Japonia jest pełna słodyczy
Przez długie lata żyłem w przekonaniu, że w Japonii nie przepadają za słodyczami. Nigdy tam nie byłem ale mam przyjaciół, którzy na wyspach japońskich spędzili wiele miesięcy. I jeden z nich wmówił mi, że mieszkańcy tych wysp po prostu nie znoszą i nie jedzą słodkich deserów. Z tym większym zdumieniem dowiedziałem się niedawno, iż Japonia to kraj pełen słodyczy. Liczba deserów – różnorodnych, smakowitych i przepięknych – jest wręcz nie do opisania.
Użyłem tu słowa przepięknych całkiem świadomie. Japońskie dania, w tym oczywiście i wszelkie słodycze, podawane są na deseczkach, półmiskach czy talerzach w formie niebywale pięknych dzieł plastycznych. Czasem aż żal ukroić nożem czy nadziać na widelec jakiś japoński smakołyk, bo rujnuje się obrazek. Ale trudno. Zgodnie z porzekadłem nie można zjeść ciastka i mieć ciastko.
Dostałem właśnie od autorki, znanej japonistki i specjalistki kulinarnej Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek jej ostatnio wydane dzieło pt. „Japońskie słodycze” opublikowane przez oficynę Hanami. I musze przyznać, że książka dorównuje (a może nawet przewyższa) swoim pięknem dania kuchni japońskiej. Dzieło jest bardzo bogato zilustrowane. A każde zdjęcie tak sugestywnie namawia czytelnika do sięgnięcia po prezentowane desery, że resztę życia powinno się spędzić w cukierni specjalizującej się dalekowschodnich słodkościach.
Książki nie daje się przeczytać jednym tchem, bo można dostać pomieszania zmysłów (z nadmiaru doznań). Autorka, która spędziła w Japonii wiele miesięcy (a może i lat) zaznacza, że prezentuje zaledwie część tego co mieszkańcy tego kraju pałaszują dla rozkoszy podniebienia. Nie ogranicza się ona zresztą wyłącznie do kuchni japońskiej. Pisze także o wpływach (deserowych) kuchni koreańskiej i innych.
Zacięcie naukowe Magdaleny Tomaszewskiej-Bolałek widać w rozdziałach dotyczących historii słodyczy w kuchni światowej i to od czasów prehistorycznych a także we fragmentach poświęconych obrazowi słodyczy w literaturze, sztuce, modzie a nawet popkulturze.
Na koniec – łasuchy znajdą kilkanaście przepisów na wybrane desery. Na szczęście autorka pomyślała o mieszkańcach naszego kraju i wybrała takie receptury, do których produkty można kupić w polskich sklepach z żywnością Dalekiego Wschodu.
Jeszcze nie raz będę sięgał do tego słodkiego dzieła i mam nadzieję, że zarażę część czytelników ochotą na podróż na Daleki Wschód.
Komentarze
Trza pojechać i sprawdzić. Ja mogę fotografować, a Jerzor niech sprawdza organoleptycznie.
Przepytam na tę okoliczność naszą znajomą Japonkę od herbaty.
Tymczasem pora na Telesfora – spać!
Dzień dobry wstającym 🙂
Ochotą zarażać nie trzeba, wystarczy załatwić tanie bilety lotnicze.
Zaczynam moją peruwiańską relację.
Peru, Peru ?.
Zwykle z przyjaciółmi, z którymi jeździmy na wakacje, na poprzednich planujemy już kolejne. Dwa lata temu zapadła decyzja, tym razem podróż za ocean, Peru i Boliwia. Jesienią zeszłego roku zaczęły się poszukiwania biura podróży, które spełniłoby nasze oczekiwania. Zależało nam na małej grupie i ciekawym programie. W końcu trafiliśmy na biuro Prestige z Krakowa, którego oferta przypadła nam do gustu.
Dzień 1
Wczesne wstawanie nie jest moją mocną stroną, a zaczynamy o 4 rano zbiórką na lotnisku. Wita nas bardzo sympatyczna, młoda pilotka i wręcza bilety. Najpierw lot do Amsterdamu, a po 4 godzinach wyruszamy do Limy, prawie cały czas turbulencje, w końcu oglądamy ośnieżone szczyty Andów w zachodzącym słońcu i koło 18 ?nowego czasu? lądujemy na lotnisku w Callao. Wypełniamy białe papiery, których część chowamy do paszportów, są one potrzebne w hotelach i przy wyjeździe. Nocleg w hotelu w przyzwoitej dzielnicy Miraflores i budzimy się o 3 w nocy rześcy i weseli.
Dzień 2
Mniej radośnie czekamy do 7 na śniadanie, zwiedzamy „autobusowo” Limę, spacerujemy po Parku Miłości i wyruszamy do Paracas. Ładnie położony hotel, pokój z widokiem na morze, wieczorem, na kolację jedna ze specjalności Peru – ceviche.
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/PeruIBoliwia2013?authkey=Gv1sRgCI-Ur63dm5qUvQE#5880374150245596610
Dzień 3
Po kolejnej kiepsko przespanej nocy o 8 rano meldujemy się w porcie i płyniemy na Wyspy Ballestas, zwane małym Galapagos. Po drodze oglądamy pierwszy geoglif, ogromny kandelabr, a potem mnóstwo różnych ptaków, pingwinów i wylegujące się na skałach lwy morskie. Przejazd do Nazca, oglądanie mumii Chauchila, no i oczywiście emocjonujący lot nad rysunkami Nazca. Malutki samolocik, robiący gwałtowne zwroty przyprawił jedną z uczestniczek o sensacje żołądkowe. Po ogromnym kandelabrze, spodziewałam się podobnych rysunków, a tu trzeba było dobrze się przypatrywać żeby coś zauważyć.
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/PeruIBoliwia2013?authkey=Gv1sRgCI-Ur63dm5qUvQE#5880516972526087778
Dzień 4
Kolejnego dnia wyjazd o 7 rano do Arequipy. Większość drogi prowadzi nad oceanem. Aż trudno zrozumieć, dlaczego jest tam tylko pustynia, skoro tyle wody tuż obok, chociaż wiem, że to zimny prąd Humbolta jest tego sprawcą. Dziwne prawo peruwiańskie powoduje, że w wielu miejscach powstają miasteczka namiotowe, albo byle jak sklecone budy, ale ogrodzone płotem. Jak ktoś w takim miejscu mieszka przez rok to ziemia, jaką zajął staje się jego. Tak wyrosły slumsy na obrzeżach Limy i innych miast, ale dlaczego rosną takie osady na środku pustyni to nie wiem. Opuszczamy wybrzeże i zapuszczamy się w górskie serpentyny. Po dwunastu godzinach, z krótką przerwą na obiad, docieramy Arequipy. Miasto wieczorem ma pięknie oświetlony rynek.
Dzień 5
Rankiem następnego dnia zwiedzamy miasto: katedrę, Klasztor Św. Katarzyny i targ, gdzie kupujemy owoce i próbujemy napoju ze ?.. zmiksowanej żaby, która została nam wcześniej zaprezentowana żywa. Spróbowałam, nic nadzwyczajnego. Po południu opuszczamy śliczną Arequipę i przez przełęcz na wysokości 4800 m docieramy do Chivay (3639 m.n.p.m.). Żujemy liście koki, jemy też ciasteczka i cukierki z koką, pijemy mate de coca, wyciągamy ciepłe ubrania. Wieczorem grzejemy się w gorących termach.
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/PeruIBoliwia2013?authkey=Gv1sRgCI-Ur63dm5qUvQE#5880535856146168418
Pomysł Stanisława jest bardzo zaraźliwy. Chętnie wybiorę się do Japonii nawet za darmo, a gdybym miał trzy nerki, oddałbym jedną za domowej roboty marynowane kwiaty wiśni a la Magdalena Tomaszewska-Bolałek. Naparze wiśniowy, sakurayu, wdycham Cię i do Ciebie wzdycham.
Plan B – przesyłka z Patisserie Gregory Collet z Kobe
Dzień 6
O godzinie 6:30 wyruszamy na Cruz del Condor nad Kanionem Colca, wysokość daje nam się we znaki, bolą nas głowy, ruszamy się jak muchy w smole, a i tak sapiemy po każdym, nawet drobnym, wysiłku. Pięknie szybujące kondory poprawiają nam samopoczucie, a polowanie na nie aparatem wywołuje duże emocje. Kanion też jest piękny. Znów w męczącą i długą drogę przez przełęcz do Puno. Na kolację spróbowałam świnkę morską, którą odważnie zamówiła koleżanka.
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/PeruIBoliwia2013?authkey=Gv1sRgCI-Ur63dm5qUvQE#5880556273201106866
c.d.n.
Na powitanie Małgosi skromny japoński deser – pasta
Wiem juz czego w zyciu do pyska nie wezme – napoju z Zaby.
Moj bl. p. brat kiedys sprobowal, przed zmiksowaniem, i cierpial na brzuh przez trzy dni, az Stara zaaplikowoala mu cala lyzke oleju, po ktorym Zaba spokojnie wyszla z drugiego konca Pickwicka.
Dzuiekuje, poczekam.
Jest takie japońskie przysłowie – „Do deserów jest osobny żołądek”. Desery (pieczone słodkie bataty polane miodem, lody o smaku zielonej herbaty, ale także znana nam i zaadaptowana przez Japończyków panna cotta czy krem brulee) są zazwyczaj podawane w malutkich porcjach, by można było spróbować wszystkiego. To bardzo zdradliwe, bo aż chce się sięgnąć po kolejną porcję, i jeszcze jedną… Pozdrawiam!
Kocie, też myślałam, że nie spróbuję żaby, ale obecność w grupie robi swoje. Żaba była jedna, reszta to jakieś neutralne składniki, w sumie było to dość mdłe.
Chyba jedyny japoński (jeśli on rzeczywiście jest prawdziwie japoński) deser,
który jest mi znany to lody z zielonej herbaty.
Małgosiu-czekamy zatem cierpliwie na ciąg dalszy Twoich bardzo ciekawych peruwiańsko-boliwijskich opowieści.Poniżej dla chętnych przepis na sok z żaby :
http://www.peron4.pl/kuchnia-peru-zaby-swinki-morskie-i-ayahuasca-smacznego/
Żabo-wybacz 🙂
o taaak Kot Morde…
to znakomity pomysl z zaaplikowaniem olivy po jedzeniu. cos takiego otwiera zupelnie nowe horyzonty. nie kupujemy w sklepach produktow spozywczych i nie zamawiamy w restauracjach gotowych dan, lecz wypozyczamy badz jedno, badz drugie. jesli danie wyszlo samo przed uplywem czterech godzin zwolnieni jestesmy od uiszczania za nie wszelkich oplat. dochodzimy do wniosku ze danie nie zasluguje na dalsze zapychanie naszych drog pokarmowych i moze byc przeszkoda w dalszym zyciowym procesie chlastamy szlug olivy i zupelnie beztrosko oddajemy wypozyczony towar.
czyz nie jest to niesamowicie madry lebensentwurf –> nie mam pojecia jaki polski wyraz moze temu odpowiadac, moze life desing
Placku – Twój filmik przypomniał mi opowieść koleżanki, której mama wywędrowała do Ameryki nie posiadając znajomości języka tubylców.
Otóż pewnego dnia nie oparła się pokusie na coś słodkiego. Z olbrzymiego asortymentu towaru zapełniającego półki we właściwym dziale wybrała olbrzymi karton z wizerunkiem tortu na opakowaniu. Wyglądał tak smakowicie!
Po rozpakowaniu w domu – niespodzianka – cała masa fiolek, torebeczek i taca z podziałkami do mieszania poszczególnych składników. Toćka w toćkę jak na prezentowanym filmie.
Kobieta nie straciła zimnej krwi i zaspokoiła swą słodyczową zachciankę. Córciu – powiedziała do koleżanki – pojadłam sobie kolorowego proszku. Był słodki i o wielu smakach. Taki instant tort, podobnie jak oranżada w proszku.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Małgosiu – pięknie podróżowałaś. Nie szkodzi, że czasami dech zapierało lecz wspomnienia…
Fotografie doskonale prezentują Twoje przeżycia turystyczne.
E.
Danuśka, ten napój był dokładnie tak samo robiony jak na filmie, który jest w linku podanym przez Ciebie 🙁
Sprobowalas, Malgosiu, bo w grupie nie dalo sie inaczej? Wiesz co na to powiedzialaby moja Stara? „A jakby inne Koty, Mordko, chcialy usiasc na rozgrzanej patelni, to tez bys usiadll ?” 😈
Lajares, moze „lebensentwurf” cokolwiek to znaczy i jest bardzo madry, ale ja z niego niczego nie zrozumialem, bo styl jakis nadto kwiecisty, a ja jestem prostym Kotem i do mnie nalezy zrozumialymi zdaniami: podmiot, orzeczenie, te rzeczy.
pewnego dnia, gdy luci zatrzymała sie, podczas jednej ze swoich licznych wedrówek,
w przydrożnej gospodzie i zauważyła, że pracuja tam dwie dziewczyny:
jedna bardzo piekna, a druga okropnie brzydka; przy czym piekna pracowała na zapleczu, a brzydka obsługiwała;
zdzwiona odrobine takim stanem rzeczy zapytała sie własciciela gospody o przyczyne:
– ach – westchnał – ta piekna tak jest przekonana o swojej pieknosci, aż goscie odbieraja ja jako arogancka, natomiast ta brzydka, wie o swojej szpetocie i sie stara…
bez ” i ” przed „zauważyła”
obrazki zmienialy sie co pare secund. bylo ich 124. przeczytalem tez co napisalas Malgosiu W. 😆
nie da sie zaprzeczyc ze widzialas duzo, a moze nawet bardzo duzo. nie przecze skoro wstaje sie o 6:30 😯 badz jeszcze wczesniej.
jak to mozliwe by wstawac wczesniej niz cialo tego chce?
tu visa, tam samolot, ponownie autobus, zbiorka, opuszczanie wybrzeza by znalezc sie w serpentynych. po prawej condor po lewej lwy a w gore jedziemy my. i dojechaliscie, naprawde cool ze udalo sie bez puszczenia pawia i to przez cale trzy tygodnie w dwoch krajch 😯
nawet troche nie przesadzam, ale podczas takiej jazdy niezbyt wiele bym doswiadczyl, przezyl, odkryl cos nowego i cos innego.
na obrazkach ogromne doliny, turkisowa woda, gory z kamieni, kamieni kupa, mumie. cudowne otoczenie. mimo wszystko ludzie z takich okolicznosci uciekaja do miast, wola mieszkac w slamsach, w zupelnie innym nie ekologicznym stylu 😮
skazony teren?
ta relacja jakos nie oddaje mnie tamtejszej rzeczywistosci. nie znosze wycieczek w klimatyzowanych pomieszczeniach. nie oddaja zapachu tamtejszych autobusowych klimatow, kiedy to oporne swinie pakowane sa do wnetrza, kiedy podroznemu sasiadowi z torby wystaje kwoka trzymajaca pod skrzydelkami piskleta czy kiedy usmiechniety wiesniak z piecdziesiecioma miotlami na plecach probuje znalezc w autobusie dogodne miejsce do stania
Kocie twoja prostota mnie przeraza 👿
Rozumiem, że lajares podróżował tamże, z prosiakami i kurami w miejscowych autobusach 🙄
Moja wycieczka była nieco inna, zależni byliśmy tylko od siebie, no i data ślubu w Limie nas nieco zobowiązywała.
Autobusy wybieraliśmy typu VIP, więc pewnie wg. lajaresa się nie liczy, ale każdy orze, jak może 😉
Trudno w krótkim czasie zobaczyć, ile by się chciało. Poza niektórymi pejzażami i miastami (Arequipa!) łączy nas ta świnka morska, MałgosiaW 🙂
p.s.Pewnie żabę bym też spróbowała, jako łasuch blogowy z misją, że należy, ale mi nikt nie zaproponował, psiakość 🙄
Dzień dobry Blogu!
Małgosiu,
podróż pełna wrażeń, piękne zdjęcia, ciekawa relacja.
Podziwiam dyscyplinę w wyborze obrazków, wiem, jakie to trudne 🙂
Lajares,
jednym wystarcza świat widziany w telewizji, inni chcą zobaczyć jak najwięcej na własne oczy, jeszcze inni muszą dotknąć, powąchać, spróbować, zaryzykować… Albo całymi dniami smażyć się na plaży, wylegiwać na leżaku, włóczyć po barach, czekać na optymalną falę, odpowiedni wiatr, właściwe oświetlenie, nastrój…
Jedni lubią tłumy, inni chcą być sami, czuć bezpiecznie lub przeżywać dreszcz nieznanego…
Każdemu wedle upodobań i możliwości – czasowych i finansowych.
Rzucę na „żer” kolejny kawałek Bretanii, na początek coś w twoim guście 😉
U mnie kolejny dzień pluchy i zimna 🙁
Nemo, też miałaś piękną podróż. Jest tyle pięknych miejsc.
Tak, wybieranie zdjęć to żmudna praca, właśnie stwierdziłam, że nie mam fotografii z Cuzco, a to takie ładne miasto. Gdzie one się podziały? Bolą mnie już oczy, muszę zrobić sobie przerwę
to co ukazalo sie pod wpisem z 13:69 nie bylo zadna krytyka. jestes w swoich podejrzeniach Alicjo przerazajaca i nie ustepujesz ani Pyrze ani Nisi. wiesz lepiej co sie wedlug mnie liczy, a co nie. powoli przestaje to byc zabawne 👿
szczerz podziwiam trud (thomas mann ta ceche tez uwazal za najbardziej szlachetna) jakiego dokonala MalgosiaW by umiescic w sieci taka ilosc obrazkow. a to dopiero tylko ich czesc. nie wspominajac o tym ile zostalo napstrykanych i ile nigdy nie ujrzy swiatla w sieci.
Nemo zgadzam sie, ze wyjazdy ksztalca i to bez roznicy jak okropna moze byc czasami podroz 🙄
Lajares,
to nie podejrzenia, proste pytania i trochę żartu, chyba mnie źle czytasz, a ja nie wiem, jak mam pisać, żebyś zrozumiał, o czym ja piszę.
No, wredna chyba jakaś jestem, albo co 🙄
p.s. „PRZERAŻAJĄCA”? No to mi dowaliłeś, Akkadiusu, dzięki….
Zaniedbalem podziekowac Malgosi za relacje z egzotycznej podrozy i bardzo ciekawe zdjecia.
I Nemo za przypomnienie mi przeslicznego Concarneau, gdzie jadlem przed laty najlepsze ostrygi we Framcji, choc w miesiacu nie bylo „r”. Popijajac cidre’m. Zazwyczaj jak jade do Francji to klade duzy nacisk na ostrygi, andouille, i escargots, czego nie mam na codzien u siebie. Choc ostrygi sie zdarzaja ze Szkocji, jak dowiaza. A Stara nieustannie poluje na stare fajanse, niestety coraz drozsze.
Kocie,
moim subiektywnym zdaniem najlepsze ostrygi są te z basenu Arcachon, a potem bretońskie 😎
Na blogu u Pas-senta żałoba po Kleofasie-Okoniu, który i tu bywał.
Wygląda, że się przeniósł do innego wymiaru 🙁
Szkoda.
Był bystrym obserwatorem o ciętym języku i niespożytej energii, zdawałoby się… 🙁
Placek zaniedbuje obowiązki, więc ja powitam Zosię, która ma (jak się zajrzy) bardzo sympatyczny blog 🙂
Dzień dobry.
Okń, owszem, u nas bywał, wydawało się, że nawet z Markiem się zaprzyjaźnił, do mnie wydzwaniał długie godziny (rankiem nie miał co robić) i mt7- upraszał o swieże fotki Warszawy. A potem kolejno obraził się: na mtesiódemeczkę, że go rozszyfrowała, na Marka, że wygaduje głupoty przez telefon i w końcu na mnie, bo polecony specjalista od literatury w wydawnictwie warszawskim chciał 50 zł za poradę, a ja poprosiłam na priv o jego adres, żeby mu tekst przesłać. A awantura była kiedy Marek (bardzo grzecznie i spokojnie) udowodnił mu, że w internecie są wszystkie potrzebne informacje – z jego adresem, numerem telefonu i numerem ubezpieczenia włącznie)
Bardzo interesujący i niegłupi człowiek o strasznie pokręconej osobowości. Zmarł, to niech wróci do swojej Warszawy. Niech wreszcie zazna spokoju i poczucia bezpieczeństwa.
Nemo – Czytasz moje myśli. Właśnie się zastanawiałem jak podziękować Zosi i Echidnie za ich podejrzanie miłe wpisy, ale ostatnio boję się własnego cienia. Czuję się jak peruwiański wieśniak okradziony z mioteł.
Przy okazji pragnę Cię poinformować, że jeśli Ci smakują ostrygi z basenu, to masz do tego prawo.
Drogi Blogowiczu – Jeśli potrzebujesz szczerego podziwu lub chcesz poczuć się bezpiecznie, jak w dym do nas wal.
Prawdopodobnie zwariowałem, albo coś do wody dodają. Oni.
Dzisiaj to bym nawet chętnie zamieszkała nawet na peruwiańskiej pustyni:
najpierw wiertarka gdzieś w bardzo bliskim sąsiedztwie naszej firmy,potem koszenie trawników również pod naszymi oknami,a teraz sąsiad też coś remontuje,zresztą już od kilku dni.NIECH ŻYJĄ PUSTYNIE I BEZLUDNE WYSPY!
Nemo-Okonia kojarzę tylko troszeczkę.Lubię taki humor i cięty język.
To prawda,szkoda 🙁
Ludzie bardzo różnie spędzają wakacje.Kiedyś na kempingu w Sabaudii poznaliśmy
dwa francuskie małżeństwa,które przyjeżdżały tam już od ponad 30 lat.
Najpierw tylko na urlopy i jeszcze z małymi dziećmi,.Teraz na emeryturze spędzają w tej sabaudzkiej dolinie kilka letnich miesięcy,czasem wpadają do nich dorosłe już dzieci i wnuki.Kochają to miejsce,bo widoki,ryby,grzyby etc…To samo znajome towarzystwo(spotykają się na tym kempingu w gronie ok.20 znajomych osób) i te same znajome ścieżki.Opowiadali nam,że zimą,kiedy są w domu ich życie towarzyskie jest zdecydowanie mniej urozmaicone i zabawne,za to od maja do października to dopiero szaleją 🙂 I również dlatego nie mają ochoty zmieniać swoich przyzwyczajeń.
Po przygodach i zdjęciach Małgosi oraz Nemo, chyba wpadnę w kompleksy…
Ale niech tam: http://www.eryniawtrasie.eu/8730
Witaj Zosiu 🙂
Niespodziewana wiadomość o śmierci Okonia – jednego z tych, którym się w życiu i pracy powiodło, a majątku dorobił się na handlu z ZSRR i byłymi demoludami. Był o rok ode mnie młodszy. a więc Jasio urodził się w 1939r. Trochę mnie to jednak obeszło.
Małgosiu – bardzo interesujący reportaż; niedawno oglądaliśmy część tych „okoliczności” w opowieści Alicji.
Reportaż Nemo z Bretanii poruszył u mnie czułe struny – przez 10 lat Bretania była codziennością w moim mieszkaniu.
Tu prawdziwa Młodsza. Kochałam Bretanię, kocham i będę kochać (sic!)
Placku,
w tym basenie są na dodatek kabany
Ale ostrygi nic sobie z tego nie robią 😉
Ewo,
nie przesadzaj tak ze skromnością 😉
Macie pięknie zrobiony blog, znakomite zdjęcia, świetne komentarze, aż zazdrość bierze 😎
, gdy pewnego dnia luci wedrowala przez pustkowie zaskoczyla ja noc;
rozlozyla sie na nocleg i rozejrzala sie za odpowiednim kamieniem, aby podlozyc go sobie pod glowe i, jakie bylo jej zdziwienie, znalazła ludzka czaszke
– ha – zapytala – co rzuciło ciebie w te strony? prowadziłas rozwiazłe zycie i zrujnowałas sobie zdrowie?a moze byłas przestepca, ktory zginał z reki kata, albo uczynilas cos, co przyniosło hanbe twojej matce, zonie i dzieciom, tak, ze popelnilas samobojstwo?
– a moze zabłakałas sie tu i umarłas z głodu, czy tez osiagnawszy podeszły wiek postanowiłas tu samotnie umrzec ? – mowic to chwycila czerep, połozyła go sobie pod głowe jak poduszke i zasneła jak zwykle krzepko.
przysniła sie jej czaszka:
– nawijasz jak kumata – powiedzila czaszka – to sa wszystko ziemskie problemy;
jak sie umrze, to ma sie to wszystko w nosie; chcesz sie czegos dowiedziec na temat zycia po smierci?
– oczywiscie – przytaknela stara mistrzyni.
– posłuchaj,..”
…to Bretania też zmarła?… 😮
.
🙁
.
.
🙄
O, czekam na moderację 🙁
Jeśli się nie pokaże w rozsądnym czasie, to informuję Placka, że pisałam o kabanach w basenie, a Ewę, że chwaliłam Wasz profesjonalny blog i zdjęcia, i w ogóle zazdrościłam 😉
Pod Bordeaux koniecznie trzeba zobaczyć basen Arcachon. Tam w specjalnych klatkach hoduje się ostrygi w torbach.
Pisał 6 lat temu nasz Gospodarz 😎
„… w smierci – ciagneła czaszka – nie ma ani kanclerzyn, ani sprzataczek;
nie ma tez por roku; jestes całkowicie wolna ,a ziemia i niebo sa dla ciebie jak wiosna
i jesien pełne wiecznej szczesliwosci.
luci nie chciała jej jednak uwierzyc i zapytała:
” a gdybym poprosiła stworzycielke, aby przywrociła tobie uprzednia postac,
tak bys mogla ponownie cieszyc sie zyciem w szczesliwej rodzinie?
– spadłas chyba z byka – odparła czaszka – mam wracac do waszej harowki?”
raczej spadlo cos spod byka
co to moze byc?
…
…
kuhfladen?!
bingo!
jak to moze byc na polski?
po blogowemu da sie to przetlumaczyc
Placki byka?
Nemo, dzięki za dobre słowo ale czego nam zazdrościłaś?! Ty? 😯
@ogonek:
nie narzekaj ciagle, ze nikt ciebie nie kocha…
jest tylko jedna rada – nur du selbst kannst es ändern.
Ewo,
już się pokazało, możesz sama przeczytać 🙂
Zazdroszczę technicznych umiejętności.
Ja wklejam tylko obrazki w picasę, a Wy macie profesjonalnie zrobiony blog ze znakomitą treścią i pokazujecie nieoklepane okolice 😎
Ciekawy jest ten archiwalny tekst Gospodarza o ostrygach i roznych nowych dla mnie rzeczy sie z niego dowiedzialem. , A przy okazji doczytalem sie ze mamy jeszcze z nim jednego wspolnego Przyjaciela – Ludwika Lewina w Paryzu, niegdys kolege z pracy mojej Starej i naszego bliskiego sasiada z dzielnicy. Zawsze sie z nim widujemy kiedy wpadamy do Paryza i idziemy do knajpy, ktorych on zna wiele. A i sam gotuje mistrzosko i z entuzjazmem. To Ludwik wlasnie przywozi mi zawsze z Paryza andouilette – to wszystko do Gospodarza pisze, zdumiewajace jak wielu mamy wspolnych przyjaviol i znajomych z tego samego rocznika polonistyki na UW, choc ani ja, ani Stara nigdy na tym wydziale i tym uniwerku nie bylismy, a kiedy oni wszyscy byli studentami, Stara byla sisusmajtkiem, z ktorym by sie pewnie nie zadawali. Dopiero w pozniejszy zyciu spotykala ich i spotykala.
ozzy co jest?
martwie sie 🙁
zyjesz po ostatniej akcji swoloczy?
Z L.L. byłem Kocie na jednym roku. Bywałem też u niego w Londynie. Moją przyjaciółką – i to od czasów licealnych – jest też znana Ci niewątpliwie Halina, z którą wkrótce spotkam się nad Narwią. Świat jest mały.
…ale to bardzo trudne, buddysci n.p. mowia, ze czasami trzeba sie pare razy urodzic 😉
Nemo,
Przekazałam Odpowiedzialnemu za blog – bardzo się ucieszył 🙂 .
Co do miejsc nieoklepanych – głównie w takie nas ciągnie 😉
w biblii sa nawet fajne kawałki(n.p. ksiega koheleta), ale obawiam sie,
ze akurat te strony nergal na amen rozszarpał.
@okonek:
w sztokholmie zamieszki(cos takiego po raz ostatnio zdarzyło sie 80 lat temu);
to pewnie w szwecji rozmyslaja teraz o koncu swiata.
Owszem, Gospodarzu, Halinke K. tez znamy. Pozdrow ja serdecznie od nas.
Ty ja, Gospdarzu pewnie znales jeszcze jako Haline R?
Miala bardzo fajnego meza, ktory bardziej by sie mojej Strej nadawal, niz Halinie. Co Stara jej zawsze powtarzala, ze Wojtek sie przy niej marnuje. A ze Stara razem paliliby po trzy paczki dzienie i przegrzewali mieszkanie. Jedno i drugie Halina zwalczala. 😈
a z japonskich dan polecam, nie tylko @gospodarzowi, to
http://de.wikipedia.org/wiki/Tako-yaki
a na deser
http://de.wikipedia.org/wiki/Yokan
Ewo, Wasze barwne relacje czytam i oglądam zawsze z wielką przyjemnością. Są różne sposoby podróżowania, takie powolne i dokładne jest jedną z opcji.
W hotelu w Limie nasza przewodniczka spotkała swojego brata i bratową, którzy od pół roku podróżowali po Ameryce Południowej. Zaczęli w Meksyku, potem Gwatemala, Kolumbia, Ekwador jechali dalej na południe. Bardzo im się to indywidualne zwiedzanie spodobało. Nie jestem przekonana, że chciałabym podróżować jak oni, to już jest pewien sposób na życie. Większość z nas ma dość duże ograniczenia czasowe i materialne, trzeba wybierać. Te trzy tygodnie, to był dla nas baaardzo długi i w sumie męczący urlop, ale warto było 🙂
W sprawie zamieszkow w Sztokholmie
________________________________
prosze zastosowac metode wyprobowana i skuteczna, jaka jest stosowana w Izraelu przez IDF wobec terrorystow arabskich – ale poki co tluka sie nawzajem i podpalaja sasiadom samochody, mazel tov! Tak dalej trzymac! 🙂
______________________________
PS Japonie znam posrednio z czestych wizyt Zen Centrum w Gendronniére (10 km na pdn-zach od Blois, zalozone przez jap.mistrza Deshimaru, piekny park i zabudowania, wlasne uprawy warzyw i owocow, razem jakies 80 ha) – ciekawostka:tu poznalem pewnego trockiste franc., rodem z N. Kaledonii, ktory bardzo lubil Adama M.
Nie praktykowalem zen. Bylem jedynie osoba towarzyszaca.
@admin:
mój ostatni wpis trąci japońszczyzną, ale jest kompletnie niewinny, słowo harcerza 😉
errata: zamiast „zamieszkow” ma byc „zamieszek”
___________________________________________
polszczyzna posluguje sie wylacznie na tym blogu – od wielu lat nie mam kontaktu „live”,
japonia kompletnie mnie zaskoczyła i jeszcze raz okazało sie jak bardzo ulegam sterotypom;
wtedy znano jeszcze w polsce tylko abe kobo, kurosawe, harakiri, hiroszime i godzille,
a krynicki dopiero zaczynal meczyc sie nad basho 😉
wiem, ze „kryniczanka” mnie nie lubi, bo podobno wymordowalem mu
(razem z wnukami) cala rodzine, ale to drobna przesada, ktora mu wybaczam
i nadal cytuje go w mojej antologii wspolczesnych poetow polskich po niemiecku 🙂
Przegapiłam – o co tu chodzi?
” lajares
22 maja o godz. 20:59
ozzy co jest?
martwie sie 🙁
zyjesz po ostatniej akcji swoloczy?”
mojemu sasiadowi tez podpalono niedawno samochod i to nie jemu jednemu;
strasznie narzekał na terrorystow i nawet cieszył sie jak paru punkow wpieprzono do pierdla pod pretekstem, ale musieli ich zaraz wypuscic, bo samochody palily sie, jeden po drugim, z dnia na dzien,nadal, tak, ze zrobił sie u mnie dziki zachod i najgorliwsi jezdzili po nocy z dubeltowkami na patrole „pilnowac porzadku”, co tak zdenerwowalo niebieskich,ze wstali od biurek i wreszcie znalezli podpalacza;
okazał sie nim byc sfrustrowany kaznodzieja ewangelicki,
ktory na krotko zwatpił(127 samochodow) w nauki chrystusa.
Alicjo, chodzi o zamieszki w Sztokholmie.
Dzięki, MałgosiaW
…ja ostatnio nie odrabiam porannej prasówki 🙄
W ogóle nic nie odrabiam, bo burza za burzą i właśnie następna nadchodzi błyskawicznie 😯
Uciekam pod kordełkę!
Ale zanim co, polecam miłośnikom biografii „Czarodziej” – biografia Paula Coelho (autor: Fernando Morais).
Bardzo ciekawa lektura, jestem dopiero na 102 stronie.
No to szczupakiem pod kordłę, bo nie mogę znieść sinego błysku tych tam, a tu jeszcze pierony walą 😯
Małgosiu,
Wcale nie jestem pewna, czy nasze podróżowanie jest takie powolne – w Budapeszcie zabrakło czasu na wyspę Małgorzaty, we Lwowie nie pokazałam W. dworca, chętnie wróciłabym na Krym rzucić dokładniej okiem na płw. Kercz, itd, itp.
@admin:
co z 22 maja o godz. 22:28?
z cyklu moje ulubione słowa niemieckie:
Eierlegendevollmilchsau( bardzo trudno przetlumaczyc, wiec ogłaszam konkurs,
kto zgłosi najlepsza propozycje dostanie paczke sucharow 😉 )
@ ewa,
gratulacje i serdeczne dzieki za Twoj wakacyjny (i nie tylko),fotograficzny blog. Ucieszyly mnie relacje z miejsc nieoklepanych. Bede czesciej zagladac. Pozdrowienia.