Prawdziwy szkocki apetyt

 

Nie ma lepszej lektury wprawiającej mnie w doskonały humor niż „Klub Picwicka”. Karol Dickens ma cudowne poczucie humoru a także jasno widać, że zna się na tym o czym pisze. Myślę, że wielu smakoszy z rozkoszą by zasiadło z nim do stołu. Ja także. Ale ponieważ jest już za późno a do spotkania po tamtej stronie jeszcze mi nie spieszno, to ograniczam się do częstego sięgania na półkę z ulubionymi książkami.
Ostatnio pisałem o moich niedzielnych śniadaniach. Ale gdzież mi tam do posiłków bohaterów Dickensa. Poczytajcie proszę sami:

„Wielkie podróże mego wuja przypadły na czas opadania liści: wtedy odbierał należności i przyjmował nowe zamówienia na północy; jeździł z Londynu do Edynburga, z Edynburga do Glasgow, z Glasgow do Edynburga i z powrotem do Londynu. Chcę przez to powiedzieć, że do Edynburga wracał dla własnej przyjemności. Jeździł tam na tydzień, żeby odwiedzić starych przyjaciół. Jadł pierwsze śniadanie z jednym, lunch z drugim, obiad z trzecim, kolację z czwartym i tak mu schodził tydzień jak z bicza trząsł! Nie wiem, panowie, czy braliście kiedy udział w prawdziwym, treściwym śniadaniu szkockim, by potem zajść na kilka tuzinów ostryg i kilka kufelków piwa, z paroma kieliszkami wódki na deser. Jeżeli tak – to mi przyznacie, że trzeba nie lada głowy, by potem mieć jeszcze siły na obiad i kolację!
Ale jak was kocham, wszystko to było niczym dla mego wuja! Taki był zaprawiony, że dla niego była to zabawka dziecinna! Opowiadał mi sam, że mógł codziennie spotykać się ze Szkotami i o własnych siłach wracać do domu! A jednak Szkoci mają najmocniejsze głowy i najmocniejsze poncze, jakie można spotkać, panowie, między dwoma biegunami! Słyszałem, że jeden drab z Glasgow pił z drabem z Dundee przez piętnaście godzin. Obaj upili się w tym samym momencie, co stwierdzono dokładnie, ale żaden z nich nie miał o to pretensji!
Pewnego wieczora, coś na dwadzieścia cztery godziny przed terminem odjazdu do Londynu, wuj odwiedził dom swego starego przyjaciela, wójta Mac… i jeszcze jakieś cztery sylaby, mieszkającego w Edynburgu. Oprócz wójta była jego żona i wójtowe trzy córki, i wójtowy dorosły syn, i trzech tęgich barczystych Szkotów, których wójt zaprosił na ucztę, by pomagali rozweselać mego wuja. Kolacja była wspaniała. Wędzony łosoś, fiński łupacz, głowa barania i haggis – znana szkocka potrawa, panowie! Wuj mawiał o tej potrawie, że jest dla żołądka Kupidyna! I jeszcze wiele innych smacznych rzeczy, zapomniałem nazw, ale wiem, że były smaczne! Panny były przyjemne i ładne, gospodyni jedna z najmilszych istot na świecie. Wuj mój był w doskonałym humorze!”

Kuferek pełen ostryg    Fot. P. Adamczewski

Wcale nie dziwię się wujowi opowiadającego tę przepyszną historię. Mam nadzieję, że coś podobnego też przeżyję dziś wieczorem (myślę o upływającej właśnie sobocie). Wprawdzie nie znam menu, ale które szykuje nam przyjaciółka Basi jeszcze z czasów szkolnych, ale jadam u niej na tyle często, że mogę spodziewać się rarytasów. Winiarka zaś w tym domu zapełniona jest  doskonałymi butelkami z najlepszych winnic. A ja – tym razem – zamiast kwiatków niosę ze sobą skrzynkę świeżych ostryg.
Oj, niech już ten wieczór nadejdzie szybciej.