Majowe grzybobranie

Mało kto w maju myśli o grzybach. Najlepsza na nie pora to przecież jesień. Ale są takie gatunki grzybów, które właśnie pojawiają się na wiosnę. Tyle tylko, że na ogół nie wolno ich zbierać. W Polsce, bo już w Słowacji można.
Mam na myśli smardze. Te grzyby od wieków w polskiej kuchni cenione niemal na równi z truflami. Drogie jak trufle  i pachnące równie wspaniale. Przyrządzane były na różne sposoby: duszone w śmietanie, smażone i – najczęściej ze względu na koszt – oszczędnie dodawane po odrobince do sosów i innych potraw.


Te majowe rarytasy maja niezwykle oryginalne kapelusze przypominające czapkę czarownicy lub krasnoludka. Do tego pofałdowaną i pełną dziur oraz zakamarków.
W dzieciństwie czyli w latach czterdziestych i na początku pięćdziesiątych chodziłem na smardze gdy spędzałem czas u cioci, której udało się ocalić dworek w Bojanach nad Bugiem. Miejscowi chłopcy, którzy pokazali mi te fantazyjnie prezentujące się grzyby nazywali je babie uszy.
Od lat smardze są pod ścisłą ochroną. Rozumiem to i stosuje się do zakazu. Jadam jednak smardze przywożone z Berlina (widać w Niemczech nie ma zakazu zbierania) lub ze Słowacji. I oto okazuje się, że popełniam przestępstwo. Przeczytałem w „Wysokich Obcasach” w felietonie Agnieszki Kręglickiej, że ochrona tych grzybów dotyczy także ich przywozu z zza granicy. Co więcej – nie wolno importować także żadnych przetworów zawierających smardze. Czyli karze podlegają np. importerzy i handlowcy sprowadzający i sprzedający pasztety ze smardzami. A także restauratorzy dodający aromatyczne smardze do sosów czy pieczeni.
Taki przepis wydaje mi się całkowicie absurdalny. W dodatku – jak wiem – nie jest on przestrzegany. A minister ochrony środowiska może się o tym przekonać w sejmowej restauracji, gdzie podawana jest pieczeń z sosem robionym właśnie na bazie tych zakazanych grzybków.
Czekam więc albo na zniesienie niemądrego przepisu albo komunikat o zamknięciu sejmowej restauracji.

Na szczęście są i inne grzyby lubiące na wiosnę wychynąć spod ziemi. To borowiki. Kilka ciepłych dni i sporo wilgoci sprzyja takim zaskakującym spotkaniom z prawdziwkami. Ale i tak nie zastąpią one tęsknoty za babimi uszami.

Fot. P. Adamczewski