Kto pijał wino dobrze się czuł

Tak twierdzą nasi protoplaści. A dotyczy to czasów średniowiecznych. Tę ocenę korzyści płynących z butli czy dzbanów głoszą dzisiejsi historycy. Marcin Łukasz Makowski w szkicu „Pobożni strażnicy dziedzictwa”  spory rozdział poświęcił wpływowi wina na ludzkie zdrowie. Zacząć musiał jednak od znaczenia wina w religii. Na szczęście nie ograniczył się wyłącznie do spraw kościelnych. Choć prawdę rzekłszy picie wina podczas podniesienia nie było wówczas przyjemnością. Księża napełniali bowiem kielichy trunkiem kwaśnym bardziej niż dzisiejszy ocet. Ale co mus to mus.


 „Poza kontekstem sakralnym na średniowieczną popularność wina złożyło się jeszcze kilka innych zdecydowanie ważniejszych czynników. Po pierwsze, obok piwa i miodów, aż do początku XVII w. wino cieszyło się uprzywilejowaną pozycją i nie miało poważnego konkurenta. Wobec braku powszechnej dzisiaj kofeiny i preparatów dezynfekujących, służyło ono w zależności od potrzeby jako środek pobudzający albo popularny antyseptyk, którym polewano np. świeże rany czy przepłukiwano chore gardło.
Po drugie, warto pamiętać, że podczas zawieruchy wczesnego średniowiecza Europa Zachodnia na wiele stuleci zapomniała o jednym z najsprytniejszych wynalazków Rzymian – kanalizacji. W sytuacji gdy większość studni miejskich została najzwyczajniej w świecie zatruta ściekami, wino stało się napojem o wiele bezpieczniejszym i bardziej popularnym niż woda. Ta bowiem, zgodnie z opisem w XIII-wiecznym Skarbcu wiedzy Latiniego Brunetta, „szkodzi na piersi, nerwy i żołądek (…) ogólnie mówiąc, nie dostarcza ona ciału człowieka pożywienia ani nie wpływa na jego wzrost, chyba że coś się do niej doda”.
I o ile możni tamtego świata nie musieli do wody „niczego dodawać”, pijając czyste wino, o tyle uboższym warstwom społecznym (czyli właściwie 90 proc. ówczesnej populacji), musiało wystarczyć wino z drugiego bądź trzeciego tłoczenia – a nierzadko ocet winny rozcieńczany wodą. Pomimo tych problemów Europa konsumowała wino na skalę, którą trudno sobie dziś wyobrazić. Ówczesny mieszkaniec Starego Kontynentu wypijał średnio, w zależności od regionu, od 500 do 1000 litrów wina rocznie. Ci, którzy chorowali i stać ich było na lekarza, pili go jeszcze więcej. Jak czytamy w kronikach, w XIII-wiecznym szpitalu w Alzacji pacjent otrzymywał dziennie prawie litr alkoholu, a cierpiący na przewlekłe bóle – nawet do trzech. Czemu tu się dziwić, skoro Arnaud de Villeneuve, sława ówczesnej medycyny, oficjalnie twierdził, iż „wino z rozmarynem wzmaga apetyt, ożywia duszę, pomaga na naciągnięte ścięgna, sprawiając, że twarz pięknieje i włosy odrastają”.

Dziś, gdy wino jest niewątpliwie znacznie lepsze niż wówczas, nikomu nie przychodzi do głowy podawać go szpitalnym pacjentom. Gdyby ten obyczaj przywrócono tłok we wszystkich lecznicach wzrósł by zapewne wielokrotnie.