nie mam pojęcia.
Emmy je z takim entuzjazmem, że chętnie bym ją gościła przy moim stole 🙂
Pada, pada i nie przestaje. W ogrodzie stoi już woda między grządkami, a ślimaki ewakuują się w coraz wyższe miejsca…
Byle do niedzieli 🙄
U mnie bardzo ciepło i bardzo konwaliowo pachnie, miliony tego naokoło.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7395.JPG
Skończyłam bigosowe zajęcia i tym samyn uporządkowałam lodówkę przed jutrzejszym myciem. Także dzikie koty dostaną sporą porcję smakołyków, a mnie się powiększy żelazny zapas na nieprzewidziane okazje i nadczynność służbową Dziecka. Bogiem, a prawdą wiele w tych zapasach nie zostało – kilka zawiniątek z pasztetem, paczka dziczyzny, teraz dojdzie bigos – resztę w okresie od kwietnia do końca maja, wyniosła w pudełkach Młodsza, j.ako obiady w całodziennej robocie. Zaraz napiszę jeszcze jeden komentarz, bo muszę pochwalić moje miasto, a wolę od „czystej kartki”
To jest test:
https://www.google.de/search?q=Peterm%C3%A4nchen&ie=utf-8&oe=utf-8&aq=t&rls=org.mozilla:de:official&client=firefox-a .
Nie chce mi przyjac tekstu
Pepe – musisz gdzieś mieć a-s-s, albo -p-o-r-n-o
A było tak.
Ok ósmej we wtorek (21.05)przeskoczyłem wraz z Sławkiem burtę kutra o szumnej nazwie ?Challanger?, aby udać się na połów. Tzn, na prawdziwy połów, a nie jakieś wędkowanie dla turystów. Szyper Julien, trzydziestolatek I stary wyga Daniele, może tak stary jak Sławek łowią zwykle we dwójkę, ale dzięki niezmierzonym konekcjom Sławka, wzięli nas ? dla Misia, niestety, nie było miejsca. Tą drogą jeszcze raz wyrazy podziękowań dla jego wspaniałości! Ruszyliśmy niezwłocznie, a ja zacząłem się ubierać w nieprzemakalne gdy widziałem, że oni jeszcze przed wyruszeniem byli w ubrani wgumowe buty I typowe spodnie z szelkami iochronami prawie po szyję. Ja miałem swoje, co je zwykle ubieram do lasu I ubierałem już na otwartej wodzie. Szło mi bardzo op-ornie.
Cholera, to tu!
. Niedaleko od portu (Joinville, L´ile d´Yeu) jest taka podwodna ława piaskowa, gdzie małą siecią, którą szorowaliśmy dno, łowiliśmy najpierw przynętę, tj małe rybki grubości ołówka, a długie na dobre 10-15 cm. Sławek mówił, że teraz będziemy krążyć z dobrą godzinę po zatoce, aby nałowić co trzeba. Krążyliśmy, krążyli, wyciągali tą sieć trzy razy i nabrało się tej przynęty może z 10-15 kilo. Jako ciekawostka: Wylowiliśmy też takie dwie ryby Sławek wytłumaczył mi troskliwie, żeby tej ryby w żadnym wypadku nie ruszać gołą ręką, bo ma mocno jadowite kolce, a wszystkie załogi rybackie mają za obowiązek, na pokładzie mieć antidotum na ten wypadek. Ryba jest nader smaczna i zjedliśmy ją ze smakiem.
Na koniec, o 11.00 ruszyliśmy na otwarte morze.
cdn
podam dalej, ale dzisiaj dzien szczegolnej troski dla LP i wypada mi sie nia zajac.
🙂
Pepegor,
„kołysał nas zachodni wiatr,
brzeg gdzieś za rufą został…”
Czekam na dalsze sprawozdania, pozdrowienia dla LP 🙂
Na co dzień w Poznaniu nuda i marazm – dwa teatry muzyczne, dwa dramatyczne, jeden teatr tańca, jeden lalkarsko-aktorski, z siedem scen offowych, jedna impresaryjna, liczne i dobre placówki muzealne, filharmonia. No i jest to miasto chórów, kilku festiwali, dobrych ale ledwie dyszących galerii, kilku wydawnictw. Niby bogato, ale jak twierdzą krytycy, jest to kultura zaściankowa, zamknięta, rządzona przez żelazny „układ”, a atakowany prezydnt miasta wręcz i głośno powiedział, że mieszkańcy Poznania nie są zainteresowani kulturą, więc jest, jak jest. Natomiast kiedy już (z rzadka) miasto się za coś zabiera, to robi to z głową, rozsądnym rozmachem i z perspektywą długoletniej eksploatacji. Tak więc wg tej recepty na 200-lecie Biblioteki Publicznej Raczyńskich (fundator) na działce wykupionej jeszcze przez donatora, wybudowano kosztem ponad 100 mln złotych (63 – miasto, 43- UE) nowoczesne skrzydło do klasycystycznego , ślicznego budynku przy pl. Wolności. Skrzydło powstało wzdłuż al.Marcinkowskiego, a wejścia do niego wiodą zarówno przez budynek główny, jak i bezpośrednio. Budynki łączy przeszklona galeria. Trzy nadziemne i 2 podziemne poziomy pomieszczą bibliotekę dziecięcą, archiwa (np kolekcja archiwaliów książki dziecięcej liczy 20 tys woluminów)bibioteczkę wydawnic brailowskich (600 pozycji) herbaciarnię , wypożyczalnię główną (70 tys vol)zbiory multimedialne, zbiory specjalne z pokojami do pracy, archiwa prasowe, sale wystawowe i 2 poziomowy parking pod budynkiem. Hojny hrabia Raczyński byłby zadowolony (na terenie miasta działa kilkadziesiąt filii) Za chwilę cd, bo to nie koniec inijatyw.
Druga rozkręcająca się sprawa, to CYRYL – jedno z pierwszych, a może i pierwsze muzeum w całości on line. Z każdym dniem ta strona internetowa będzie się rozbudowywała – w miarę, jak włączane będą nowe pliki. Historia miasta Poznania – zbiory muzealne, biblioteczne, archiwalia państwowe, kolekcje prywatne, odsyłacze; dla młodzieży, studentów i naukowców, dla wszystkich. Zbiory będą docelowo udostępniane w różnych plikach tematycznych i działowych; np mapy, plany jako jeden plik, ale i jako zawartość cząstkowa plików komunikacja , obronność, wkład niemiecki w budowę miasta itd itp. Pełna bibiografia na milionyobiektów, druków i artykułów.
To może być jeszcze ważniejsze, niż 123 komputery w Bibiotece Raczyńskich, dostępnych dla czyteników.
Pepe – pogłaskanie dla LP.
Errata – przsepraszam za literówkę w słowie Biblioteka – zamiast „l”, wybiłam „j”
Pyro,
żeby nam to było ostatni raz, literatka, pardą, literówka 😉
„przsepraszam za literówkę”
Wysprasowałam kiecę na dzisiejsze party, niestety, skóra moja nadal w plamy, a o pomalowaniu oka nawet nie myślę, bo oka czują się tak, jakby ktoś piaskiem w nie sypnął. No i ślozy lecą, psiakostka 🙄
Chorera jasna!
No nic, przeżyję, nie takie my ze szwagrem… 😉
Kwiatek, ten kaktusowaty:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7400.JPG
Jakieś mocno niebieskie cuś tam się rozwija, bynajmniej nie rozmaryn!
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7400.JPG
hm…wrzucił mi się podwójny sznureczek… czeka na moderację.
No to lecę.
Dobry wieczór,
zastanawiałam się dlaczego CYRYL? Czy na cześć Cyryla Ratajskiego? A to po prostu: Cyfrowe Repozytorium Lokalne Poznań 🙂
Świetna inicjatywa. Będą też mapy, fotografie, filmy ze spektaklami teatralnymi, plakaty teatralne.
Właśnie trafiłam na stronę Narodowego Instytutu Audiowizualnego: http://www.nina.gov.pl/#3
Ciekawe dokumenty. Tutaj tylko fragment filmu „Inny świat”. Danuta Szaflarska opowiada o swoim życiu. Ten film chyba można jeszcze obejrzeć w niektórych kinach: http://www.nina.gov.pl/ninateka/wideoteka/detal/2013/05/13/Inny_Swiat_fragment_1
Asiu – dobrze, że doczekałam takiego czasu – klik i jestem w archiwum, kinie, czytelni. Idę spać. Dobranoc.
Właśnie przeczytałam: „?Owoce, które są powabne każdemu do jedzenia, zbyt oziębiają – jak ostrzegał Jakub Haur, autor OEKONOMIKI ZIEMIAŃSKIEJ z 1675 roku – dlatego żołądkowi nie są zdrowe, z nich przypadają febry, kamień i dyzenteria, najzdrowsze i pewniejsze, które śmiele zalecam warzone albo pieczone, a jeśli surowo, bardzo mierno zażywać ich trzeba.”
Jak tu mierno zażywać na przykład truskawek 😀 Nie da się, po prostu, nie da się.
Pyro – tak jak napisałaś, to duża wygoda, także dla osób z mniejszych miejscowości. Niektóre pozycje są dostępne tylko w nielicznych bibliotekach. Teraz bez wychodzenia z domu możemy skorzystać z zasobów bibliotek cyfrowych, archiwów. Wyjazd na drugi koniec Polski, żeby skorzystać z czytelni, wiązałby się z kosztami i często też brakuje nam na to czasu (praca). A to jest duże ułatwienie.
Już jest 01 czerwca – Dzień Dziecka 🙂
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/133109/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/197980/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
Chłopięce zabawy: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/123895/891d128cbba026d148a26ad342f0b94e/
To niezłym łobuziakiem byłeś, Byku 😀
Dobranoc
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/183019/14b64cf6656c52f0d4c4f1f72b591949/
Słodkie i głośnawe, czyli na temat. Poza tym aspiracje na świętego, czyli nawiązanie do… ( :P):
Z lat dziecięcych
Przypominam — wszystkiego przypomnieć nie zdołam:
Trawa… Za trawą — wszechświat… A ja — kogoś wołam.
Podoba mi się własne w powietrzu wołanie —
I pachnie macierzanka — i słońce śpi — w sianie.
A jeszcze? Co mi jeszcze z lat dawnych się marzy?
Ogród, gdzie dużo liści znajomych i twarzy —
Same liście i twarze!… Liściasto i ludno!
Śmiech mój — w końcu alei. Śmiech stłumić tak trudno!
Biegnę, głowę gmatwając w szumach, w podobłoczach!
Oddech nieba mam — w piersi! — Drzew wierzchołki — w oczach!
Kroki moje już dudnią po grobli — nad rzeką.
Słychać je tak daleko! Tak cudnie daleko!
A teraz — bieg z powrotem do domu — przez trawę —
I po schodach, co lubią biegnących stóp wrzawę…
I pokój przepełniony wiosną i upałem,
I tym moim po kątach rozwłóczonym ciałem —
Dotyk szyby — ustami… Podróż — w nic, w oszklenie —
I to czujne, bezbrzeżne z całych sił — istnienie!
Bolesław Leśmian, Napój cienisty, 1936.
;-/
dzień dobry …
nemo u nas cieplej …. 22 wczoraj …
Placku …. 🙂
niech wszystkie dzieciaki rosną szczęśliwie i zdrowo … 🙂
Dzień dobry.
Od czasu gdy mój Hiniutek zrobił dzieciom głupi kawał i umarł 1 czerwca, nie lubię tego święta.
Jest tak ponuro, że pracować trzeba przy zapalonym świetle. Planowo Młodsza powinna dzisiaj wieczorem wrócić do domu. Wtedy pożegnam się z klawiaturą do czasu, gdy mój komputer dotrze na stałe miejsce pobytu.
Jadali Państwo jako dzieci coś naprawdę oryginalnego?… 😎
Tak, A” Cappello – przypieczone zastygłe krople żywicy z czereśni i śliw, płatki owsiane na sucho z cukrem, pastę do zębów
O, to tylko tej żywicy muszę spróbować; pozostałe to najnormalniejsza norma, powiedziałabym! 😎
(Płatki owsiane przeznaczone dla kurczątek wyjadaliśmy Mamie pasjami; przyrządzanie pokrzyw weszło na dobre w mój wiosenny nawyk bodaj dopiero w tym tysiącleciu :D)
cd
Siedzę, siedzę sobie na progu do budki szypra. To jest to wejście na mostek od tyłu, czyli „achtern”, albo jakos tak. Tam, tego nigdy chyba by tak nie nazwali, bu to u Francuzów. To tak na początek i ostrożnie, bo nie wiem w końcu, czy oni tam, na Atlantyku mają wspólną, albo już ostentacyjnie wręcz inną nomenklaturę, aby się odróżnić, się odciąć. Tak mają często gdzie indziej i nie wiem, czy akurat też ci na morzu.
Walimy ze jakieś 10 węzłów przeciw równym szeregom całkiem słusznych fal, które kierunkowo, mogły były powstawać sobie niedaleko Manhattanu. Jedziemy na łowisko dalekie, dla mnie, bo w efekcie jakieś 2,5 godz,. Kipiel z rufy, przelatując nad zadaszonym mostkiem, raz po raz zalewa moje kolana, ale fajnie jest.
Przyznam, że miałem kłopoty podczas postojów związanych z wyciąganiem sieci, kiedy nie było jazdy, a łajba się tylko nieskładnie chybotała. Robiło mi się wtedy markotnie i zdawałem sobie z tego sprawę, że nadal jestem podatny na tzw morską chorobę. Myślałem, że się jej wyzbyłem ostatecznie podczas łowienia na Bałtyku, cztery lata temu (co tu raz opisałem), kiedy morze kołysało mocno, a nieskładnie, a fale nacierały ze wszystkich stron. Różnice owszem, były widzialne gołym okiem. Nasz kuter miał mieć 10,80 m długości (wydawał mi się znacznie mniejszy) i nie był porównywalny z tamtą wtedy łodzią, która miała ponad 18 m, i nie była skorupką, Bóg sam wie, z czego skleconą, a przerobionym na cele turystyczne byłym szwedzkim pościgowcem, z kadłuben ze stali, i – najprawdopodobniej, ze znacznie większym zanurzeniem. To było prawdopodobnie przyczyną, że ten z Władysławowa znacznie spokojniej reagował na zderzenia z falami, umożliwiając takim szczurom lądowym jak my (przyjaciel miał 80-tkę i niecałkiem zaleczoną operację w kolanie) stosunkowo sprawne poruszanie się po pokładzie i pracę z wędką. Tu, niestety, zdecydowanie nie. Nie tylko, że kołysanie gwałtowniejsze, ale zdecydowana różnica, że dla turystów jak ja, tam mieli jeszcze solidny reeling, tj stalową barierkę sięgającę pow. pępka, a tu była tylko burta, która w najniższym miejscu sięgała jakieś pięć palców pow. mojego kolana. Ruszałem się więc po pokładzie tylko z jedną wolną ręką.
Na razie jednak było fajnie. Stateczek pruł fale zajadle, a mnie się to co raz bardziej podobało. Zwłaszcza, jak podbicie z dołu było tak silne, że traciłem kontakt z progiem na którym siedziałem, a zaraz potem, śruba wyła głosno, bo wynurzyła się z wody. Daniele zrobił coś do jedzenia i podał: Najpierw kawałek bagietki do dobrej salami, a potem rozkoszny stek wołowy i kapustę brukselkę. Nie szkodzi, że z puszki.
Kto wie,jak fajnie by było, gdyby, niewczesny pomysł Sławka.
Ale, „o tem potem”
Milego Dzien Dziecka jeszcze!
A mnie się kojarzy taka historia Dniem Dziecka – rok ’82, przyjechaliśmy do Kingston, kurs języka, te rzeczy. Moją lektorką była Hilary (zdumiało mnie, że to kobiece imię!), w moim wieku osoba, bardzo szybko zaprzyjaźniłyśmy się. Hilary studiowała wtedy język niemiecki, a poza tym pracowała jako kelnerka w knajpie „Chez Piggy” (U Świnki), której właścicielem był Zalman Yanovsky. Starsze dzieci pamiętają The Mamas and The Papas? Zal otarł się o nich chwilowo, a potem założył zespół Lovin’ Spoonful. Można wygooglać.
Hilary zaprosiła mnie do tej knajpy któregoś parszywego listopadowego dnia. Knajpa mieści się w historycznym budynku po starej chlewni (stąd nazwa!) i niektórzy blogowicze odwiedzający mnie byli tam, bo zawsze ciągam tam moich gości.
Ale wracając do tego listopadowego dnia. Siadam ci ja przy stoliku, Hilara (spolszczyliśmy trochę) zamawia jakieś piwo, ja się rozglądam po tym chlewiku zbudowanemu ze 150 lat wcześniej z kamienia wapiennego, i cóż ja widzim? Otóż to ja widzim tuż obok, przy naszym stoliku, tylko w dużej, oprawionej w ramy wersji:
http://alicja.homelinux.com/news/dzien-dziecka.jpg
Poczułam się jak w domu – i tak mi zostało.
Zalman przeniósł się na wyższe rejony dobrych ileś tam lat temu – z tej okazji odbyła się w Chez Piggy impreza dla przyjaciół i znajomych. Wolą Zalmana było, żeby to nie był smutny dzień – i było całkiem wesoło, dobre jadło, wino się lało strumieniami, tak jak Zalman sobie życzył. Knajpa działa nadal, właścicielką jest córka Zalmana.
Dziecku też przypomniałam ten plakat 😉
*z Dniem Dziecka
Dzień dobry,
piękna historia Alicjo 🙂
Prawdziwie Miedznarodowy Dzien Dziecka obchodzony jest w listopadzie, w dniu kiedy gdy ONZ ustanowil Karte Praw Dziecka.
Ten obchodzony 1 czerwca wymyslony zostal przez Stalina bodaj w 1950 roku (co samo w sobie zle nie jest jesli nie odcoaga uwago od spraw naprawde dla dzieci waznych) i do dzis obchodzony w Polsce tak jak kiedys obchdzono Dzien Kobiet (kwiatek dla Ewy i czekoladki, tyle ze w Dniu Dziecka zabawki zamioast czekoladek i rozne infantylno-sentymentalne pogadanki o „naszych skarbach”, a przemilczanie zbrodni fokonyesnuch na dzieciach takze i w Polsce).
W Dnoiu Dziecka, tym ustanowionym przez ONZ , podobnie jak w Dniu Kobiet, mowimy o PRAWACH dzieci do godnego zycia, wolnego od wojen, przemocy, glodu, chorob, ktore sa dzis leczone, dyskryminacji, o prawie do porzadnej edukacji.
Znacznie bardziej podoba mi sie ten listopadowy, niz czerwcowe ciuciu-muciu.
http://en.wikipedia.org/wiki/Children's_Day
Alicjo, Polska wtedy słynęła ze wspaniałych plakatów. Na tym zdjęciu to pewnie jeden z nich. Ale jak się tam znalazł???
Tak! Mozna je zobaczyc nawet dzis w masowej sprzedazy. Wczoraj widzoalem klasyke – „Cyrk” w Habitatcie, popularnym sklepie dobrego „domowego” dizajnu (sorry Alicjo…)
Małgosiu – Tak, to dzieło Macieja Urbańca, bo Wrocław to potęga 🙂
Placku, jesteś niesamowity! Wszystko znajdziesz 🙂
Słodki obrazek
Ale raczej nie polski …
Wpis –> Kot Mordechaj 1 czerwca o godz. 14:03 to kolejny dowod ze pochodzisz od zupelnie innej malpy 👿
Ogromny 🙂 🙂 🙂 🙂 i pluje mleczakami 🙂 🙂 🙂 –> coraz lepiej grzebiesz byku
Pepe –> ty moj oceaniczny kameradzie 🙂 🙂 🙂 🙂
” O wo-o-dzu naro-o-dów radzie-eckich – Stalini-i – nie,
przepie – ękne dziś pie-eśni wyśpiewa nasz lud!”
To f-gnt „Kantaty o Stalinie” – śpiewaliśmy na szkolnych apelach. Oj, nie tylko Batiuszka – Stalin miał wizje…W moim mieście zebrała się grupa „pożytecznych idiotów”. Ludzie godni, część z profesorskimi tytułami, wszyscy z dorobkiem życiowym i płomienni patryjoci poznańscy. Rzucają tzw „słuszne” hasła i co gorsza – jak to w Poznaniu – zabierają się do realizacji. I jak tu odmówić, kiedy „w interesie społeczności”? W ten sposób udało im się postawić w miejsce zamku królewskiego, wczesno-gotyckego, a potem kasztelanii, budynek zwany w mieście Gargamelem; bo niby to historyzujący, gotycki, ale z renesansowymi krużgankami ( bo jak: ma Kraków? Ma. A Poznań ma być gorszy?) Teraz zamarzyła im się siedmiometrowa statua Przemysła II na skarpie, przed Gargamelem. Bo jak – stoi x Pepi przed Pałacem Prezydenckim? Stoi. A Poznań? Ma więc potężny król konno ku miastu ze wzgórza zjeżdżać. Zacny stolarz albo tapicer ze Swarzędza ma zamiar całość sfinansować. Historycy sztuki i architektury rwą włosy z głów. W międzyczasie czcigodne grono chciało odbudować zniszczony przez Niemców „Pomnik wdzięczności”, a wokół niego plac modlitewny na 50 tys ludzi! I to na mojej Malcie! Z tudem wybiliśmy to Panom z zacnych głów (nb najlepsza rzecz, jaką okupanci zrobili, to rozwalenie tej przegadanej kolubryny przed Aulą). Jestem ciekawa, jak i czy w ogóle, Poznań się wybroni przed szlachetną zarazą. prezydent jest przed kampanią wyborczą – nie powie, że dziadkowie z ofiarodawcą mają iść na grzyby.
Wszystkim, którzy noszą w sobie najlepsze dziecięce przymioty, z serdecznymi życzeniami 😆
http://www.youtube.com/watch?v=aQPI_GXFano
MałgosiaW,
Zalman był artystą pod każdym względem, kochał sztukę i doceniał, co dobre. To nie był oryginał, tylko kopia, ale rzucała się w oczy z wejścia do Piggy. Nie pamiętam, kiedy zniknął ze ściany, bo po jakimś czasie Zal wyremontował strych nad chlewikiem i zamiast na prawo, szliśmy od razu na górę.
🙂
U nas (Szwecja) Miedzynarodowy Dzien Dziecka jest listopadzie (patrz. @Kot M-chai) i glownymi organizacjami, ktore ten Dzien moderuja sa m.in. Rädda Barn (Ratowac Dziecko), BRIS (Barnens Rätt i Samhället – Prawo Dziecka w Spoleczenstwie). I bardzo slusznie, ze wlasnie takie organizacje i ze prawa dziecka w spoleczenstwie a takze ochrona dziecka sa tematem tego dnia. Istnieje przeciez Karta Dziecka ONZ, ktora pownni sie kierowac wszystkie rzady panstw na swiecie.
Podobnie tez z obchodami 8 Marca, czyli Dnia Kobiet.
🙂
Pyro, jak spiewaliscie Kantate, to mnie jeszcze nie bylo na swiecie.
Potentaci pomnikowi
_______________________
1 Korea Polnocna
2 Polska
Postacie na cokolach
1. Kim Ir Sen
2. JPII
Witam, hobby pomnikowe to wynik praktycznego ich wykorzystywania, zbudowane, poświęcone i niech ludziska podziwiają. Szpital, boisko wymieniać można było by wiele, to jest dopiero kłopot.
_______ 🙂
Kiedys w Swierdlowsku wykuto Leninowi dwie czapki: jedna mial na glowie a druga trzymal w reku. Druga reka pokazywal „swietlana przyszlosc” ( vide Sergiej Dowlatow, „Cziemodan”). Uroczystosc odsloniecia przelozono do czasu odkucia tej drugiej czapki z reki Wodza. Najwazniejsze: autor otrzymal zaplate. Happy end.
To zdarzenie historyczne w historii miasta zostala zepchniete na pozycje nr 2 po ostatnim zdarzeniu z meteorytem.
Niepotrzebnie wspominaliśmy o tym święcie. Tylko zamęt, co jest najprawdziwsze i co powinno być.
Ozzy,
Szwecja to kraj – co kraj to obyczaj. W Polsce świeci się dzisiaj, ja miałam nieszczęście (podobno) urodzić się w tych czasach, kiedy było tak, jak było, mam za to przepraszać?!
Obchodzę Dzień Dziecka dzisiaj. I niech mi ktos spróbuje zabronić, bo jedynie słuszne powinno być tak, a nie inaczej 👿
@Alicjo,
przeciez nikt Ci nie zabrania swietowac ten piekny Dzien a kto mowi o jakichkolwiek przeprosinach…..
pozdrawiam,
PS wspomnialas The Lovin´Spoonful – lubilem te grupa a zwlaszcza Johna Sebastiana, ktory byl glownym filarem grupy —-„good -time- music”
Małgosiu – Wizerunek dobrotliwego ojczulka powraca, w Polsce także, z tym że dzieci śpiewają te kantaty na Facebooku, a to jest rzekomo sprzeczne z kodeksem karnym.
To nie zamęt, to rozmowa.
Pyro – Przykro mi. Epitety są jak bumerangi, a to pod czyim adresem skierowane nie czyni żadnej różnicy. Podkreślam, że nie protestuję dlatego, że jestem tapicerem. Nie jestem 🙂
Ozzy,
nie potrzebuję przeprosin, ALE nie lubię ciągłego wypominania, że to czy tamto jest niesłuszne czy słuszne, bo tu Stalin, bo komuna, a tam inny cezar…
Co Ci to przypomina?
Nie ma tak, żeby od stworzenia świata wszystko było elegancja-Szwecja-Francja. I ewentualnie Kanada 😎
Jak się nie potłuczesz, to się nie nauczysz, i tak się potykamy i tłuczemy od czasów Adama i Ewy, czy skądżeśmy się tam wzięli, w każdym razie od zarania naszych dziejów. Kotu odpisałam na sąsiednim blogu i tu wklejam:
„Kocie,
Ty ze wszystkiego robisz MISJĘ.
Ja nie ? mam jakąś rzecz, która leży mi na sercu (a parę leży), to robię na codzień i po cichu.
Dzisiejszy dzień powinien być radosny, tak uważam, w końcu to jest Dzień Dziecka i wszystkim tym cierpiącym też należy się uśmiech, a nie przypominanie o cierpieniu ? świata nie zbawisz, chociaż walczyć warto.
Ale to moja opinia.”
Te cholerne pytajniki zamiast myślnika przy kopiowaniu 🙄
Alicjo – Rzeczywiście, cichutko jak myszka 🙂
Japanese Boy 🙂
maly akcent japonski w wykonaniu szwedzkiej grupy „Psychotic Youth”
http://www.youtube.com/watch?v=HNR-IE9Qj_A
z wokalista tej niestniejacej dzis grupy Jörgenem Westmanem robilem pismo rockowe
(w poznych latach 90) GROOVE
Łoczywiście, Placku,
Dzisiaj jest Dzień Dziecka 🙂
Ozzy,
to w Swierdłowsk też walnął meteoryt? Dotąd była mowa o Czelabińsku. Chyba nie jestem na bieżąco 🙄
Aale-leje, aale-leje, aleleje, aleleje, alee-leje…
Haendel bywał chyba w mojej okolicy 🙄
Dobry wieczór Blogu!
Jutro ma przestać. Tymczasem przelewa nam się. Pozamykane drogi, przepełnione jeziora, na łąkach woda, osuwiska…
Nie ma jak wyprawić krów na hale, a w dolinie zaczyna brakować paszy…
Oj, jest na co narzekać 🙁
Ale jest i co oglądać. Źródła krasowe biją na potęgę, ze szczelin skalnych tryska woda, a goście z Emiratów są zach-wy-ce-ni 😀
W Emiratach ropa, w górach europejskich – woda. Cos – za coś, U nas co prawda nie leje, ale pada. Codziennie. Na szczęście jest dosyć ciepło i zieleń jest bujna i nasycona chlorofilem, jak w pełni lata. Jak bardzo opóżniona jest wegetacja, widać po kwiatach gruntowych. Tradycyjnie, co roku na Dzień Matki były pęki irysów w wazonach, a dziewczynki z procesjach rzucały płatki piwonii i jaśminów. Tego roku nie kwitnie jeszcze żadem z tych kwiatów.
U mnie kwitną lub zaczynają kwitnąć niektóre irysy, a piwonie na razie tylko wczesne czerwone, natomiast różowe i białe jeszcze w pączkach. W ogrodzie kwitnie łubin w różnych odcieniach.
Nemo – w kwiaciarni, która jest przy wejściu do mojego bloku widziałam dzisiaj dziwne łubiny: łubiny są z reguły wysokie, a wiechy kwiatów są rozpierzchłe. Te sprzedawane były dosyć krótkie, za to kwiaty (purpurowe i amarantowe) gęsto upchane w grubą kolbę. Pani mówiła, że nowe odmiany.
Nemo 🙂
dziekuje za korekte —-Czelabinsk, oczywiscie —Swierdlowsk byl do 1991 chyba – Jekatierineburg teraz
1 czerwca obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Dziecka a 20 listopada Powszechny Dzień Dziecka:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzie%C5%84_Dziecka
W naszym klimacie 1 czerwca jest zdecydowanie lepszym terminem na radosne świętowanie, zwłaszcza w plenerze.
Lecę na następną imprezę, wczoraj była geologiczna, dzisiaj jest bibliotekoznawcza i francuski 18-wieku.
Szczegóły potem.
Dzień dobry Wszystkim,
Mało tutaj bywam, ale wkrótce będzie chyba ciut lepiej, przynajmniej podczytywać będę miał czas. Wolnych chwil niewiele.
Wczoraj byłem w Niujorku, zajęcia skończyłem dość wcześnie, więc dla relaksu pojechałem po południu tam, gdzie lubię i gdzie mnie ostatnio ciągnie najbardziej – na Dolny Manhattan. Włóczyłem się bez wyraźnego celu kilka godzin gapiąc się na ludzi, wsępując na winko lub rum z colą to tu to tam. Dla mnie nowojorska ulica to obrazki tętniącego życia – dla mnie zawsze ciekawe, poruszające, nigdy się tym nie nudzę, wręcz przeciwnie – chciałbym jak najwięcej wyczytać z przechodzących obok mnie twarzy. Niestety – można z nich wyczytać tylko skrawki tego co się kryje w środku.
Często sięgam po aparat, by uwiecznić to życie w ruchu.
Wstąpiłem też do nowootwartego miejsca, gdzie można zjeść tylko …. ryżowy pudding. Lokal cieszy się ogromnym powodzeniem – w środku gęsto. Nigdy bym nie przypuszczał, że na sprzedaży zwykłego puddingu można zrobić taaaaki interes. Jednak najwaqżniejszy jest pomysł, no i reklama!!! Ktoś trafił w dziesiątkę.
Szukałem jakiejś japońskiej cukierni z ich ciasteczkami, ale akurat nie było. Szkoda, bo wiem, że takie na Manhattanie są.
Zamieszczam zdjęcia, podobne do tych, jakie już kiedyś pokazywałem. Po prostu jest to spacer po ulicach Dolnego Manhattanu, China Town i Little Italy. Oglada kto chce!
https://picasaweb.google.com/takrzy/Rozne2013#slideshow/5884582600972620946
Niektóre irysy kwitną, peonie jeszcze się nie rozwinęły, żółte liliowce kwitną, pachnie kwitnąca robinia za płotem. Właśnie przeszła burza, grzmiało, lało, spadło trochę gradu i zrobiło się chłodniej.
Tak jak Jagoda uważam, że u nas wiosną świętowanie jest przyjemniejsze 🙂
Nowy – z przyjemnością obejrzałam, fajne te buty w kropki 🙂
Czekam też na dalszą, bardzo ciekawą relację Pepegora 🙂
Te schody przeciwpożarowe ze zdjęć Nowego kojarzą się z amerykańskimi kryminałami. Morderca zawsze tamtędy uciekał 🙂
I z „Pretty Woman”.
Znowu pada i grzmi w oddali 🙁
Deszczowy Paryż: https://www.youtube.com/watch?v=NUh0i7tJpTk
Wspominając wizytę na wyspie postanowiłem zrobić la tarte aux pruneaux . Kupiłem gotowe ciasto francuskie, słoik powideł śliwkowych i suszone śliwki kalifornijskie. Wyszło podobnie , ale nie tak jak na wyspie. Zabrakło odrobiny rumu i cukru. Poza tym na wyspie ciasto musi być smarowane rozmąconym jajkiem. Następnym razem usunę niedociągnięcia 🙂
https://picasaweb.google.com/100318348417210807170/Tarta?authkey=Gv1sRgCNzhhZ7f9Pe0Tg#slideshow/5884618934470125682
Bardzo zgrabne te ciastka 🙂 Marku – czy te śliwki muszą się pomoczyć wcześniej w rumie? Czy tylko należy skropić powidła? A co z cukrem? Służy do posypania ciastek?
Pyro – z „Orędownika: ilustrowanego dziennika narodowego 1937.06.02” 🙂
„Pomniki poznańskie – Konstanty Dobrzyński
Na ratuszu noc radzi i cisza śle hasła
Rudy księżyc się włóczy po mieście uparcie
nagle…
dudnią kopyta kamienne o asfalt
Święty Marcin mknie z góry galopem ku Warcie.
I gdy tętent rósł w niebo i w las się rozdrzewił
I na dachach uśpionych rozsiadł się okrakiem
– zszedł z cokołu i nogi prostował Mickiewicz…
(Święty Marcin na brzegu już poił rumaka)
Drzewa wokół gorętszym westchnęły zapachem
Wielki Adam brew zmarszczył i spojrzał w tę stronę
gdzie zabrzękły ostrogi i ujrzał:
pod pachę
szli w dół środkiem ulicy Kościuszko z Wilsonem
I gdy sobie brązowe ścisnęli prawice
poszli w trójkę i w boczną skręcili ulicę,
księżyc – szpicel z zaułka zerkający krzywo
mruknął zły – do Huggera na pewno, na piwo!
A tymczasem w alejach za dziwną podnietą
po asfaltach i jezdniach spitych nocną rosą
z włosem wokół rozwianym ogniście i boso
wywijała oberka poważna Demeter
nagle zastygł, skamieniał jej taneczny zapał,
wpełzł gdzieś cichcem bez śladu i księżyc uparty
Święty Marcin na koniu na górę poczłapał
I znów wszystko zamarło
Świt wstawał znad Warty” 😀
Marek – tę kratkę wierzchnią zrób w przeplatankę, posmaruj jajkiem i posyp lekko grubym cukrem – rafinadą. Pychotka.
Nowy – doskonale wykorzystujesz czas wolny. Podziwiam, a i my sobie to i owo obejrzymy.
cd
Jako, że ta jazda jednak się dłużyła, Sławek sięgnąl po zapasy jakie zabrał i za ogólną aprobatą otworzył 0,7 l dębowej. Za kieliszki służyły tamtejsze musztardówki.
W moim gospodarstwie musztardówki służą od lat do powszednich celów, jednak już dawno nie do picia wódki. Moje mają 0,25 l i służą mi min za miarkę. Wiem ile napełnić, aby mieć ćwierć litra, np wody, albo i ryżu.
Sławek nalewał francuskie na jakieś dobre dwa palce, a ja miałem nadzieję, że one mają chyba tylko 0,2. Obojętnie, faktem jest, że po trzech rundach flaszka była pusta, ale i łowisko było osiągnięte. Wstałem więc z progu aby udać się na rufę, gdzie miało być nasze, ze Sławkiem stanowisko i znowu to telepanie łodzi we wszystkie strony. Nie dośc, że miejsce przed rufą niewielkie, to tam jeszcze otwarty bunkier z tymi rozpaczliwie usilującymi wypłynąć żywczykami. Zawsze zdawało mi się, że jak zrobię krok w kierunku dziobu, to zły Posejdon tak ruszy łajbą, że wdepnę w tą głęboką dziurę. A w ogóle, to zaczęła wracać markotność, a miałem nadzieję, że podpity będę miał więcej odwagi. Nic takiego. Gdy zauważyłem, że dodatkowo plączą mi się nogi, dostałem prawdziwego pietra. Gdy zaoferowano mi kamizelkę przyjąłem bez protestu, ale już czułem się jak Jonasz. Nic mi nie wychodziło.
Za wędki służyły wykłe grube żyłki, zaopatrzone w solidny ciężarek, wyposażone w pięć przyponów z hakami, z czego trzy należało zaopatrzyc w żywca, a dwa pozostałe miały silikonowe atrapy. Nie było wędek, a linki spuszczało się bezpośrednio na jakieś 50 m z wolnej ręki. Na rekach mieliśmy rekawice z wolnymi koniuszkami dla palców. Trzeba było puścić to wszystko w dół, szarpnąć raz po raz, a jak był opór, to wyciągnąć. Ta wielka ilość żywca służyła nb, do stałego podsycania ławicy, która powinna była wpaśc w trans i brać wszyskto co spadnie na dół. Nie powiem, było czasem i pięć ryb na raz. A łowiliśmy to: http://pl.wikipedia.org/wiki/Pollachius
Tylko nie u mnie tak. Nie dość, że musiałem załatwiać ten job na kolanach, bo nie miałem odwagi stanąć przy burcie, to pieprzyło mi się, a to z linką, a to ciężarek mi się urwał i Sławek musiał załatwić nowy, a to rybek zaczęło mi się robić żal, co je miałem niziać na hak – a tak w ogóle zaczęło mi się robić naprawdę niedobrze i na koniec usiadłem sobie na klapie do jakiegoś włazu i powiedziałem Sławkowi, aby próbował załatwić normę za nas dwu.
Tak siedząc zacząłem żałować, że w ogóle coś zjadłem, bo snuły mi się różnorakie wizje z cyklu, co będzie, jak. Sławek zagadany na ten temat walił wprost, że podstawowe potrzeby męszczyzn załatwiane wprost przez burtę i należy jedynie uważać na kierunek wiatru, a grubsze sprawy, niestety, najwyżej poprzez wiadro. Tęsknie wspominałem ten tam wychodek, na tym okręcie z Władysławowa, który go miał, choć tylko w wymiarach stojącego zegara pokojowego. Starczało zupełnie. Wizja, gdyby Sławek musiał mi jeszcze trzymać wiadro, zupełnie mnie przerażała. Uzupełnię, przepraszając za ten temat przy stole, że na szczęście, ten kielich przeszedł obok mnie. Mimo to przyznać muszę, że w wypadku rybołówstwa profesjonalnego, „dałem ciała”.
Wynik wyprawy: 250 kg wybranej już ryby, po 12 godzinach pracy. Sławek uważa, że szyper akurat może wyszedł jakoś z tego. Następnego dnia (bez nas i przy jeszcze bardziej zaostrzonych warunkach pogodowych) wrócili podobno z jedną, jedyną rybą.
Koniec i dobranoc.
Pepegor,
Bardzo ciekawie opisałeś waszą męską przygodę z wodą, łodzią i rybami.
Sam bardzo lubię wędkowanie, jednak przyznam, że łapanie ryb, jakie przeżyliście, mnie nie ciągnie. W ogóle.
Po pierwsze – nigdy już nie łapię na żywca (kiedyś, bardzo dawno, kilka razy mi się to zdarzyło). Uważam to za nieetyczne, nie chcę zadawać żadnemu zwierzęciu, rybie również, żadnych niepotrzebnych cierpień.
Po drugie – w swoim wędkowaniu odkrywam przyjemność i żyłkę myśliwego, gdy będąc sam na plaży, w nocy, stojąc po pas w wodzie, walczę równocześnie z falą i rybą na haczyku, która właśnie „wzięła”. Wtedy jest tylko ogromny, silny ocean, walcząca ryba, ciemność i ja, który musi wyjść z tego pojedynku zwycięsko. To ma coś z dawnego łowiectwa, a ryba ma ogromną szansę ucieczki, jeśli potrafi.
Wyciąganie trzech lub pięciu uczepionych na haczykach ryb nie sprawiłoby mi zadnej satysfakcji. Ale nie chcę odbierać Ci przyjemnych zapewne wrażeń.
Dobranoc. 🙂
Łazienka z takim widokiem.
http://nt.interia.pl/slideshow/galerie,iId,1135794,iAId,82533,iSort,5#1135794
Dzień dobry.
Pepegor – świetna opowieść o „męskiej przygodzie”. I nie ma co wybrzydzać – rybołówstwo morskie zawsze było ciężką i niebezpieczną pracą, a są ludzie, którzy z tego żyją od pokoleń. Cały szacunek dla nich. Posmakowałeś polowania na swojego mamuta? Posmakowałeś (chociaż pewnie dla Ciebie dwie porcje „dębowej” by wystarczyły). Kiedyś miałam taki pomysł biznesowy – to było kiedy demontowano naszą armię i mnóstwo jednostek złomowano – kupić taki przechodzony podwodniak, zebrać dobrą, profesjonalną załogę i otworzyć dla facetów spragnionych męskiej przygody , wakacyjne rejsy pod hasłem ” spędź 10 dni w Układzie Warszawskim”. I wiernie : regulaminy, szkolenie, wyżywienie, dryl. Nie były by to tanie wakacje ale myślę, że w Europie i USA zawsze by się 8 – 10 desperatów znalazło ( co oznacza, że z 25 osobowej załogi ORP, pozostaje w rejsie tylko 15 zawodowców – resztę muszą wykonać amatorzy. Niestety – nie miałam forsy na taki biznes.
dzień dobry ….
Małgosiu wspaniała wyprawa … 🙂
Nowy z przyjemnością obejrzałam życie uliczne NY …. 🙂
pepegor czy w przyszłym roku też się wybierasz? … może Marek tam jeździ ciągle bo na lądzie się cieszy z wyjazdu ….
reszta zdjęć do obejrzenia jeszcze przede mną …
A mówiłem tyle razy : Nie dotykać!!!
Pepegor powinien się cieszyć że po pół godzinie nie wylądował pod pokładem, jak nasz kolega poprzednim razem. Co prawda na samym początku złowił okonia giganta, ale po chwili zaległ do końca połowów udręczony chorobą morską.
Co do żywca i jego humanitarnego traktowania – inaczej się nie da. Z lądu owszem, gdy łowi się dla przyjemności czy sportu, poza tym na głębokości 50 metrów mała rybka jest rzadkością i dlatego duże ryby biorą, wykorzystuje się do tego najbardziej efektywne, sprawdzone od stuleci metody.
@byk
JAK sie nie zgadzam z wieloma Twoimi wypowiedziami, TAK ten wiersz zabawny uwazam za majstersztyk
tylko tyle,
ozzy
Asiu – ładny ten wiersz Dobrzyńskiego o pomnikach. Nie znałam go. Z kolei Dobrzyński nie znał (na szczęście) tych brzydactw, które potomkowie postawili tu i ówdzie.
Piotrze – w nawiązaniu do Waszych wyjazdów do Płocka – czy byliście w Muzeum Diecezjalnym? … jest równie warte obejrzenia bo mają wspaniałe zbiory starych monet i książek oraz mebli i obrazów, które „grały” między innymi w filmie „Lalka” i „Potop” a także zbiory z darowizn rodaków z USA … czy dzielnica ze starą Synagogą już jest odnowiona? (były jakieś problemy z własnością gruntów i wszystkie prace renowacyjne zostały zawieszone) …
Dzwoniła przed chwilą Młodsza ze Świnoujścia – + 14 gradusów i pada od wczoraj. Dobrze, że zabrała sprawdziany do poprawiania. Przyjeżdża dzisiaj, dość późnym wieczorem – jutro idzie do pracy dopiero na południe. Mówi, że ludzie miejscowi mają nietęgie miny – jak tak będzie wyglądał cały sezon, to nie zarobią.
Dzień dobry 🙂
Wczoraj spotkaliśmy się blogowo w kilka osób-bywalców Bobikowego Koszyczka i mojego Dywanu. Poza miłymi wrażeniami z Pierrogerii (polskie jedzonko na cześć blogowicza przybyłego z Brazylii) zaliczyliśmy też zwiedzanie bazaru w ruinach Koszyków. Odwiedziliśmy m.in. stoisko serowe naszego Brzucha. Bardzo różne ciekawe rzeczy, dużo zwłaszcza serów kozich. Próbowałam paru – niezwykle intensywny i interesujący smak. Irek zakupił dwa i zawiózł do Lublina 🙂
Doroto – na tych kilku blogach zebrało się naprawdę fajne grono ludzi. Oby tylko na tyle uszanować te przyjazne miejsca sieciowe, żeby nie zrobić z nich polskiego piekła. To jedno z moich poważnych zmartwień.
Do Płocka Jolinku jest niedaleko i jeździmy tam dość często, więc zostawiliśmy sobie resztę na potem. Całe lato (nawet jeśli tegoroczne odwołane!?) spędzamy na wsi i co pewien czas będziemy robić wycieczki. W świat wyjedziemy dopiero jesienią, by m.in. odwiedzić wnuka w Valencji.
Dzień dobry: http://pinterest.com/pin/115545546659389722/
Wczoraj odwiedziłem stoisko na warszawskich Koszykach z polskimi serami Gienia M. Rewelacja. Profesjonalna obsługa, możliwość degustacji przed zakupem. Zakupiłem Łomnicki i Klasztorny. 🙂
https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/PolskieSery#slideshow/5884605476196204834
Irek – kilka serów sprzedawanych przez f-mę Giena, jest wysokiej klasy specjałami. Jadłam i oblizywałam się.
Te które wybrałem też są super 🙂
Piotrze to polecam to Muzeum… warto bardzo …
obejrzałam dziś powtórkę programu Brzucha .. ser imbirowy bardzo intrygujący .. na Koszyki się wybiorę może w nadchodząca sobotę …
po obejrzeniu relacji z podróży koleżeństwa to właściwie mogę napisać, że zrealizowałam wszystkie punkty założonego planu + 3 miejsca dodatkowo … wypiłam z Panem Lulkiem winko u bram zamku Forchtenstein …. spotkałam nagle w hotelu w Czarnogórze moją byłą pracownicę, z która widziałam się 8 lat temu (wyśliczniała bardzo) .. jedzenie hotelowe dobro ale żadnych super-hiper rewelacji nie było … w Albanii miał być posiłek regionalny spożyty w Tiranie na górze Dajt ale to była zwykła sałatka grecka i makaron z duszona wołowiną – smaczne ale zwyczajne … z Albanii wspominam jeszcze budy z mięsem jagnięcym przy drodze z żywymi owieczkami stojącymi i czekającymi na klienta .. Albania podobało mi się na wsi a w mieście, zwłaszcza w Tiranie, wszędzie handlują wszystkim z chodników, łóżek, z ręki (jak u nas w latach 90-tych) … smaczne były świeżo złowione ryby z Jeziora Szkoderskiego (przed posiłkiem pływaliśmy po nim 3 godziny) z grilla …. prawie nic nie kupiłam bo wszystko kiczowate i chińskie (nawet czosnek w sklepie wiejskim w Czarnogórze) …. ponieważ pogoda była w kratkę to dużo chodziłam po okolicach, w których mieszkałam i ważę teraz w sam raz … 🙂
Pepegorze, masz prawdziwy dar opowiadania a przy tym się nie oszczędzasz 🙂
Wasze wyjście w morze to nie była turystyczna przejażdżka. To ciężka i niebezpieczna praca i godni podziwu ludzie. Napisz jeszcze, jakich dobrych dań próbowałeś bo Sławek to przecież smakosz a Marek specjalista od wypieków. Zainspirowana zdjęciem śliwkowego deseru Marka, piekę właśnie podobną tartę.
Nowy, dzięki za spacer po Nowym Jorku. Tak bym chciała kiedyś jeszcze tam pojechać. To naprawdę niezwykłe miasto.
Jolinku – zawsze ważysz w sam raz.
Ja nie mogę nawet internetowo zamówić serów Giena 🙁
Ale – na przedwczorajszej imprezie zaimponował mi jeden taki spec od diamentów. Nie diamentami, tylko własnoręcznie zrobionym serem kozim. Myśmy zanieśli makowiec, kupiony w Baltic Deli, też zrobił furorę, Jerzor próbował sprzedać to jako mój produkt, ale się wyparłam, promując Baltic Deli, a co!
Wracając do sera koziego, zapytałam Dana, jakie to czary-mary, bo po pierwsze primo lubię kozi ser, po drugie primo, ten wydał mi się wyjątkowo dobry i świeży w sensie konsystencji i tak dalej. Otóż kupujesz 2 litry koziego mleka w sklepie, dodajesz kulturę bakteryjną, przyprawy jakie chcesz (czosnek dobrze robi!) i mniej więcej doba mija – masz ser.
Proste, ale kłopot w tym, że u mnie we wsi koziego mleka w sklepach nie uświadczysz, to nie metropolia 🙁
Bezwstydnie zeżarłam prawie całą gomółkę tego sera. Znakomity był!
A tu makowiec z Bałtyku, pokroiłam na kawałki, ułożyłam na stosownym półmisku i zaniosłam na imprezę. Straszliwie był słodki (ten lukier!), ale ciasto i cała reszta całkiem, całkiem.
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7402.JPG
Mój nowy kwiat przybiera takie barwy:
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7451.JPG
Poza tym pochmurno i burzliwie co chwilą, ale ciepło.
Nowy, ladne, ludzkie zdjecia mojego miasta. I tyle znajomych katow Dolngo Manhattanu. Nawet zapach China Town i Little Italy mi sie przypomnial kiedy wpatrywalem sie w zdjkecia.
Tesknie do niego czesto – juz jedynego miasta na swiecie, do ktorego nie przestalem tesknic. Moze kiedys powroce, strudzony podroznik.
Naprawde dziekuje.
ostatnio na wyspach się powyrabiało
był silny wiatr, fala i łajbą rzucało
Sławek gorzałki wcale nie żałował
skutkiem czego Pepegor mocno „zachorował”
E.
Jolinek,
przestań o tej swojej wadze! Jesteś wysoka smukła gidyja i nie wpędzaj nas w kompleksy! Wagę wyrzuć, niepotrzebna Tobie bynajmniej i w ogóle!
Powyższe wykrzyczałam, bo widziałam Cię parę razy w realu i mnie kitu nie wciśniesz, ani nikomu, kto Cię poznał osobiście. Stań przed lustrem, popatrz na siebie i kurczę blade, przyznaj, że co napisałam powyżej, jest prawdą i każdy, kto Cię zna osobiście potwierdzi – smukła, wysoka gidyja, ostatnia rzecz, to martwić się o wagę! No!
Żeby mi to było ostatni raz 👿
Nowy ma doskonałe oko do robienia zdjęć i dobry sprzęt. A poza tym zacięcie, że tak powiem 🙂
Alicjo dzisiaj Ci przyznam rację …. 🙂 … ale wiesz 6 kg więcej na szczupłej osobie po zimie to taki sobie widok … już nie marudzę …. 😀 … idę połazić po polach okolicznych bo mi je zabudowują łobuzy i ostatnia szansa zobaczyć wieś 200 m od domu …
Jolinku,
A jakie były zaplanowane punkty wycieczki, bo chyba ominęłam ten etap…?
Nowy,
Wrzucaj zdjęcia jak najczęściej – zawsze chętnie obejrzę 🙂
Jolinku,
Ty jesteś wysoka gidyja, 6 kg na Tobie trudno by było zauważyć, na mnie tak, ale też się nie martwię i wagę mam w głębokim poważaniu, niech waga nie rządzi nami, ale my wagą 😉
Za chwilę jedziemy na „poprawiny” wczorajszej imprezy, tym razem nie do knajpy, ale do Gospodarzy i szanownych Jubilatów (nawet odśpiewaliśmy wczoraj „Czterdzieści lat minęło jak jeden dzień…”, ale to czterdziesta rocznica ślubu, a nie zwyczajowa czterdziecha.
Zwyczajowo podsyłam PanaLulkowe dla tych, co Pana Lulka nie znali i nie czytali.
Pepegor, Marek
pozbieram i Wasze morskie opowieści 🙂
Temczasem udaję się na poprawiny.
http://alicja.homelinux.com/news/Rok_w_Burgenlandii/
ewo Bratysława (ale zobaczyliśmy tylko nocą i rankiem bo mieliśmy awarię i czekaliśmy na część zamienną 4 godziny w polu), Eisenstadt czyli stolicę Burgenlandii i wymieniony wcześniej zamek .. dodatkowo zwiedziliśmy trochę Zagrzeb bo jedna z uczestniczek się rozchorowała i czekaliśmy na decyzję ze szpital czy jedzie dalej czy wraca do Polski … Źiwogoście i Dubrownik w Chorwacji (dodatkowo odwiedziliśmy lotnisko pod Dubrownikiem bo podobno świetni lekarze ze szpitala w Zagrzebiu doprowadzili koleżankę do formy i przylecieli do nas zamiast do domu).. promem przez cieśninę Veriga do Uliinj .. tam 8 dni z wyprawą do Albanii, nad Jezioro Szkoderskie i inne miasteczka Czarnogóry … w powrotnej drodze Starigrad (Muzeum Vinnetu) dodatkowo Zadar i Maribor …
po trzykroc fu fu fu na tofu. toc to nie smakuje nawet jak rozmoczony styropian lecz prawie jak pannacotta, a fuj, ffuj, fffuj
pepegor –> moze gdybyscie zabrali Marka na poklad, lodka bylaby bardziej dociazona, sruba mniej slyszalna, kolysanie ograniczone, a co za tym idzie znacznie czystsze wspomnienia.
a moze ci po prostu cykor scisnal cialo?
jakby na to nie patrzal to dobrze, ze do ostatecznosci nie doszlo, w koncu dardzo trudno byloby to zaetykietowac
Nowy –> od czasu do czasu widze jak stoja, nie tylko mezczyzni ale rowniez i kobiety, w wodzie i …. wyglada to jakby lapali ryby uderzajac batem w wode, nastepnie powoli sciagaja zylke by ponownie wyrzucic ja w wode. ale nie czynia tego zamachem przez ramie lecz raczej wypuszczaja zylke bardziej rownolegle do plaszczyzny wody. nieraz mam wrazenie ze tam wcale zadnego haczyka na koncu zylki nie ma, a robia to jedynie dla zabawy. to musi miec jakas nazwe, takie lowienie.
Jolinku,
Trochę nam się różnią trasy. A jak Ci się podobała Albania?
mieszkałam w Czarnogórze w hotelu 200 m od brzegu morza na początku najdłuższej plaży piaszczystej Adriatyku (ok. 13 km) i jak tylko się dało (po sztormach było strasznie brudno a w czasie sztormu niebezpiecznie) to łaziłam wzdłuż brzegu .. było właściwie pusto bo przed sezonem i tylko miejscowi szukali skarbów i łowili lub ustawiali sieci na omułki .. te długie wędrówki po pustej plaży zakodowałam w pamięci na długie zimowe wieczory … 🙂
ewo miasta tak sobie ale na wsiach bardzo … kiedyś prawie wcale nie uprawiano ziemi a teraz wielu Albańczyków wróciło i we wszystkich dolinach ślicznie wyglądają zadbane poletka i zagospodarowany każdy skrawek ziemi .. no i dużo nowych domów .. Albańczycy bardzo dobrze wykorzystali czas, od kiedy są wolni ..
ogólnie jednak napiszę … byłam … widziałam Albanię, Czarnogórę, Chorwację i trochę Słowenii i raczej tam nie wrócę …
Już dla czterowiersza Ekidny warto było zawalić wczorajszą noc! Dziekuje.
Pozdrawiam w pierwszą czerwcową niedzielę. 12 stopni, silny wiatr, ale sucho. Nawet słoneczko się na chwilę pokazało, a na południu Niemiec powodzie. U już nas od 10 dni, ale tam na południu, wszystko jest zaraz w innym wymiarze. Nemo się nie odzywa ? czyżby odcięta?
Tak Alino, Misio pokazał co potrafi. Najpierw upiekł szarlotkę na kruchym cieście, a następnego dnia drożdżowiec z rodzynkami, a właściwie dwa, bo tyle ciasta mu wyszło. Przyglądałem mu się skrupulatnie, bo wreszcie chciałem zobaczyć na oczy i zapisać.Trzeba było wreszcie spróbować czegoś innego, bo tak, tylko te ryby, lub te podobne z wody.
Dobiliśmy na wyspę w sobotę,w południe, 18.05 i po rozpakowaniu, oraz rozlokowaniu się, zjechaliśmy ponownie do portu po zaopatrzenie. Sławek ma tam dojście do samochodu, co ułatwia sprawy. Do portu tylko ze 4 km, ale pojazd jest jednak bardzo przydatny, choc wyspa ma tylko jakieś 10 km długości, a najwyżej ze 5 w najszerszym miejscu. Wszystko to można rowerem ogarnąć, ale aby coś transportować, to samochód wygodniejszy. Zrobiliśmy zakupy przezornie, bo nie tylko że nazajurz niedziela, ale i drugie święto, jak w Niemczech. Przezorność była wskazana, bo tam dyskusja o zakupach w niedzielę jeszcze dawno nie dotarła i nawet paliwo,na jedynej stacji, tylko przez automat. Przez dwa dni otwarte miały tylko knajpy i kafejki, a przy porcie mały targ. Nawet papierosów nie było gdzie kupić, bo w kafejkach tylko dwa dyżurne sorty.
Wzięliśmy więc coś do grilowania, na bierzący wieczór (kotleciki jagnięce i miejscowe surowe kiełbasy, masę rybnego, a ? na moje życzenie ? dwa tuziny ostryg!
A, co ? mam być gorszy?
Jolinku,
Ta plaża w Ulcinj to Velika Plaża. A nie zahaczyłaś przypadkiem o rybne knajpy na Ada Bojana? Tam naprawdę dobrze karmią 🙂
Jolinku,
Czym Ci się Bałkany naraziły, że aż nie chcesz tam wracać? 😯
Julinku
napisałaś „raczej tam nie wrócę ?”
mam proste pytanie:
dlaczego?
Przepraszam za niedbałą korektę.
Lajares, to chyba łowienie na sztuczną muchę – to tam, gdzie są łososiowate.
Dalsze opisy naszych kulinarnych szaleństw nie mają sensu, jak długo nie mogę tego podeprzeć materiałem zdjęciowym. W tym tygodniu wymogę na zięciu, aby mi wreszcie zainstalował kubistę.
ewo nie, nie dotarłam tam .. a po obfitych śniadaniach i obiado-kolacjach właściwie nie byłam nigdy głodna na dodatkowe posiłki …
dlaczego tam raczej nie wrócę … bo po Grecji wydaje mi się tam bardzo podobnie tylko wszystko na niższym poziomie … podobnie miałam z wyjazdem do Izraela, Egiptu i Jordanii … zobaczyłam i wystarczy a wróciłabym tylko do Jordanii …
ceny we wszystkich krajach, które przejechałam podobne do naszych np. w Zagrzebiu na targu truskawki 2-3 euro za kg, kawa 1-2 euro, lody od 0,5- 1,5 euro za kulkę .. lampka wina 1,5-2,5 euro ..
Pepe w czym problem?
Jolinku – https://www.youtube.com/watch?v=SVVvQVZJHHQ
Acha, no to mamy odmienne podejście do podróży.
Asiu … 🙂
no i najważniejszy powód, że chyba tam raczej nie wrócę to to, że poza Veliką Plażą, która była piaszczysta wszystkie inne były kamieniste łącznie z zejściem do morza ..
ewo pewnie tak .. ja trochę leniwie podchodzę do podróżowania a Wy jesteście bardzo dociekliwy w zwiedzaniu …
Pepe bez roznicy na co to jest, wyglada bardzo interesujaco i bardzo niewinnie. podobnie jak lowienie na zylke ktore udalo mnie sie raz zarejestrowac na obrazkach. chlopaki wyszli w niedziele rano na brzeg atlantyku. dwoch z nich nioslo dumnie kije bambusowe, nastepnych dwoch ze stoickim spokojem po flaszce bimbru z zukrowej trzciny. szkla nawet po musztardzie nie mieli. nozem rozpruli napotkana po drodze plastikowa butelke po pepsii, odcieli trzy centymetry ponizej czerwonej zakretki. im nie chodzilo o miarke, nie chcieli wciagac z gwinta. przynete szukano na miejscu. i jak widac znaleziono wysmienita.
radosc po zlowieniu pierwszej ryby byla az tak wielka, ze reszte czasu poswiecono na gaszenie pragnienia oraz opowiadaniu przezyc wyciagania pierwszej tego dnia, duzej ryby 😆
nie sa to zadne glosne i slodkie, ale z pewnoscia cieple obrazki –> https://picasaweb.google.com/118399121099696213754/NaZylkeNaSal022013#
Yurek,
problem w tym, że nie potrafię tych rzeczy i wyręczam się innymi.
właściwie powinnam napisać po Grecji, Turcji i Bułgarii zobaczyłam inne Bałkany ale nie będę tęskniła …
Jolinku-cieszę się,że już jesteś z nami 🙂
Lubię podróże bliższe i dalsze,lubię czytać Wasze relacje z różnych eskapad i lubię książki pisane przez podróżników.Ja wróciłam z trzydniowej wyprawy na Dolny Śląsk. Wprawdzie podczas zwiedzania często towarzyszył nam deszcz,ale dobry humor nas nie opuszczał,bo podróżowaliśmy w bardzo miłym towarzystwie,a to chyba najważniejsze 🙂 Miałam nawet okazję obejrzeć laboratoria na Wydziale Chemii Uniwersytetu Wrocławskiego,jako że naszą zaprzyjaźnioną przewodniczką była chemiczka tamże pracująca.Wrocławskie,wszechobecne krasnoludki rozczuliły nas dokumentnie,a pisklęta,które udało nam się sfotografować w Ogrodzie Botanicznym w Wojsławicachto zupełnie niezwykły prezent od losu.Gniazdo znajdowało się na wysokości ok.1m, a ptasi rodzice wykorzystali do jego założenia donicę wiszącą na płocie w celach dekoracyjnych.
https://plus.google.com/photos/104147222229171236311/albums/5884935145926463345?sort=7
Niestety wieści z Dolnego Śląska nie najlepsze-nadal deszcze i znowu powodzie
oraz podtopienia 🙁
Jolinku,
Turcję mamy zamiar zwiedzić, Bułgarię i Grecję widzieliśmy i szczerze przyznaję, że wolę te „gorsze”, brudniejsze, nieuczesane, niewygłaskane, kamieniste i pod górkę Bałkany. Tak mam… 😉
Danuśko, odmowa dostępu do zdjęć 🙁 .
Danusiu – też jestem poszkodowana zdjęciowo, a lubię Wrocław i ogród w Wojsłaicach
Pepe jak byś odebrał tel było by po wszystkim.
Ewo-w takim razie postaram się powalczyć z techniką dopiero jutro.
Dzisiaj już niestety nie mam na to czasu 🙁
Przepraszam Was,Pyrę też i proszę o cierpliwość.
Wojsławice o tej porze roku to kwiatowa POEZJA !
Danuśka z techniką się nie walczy, tylko ją stosuje.
Z przyjemnością poczytałam relacje z podróży Jolinka i morskich przygód Pepegora. Korzystałam przez ostatnie dni z bardzo ładnej pogody/ mimo zapowiadanych u nas burz/ i robiłam bliższe i dalsze wycieczki po okolicy. Dalsze podróże planuję dopiero na wrzesień.
Słodkie obrazki?
Prosz bardzo. Oto wczorajszy tort na 40 lecie małżonków. Nie z cukierni – zrobiła go synowa tych czterdziestolatków w małżeństwie. Słodki straszliwie był (lukier wprost), ale skubnęłam ździebko.
Przyznajcie – dzieło sztuki!
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_7432.JPG
LOVE STORY,
——————————————
Późno, ale muszę o tym napisać.
Od kilku lat przywożę lub odwożę do Nowego Jorku dwoje ludzi. Jak wielu tutejszych lato spędzają w Hamptons, NY, a zimę w Nowym Jorku.
Nie byłoby w tym nic dziwnego poza tym, że Pan N. w maju skończył 100 lat, a jego żona ma teraz lat 98. Są ze sobą „tylko” 63 lata, a to dlatego, że pan N. nie próżnował i wcześniej miał również żonę. Ale teraz kochają się wciąż jak para nastolatków. Niebywałe!
Ich kondycja zdrowotna zadziwi każdego, nie tylko lekarza. Pani, wbiegając na schody po raz któryś dostała zadyszki – czy Pani paliła papierosy? – pytam. Patrzy na mnie jak na przybysza z innej planety – oczywiście! Paliłam 65 lat i mój mąż tyle samo!!!!!
Oboje są wciąż kierowcami, sami prowadzą samochód, robią zakupy, jeżdżą gdzie potrzebują. Snują plany na przyszłość, swoją radością życia zarażają otoczenie, wciąż uśmiechnięci i życzliwi dla otaczającego ich świata. O wycieczce w zaświaty nawet nie myślą!
A przede wszystkim wciąż się kochają i szanują.
Tak sobie pomyślałem – cóż warte są nasze życzenia i toasty – STO LAT!
Bywa, że mogą być wręcz obraźliwe!
https://picasaweb.google.com/takrzy/PanstwoN#slideshow/5885066703121072562
Nie gorącuj (guroncuj, jak napisałby Konwicki) się, Nowy.
Warte są te sto lat życzenia – nie każdemu tyle pisane i nikt nie wie, ile mu pisane.
Wczoraj byliśmy na 40-leciu małżeństwa naszych bliskich znajomych i takie…
http://www.youtube.com/watch?v=79NiN7ISW7E
Ci chołpcy nie mieli pojęcia, o czym śpiewają. A to była moja chyba druga klasa ogólniaka 😉
Znałam tylko muzykę, nigdy nie widziałam wideło – dopiero teraz wygooglałam na zasadzie – a może jest? 😯
Warto, warto życzyć dobrze.
dzień dobry …
Nowy czerp garściami optymizm od Państwa N. …. życzę zdrowia …. 🙂
ewo ja sobie w jakiś sposób uporządkowałam podróżowanie bo przecież nie da się wszystkiego zwiedzić i potem jest niedosyt .. wyznaczam sobie kilka punktów do zobaczenia i potem krążę wokół ile się da – uliczkami, opłotkami – w ten sposób realizuję i obejrzenie czegoś co warto i dotknięcie przez chwilkę atmosfery miejsca i poznanie ludzi … po prostu chłonę to co się da w wyznaczonym terenie …. 😉
Krystyno ładna pogoda to już sukces … 🙂
Danuśka czekamy na zdjęcia …
Jolinku,
W zasadzie robimy to samo, poza jedną rzeczą. Staram dowiedzieć się więcej o krajach które będę oglądać. Nie spodziewam się cudów w krajach, w których dwadzieścia lat temu była wojna, a co więcej, w większości nie należą do UE i nie są w nie pompowane pieniądze z funduszy unijnych. Tutaj porównanie na przykład BiH z Grecją byłoby dla mnie nie na miejscu.
https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/Mostar?noredirect=1#5801853011194394530
ewo porównanie pewnie nie na miejscu obecnie ale porównanie Grecji z przed 30 lat (byłam tam też w latach 80-tych) z obecnymi czasami to tylko niewielka przesada .. piękne zdjęcia … 🙂