Kolorowe i smaczne obrazki
Niedawno pisałem o pewnym zniechęceniu, które mnie ogarnia na myśl o wyprawie do restauracji. Wśród głosów polemicznych zamieszczonych pod tym tekstem były takie o wielu korzyściach wynoszonych z jedzenia w mieście a nie w domu. Oto można podejrzeć jak zawodowi kucharze dekorują swoje dania, albo zainspirować się nieznanym dotąd przepisem, lub nawiązać znajomość z sympatycznymi sąsiadami (ten ostatni argument dotyczył restauracji funkcjonujących na południu Europy) itd., itp.
Nie przekonało mnie to zupełnie. Profesjonaliści dekorują swoje dania zbyt wymyślnie jak na mój gust. I prawdę mówiąc robią to na jedno kopyto. Nieznane przepisy wolę zdobywać inna drogą: od przyjaciół, znajomych, z książek, filmów. Znajomości wolę nawiązywać też w innym miejscu niż restauracja. Nie często bowiem mam szczęście usiąść obok kogoś interesującego. I rzeczywiście znacznie częściej bywa to we Włoszech, Francji lub Hiszpanii niż na naszej mazowieckiej równinie.
Aby jednak nie malkontencić nadmiernie (to wpływ nadchodzącej kłusem deszczowej jesieni) resztę miejsca poświęconego na dzisiejszy felieton zajmą zdjęcia. Będą to różne dania robione i podawane w moim domu. Mnie się podobają, bo są kolorowe i wzbudzające apetyt. Goście zaś chwalili je także za smak. A wiem, że większość z blogowych przyjaciół też potrafi (i to jeszcze piękniej) zastawić stół tak, że wszystkim ślinka leci. Tylko niezbyt często to pokazują publicznie. Może więc dziś…
Deska serów
Foie gras z rodzynkami i świeżymi figami
Pieczona papryka z sardelami (anchois)
Sałata z wędzonym karpiem i pstrągiem oraz truskawkami
Ciasto wg. przepisu ze Stawiska ( dom Iwaszkiewicza)
Jaja poszetowane czyli w koszulkach
Jaja z kawiorem
Karczochy
Chyba już wystarczy tego dobrego. Jestem głodny. Pędzę do kuchni przygotować śniadanie.
Komentarze
Mogę sie poczęstować jajeczkiem z kawiorem? No…to sie częstuje wirtualnie, skoro inaczej nie mogę.
Kurka siwa…u mnie środek nocy, ale zerknełam i też pędzę do kuchni po cokolwiek na przegryzkę, bo zgłodniałam! Anchois zjadłam bez papryki pieczonej przedwczoraj, ale nic straconego, nadrobię innym razem z papryką pieczoną, wygląda znakomicie i dobrze mi się kojarzy. U mnie nie ma amatorów na anchois, a ja uwielbiam! No i dobrze – to wszystko moje, moje, moje!
Dobranoc i dzień dobry 🙂
Też myślę o śniadaniu. Może jajka moletki i sałatka z pomidorów? A może kromka chleba z marmoladą malinową? Jak dotąd wypiłam herbatę (kawa odstawiona w tym tygodniu, bo źle komponuje się z lekami). Dziecko już poleciało do pracy, a jest w takim samym stanie, jak w poniedziałek, kiedy dostała zwolnienie. To wszystko „wina” psa, że nie możemy wyleźć z zarazy. Gorączka, nie gorączka trzeba z psem wychodzić kilka razy dziennie.
Sądząc z fotografii każdy komentator z naszego blogu potrafi pięknie podać jedzenie. Torty zdobione przez Nemo żywymi kwiatami, przez Żabę lukrami i cytrusami, przepiękny tort Barbary pamiętam, stoły okolicznościowe u Danuśki, półmiski Gospodarza, dekoracje Sławka paryskiego, śniadania YYC – to tylko to, co w tej chwili przychodzi mi do głowy. Po prostu lubimy jeść i lubimy karmić przyjaciół. Życie bywa piękne (a przynajmniej mało dokuczliwe).
oczywiscie, w domu smakuje znacznie lepiej nawet jesli mietus nie wygladal imponujaco zanim trafil do galarety
natomiast knajpiane obrazki sa urocze, daja sporo powodow do smiacia. w jednym rogu gwiazdeczka wrzeszczy dajac wskazowki przez telefon opiekunce do dziecka. z boku para czarujacych siedemdziesiolatkow trzymajacych sie za raczki. obok przy osmioosobowym stole zebrana cala generacja rodziny. bachor w wieku okolo siedmiu lat wierci w nosie i z jego glebin wydobyty skarb formuuje w ksztalt kulki, ktora to celnie trafia kelnera. mamusie, pomimo niklowych okularow czyni wszystko jakby nie dostrzegala bachora talentu w recyclingu.
wystarczy na dzien dobry
Dzień dobry 🙂
Jeśli Alicja zostawiła choć jedno jaje, to zaraz go nie będzie 😉 Natychmiast zgłodniałam od widoków. Moje pracowe śniadanie: chleb dyniowy z serem i szynką, pomidory, papryka, sałata. A potem skubnę jeszcze coś z obrazków 😉
A wiecie,że mam jedną koleżankę nie lubiącą jajek w żadnej postaci.
Podczas śniadania wielkanocnego nie ma łatwego życia 😉
A gdzie nam przepadła Asia?Dawno nie było Jej ciekawych archiwaliów.
Czy Zgaga znowu zalatana ?
Miłego dnia mimo jesiennej pogody !
Rozpisałem się na darmo, bo Łotr wszystko pożera. Po 5 próbach dałem spokój
Co tam mgło być takiego?
Ciekawe, co napisałem, że Łotr pożarł.
Mnie widok tych potraw ślinki nie napędza, a to za przyczyną przeziębienia. Za często tu zaglądałem i musiałem coś złapać od Pyry. A jeszcze wczoraj po południu byliśmy na wykwintnym obiedzie w Gdańsku. Moje Panie wzięły po devolaillu, a ja dwie porcje placków ziemniaczanych ze śmietaną i cukrem bez cukru. Brzmi to paradoksalnie, ale tak było. W menu były ze śmietaną i cukrem, a ja poprosiłem bez tego cukru.
Wszystko było bardzo smaczne i przede wszystkim bardzo świeże. Łącznie z tłuszczem, na którym smażono placki. Do devolailla mizeria na gęstej kwaśnej śmietanie i tarta marchewka z chrzanem. Gdzie tak dobrze karmią? W Gdańsku w barze na piętrze w hali targowej. Niewiarygodne ale prawdziwe. Zaprowadziła nas tam Córeńka, która znała to miejsce. Razem z piciem kosztowało 50 zł za trzy osoby.
Na de volaille trzeba było czekać ponad 15 minut, bo tyle trwało przygotowanie. Nie był to kotlet odgrzewany w mikrofalówce, jak to spotyka się w wielu barach. Masełko w środku pachnące i smakowite, pewnie od właściwego dostawcy z tej samej hali.
Łotr nieustępliwy. Dalej był opis spektaklu w Teatrze Wybrzeże. Przekształcałem wiele razy, ale wszystko na darmo
Nie lubić jajek w żadnej postaci, to coś dla mnie bliskiego i dalekiego. Bliskiego, ponieważ długo nie jadałem jajek w żadnej postaci, w której jajka są głównym składnikiem. Ale w ciastach i innych deserach jajka mi nie przeszkadzały absolutnie. Nadal nie zjem jajka na mięko czy w szklance, a nawet sadzonego. Jednak na twardo z dodatkami (majonez, kawior, sos tatarski), w postaci jajecznicy czy omletu – bez problemu. Przyczyny dziecięcego jajowstrętu były całkowicie obiektywnie uzasadnione.
No i wreszcie w rodzinnym Krakowie. Najpierw się Nim nasycimy, potem odczytam do tyłu a następnie, jeśli wygram bój z Picasą, dam reportaż zdjęciowy ze stołów i miejscowości.
O, a już myślałam, że Cichal odprawia pokutę częstochowską i ma zakaz internetowy.
Placki ziemniaczane będę dzisiaj smażyła osobiście; nikt mnie nie wyręczy z tarcia imienniczek.
Stanisławie, absolutnie nie przyznaję się do podrzucania Tobie zarazy. Nie wykluczam jednak, że gdyby to było możliwe, to tam i owam podesłałabym ociupinkę.
Pyro, chciałem coś odpowiedzieć, ale Łotr nie puszcza. Nie mam już do niego cierpliwości
Stanisławie – a może było coś o od – p – o r – n – o -ści?
Dzien dobry,
Ciesze sie Pyro, ze druga przesylka nie zaginela!
Jolinek bawi niemal dokladnie (trzy kilometry) od lasow gdzie borowili zbieralam.
Borowiki nie borowili…
Było. Napisałem, że posądzanie Ciebie o podrzucenie zarazy było tylko żartem. Dodałem, że naukowiec mógłby tłumaczyć, że przejąłem się do tego stopnia Twymi dolegliwościami, że doprowadziło to do obniżenia mojej od… i tak dalej. Jeszcze dodałem, że wielu naukowców tak tworzy absurdalne teorie szermując tym, co ewentualnie możliwe zamiast tym, co udowodnione.
Jolly R. – jak tam Odsas po otwarciu sezonu? I pytanie ciekawskiej – gotujesz polską kuchnię? Czy angielską?
Po pierwsze primo – dzisiaj jest światowy Dzień Uśmiechu; i na ten temat
po drugie primo – księża w Poznaniu zaczynają akcję zwalczania nocnych klubów i prezerwatyw. Czy już wszyscy uśmiechnięci?
Od kilku dni próbuję przekazać jakiś komentarz. Bez skutku!
Dan – Word Press korzysta z programu amerykańskiego „na żywca” – bez adaptacji do j. polskiego. Dlatego automatycznie kasuje wszystkie teksty, które mają litery a – s -s (np nazwisko red Daniela P.), słowa zawierające sekwencję p – o – r – n -o i poczciwy narząd męski „tenis” (proszę zmienić „t” na „p” – innej rady nie ma)
Rozumiem, że poznańscy księża spowiadając zwracają uwagę na omijanie nocnych klubów, w których kwitnie handel narkotykami i wolna miłość. Jeżeli penitencjariusz da się przekonać, przestanie tam chodzić, a nocne kluby upadną. Indywidualne przypadki spowiadających się zakończa się szczęśliwie. Jednak handel narkotykami i wolna miłość na tym nie ucierpią, bo szukający zawsze znajdzie to, na czym mu zależy.
Prezerwatyw radziłbym nie zwalczać.
Stanisławie – katecheci poznańscy ostatnio wielce się ożywili. W szkołach rozwieszali plakaty i dawali ulotki (kuratorium zabroniło) w których wymieniali zagrożenia duchowe, sekty (w tym niemal wszystkie wyznania azjatyckie) zielonych, anarchistów i wszystkich odmieńców. Jest to chyba związane z gospodarzem archidiecezji abp Gądeckim – poprzednio kierował watykańską kongregacją wychowania młodzieży katolickiej. Trochę smutne, że żacy dworują sobie i wzywają egzorcystów na Ostrów Tumski.
Dan,
pewnie też masz jakieś słowo w tekście, którego łoter press nie toleruje.
Oprócz wskazanego przez Pyrę (wyżej) może też być słowo, w którym jest zbitka a-s-s, innych słów niechętnie widzianych przez łotra nie pamiętam, może byśmy zrobili listę? Łotr przepuści, tylko trzeba je rozbić myślnikami.
U mnie pada, ale kolory – rany! Znowu inne niż wczoraj i nawet jak pada, jest pięknie, więc machnęłam wczorajszy klonik, dzisiaj juz bardziej ognisty, niż w czoraj. Długi weekend, więc nawet jeśli ma się ochłodzić (już to czuć), to i tak będzie pięknie. To niesamowite, ale nawet w deszczu ma się wrażenie, że jest słonecznie 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_4290.JPG
Pyro,
Odsas zaczal treningi we wrzesniu, pierwszy mecz w niedziele za tydzien.
Kuchnia kroluje miedzynarodowa
– polska – pierogi, placki ziemniaczane, rolady, zrazy, kapusta kiszona, barszcz, bigos
– angielska – glownie w postaci obiadu tradycyjnego angielskiego z puddingami z Yorkshire, pieczonymi w piekarniku ziemniakami, pieczenia wolowa lub jagnieca, warzywami, ropucha w norze dla odsasa :), paszteciki
– grecka, jako ze maz spedzil trzy lata na Cyprze i byl bez mala wychowany przez grecka rodzine najlepszego przyjaciela – avgolemono, kleftiko, yuovetsi, spinakopitas, sheftalia, salaty, oliwki,
– wloska – makarony we wszelakiej postaci,
– chinska
– hinduska
Czyli jestem jak jednoosobowe Kolko Gospodyn Wiejskich – wszechstronnie utalentowana :)!
Jeżeli były ulotki lub plakaty nawołujące do bojkotu nocnych klubów, byłoby to działanie przeciw prawu. Mają prawo działać, jezeli nie przekraczają granic wyznaczonych przez prawo. Osobiście boleję nad zjawiskiem tzw. clubbingu polegającego na spędzanie weekendu w klubie korzystając z oferowanych tam prochów, alkoholu i seksu dostępnego bez ograniczeń, bo chłopcy i dziewczęta szukają tam tych samych wrażeń. Ale jest to wolny wybór. Księża czasem zapominają, że wolny wybór pochodzi od Boga i nie ma sensu próbować go ograniczać.
Pyra, Alicja – dziękuję za wskazówki. Nie mam jednak cierpliwości. Aby aż tak „cedzić” słowa jestem za spontaniczny. Pozdrawiam serdecznie.
Stanisławie – prawo jest przekraczanie wielokrotnie bo i szkalowanie innych wyznań i poglądów. A jakbym się z Tobą nie zgadzała w kwestii najgłupszej, współczesnej rozrywki, to nie da się w dzisiejszym otoczeniu cywilizacyjnym, wychować człowieka z pocz. XXw. A taki jest zamiar artykułowany. Sami sobie szkodzą i ośmieszają instytucję.
Okazało się, że do tarcia ziemniaków nie bardzo się nadaję; Pyra na złom i na przetop, a nie pyry trzeć. To wrzuciłam na oliwę pocięty filet kurzy, resztkę pieczarek z lodówki, 1 czerwoną cebulę, 1 spory ząbek czosnku grubo posiekany, paczkę warzyw na patelnię, zioła prowansalskie, sos chili – kapeczki ze trzy, sól i pieprz i kwadrans mieszania. Młodej smakowało. Ja dzisiaj tego nie jem, nie mam chęci
Gospodarz pisze, że „Profesjonaliści dekorują swoje dania zbyt wymyślnie jak na mój gust.” A mnie najbardziej odrzuca, gdy widzę w TV jak kucharz układa to SWOIMI GOŁYMI ŁAPAMI na „MOIM” talerzu!
Pozdrawiam.
Dan, czy Ty robisz wszystko w kuchni w rękawiczkach?
Dan,
my wszyscy jesteśmy raczej spontaniczni – tylko nauczyliśmy się uważać na te zbitki.
Jolly,
się zapisuję do Twojego Koła Gospodyń Wiejskich, bardzo mi pasuje 😉
Tak a propos, moja Mama za mojego dzieciństwa uczęszczała na kursy kulinarne takiego kółka, a ja razem z nią (11-12 lat miałam wtedy). Towarzyszyłam Mamie, bo z naszych Bartnik do wsi było ok. 1.5 km, a wracało się wieczorem, więc żeby było raźniej i Mama nie szła sama.
Innych smarkatych oprócz mnie tam nie było – nie powiem, żebym się nudziła tymi 2-godzinnymi zajęciami raz w tygodniu. Do dzisiaj pamietam niektóre lekcje, to nie były wykłady, tylko zawsze lekcje praktyczne, pani prowadząca zawsze zapowiadała, jakie składniki przynieść na następne zajęcia. Dla mnie rewelacją był barszcz ukraiński – wiadomo, każdy robi i tak inaczej, a w naszej wsi oprócz nas („centralskie gołębiarze”) mieszkali przybysze ze wschodu, głównie z Ukrainy.
Wracając ze szkoły, wstępowałam po drodze po mleko do państwa D. (to już wspominałam wielokrotnie) – tam mnie nie wypuszczano bez posiłku, zresztą, gdziekolwiek się zachodziło, karmili. A człowiek młody, to głodny! Pani Janina robiła pyszny barszcz, ale inny od tego „lekcyjnego”. Jej barszcz ukraiński też nie do pobicia. No i lat temu…ileś tam, jestem w Polsce, Jedziemy z Tatą na objazd starych miejsc, bez zapowiedzi wstępujemy do państwa D. w południowej porze. I co na stole – barszcz ukraiński! Jak na zamówienie! Jeszcze tylko by *parki* (kluski drożdżowe na parze gotowane) z sokiem malinowym dodać – i byłoby jak za dawnych lat, po drodze ze szkoły…
Dan – był kiedyś taki film na Discovery – w Izraelu robiono jakąś galę z okazji (?). Zaproszono kilkunastu kucharzy z renomą międzynarodową i każdy z nich (z zespołem) przygotowywał jedną potrawę i jedną przystawkę albo deser dla 2500 osób. Trudność była wielka z powodu wymogów koszerności. Panowie deliberowali czym zastąpić bitą śmietanę. Nie w śmietanie jednak rzecz. Otóż nikt, absolutnie nikt w tych ekstra kuchniach nie miał rękawiczek na ręku. Kolorowe cudeńka na chlebowym albo deserowym podkładzie układano seryjnie gołymi rękami . Gospodarz tłumaczył, że chodzi o wyczucie i precyzję. Potem każda, gotowa wielka taca przykrywana była folią i lądowała w lodówce. Robili to 3 dni. Hm, o wielkiej świeżości mowy być chyba nie mogło?
Telewizyjny talerz to telewizyjny, nie przesadzaj, Dan, to nie Twój osobisty 😉
MałgosiaW – ależ nie, nie wszystko! W kuchni przebywam też raczej mało. Na talerze jednak nie nakładam gołą łapą.
Pozdrawiam.
Alicja – telewizyjny talerz oczywiście nie mój w dosłownym sensie. Moja wyobraźnia widać jest inna. Tak już mam!
Pyra – zgadzam się z tym co opisałaś. Jednak każdy z nas ma inny stopień wrażliwości.
Pozdrawiam.
Alicjo,
Ja sie chcialam do tutejszego Kolka zapisac (WI – Women Institute),
Ale niestety najblizsze jest okolo 40 kilometrow ode mnie, spotkania w srode wieczorem, w domu bym byla kolo polnocy :(.
Witam, jak by w kuchni dwie osoby to tylko w takich.
http://www.weltbild.pl/pub/mm/img/220/731216.jpg
Która z pań chciała by być tak witana?
http://dcs-193-111-38-247.atmcdn.pl/scale/o2/tvn/web-content/m/p1/i/a9078e8653368c9c291ae2f8b74012e7/470be3f2-0ead-11e2-ba40-0025b511229e.jpg?type=1&quality=90&srcmode=3&srcx=1/2&srcy=0/1&srcw=640&srch=360&dstw=640&dsth=360
No, nie przez tego pana, yurek!
To już zanikający zwyczaj – mnie nigdy nie przeszkadzał, bo staram się mieć czyste dłonie, nie tylko w kuchni!
A zresztą…czemu nie? 😉
http://www.youtube.com/watch?v=hdQwbt21krk
Inna wersja, chociaż nie do pobicia jest Mieczysław Fogg!!
http://www.youtube.com/watch?v=avQQ28j63vI&feature=watch_response
Czekam na moją pakę z książkami z Polski, bo między innymi zakupiłam „Gustaw i ja”, wspominki Magdaleny Zawadzkiej. W ogóle nakupiłam sporo auto- i biografii, mało powieści, kilka zaledwie.
Alicja mię z ust wyjęła odpowiedź na yurkowe pytanie.
Nie mam nic przeciwko,ale proszę o inny model szarmanckiego pana 😉
Dzien dobry,
Ostatnia „Angora” zamiescila artykul „Kapitan kapitanow” o kapitanie Konstantym Maciejewiczu, jego pracy na Darze Pomorza i zaslugach dla polskiej zeglugi. Bardzo ciekawe, zwlaszcza dla Alicji i innych blogowych wilkow morskich.
Nowy – mam. Przecież „Znaczy kapitanem” się kiedyś mówiło. Piękna postać.
Tez znam oczywiscie, ale to wspomnienie wydalo się sympatyvzne i cenne w natłoku siekaniny jaka karmi nas codziennosc
Oh! Znowu tematyka zajmujaca, a ja tu w południe jeszcze w szlafroku (za 4 godziny wyjeżdżam, opłaca się ubierać, żeby przed wyjazdem się przebierać? Tym bardziej, że robię pranie).
Znaczy kapitan – książka Olgierda Borcharda, którą czytałam sto lat temu. Jest i żaglowiec…
http://www.marinetraffic.com/ais/showallphotos.aspx?mmsi=261020790
Słucham.
http://fm.tuba.pl/artysta/Trini+Lopez
przyczyna zatrucia pokarmowego ostatniego tygodnia w niemczech wschodnich
(12 tys. osob) okazal sie byc kompot truskawkowy caterera.
Sorry – dla porządku:
– Znaczy Kapitan = kpt. ż.w. Mamert Stankiewicz opisany przez innego kapitana ż.w. Karola Olgierda Borchardta w książce pod tym tytułem
– Kapitan Kapitanów – kpt. ż.w. Konstanty Maciejewicz zwany Macajem, również opisywany przez Borchardta.
Nisia – święta racja, ale ja kocham książki Borchardta i kapitanów i tamte anegdoty. Nawet kiedy coś pokręcę, to sedno pozostaje.
No to wspaniałego weekendu wszystkim, zabieram torrrrbę i lecę!
Baw się dobrze, Alicjo
Pyro,
wrócę do twoich niedoszłych placków ziemniaczanych. Czy do elektrycznej maszynki do mielenia masz także końcówki do tarcia warzyw ? Jeśli tak, to tej z najmniejszymi otworami można użyć do tarcia ziemniaków. Ona wprawdzie nie uciera aż tak drobno jak tarka ręczna, ale po usmażeniu masy, nie wyczuwa się tego. A nawet gdyby delikatne podniebienie wyczuło różnicę, to i tak warto . Ja także bardzo nie lubię trzeć ręcznie i przy większej ilości ziemniaków korzystam z maszynki. Jeżeli zaś nie masz tych końcówek, to zdaje się że można je dokupić, o czym wspominała niedawno Żaba. Tej samej końcówki użyłam z bardzo dobrym skutkiem do zmielenia orzechów. Przecież nie możesz zrezygnować z placków ziemniaczanych. Bycie Pyrą zobowiązuje. 🙂
Podobno na południu Polski jest wysyp grzybów. Znajomy wrócił właśnie z taką wiadomością z Dolnego Śląska. A u nas na północy pada i mocno wieje. A ja zamierzałam jutro rano zajrzeć do okolicznych lasów. Może i u nas coś rośnie. Zobaczymy, jaka jutro będzie pogoda,
W tym problem, Krystyno, że nie mam tych tarcz do warzyw. Zresztą wydaje się, że normalnie kiedy jestem zdrowa, utarcie 6 dużych ziemniaków nie sprawia wielkiego kłopotu. To ta zaraza wypruła ze mnie siły. Mam nadzieję, że w przyszłym tygodniu będę już sprawniejsza i placki zamiast za mną „chodzić” będą grzecznie leżały na talerzu. Na spacer możesz iść ale grzybów chyba nie znajdziesz. Jakoś nie możemy doczekać wysypu w tym roku. Ryba była w Bornym Sulinowie i znalazła 3 kozaczki, to wszystko.
Uprzejmie zawiadamiam wszystkich ewentualnych, że ja gołą łapą 😎
Haneczko ja w kaloszach.
http://fm.tuba.pl/artysta/Paul+Anka
Dzień dobry – mglisto na razie. Dziecko jeszcze śpi, pies przyszedł się rozejrzeć – słonka nie ma, nikt niczego nie je, nikt się nie szykuje do wyjścia – nieciekawie. Wlazł do Hiltona i śpi.
Witajcie,
Mój laptop poważnie zastrajkował, a pacyfikacja drania przy pomocy (niestety) format C: i przywrócenie go do życia zabrały nam trochę czasu.
W każdym razie, Stary Bar wzięty:
http://www.eryniag.eu/7444
Stary Bar: https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/StaryBar?noredirect=1#5795901963087241234
Petrovac i Sveti Stefan:
https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/PetrovacNaMoruISvetiStefan
Chłoniemy Kraków. Ależ w tym mieście się dzieje.
Na trwającym właśnie na Małym Rynku Festiwalu Dobrego Wojaka Szwejka, który ma charakter piwno-historyczny, można kupić najróżniejsze rodzaje lokalnych piw oraz wędliny np. z Litwy i Podhala, oryginalne sery włoskie, wędzone ryby. Są też kuchnie polowe, zupy gulaszowe i knedle. W sobotę ulicą Grodzką i Rynkiem ok. godz. 14 przemaszeruje oddział orkiestry straży pożarnej i Towarzystwa Szwejkowskiego z Przemyśla. Pojawi się też 13. Pułk Piechoty „Krakowskie Dzieci”. Na Małym Rynku będą przedstawienia teatru Fredreum z Przemyśla oraz konkurs palenia fajki.
„Piotr Pietrzyk zauważa, że z roku na rok na imprezy pod hasłem wydłużania przyjemnych chwil przychodzi coraz więcej osób. Festiwal zaczyna też pączkować na inne miasta. – W tym roku robiliśmy we Wrocławiu pierwszą edycję Dni Węgrzyna. Na razie tylko w ratuszu, ale w przyszłym roku chcemy wyjść na otwartą przestrzeń, może na Rynek – planuje Pietrzyk, zdradzając, że regularne spotkania Klubu Leniwca odbywają się też w Warszawie. – To nasza działalność misyjna – żartuje.”
Ciężko spowalniać bez dobrego jedzenia i picia
Czy sam ma receptę na spowalnianie czasu? – Ciężko spowalniać czas bez dobrego jedzenia i picia. Dobrze jest łączyć przyjazną atmosferę przy stole z umiarkowanym ruchem na świeżym powietrzu. Trzeba rozciągać przyjemne chwile i skracać nieprzyjemne, które zdarzają się nawet w życiu krakowian. Można też przedłużać weekendy – radzi Pietrzyk, zauważając, że podczas tegotygodniowego kiermaszu na Małym Rynku tłumy były już w czwartek wieczór.
W tym roku do Festiwalu Spowalniania Czasu dojdą kolejne imprezy, np. HalloWine. – Podczas strasznego kiermaszu spotkają się tradycje Zachodu i Wschodu. Obok wyszczerbionej dyni będą nasze swojskie straszydła: rusałki, utopce, latawce. Wystawcy też będą poprzebierani – zapowiada Piotr Pietrzyk, zapraszając też na serowy kiermasz Tour de Fromage i grudniową Gwiazdkę Leniwców.
Hajże, nie tyle na Soplicę, co na Mały Rynek a potem na Duży!
Cichalu – ładnie to naśladować Gospodarza? Tak, czy owak materiał ciekawy i Kraków ciekawy.
U Pyr dzisiaj będzie leczo a’la polonaise w ilościach hurtowych. Możemy kogoś podkarmić.
Ewo-oprócz oglądania zdjęć,którymi z nami się dzielisz bardzo lubię czytać Twoje relacje z podróży.To naprawdę fascynująca lektura.Dzięki 🙂
Cichal-baw się dobrze w Twoim Kochanym Krakowie !
My z Osobistym Wędkarzem dzisiaj na dwóch przyczółkach: onże na nadbużańskich włościach dogląda remontu domku ogrodnika,a ja na placówce ursynowskiej.Po udanych, warzywno-owocowych zakupach na naszym wspaniałym bazarze „Na Dołku” stoję przy garnkach i smażę,gotuję,doprawiam i dosmaczam.Słucham mojej ulubionej „Trójki”,
a był wywiad z Anną Marią Jopek,analiza sytuacji na granicy syryjsko-tureckiej oraz
relacja z powyborczej Gruzji.W sumie dochodzę do wniosku,że im więcej gotowania,tym bardziej człowiek na bieżąco z tym co się dzieje na świecie 😉
Oczywiście pod warunkiem,że mamy włączone sensowne radio w kuchni 🙂
Jutro przewidziane drobne przyjątko ze starymi przyjaciółkami jeszcze z ławy szkolnej.
Podam między innymi”malarskie cukinie Magdy”,bo to naprawdę smaczne i pięknie wyglądające danie.Teraz idę miksować zupę rybną,też na jutro.Zjazdowicze warszawscy ją znają,bo była serwowana podczas zjazdu nadbużańskiego.
Donoszę,że grzyby jednak gdzieś musza rosnąć.Na naszym bazarze koźlaki w cenie
22-25zł/kg,a bardzo dorodne prawdziwki po 55zł/kg.Były też niedobitki kurek i nawet rydze,
ale bardzo niewiele.
Dziękuję Danusiu! Obyś była dobrym prorokiem
Pyro, stara,m się naśladować lepszych, ale tutaj nie kumam…
Startujemy na Festiwal Szwejkowski na piwo i knedliki. Wieczorem w Starym Teatrze „Chłopcy”!
Leczo zostało ugotowane pod smak Alicji – piekło w gębie. Słowo daję – aż tak nie chciałam. Wkruszyłam do niego 2 papryczki peperoncino, obydwie zmieściły by się na damskim paznokciu i to nie największym. Reszta w potrawie w zupełnym porządku – warzywa nie rozgotowane, kiełbasa podsmażona krucha, cebula i czosnek nie przypalone i boczek taki jak ma być – rumiany i kruchy. A do tego to piekło. Już wiem. Do następnej porcji obowiązkowo trzeba otworzyć butelkę czerwonego. Inaczej nie da się tego zjeść.
A jednak trochę grzybów udało się nam nazbierać. 3/4 małego wiaderka to wprawdzie niewiele, ale i tak jestem zadowolona, bo przez pierwsze pół godziny niczego nie znaleźlismy. W tej sytuacji grymaszenie na gatunki grzybów, czyli zajączki i trochę kurek byłoby fanaberią. Prawdziwki nadal pozostaną w sterze marzeń. Wszystko suszę, starczyło na całą suszarkę. Za tydzień powtórka z grzybobrania, mam nadzieję, że bardziej udanego. Moim zdaniem grzyby jeszcze bedą, bo sporo było bardzo młodych okazów. A deszcze padają, więc niech te grzyby rosną, bo moje zapasy są jeszcze zbyt małe.
Prosto z lasu, po przebraniu się na miejscu, pojechaliśmy na zakupy. Zakupiona została m.i. duża dynia – celach ozdobnych, bukiet fioletowych marcinków a także trutka na myszy. Miłe te stworzonka szukają już zimowego mieszkania, najchętniej na strychu, budząc w nocy prawowitych właścicieli chrobotaniem.
Danuśka,
praca w kuchni jest o wiele przyjemniejsza, kiedy towarzyszy nam radio. Najczęściej słucham Radia Gdańsk/ publicznego/,o którym mam bardzo dobre zdanie, nie tylko z powodu lokalnych sympatii. Komercyjne rozgłośnie w przeważającej większości są moim zdaniem beznadziejne.
Ewo,
bardzo podoba mi się Stary Bar. Ciekawe, jak żyje się w takim kamiennym mieście i jak się chodzi po kamiennych ulicach.
Jako załącznik do wpisu Cichala dodaję zdjęcie pomnika Szwejka w Przemyślu. Do dzielnego wojaka przyznaje się wiele miast, min. Sanok i Lwów/ co naocznie stwierdziłam/, ale Przemyśl ma do niego największe prawa, bo wynikające wprost z książki- w Przemyślu wszak Szwejk trafił do niewoli. A Kraków też chce czcić słynnego piwosza. http://www.trivago.pl/przemysl-106257/miejsce-pamieci/pomnik-szwejka-1243645
Krystyno – ja się jej nawet wpisałam na blogu, że dla mnie to idealne miejsce dla partyzantów – nie do wygonienia (jak groty skalne Sewastopola)
Krystyno-mnie obyczaj słuchania radia w kuchni towarzyszy do zawsze.
Myślę,że odziedziczyłam po mojej Mamie 🙂
Dzień dobry,
tydzień upłynął mi pod znakiem inauguracji. W poniedziałek na „prawdziwym” uniwersytecie. Dzisiaj w UTW. Miałam wykład inauguracyjny. Wspierały mnie duchowo, obecne na wykładzie, Blogowiczki. Dorotal i Inka. Dziękuję dziewczyny 🙂
Pora poleniuchować 😉
Jagodo,myślę,że z takim wsparciem poszło Ci jak po maśle 🙂
Witam, dzisiaj na obiadokolację.
http://fm.tuba.pl/artysta/The+Platters
Upiekłam kruchy placek z przepisu Inki (po raz trzeci) dzisiaj ze śliwkami. Upiekł się pięknie, chciałam posypać pudrem, wyciągam pojemnik – pusty. Zapomniałam kupić. I co mi zostało? Do sąsiadki w prośbę. Oddam w poniedziałek. Sytuacja była przymusowa, bo gdybym się wcześniej zorientowała, to i śliwki i kruszonkę posypałabym grubym kryształem. Po upieczeniu ciasta już by się nie dało – nie trzymałby się ciasta. A mówią, że skleroza nie boli…
Danuśka,
podobno poszło nieźle 🙂
To już chyba końcówka śliwek. Trochę szkoda. Usmażyłam kilka słoiczków konfitur – do przełożenia piernika; dodaję je też czasem do bigosu zamiast suszonych śliwek.
Tymczasem spodziewam sie jeszcze desantu jabłkowego od mojej siostry. Jabłka u niej obrodziły, zresztą jak co roku i sporo ich spada. Te zrywane można przechowywać wiele miesięcy, a spady trzeba wykorzystać choć w części.
U siostry tak jak u Jagody rozpoczyna kolejny rok działalności UTW. W małych miastach limit wieku jest niski, a właściwie wcale go nie ma i w zajęciach mogą uczestniczyć wszyscy chętni. Wiadomo, że młodzi mają inne zainteresowania, ale chętnych starszych nie brakuje. A program mają bardzo ciekawy, w tym także wiele wycieczek.
Do mojej dyni, którą postawiłam na tarasie ,już dobierają się ślimaki. Po deszczu znów jest ich zatrzęsienie. Niechże wreszcie zapadną w zimowy sen. Uważam, że traktujemy je zbyt łagodnie, bo tylko wyrzucamy za płot. Ale na bardziej radykalne metody nie możemy się zdecydować.
Witam o świcie. Jestem tak podkręcony rodzinnym miastem, że nie mogE dospać. A może czeskiego pivecka było za wiele?
Wczoraj na Małym Rynku spotkanie sentymentalne. Był Pierwszy Szwejkolog RP – Leszek Mazan. Potem Stary Teatr i „Chłopcy” wg Grochowiaka. Po spektaklu spotkanie z dawnymi chłopcami, Trelą, Piskorzem, Grąbką, Fabisiakiem i Święchem. Uściskałem też dziewczyny: Dymną i Polony. Przemknęła też Segda.
Cichalu – nostalgiczne spotkania po latach bywają serdeczne, fajne i wesołe ze smuteczkiem w tle. Obyś jak w Krakowie tych spotkań jak najwięcej i oby były udane.
errata – coś się pozajączkowało – tekst powinien mieć formę”
– Obyś miał w Krakowie….
Przepraszam.
A ja jestem przesadny. Przesadny (ogonki!) tylko w miare, jak uwazam, ale gdzie to ma uzasadnienie, to jednak jestem.
Dzien dobry na poczatku.
Dawniej jak wybieralem sie na ryby (co ja tu jeszcze moge o rybach, po tym co pokazywaliscie w tygodniu), gdy wszystko bylo przygotowane na perfekt, wyniki byly takie sobie – by nie wyrazic sie siarczysciej. To samo z grzybami, jak biore z soba wnuczke, wyposazam ja w scyzoryk, pomysle o roznych pojemnikach na rozne gatunki, wyniki sa takie same.
Nie inaczej bylo wczoraj, kiedy w tej kwestji przeprowadzilem dowod.
Wracalem wczesnym popoludniem od corki (mieszka teraz tam gdzie rosna grzyby) i postanowilem zboczyc z trasy, i zobaczyc, co dzieje sie w lesie, bo stale moczy z gory, a ja juz porzadnie z tego powodu przeziebiony. I co? I wlasnie!
Po paru krokach mialem pelne rece podgrzybkow. Akurat zadzwonil w kieszeni telefon, wiec wszystko musialem opuscic na ziemie aby wysluchac przypominan LP, ze mamy wspolnie wybrac sie jeszcze na zakup firanek. Wyblagalen tylko jeszcze przesuniecie terminu i wrocilem do wozu, gdzie mialem spore wiadro murarskie.
Wieczorem, przez chyba dwie i pol godziny czyscilem grzyby.
Milej niedzieli jeszcze.
Pepegor – gratuluję zbioru i wyboru adresu córki (przy grzybach).
Krystyno,
Akurat Stary Bar jest niezamieszkałą częścią miasta Bar. Dopiero od kilku lat planuje się przywrócić tam jakieś życie (głównie kulturalne). Na razie odremontowano wieżę zegarową, częściowo mury i kilka budynków. Cały czas trwają prace archeologiczne. Kto wie, może za kilka czy kilkanaście lat będzie można tam zamieszkać…
Cos tu mielismy juz o tureckiej kuchni, nie wiem, czy byl lahacun.
Bardzo to sobie ostatnio cenilem. To przyrumieniony, ale miekkawy placek z ciasta, na ktory kladzie sie rozne dobroci, jak np. scinki z rozna (jak u gyros), swieze salatki, zwlaszcza kapusty z w obu kolorach i cebule, polewa sie to roznymi sosami i zawija zrecznie w rulonik tak, aby z dolu nie cieklo, potem to wszystko zawijane jest w folie aluminiowa i jest w formie polowki dosc grubej bagietki. Mozna to jesc na stojaco i tez w takich warunkach, w jakich ostatnio zyjemy. Za jedne 4 e racja prawie calodzienna, a w sumie niezle urozmaicona. My i nasi pomocnicy zjedlismy tego ostatnio bez liku.
Po dwoch tygodniach mam tego jednak dosyc i dzisiaj beda medaliony z biustow kurczaczych do tluczonych kartofli, na przyrumienionej cebulce, a do tego gora duszonych grzybow. Zawieziemy tam skad te grzyby i razem zjemy, bo tam nawet kuchnia jeszcze nie dziala.
Danuśko,
Dziękujemy za komplementy. Mamy szczęście trafiać na ciekawych ludzi, od czasu do czasu zdarzają nam się mniej lub bardziej ciekawe przygody – po tym teksty same się piszą 😉 .
Wypowiedź Pepegora przypomniała mi sympatyczny obiad na lotnisku w Hamburgu.
Wprawdzie trochę czasu już minęło,bo obiad zjedliśmy podczas powrotu z wakacji i przesiadki na tymże lotnisku,ale milo sobie powspominać letnie podróże podczas jesiennych chłodów.
Po pierwsze bardzo podobało mi się samo lotnisko,bo nowoczesne,ale na ludzką miarę.
Restauracja była samoobsługowa i składała się z:
-kuchni niemieckiej-sałatki ziemniaczane,kotlety,kiełbaski i znakomite pieczone,drobne młode ziemniaki oraz kanapko-precle z szynką,serem etc,z wyborem naprawdę dobrych,
tamtejszych piw
-kuchni azjatyckiej-kucharz smażył na bieżąco jedzenie wybierane przez klientów
-pizzerii,w której pizzaiolo żonglował zręczne pizzowymi plackami wzbudzając uznanie publiki
Zatem,jeśli będziecie kiedyś podróżować przez Hamburg i czas Wam pozwoli ,
to odwiedźcie „Marche” 🙂
Ostatni tydzień miałam postny – zupełny brak apetytu. Dzisiaj natomiast nadszedł czas, na normalny obiad. Polędwiczka wieprzowa duszona w pieczarkach, buraczki zasmażane z chrzanem, pyzy drożdżowe. Do popicia czerwony barszczyk (zawsze kiedy na jarzynkę są buraczki, gotuję przy okazji barszczyk). Zjadłam bardzo niewiele, jeszcze widać zaraza we mnie siedzi , tylko buraczków furę, a barszczyk nalany w wielki kubek towarzyszy mi teraz przy maszynie.
Obiad przygotowany kolektywnie.
Ja zrobiłam zupę pomidorową „jak u mamy”. Czyli z „żywych” przecieranych pomidorów, na rosole wołowym, z lanymi kluseczkami, śmietaną i zieloną pietruszką z ogrodu. Dorotal przygotowała piersi kurczaka w warzywach i ryż zapiekany. Dagny upiekła mufinki. Wstała wcześniej żeby upiec przed jazdą konną. A obie z Dagny zrobiłyśmy pyszną sałatkę z młodych liści szpinaku z suszonymi pomidorami.
Smacznie było 🙂
Cihal, spróbuj jeszcze raz.
Czego mam spróbować, Jureczku? Teraz próbuję polędwiczek wieprzowych i śliwowicy łąckiej! 70% Huuuh!
Dzwoniłeś o 9.09 am, odsypiałem F1. Smacznego.
A, Cichalu – dobrze zyjesz!
Pamietasz jeszcze moj zdychajacy woz podczas zjazdu, gdy myslalem,
ze zle mi ustawili pasek sterujacy i balem sie, ze moge maszyne zarznac?
Otoz, winien byl malenki wezyk od podcisniena (pytaj mnie sie, co on tam podciska), co sie omsknal z z rurki i woz zaraz stracil polowe mocy. Znalazl zaraz, jak tylko podlaczyl do komputera. Musi ony tam cos szturchneli i zlecial.
Pozdrowienia dla Ewy!
Zastanawiam się w czym my, wykształceni ludzie XXI jesteśmy lepsi od hord Czingis- Chana albo innych „barbarzyńców”
http://wyborcza.pl/1,75248,12625534,Raport_brytyjskiego_GUS__Starsi_pacjenci_umieraja.html
Jagoda,
zazdrość bierze za tę zupę pomidorową ” jak u mamy” 🙂
Pyro! Nie czerp z obcych!!!
Już jest spokojniej. Okiełznałem emocje i Kraków.
Wspominam i dziękuję za serdeczność Jadze i Włodkowi, Pyrze (et consortes) Ince i Luckowi, Dorotolowi z Dagny i Ogonkowi z Marylą a wcześniej Żabie i Nisi. Świat bez przyjaciół jest niczym! Jesteśmy choćkani w ramionach Rodziny. Jutro jedziemy , jak mówiła Żaba, rzemiennym dyszlem, dalej.
Irku,
chętnie Cię ugoszczę taką zupą 😆
cichalu,
you are welcome 😆
Cichalu,
Szkoda, że w tej wędrówce ominąłeś Lublin
czy Ci nie żal?
Jagoda, podaj przepis?
Irku, jakem półgóral, to mi żal, ale jakem krakus, to za daleko, a benzyna droga…:))
Irku-Cichal w swej wędrówce ominął jeszcze kilka polskich miast i jak sądzę bardzo żałuje.Góralu czy Ci nie żal….. 😉
Ja i tak jestem pełna podziwu dla kondycji naszych Państwa Cichalostwa,bo te wszystkie nocne Polaków rozmowy,te obiadki i kolacyjki,te wszystkie napitki dla zdrowotności 😉
Oj,ma zdrowie nasz Kolega 😀
Moje przyjątko zakończone.Zrobiłam deser eklektyczny-sękacz i kremem z mascarpone,
jak do tiramisu.Znaczy Podlasie i Italia w jednym 🙂 Wszystko nasączone kawą.
Wyszło bardzo dobrze.W kuchni,jak zawsze,trzeba odwagi i wyobraźni 😀
Wybaczcie chwalipięctwo,ale czasem nie da się inaczej.Ten deser to dlatego,że dostałam w prezencie ogromny sękacz prosto spod Augustowa i trzeba było jakoś zagospodarować
Yurek,
biorę 2 kg mocno dojrzałych mięsistych pomidorów. Myję, kroję w ćwiartki, wrzucam do garnka, dodając minimalną ilość wody. Tyle żeby nie zdążyły się przypalić zanim puszczą sok. Duszę, mieszając od czasu do czasu, dopóki się praktycznie nie rozpadną. Przecieram przez sito z oczkami na tyle duzymi żeby przeszły pestki.
W międzyczasie gotuję esenscjonalny rosół. Łączę przecier z rosołem. Robię lane kluseczki. Jak najmniej doprawiam żeby zachować aromat pomidorów. Śmietanę podaję w oddzielnej miseccze, żeby każdy sam dodał do zupy tyle ile lubi. Podobnie robię z zieloną piertuszką.
Taka zupa bije na głowę zupy z użyciem koncentratu. Przecier pomidorowy można zawekować. Zimą jak znalazł.
Smacznego 🙂
O ! Z Cichalem łajza minęli 🙂
U nas w bloku dzisiaj niesamowita cisz – jakby był w ogóle niezamieszkały. Milczą nawet psy, znikąd nie dobiega muzyka, żadna z sąsiadek nie urządza chłopu prania sumienia. Chyba ludzie przestawiają się na jesienno-zimowy tryb bytowania. Nawet moje Dziecko pracuje nie słuchając ani Lube, ani Sabatonu, ani bardów spod wszelakich sztandarów. Ależ luksusowy wieczór.
Podam jeszcze przepis na sałatkę z młodego szpinaku. Robi się prosto a smakuje wyśmienicie.
– opakowanie liści młodego szpinaku (w Polsce można kupić w LiDLu) wypłukać i odcedzić
– słoiczek suszonych pomidorów w oleju – odcedzić, olej doprawić jak na winigret, pomidory pokroić
– dwie łyżki pestek dyni uprażyć na patelni
– wszystko połączyć i odstawić na dwie godziny do lodówki
Można zapytać cichala jak smakuje 😉
I tu przypomnę,że swego czasu Jagoda się krygowała,że nie wiadomo skąd się wzięła na Blogu Łasuchów,bo przecież nie zna się na kuchni.Chłe,chłe 🙂
Danuśka,
brzmi smakowicie 🙂
Dobranoc
Danuśka,
ale ja naprawdę uważałam, że się na gotowaniu nie znam ❗
Jak bum cyk cyk 🙁
Nieodwołalne dobranoc. Kolorowych snów 🙂
O, u mnie wczoraj była zupa pomidorowa jak u Jagody, tylko zamiast lanych klusek zwykły makaron.
U nas zawsze do zupy pomidorowej jest makaron – tak lubił Jarek i tak są nauczone dzieci. Ja bym czasem zjadła tradycyjnie – z ryżem ale zostaję zakrzyczana. Poza tym nie jedzą moi ludzie pomidorowki ze śmietaną tylko na rosole albo „na niczym” – z masłem. I tak co dom, to trochę inaczej.
Moja Mama robiła czasem do pomidorowej lane kluski.Dla mnie to taka domowa pomidorowa 🙂 Dawno już takiej nie jadłam.
Skończył się koncert w PR II, Młodsza poszła na ostatni spacer z psem, wieje, w domu zaczęli grzać. Idę spać. Dobranoc.
Dedykuje wszystkim, ktorzy lubia ostrygi. Co roku w Shelton, WA odbywa sie konkurs otwierania ostryg i co roku, od kilku lat, odwiedzam OysterFest.
W tym roku otwarcie konkursu przypadlo studentce („exchange student”) imieniem Serena z wyspy Sardynia, ktora pieknie powiedziala „bongiorno” i cos jeszcze.
Po kilku minutach Fredryk, rowniez „exchange student” z Danii, oficjalnie otworzyl konkurs w swoim jezyku. Fredryk obchodzil swoje urodziny w dniu festynu, 6 pazdziernika.
Tu jest konkurs otwierania ostryg. Tradycyjnie po konkursie wszyscy z widowni jedza ostrygi otwarte podczas konkursu.
https://www.youtube.com/watch?v=A_T7oj2H0B8
Dzien dobry,
Wlasnie przejrzalem co sie dzialo na Blogu w ciagu weekendu.
Ewo,
Znowu zaprowadziliscie mnie w okolice malo mi znane, w ktorych nigdy nie bylem. Wasze reportaze maja, oprocz wielu innych, bardzo wazna dla mnie zalete – inspiruja do szperania w necie i ksiazkach za zdobyciem wiecej wiadomosci o miejscach zapomnianych lub pominietych w poprzednich latach. Dzieki za to.
Wstapilem tez na Wasza strone – chociaz zastrzegasz, zeby Stary Bar pozostal bez skojarzen to skojarzenie dopadlo mnie i trzyma…. Zamieszkac kiedys w Starym Barze…, lub po prostu w starym barze…
Zauwazylem rowniez, ze „czynnik zmiekczajacy serce” mamy z W. ten sam…
Orca,
Swietny filmik z konkursu otwierania ostryg. Niedawno nadmienilem tutaj, ze zjedzenie ostrygi to nic w porownaniu z jej otwarciem. Nie kazdy to potrafi. Dziwi mnie tylko, ze zawodnicy otwieraja muszle i wyrzucaja cala ostryge do pojemnika, trudniejsze wydaje mi sie pozostawienie jej na polowce muszli, wyglada wtedy znacznie apetyczniej.
Dobranoc 🙂
Orco, jestem pod wrażeniem. Ja dłużej otwieram jedną niż zjadam tuzin…
Nowy! Twój wpis sprzed paru dni zamierzam oprawić w ramki i pokazywać wnukom, żeby były dumne z dziadka:-))