Grzaniec najlepszy na jesienne słoty
Jesienne pluchy i chłody są bardzo niebezpieczne. Zwłaszcza dla delikatnych mężczyzn. Są jednak sposoby wzmacniające odporność a przy okazji sprawiające sporo przyjemności.
Właśnie przeglądam kolejny (październikowo-listopadowy) numer „Czasu Wina” pełen interesujących tekstów. Na pierwszy ogień wziąłem wywiad z młodą gwiazdą polskiej kuchni i córką wybitnego kolekcjonera sztuki oraz marszanda Andrzeja Starmacha – Anną. Warto przeczytać tę rozmowę, która pokazuje drogę do profesjonalnego gotowania. Od historii sztuki do historii patelni. I do jurorowania telewizyjnego konkursu „Master Chef” co zbulwersowało środowisko szefów kuchni.
Drugim tekstem (czy raczej tekścikiem jeśli idzie o rozmiary lecz nie o wagę problemu) przy którym się zatrzymałem był „Grzaniec” polecany przez Artura Borutę. Warto go tu przytoczyć i zapamiętać jak to się robi. Dzięki temu jesień na wsi nie będzie już straszna:
„Zdecydowałem się zaprezentować grzańca według naszego firmowego przepisu, bowiem uważam, że udał nam się przednio! Na co dzień ten rodzaj trunku traktuję raczej niepoważnie, ale o tej porze roku, gdy zimno i słota – warto zabawić się w winowara. (…)
Mało kto zdaje sobie sprawę, że w Polsce tradycja picia grzańca sięga XVI wieku, a wzmianki o tym trunku można znaleźć w rozbudowanej formie w dziele Marcina z Urzędowa, wykładowcy Akademii Krakowskiej z lat 1525-1531, zatytułowanym Herbarz Polski to iest o przyrodzeniv zioł y drzew rozmaitych, y innych rzeczy do lekarztw należących. Grzaniec -według ówczesnego przepisu – miał być medykamentem chroniącym przed zapadaniem na choroby w zimne dni i ogólnie wzmacniającym organizm lekiem prewencyjnym.
W Europie znany był już w starożytności – przeszedł dość długą drogę przemian i wariacji recepturowych – by ostatecznie na stałe zagościć w różnych strefach kulturowych jako nieodłączny atrybut późnojesiennych festynów, kramów i jarmarków. W Niemczech znany jako gluhwein, w Skandynawii -glogg, w Norwegii i Danii – gl0gg, w Finlandii i Estonii – głogi. Na Wyspach Brytyjskich – mulled winę. Wszystkie odmiany tego napitku mają swoje charakterystyczne cechy.
Nasz redakcyjny kolega Wojtek Bosak upiera się, że klasyczny polski grzaniec najbardziej przypomina obecnie niemiecką odmianę tego napoju i prawdopodobnie wywodzi się z podobnego kręgu kulturowego. A jego prawzorem miałby być średniowieczny hypokras sporządzany z czerwonego wina jako luksusowy napitek najzamożniejszych mieszczan, słodzony cukrem (co było w tamtych czasach wyjątkowym luksusem), z dodatkiem określonej kompozycji przypraw korzennych: cynamonu, goździków, imbiru, a także pieprzu gwinejskiego, kardamonu, gałki muszkatołowej, majeranku…
My do przygotowania naszego grzańca wykorzystamy raczej klasyczny melanż składników, które przetestowaliśmy w naszej winiarni i podczas przeróżnych spotkań klubowych. Życzę dobrej zabawy!”
Grzaniec
2 limonki,2 pomarańcze, 1 butelka czerwonego wina, 300 ml sherry carem, 1/2 szklanki cukru, gałka muszkatołowa, goździki, 4 duże laski cynamonu
1.Pociąć pomarańcze i limonki w plasterki.
2.Podgrzac wino i sherry.
3.Dodac do wina kawałki owoców, goździki i świeżo startą gałkę muszkatołową. Ponownie podgrzać nie dopuszczając do zagotowania. Na koniec dodać cukier.
4.Wlać do kubków do grzańca i udekorować laskami cynamonu.
Komentarze
Polecam 🙂 Dla tych, którzy twierdzą, że wino + przyprawy podane w ciepłej postaci nie może być dobre – mówię: mylicie się 🙂 Super przepis, poza tym polecam jeszcze piwo grzane, też niczego sobie.
Gl?wein często piłam w Austrii po nartach, było to bardzo sympatyczne zakończenie szaleństw na stoku.
? = Gluehwein – u miało być z umlautem.
Witaj Drabiq przy naszym stole.
Pozwolę sobie podać przepis wypróbowany na licznych wycieczkach do stadniny w Racocie – jesienią na przejażdżki po lasach bryczkami zimą na kulig, co zawsze kończyło się ucztą przy ognisku i grillu z kubkami grzańca na dodatek. Grzaniec był mojego pomysłu i wtedy wysoko ceniony.
Grzaniec Pyry
Szklankę naturalnego soku wiśniowego albo z czarnej porzeczki (z domu, bo niezbyt słodki) zagotować z zestawem przypraw (na 3 butelki wina – 3 goździki, ćwierć gałki, 2-3 cm cynamonu, 2 ziarna ziela angielskiego, kawałeczek wanilii) chwilę pogotować. Dwie łyżki miodu i 4 łyżki cukru lekko skarmelizować na patelni, karmel rozpuścić przelanym przez gęste sito sokiem z przyprawami. W garnku podgrzać wino, w którym są pocięte skórki z pół cytryny i pół pomarańczy (bez albedo) – zaprawić wszystko osłodzonym sokiem z przyprawami i silnie podgrzać nie dopuszczając do zagotowania.
Z tej proporcji jest 10 – 12 szklaneczek 200 ml. Zdarzało się, że robiłam i z kilkunastu butelek. Panie i panowie chichocząc udowodniali mi, że strasznie zmarzli i trzeba koniecznie jeszcze raz – i jeszcze…
Dawno, dawno temu, w Poznaniu na Starym Rynku była winiarnia – po prawej stronie Muzeum Instrumentów Muzycznych. Po zdanych egzaminach wpadaliśmy na grzane wino!
Dan – jest do dzisiaj – Piwnica Ratuszowa. Dla mnie ogromnie pamiętna, bo po ślubie cywilnym (tylko my i świadkowie) poszliśmy do Ratuszowej, a tam (Targi były) długi zestawiony stół i ok 30-tu Ślązaków. Jak się dowiedzieli, że tuż po ślubie, że Młoda półkrwi Ślązaczka, urządzili nam wesele! Po raz pierwszy i ostatni widziałam wtedy Ślubnego ululanego na biedronkę – ani rączką, ani nóżką. Taksówkarz i dwóch sąsiadów wtaszczyli go na piętro, a w domu okazało się, że pijany, jak bela, a mówiąc prawdę ciężko zatruty alkoholem. Oj, odcierpiał co swoje. Starczyło na 50 lat małżeństwa (bez siedmiu miesięy)
Z grzańcem chyba trochę,jak z bigosem-każda gospodyni/arz ma swoje sekrety 🙂 Osobisty Wędkarz w celach rozgrzewająco-rozweselających dolewa trochę brandy.Wiadmo na rybach czasem ziąb okrutny 😉
W wersji z sokiem wiśniowym jeszcze nie piłam,ale dlaczego nie ? Ogólnie bardzo lubię.No cóż,każda pora roku ma swoje uroki 😀
Kto spragniony grzybów niech jedzie w Bieszczady.Wczoraj znajomi nazbierali 4 kosze !
Gotuję dzisiaj paprykę faszerowaną mięsem wieprzowym z ryżem. Sezon się kończy, a my tylko raz jadłyśmy tę lubianą potrawę. Mięso mielone z szynki jest stanowczo za chude i rada nie rada będę topiła ze dwie łyżki drobniutkich kosteczek słoniny, żeby dodać o farszu. Poprzednim razem faszerowałam warzywami z serem – owszem było jadalne, ale jednak wolimy mięsny farsz.
Dan,
winiarnia była naprzeciw okrąglaka, przy Mielżyńskiego. Na prawo od Muzeum Instrumentów Muzycznych była dwupoziomowa kawiarnia. I co ciekawe, parter był dla palących a pietro dla niepalących – w latach sześcdziesiatych! Ratuszowa była przy przedłużeniu Paderewskiego czyli na prostopadłej do Muzeum Instrumentów.
Nie było tych lokali zbyt wiele, ale było przytulnie.
Pozdrawiam 🙂
Pyra, miło dowiedzieć się, że nie wszystko przerobiono na McDonalda! Pamiętam jeszcze bar „Kociak” i doskonałe mleczne koktajle, gdzie bywałem częściej. Czy i on się ostał?
Pozdrawiam.
Jagoda, to widocznie bywałem nie w winiarni, a w tej właśnie kawiarni na Starym Rynku! Niestety po latach (wczesne siedemdziesiąte) szczegóły umknęły. A myślałem, że zawsze będę miał żelazną pamięć!
Pozdrawiam.
Dan,
„Kociak” zmienił wystrój, poszerzył kubaturę, ale nadal trzyma się dzielnie o podaje znakomite desery.
Na jakiej uczelni studiowałeś?
i podaje 😉
Jagoda, na UAM – wydział humanistyczny – dokładniej nie zdradzę. 🙂
Dan, Jagoda – no, upieram się przy swoim. Na wprost Okrągłaka była winiarnia Słowiańska, owszem, czesto nawiedzana przez studentów, bo blisko I Coll.Maius i Minus i Iuridicum. Na Starym Rynku była dwupoziomowa (ta przy Muzeum Instrumentów Muzycznych) kawiarnia Literacka (czwartki literackie na piętrze, koncerty kameralne w niedzielne poranki_ a tuż na prawo, już na pld pierzei za narożnikowym antykwariatem, też dwupoziomowa Piwnica Ratuszowa – na parterze typowa kawiarnia – w gotyckich piwnicach winiarnia. Z racji i prywatnych i służbowych, bywałam w tych obiektach często. „Słowiańskiej” unikałam ile mogłam – za dużo luzu, jak na mój gust i kelnerzy podmieniali gatunki wina.
Czy przetrwał Kociak – nie wiem. N a deptaku była jakaś filia; już jej nie ma.
U mnie blady świt, a tu już ruch jak na Marszałkowskiej 😉
Podawajcie swoje przepisy na grzańca, bo nadchodzi pora, kiedy grzaniec naprawdę się przyda.
Za moich czasów (połowa lat 70-tych +) grzańca robiło się z jaboli, bo po pierwsze nie można było tego pić inaczej, a po drugie primo, jak się dostało egri bikaver czy gamzę, szkoda było na grzańca. Nie pamiętam z tamtych lat innych wytrawnych win.
Wrzucało się do grzańca goździki, troszkę gałki, jak była cytryna – też, no i dosmaczało się miodem.
Pyra, prawdopodobnie masz rację! Wszystko można zapomnieć, ale gdzie „zaprawił się” („zaprawiono” ślubnego) ślubny i później nici z nocy poślubnej, to na pewno tego zapomnieć się nie da nigdy! 🙂
Serdecznie pozdrawiam!
Pyra, wszystko się zgadza 😆
I winiarnia „Słowiańska” i kawiarnia „Literacka”, dwupoziomowa i nieco dalej za antykwariatem Piwnica Ratuszowa. Dokładnie tak!
Kociak jest lokalem kultowym. Jedyny lokal z ponad (niezmienioną) 40. letnią lokalizacją i o takim samym profilu:
http://kociak.wartobyc.pl/
oczywiście ulica zmieniła nazwę z Armii Czerwonej na św. Marcin.
Dan,
wydziału humanistycznego nie było. Ale nie zamierzam Cię ciągnąć za język 😉
Był filozoficzno – historyczny, filologiczny. Ja studiowałam na filhiście. Gross zajęć miałam przy Fredry. A stamtąd zaledwie rzut beretem do winiarni „Słowiańskiej” 😆
Jeszcze o „Kociaku”
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,88336,6343768,Bar_Kawowy_Kociak.html
Jagoda – ściślej więc – „mój” był filologiczny (w Collegium Novum).
Pozdrawiam.
Mamy noblistę Mo Yan!
Dan,
jak otworzyli Collegium Novum, to ulokowali tam nasz dziekanat. Wtedy to była elegancja – francja. Dzisiaj, raczej koszmarek. Zimą zimno, latem gorąco. Na szczęście nie muszę tam bywać.
Do „Kociaka” też miałam blisko. Zwłaszcza, że przez jakiś czas mieszkałam dokładnie na skrzyżowaniu Armii Czerwonej i Marcinkowskiego.
Pozdrawiam
Jagoda – a aule to były w większości ciasne klitki, ale z dużymi oknami! 🙂
Miło jednak powspominać!
Pozdrawiam!
Kiedy Wy studiowaliście w Novum, ja zasuwałam o 100 m na płd/wschód – w Klubie Wojsk Lotniczych – środkowe 2 okna nad paradnym wejściem.
Wpływy poznańskie rozszerzają się szeroko. Od pewnego czasu w Gdyni istnieje cukiernia Kandulskiego z Poznania. Jeszcze w niej nie byłam, bo trochę mi nie po drodze, ale obiecałam sobie, że kiedy przyjdzie pora na rogale marcińskie, wybiorę się po nie właśnie do Kandulskiego.
Pyra przymierza się do papryki faszerowanej. A za mną ” chodziła” ta papryka w Bieszczadach. Czy tej potrawy nie powinno być w menu restauracji czy barów ? Powinno, ale nie ma.
Dziś na hali targowej widziałam owoce pigwowca- te małe, a także pigwy – wielkości męskiej pięści. Wiem, że były też w Almie. Ale czy te duże mają takie same właściwości jak małe ? Cena jednakowa -15 albo 18 zł. Ja mam obiecane owoce pigwowca na nalewkę.
Pyra, może nawet mijaliśmy się na ulicach?
Pozdrawiam!
Pyro,
jeśli Klub Wojsk Lotniczych, to w latach 60-70 pewnie ocierałaś się o mojego kuzyna – lotnika. Przeszedł na zasłużoną emeryturę (39 lat zaledwie mając!) w drugiej połowie lat 70-tych. Oni mogli przejść na emeryturę, wylatwaszy 15 lat. Potem Tadzio latał na jakichś kukuruźnikach i opylał pola uprawne (nie wiem, co za uprawy) w Egipcie, co mu się opłaciło, Polservice też na tym nieźle zarobił 👿
Dzisiaj na obiad ziemniaki, kaszanka odsmażana i jeszcze wymyślę coś w formie warzywka, najbardziej pasowałaby mi kiszona kapusta.
O, właśnie! Trzeba zakisić na potrzeby własne!
Wczoraj kupiłam nieznany mi ser – włoski Asiago. Bardzo dobry, tylko nie sposób go splasterować, bo się kruszy.
Krystyno – wbrew pozorom z papryką faszerowaną jest sporo roboty, a że to warzywo objętościowe, niewiele porcji zmieści się na blasze czy głębokiej patelni. Przypuszczam, że byłaby to dość droga potrawa – powyżej tego, co klient może zjeść w tej cenie. Pigwa ma te same właściwości, a jest łatwiejsza w obróbce i smaczniejsza. Musi być tylko potrzymana w domu do czasu, aż zżółknie cała. Pyszne są konfitury (silnie żeluje). Na surowo cierpka.
Grzańce dobra rzecz lecz i niebezpieczna. Przedawkowanie (a o to nietrudno smaczne, ciepłe i prawie jak kompocik) często, gęsto kończy się nóg słabowaniem i niejaką miękkością kolan.
Nie trzeba ganiać 45 pięter w dół, wystarczy szklaneczka, dwie w miłym towarzystwie i najlepiej przy kominku (to dla atmosfery) i już można śpiewać wesoło:
,,,”wata w nogach…”
Gwoli wyjaśnienia: to nie ja zakatarzona lecz Antypody. Z nieba kapie, noce zimne, w dzień nie lepiej. I to wiosną się nazywa?
Placku – niezła gimnastyka. Kupuję. Co do wartości tekstu wypowiadać się nie mogę. Językoznawstwo nie jest mą najlępszą stroną.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Teraz wino na grzańca można też doprawić już gotową mieszanką:
http://www.e-commerce.pl/Kamis-Przyprawa-do-Grzanca,158.html
A potem dodać,co kto lubi-miód,sok,sherry,brandy,cytrusy etc
Zwierzątko drogie,
gdybym miała do wyboru – 45 pieter czy 4,5 (żeby się trzymać odpowiedniej liczby) szklaneczki grzańca, jak myślisz, co bym wybrała? 😉
Dan – pewnie nie raz. Co najmniej 3 razy w tygodniu latałam do Sztabu na Kościuszki i co i rusz do Novum – prof Henrykowski był wtedy doktorantem i prowadził u mnie Klub Filmowy, mnóstwo ludzi wykładało na kursach itp. a dla mnie to była odskocznia i możliwość urwania się z roboty na 2 godziny pt „Idę do Novum, muszę załatwić””.
Alicja – niekoniecznie; bo jeżeli Tadzio latał w WL, to oczywista, oczywistość. Jeżeli jednak w WOPK (Krzesiny np) to już nie; nie bywali u nas. Dwie formacje lotnicze były „po rozwodzie” i każda uważała się za lepszą. Oni, bo prócz latadeł mieli p/lotki i rakiety, a moi – czyste lotnictwo 4 dywizje i oczywiście lepsze maszyny.
Hi, hi Alicjo – ja nie muszę myśleć, ja wiem!
E.
Echidna – a czym się ratują na antypodach kiedy „chmurki i humorki”?
pracom, Pyro, pracom
gdy dni i noce płacom
ja siem zapieram w sobie
i tyram, jak tylko mogiem
E.
Pyro,
Głuszyna. Nie pamiętam już, na jakiej ulicy wtedy mieszkali, ale na osiedlu wojskowym (tam poznałam naszego kosmonautę Hermaszewskiego, sąsiada Tadzia).
Teraz Tadzio, wesoły emeryt, mieszka bardzo centralnie pomiędzy dwoma lotniskami, na Kuźniczej, ale działkę ogrodową ciągle ma na Głuszynie. Działki są blisko lotniska, o ile dobrze pamiętam, daaaaawno tam nie byłam…
Echidno,
tak myślałam, że nie musiałaś myśleć 😉
Echidna, „miękkości kolan” zdarzyło mi się doświadczyć tylko raz. Kiedyś w pewnym klubie w Bydgoszczy poczęstowano mnie koktajlem o nazwie „Niespodzianka”. Byłem przekonany, że nazwa dotyczyła wyglądu, bo koktajl był dość różnorodny w kolorze. Wypiłem. Chciałem wstać. I tu NIESPODZIANKA! Kolana miękkie a głowa działała bez zarzutu! „Perfidne” towarzystwo zaśmiewało się, a ja musiałem swoje odsiedzieć aby przywrócić właściwą „twardość kolan”. 🙂
A o czym tu myśleć, ja się pytam 😉
Wczoraj, do późna, zwijałam. Jutro jedziemy do Błot na Hubertusa i Żaba uruchomiła program zwijania 🙄
Yurku, słuchałam jednym uchem, ale całą duszą 😀
Dan,
a zapytałeś chociaż o skład tej niespodzianki? 😉
Haneczko,
nie przesadzaj z tą skrótowością – co zwijałaś? Chcemy wiedzieć, przynajmniej ja 🙂
Haneczko-wszyscy chcemy wiedzieć 🙂
Alicja – to jednak Tadzio z wrażych szeregów.
Nigdy, przenigdy nie przedawkowałam „ankoholu”. Pilnowałam tego strasznie. Pracując w strugach procentów, lejących się z prawa i z lewa, widząc, jak Jasio Rowiński nie jest w stanie wyjść na scenę i zaśpiewać, jeżeli nie wypił min. pół litra i różne inne takie sprawy oglądając, doszłam do wniosku, że owszem : tak lubię alkohol, że będę go szanowała w najwyższym stopniu.
Hm…to wraża była Głuszyna czy Krzesiny, które nie zachadzały do Klubu?
Ludzie, a co ja mogłam zwijać? Kurczaki zwijałam! Żaba powiedziała, że kreacja stara, ale w nowych dekoracjach 😉 i stanęło na zwijaniu 🙄
Taka podstępna myśl chodzi mi po głowie- przy następnej okoliczności wskrzeszę pieróg Babci Stefy i zobaczę, co będzie 🙂
Mnie zwijanie kojarzy się ze zwijaniem wełny w kłębki – wybacz, haneczko 😉
Wracając do wspomnień zjazdowych i w ogóle do pobytu w Polsce – był to rok nalewek, zdecydowanie!
U Tereski Pomorskiej – nalewki.
U Starej Żaby w poniedziałek, już pozjazdowo – degustacja nalewek (po wiśniówce Starej Żaby – Jerzor dostał w ramach rekompensaty, jako że robił za kierowcę) smród już nie został, ale butelkę z oryginalną nalepką zachowałam 🙂
W Poznaniu Marlena (córka Tadzia) prezentowała swoje nalewki, po których kolana zmiękły nieco…jak to baby, próbowałyśmy w kuchni, która najlepsza i którą podać na stół. Na Dolnym Śląsku także rok nalewkowy gdzie nie zajdziesz, a szczególnie u mojego drugiego ulubionego szwagra, który sam nie pije, ale lubi produkować i znakomicie mu to wychodzi. Moja kuma ze Złotego Stoku – nalewkowa, Stary Gierałtów (kuma z klasy) – nalewkowy. Kuzynki z Ziębic – nalewkowe. Tyle nalewek, ile się napróbowałam w tym roku to rekord świata, ale znakomite były.
Pyro Mileńka – to nie o ilość chodzi lecz o składniki. Jak Dan raczył zauważyć jeden koktail, a „powalił na kolana” (w przenośni rzecz jasna). Osobiście doświadczyłam waty w nogach po niewielkim stakaniku koktailu. I podobnie jak Dan – byłam od głowy po siądźkę. Nogi, a i owszem widziałam lecz czucia w tychże nie miałam. Jedyne lekarstwo – odczekać aż wróci.
Towarzystwo obeznane ze skutkami napitku z lubością i głośnym później rechotem powitali występ debiutantki na tym polu.
E.
No tak; a ja jedyne mieszaniny jakie piłam (i piję) mogę wymienić z marszu – herbata z rumem albo czymś, mazagran, szprycer na białym winie, grzaniec. Koktajli nie ten tego.
Echidna – do łóżka! U Ciebie zbliża się pierwsza w nocy.
Dzien dobry,
W temacie (o dziwo), moja 84-letnia sasiadka dolewa do grzanego wina nalewki tarninowej. Znakomite!
Co do kolan, raz mi sie zdarzylo jak zaserwowano ‚Ognie Moskwy’, czyli szampan ze spirytusem. Rozum dzialal, nogi nie bardzo :).
Kto lubi nowinki w kuchni i jadalni? Proszę bardzo:
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,12652870,Ziemniakom_juz_dziekuja__Nowe
Niebo z moich stron przed chwilą – dzielę sie nim z wami 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4333.JPG
Rany, Jolly 😯
Ale przeżyłaś, to najważniejsze 😉
UFO mnie wzywa – no taki kod wyskoczył i nie o pierwszej, a drugiej w nocy.
Dobranoc
E.
Pyro,
cos nie mogę tego Poznania rozsznureczkować. Za to skutecznie unikam zajęć 🙄
Sznureczek był trochę za krótki 🙂
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,12652870,Ziemniakom_juz_dziekuja__Nowe_menu_w_Concordia_Design.html
Ha!
Zagłosowałam na „To skandal i zamach na poznańskie pyry”!
Jerzor chyba w poprzednim życiu był pyrą, bo uwielbia pyry, ma ich być wielki talerz, a na pyrach cokolwiek.
Co do mnie, uwielbiam frytki, ale robię je tylko zimą – wg. przepisu Blumenthala, podanego przez Helenę, o matko, nie wrzuciłam tego do przepisów, ale nadrobię! Jak nie zapomnę, bo pamięć mam bardzo dobra – krótką! I zawsze w podróży na postoju (stacja benzynowa, knajpki dla posilenia się etc. pobieram frytki. Tradycja!
Ja niewiele na talerz, jak wszystkiego, ale …jarmuż nie zastąpi pyr, jarmuż używam jako warzywko towarzyszące, podobnie z brukwią, a pasternak (całkiem słodkawy), używam do zup.
W życiu bym nie pomyślała, żeby zastąpić nim pyry 😯
Nazwa restauracji iście staropolska. Concordia Design 🙄
Popieram eksperymenty kulinarne, ale juz wyobrażam sobie ceny za to, co na talerzu 😉
Podobnie jak Pyra – nie przepadam za wydziwianiem „artystycznym” na talerzu, zawsze mam podejrzenie, że tym chce się konsumenta zauroczyć, zanim spróbuje potrawy. No ale takie czasy, wszędzie to robią.
Wymysliłam mizerie do tej kaszanki. Przy okazji, przypominam uwagi Bobika względem ogórków 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/Przepisy/12.WARZYWNIE/Walka_z_Ogorkami.html
Alicja, ponieważ koktajl „niespodzianka” podano mi przez plastyków, myślałem naiwny, że oni to tylko kolorami igrają! Kolory miał nadzwyczajne, więc o składzie nawet nie pomyślałem! 🙂
To restauracja i butik w jednym, jak rozumiem.
Ja te dziwactwa kucharskie traktuję tak, jak galerie suoer nowoczesnej sztuki – są i może jakoś zainspirują w przyszłości, a dzisiaj nikt maszkarka do domu nie weźmie – chyba, że do firmowego salonu. W końcu jak świat światem, snobizm wprowadzał nowości w lud boży.
Mnie wystarczy awangarda sprzed I światowej, ewentualnie sp-nia „Ład”
Głos Wielkopolski publikuje listę głosowań posłów wielkopolskich w sprawie aborcji. Wnerwiłam się maksymalnie – jak można być jednocześnie za dwiema różnymi – ba, przeciwstawnymi – projektami? A trafili się tacy. Nikt im nie wytłumaczył poi polsku czego sprawa dotyczy?
To,że akurat w jednej poznańskiej restauracji nie podają pyr,to według mnie nie jest koniec świata.W większości pozostałych podają.Jest nawet taka,która tylko ziemniakami karmi i tam koniecznie trzeba kiedyś zaprosić Jerzora 🙂
http://www.pyrabar.pl/menu.pdf
Natomiast bardzo podoba mi się pomysł upowszechniania zapomnianych jarzyn.
Sama chętnie spróbowałabym brukwi czy pasternaku,bo nigdy nie spotkałam ich na mojej drodze,a może dobre i warto? Co do pomysłu na nazwę restauracji „Concordia design”to rzeczywiście trochę dziwaczny.
Haneczko-na czym polega pieróg Babci Stefy?
Oj,zazdroszczam Wam tego Hubertusa u Żaby.Wiem,że Inka też będzie 🙂
Danuśka – wcale nie o pyry chodzi. Osobiście jem ich mniej, niż przeciętny Belg, Francuz czy Niemiec. Chodzi o dziwactwa na talerzu. Brukiew znam i jadam; jarmuż też, pasternak też jadłam i specjalnie nie polubiłam, jak wszystkich słodkawych warzyw. Kiedy jeszcze nie sadzono ziemniaków, pasternak był często podawany do sosów. Moja babka Waleria kładła jeden korzeń do rosołu = razem z włoszczyzną. On wygląda jak bardzo duża pietrucha.
A ostatnio widzę same pietruchy giganty i podejrzewam, że to pasternak 🙁
Nie wiem jednak skąd się wzięło powiedzenie: figa z makiem z pasternakiem?
Póki co gotuję eksperymentalną zupę z pomarańczowych-czerwonych warzyw:
czerwona soczewica,pomidor,marchewka i papryka.Skoro było pod ręką,to będzie jesienna zupa.Doprawimy przyprawami w podobnych kolorach 🙂
Danuśka – taka jesienna zupa jest b.dobra, kiedy się w niej rozpuści jedną – dwie kostki kremowego serka topionego.
Danuśka – zapomniałam o Twoim pytaniu. Pasternak z figami i masą makową był eleganckim deserem wigilijnym w XVII – XVIII w.
Moja Mama wzdraga się na słowo „brukiew”, bo sie tym przejadła (z musu) w czasie wojny. Ja natomiast lubię, zwłaszcza sałatkę – zetrzeć na tarce (duże otwory) i dodać trochę tak samo startej marchwi oraz jabłko, jak jest pod ręką. Niczym nie dosmaczam, dla mnie to pyszne samo wsię 😉
Małgosiu,
pietruchy giganty mogą być pasternakiem. U mnie w sklepie Za Rogiem jak widzę pietruche z natką (bywa), to wiem, że to pietrucha. Na ogół bywa pasternak, zwłaszcza w supermarketach.
No właśnie Alicjo, tylko, że jest to sprzedawane jako pietruszka i to mnie denerwuje.
Pyro-dzięki za odpowiedź w sprawie pasternaku i okoliczności.
A co do zupy,to serek też znalazł w lodówce,zatem dorzuciłam 🙂
Te dwie rośliny – pietruszka i pasternak, mają nawet podobną w pokroju nać – tylko pietruszka jest żywo zielona i delikatna, a pasternak ma nać szarawo – zieloną i na dość masywnych pędach. Twarde diabelstwo. I nie pachnie, jak pachnieć powinno.
znalazł się…
Wpadł Roger z pustym garnkiem. Teraz by się przydał sążnisty rosół, w chińskim supermarkecie w Toronto kupiłam super-cieniutki makaron w sam raz do rosołu! Zakupiłam tam też ryżowy papier na różne zawijasy kulinarne, o grzybach już pisałam, no i takie dziwactwo, co to jeszcze nie bardzo wiem, co z tym zrobię, te są suszone i w suszu mają wielkość przeciętnego jabłka:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Sopl%C3%B3wka_je%C5%BCowata
Czego ci Chińczycy nie mają 🙄
Następnym razem porobię zdjęcia z tego supermarketu, tym razem w pospiechu i po konkretne zakupy, tylko Maciek skręcił tu i ówdzie, żeby mi pokazać ciekawostki przyrodnicze.
A propos zupy pomidorowej, zawsze kojarzy mi się (i robię) z ryżem.
Jerzor nie cierpi lanych klusek (cierpiał u mojej Mamy, dla której to był najprostszy dodatek do rosołu), zacierek oraz zupy owocowej.
Podobno nie cierpiał koperku, ale zdaje się, że bardzo dawno o tym zapomniał 😉
Ziemniaki bez koperku… 🙄
Jesteśmy już w Krakowie. Od jutra dalsze spotkania sentymentalne a zaczynam rano od pogrzebu…
No cóż, czas pędzi nieubłaganie. Dalej mamy w planie Wiedeń, Strasbourg i Berlin, gdzie umówiliśmy się z Dorotolem. Niestety Ogonek będzie latał w Brazylii. Dalej jestem w niezgodzie z Picasą i reportaże zdjęciowe są niemożliwe.
Cichalu – uściskaj Pawła ode mnie.
Jutro, wszystko jutro. Pan mąż zawalił nas jarzębiną 🙄
Haneczko – ile masz tej jarzębiny? Wystarczy dla Żaby?
Pyro, zrobię to z największą przyjemnoscią! Wczoraj jadąc z Sandomierza wstąpiliśmy na obiad do jakiejś Karczmy Sarmackiej. Zamówiłem golonkę. To był mój błąd. Rozpuszczony doskonałością Twojej, tej (niby w piwie) nie mogłem przełknąć. Kubki smakowe mają za dobrą pamięć.
Cichalu – dobra golonka jedzona z rzadka i w przyjemnym towarzystwie, z pewnością zdrowiu nie szkodzi.
Cichal,
pozdrów Pawła od nas tyż! Jeszcze żeś się nie rozpuknął od tych wszystkich dobrości? 😯
Pozdrowienia dla Ewy!
Niedoczytalem, przewinalem najwyzej, ale tak jest, jak jest.
Z punktu widzenia germanskiej frakcji wnosze do wpisu, ze tu zna sie zaostrzona wersje tego trunku ktora sie nazywa: Feuerzangenbowle.
Brzmi to groznie, bo tam ogien i kleszcze, obok bowle i jest nim rzeczywiscie. Rzecz w tym, ze przepis na dodatki jest drugorzedny, ale istotna jest procedura. Tam, nad podgrzewanym kociolkiem kladzie sie kladke, a na niej glowe cukru i ta polewa sie rumem tak wysokoprocentowym, aby ten palil sie jakis czas, topil cukier, ktory wtedy opada do kociolka. Sam rum, ktory tez sie przelewa przez glowe cukru i spada do kociolka, nadaje w sumie zmienny przez caly wieczor smak tego napoju, ktory bywa czasem niezapomniany przez reszte zyci – jezeli ten i ow delikwent byl nieostrozny.
Dobrej nocy
Chłe chłe… 😉
Pyro, DZIĘKUJĘ! Napisałam e-mail.
Ewo – odpisałam,.
Żegnam się do jutra.
http://www.polityka.pl/galerie/1523065,12,andrzej-mleczko—galeria-rysunkow-2012-r.read
O…też to podejrzewam 😉
http://www.polityka.pl/galerie/1523065,19,andrzej-mleczko—galeria-rysunkow-2012-r.read
Krakowskim targiem… 😉
http://www.polityka.pl/galerie/1523065,29,andrzej-mleczko—galeria-rysunkow-2012-r.read
Idę z książką wiadomo gdzie.
Na dobranoc – nie ma się czego bać…
http://www.youtube.com/watch?v=9x4C5YLBxtU&feature=related