Dobro czyń cały rok

Charles C.F. Greville uważany za najwybitniejszego angielskiego pamiętnikarza XIX stulecia prowadził swój dziennika w czasach króla Jerzego IV, króla, Wilhelma IV i królowej Wiktorii. Historycy twierdzą, że to najważniejsza i najlepsza książka prezentująca Anglię dziewiętnastego wieku. Autor bywalec pałacu królewskiego i najwytworniejszych arystokratycznych salonów miał wybitny talent pisarski i niezwykły zmysł obserwatorski. I tylko żal, że w polskim wyborze znaleźć można tak mało opisów uczt, kolacyjek czy garden party, w których uczestniczył. Moglibyśmy wówczas przeczytać pewnie podobne relacje jak ta z dnia dobroczynności urządzonego przez lorda Egremont. Pamiętnikarz nie darował sobie paru uszczypliwości pod adresem dobroczyńcy, co dodało relacji rumieńców.


„Londyn 23 maja 1834. W ubiegły poniedziałek byłem w Petworth i widziałem tam najwspanialszą fetę, jaką można wydać. Lord Egremont zwykł zimą urządzać któregoś dnia ucztę dla ubogich z sąsiednich parafii (nie mężczyzn, ale jedynie kobiet i dzieci). Odbywało się to na terenie ujeżdżalni i kortów tenisowych, na które wpuszczane były stopniowo kolejne grupy. Z powodu choroby lorda obiad ten nie mógł się odbyć; wyzdrowiawszy lord Egremont uparł się go jednak urządzić, że zaś cała sprawa odwlekła się do lata – polecił go przygotować pod gołym niebem. Był to piękny widok: na trawniku przed domem ustawiono w podkowę pięćdziesiąt cztery stoły, z których każdy miał pięćdziesiąt stóp długości. Niezrównanie interesujące było śledzenie przygotowań. Wszystkie stoły przykryto obrusami, pośrodku ustawiono zaś dwa wielkie namioty, w których pomieścić się miały wszystkie prowianty, zwożone tam wozami, jak amunicja. Bochny i ciasta spiętrzone były jak kule armatnie; rozłożono też niezliczoną ilość pieczonych i gotowanych udźców wołowych; pieczyste na gorąco przygotowano natomiast w kuchni i zaczęto roznosić, gdy tylko wystrzały oznajmiły roz-poczęcie uczty. Bilety – w liczbie około 4 000 – rozdano mieszkańcom niektórych sąsiednich osad; gdy jednak zjawiło się znacznie więcej osób, stary lord, który nie mógł znieść, by ktokolwiek głodny odszedł od jego bram z niczym, osobiście wyszedł na dwór, polecił usunąć bariery i wpuszczać wszystkich. Oblicza się, że nakarmiono tam około 6 000 osób. Krajaniem mięs zajmowali się gentlemani z sąsiedztwa, kelnerów zaś wybrano spośród włościan.
Prowianty wydawane były w namiotach i rozwożone na wózkach do wszystkich ustawionych w podkowę stołów. Wkoło maszerowała orkiestra, grająca wesołe melodie. Dzień był przepiękny – bezchmurne niebo i lekki południowy wiaterek. Wspaniały ten starzec nie posiadał się z radości; ze dwadzieścia razy pojawiał się w oknach swego pokoju, ciesząc się widokiem tych nieszczęsnych istot, które – ubrane w swe najlepsze stroje – pakowały w siebie i w swe dzieci tyle jedzenia, ile tylko były w stanie pochłonąć, korzystając ze szczęśliwego dnia wytchnienia. Po pewnym czasie kobiety odeszły, otwarto natomiast bramy parku i wszyscy chętni mogli do niego wejść i przechadzać się wśród krzewów, podchodząc aż pod okna domu. Wieczorem zaś odbył się wielki pokaz ogni sztucznych; w momencie jego rozpoczęcia, zgromadziło się tam – jak sądzę – co najmniej 10 000 osób. W sumie było to jedno z najweselszych i najpiękniejszych widowisk, jakie oglądałem. Jest też coś wzruszającego w postawie tego starego, stojącego nad grobem człowieka, który mimo że całkiem niedawno omal nie rozstał się z życiem (choć umysł jego jest równie żywy, a serce tak samo gorące jak dawniej) – znajduje satysfakcję i radość w uczynkach mających na celu uszczęśliwianie innych, oraz ulżenie losowi ubogich i sprawienie im przyjemności.”
Cały czas odnoszę wrażenie, że prawdziwą przyjemność miał głównie dobry lord E. I myślę sobie o nim w trakcie podróży na wieś.