Mam węgorza i wiem co z nim zrobić
Udało mi się kupić pięknego węgorza. Złowił go mój sąsiad zawodowy rybak dzierżawiący spory kawałek Narwi. Trudno było rybę zważyć, bo bardzo się wiła. Zmierzyć też nie łatwo. Rybak twierdził, że waży ponad dwa kilogramy. Pewnie to prawda, bo wygląd miała imponujący.
Rozmyślałem jak węgorza przyrządzić – czy po prostu podzielić na dzwonka i usmażyć aż do chrupkości czy raczej ugotować i podać w ostrym sosie koperkowym? I wówczas przypomniala mi się niedawno przeczytana historyjka z „Głodnego mnicha”. Przytoczę ją więc z radością:
„Ksiądz Meoccio był plebanem w miejscowości Pernina, leżącej w górach nieopodal Sieny. Nade wszystko uwielbiał dobre jedzenie i kazał parafianom przynosić sobie żywność w ramach ofiary dla Boga, którego reprezentował. Jak powiadał Meoccio swoim owieczkom, Bóg był jedynym odpowiednim odbiorcą darów; nie należało ich ofiarowywać biednym, gdyż ci nie wiedzieli, jak postępować ze swoim majątkiem, ani też więźniom, gdyż ci nie znaleźliby się w więzieniu, gdyby nie ich okropne czyny. Zatem łatwowierni wieśniacy obsypywali ołtarz owocami swoich ogrodów, plonami z pól czy trzodą z obór. Meoccio szczególnie podkreślał wartość ofiar składanych świętym w dni im przypisane.
W tamtym roku dzień św. Wincentego, 22 stycznia, przypadał na piątek. Jeden z parafian, imieniem Vincenzo, przyniósł proboszczowi dorodnego węgorza, który ważył aż dziesięć libri (blisko trzy kilogramy). Zaniósł rybę do domu plebana, ale ksiądz Meoccio zdążył już udać się do kościoła, by odprawić mszę. Zaaferowany kucharz pobiegł do świątyni, stanął na jej progu i próbował zwrócić na siebie uwagę księdza – starał się, wykonując zamaszyste ruchy rąk, przedstawić olbrzymiego węgorza. Duchowny był akurat w trakcie opowieści o cudach i męczeństwie św. Wincentego, lecz w mig pojął sugestie kucharza. Kazanie szybko zamieniło męczeństwo świętego na przypowieść o węgorzu. – Święty Wincenty – rozpoczął pleban – jadł i pił, zachowując umiarkowanie; w niczym nie przypominał dzisiejszych, tłustych wieprzy. W związku z tym muszę wam opowiedzieć historię, której sam byłem świadkiem.
Następnie pleban Meoccio opowiedział zebranym o tym, jak jego mentor wraz z czwórką przyjaciół nakazali przygotować olbrzymiego węgorza – sam Meoccio usługiwał wtedy przy stole. W ten sposób ksiądz prosto z ambony przekazał swojemu kucharzowi przepis, wykorzystując do tego zabieg exemplum, czyli prawdziwą historię, którą duchowny czasami umieszcza w kazaniu, by przekonać swoich słuchaczy.
Węgorz z rusztu
Przepis księdza: najpierw obierali węgorza ze skóry za pomocą wrzątku, następnie usuwali wnętrzności oraz odrąbywali głowę i ogon. Potem starannie myli rybę, pięciokrotnie zmieniając wodę, po czym dzielili ją na kawałki wielkości palmo [szerokości dłoni] i nadziewali na rożen, przekładając kawałki liśćmi laurowymi, by się nie sklejały. Potem węgorz był delikatnie opiekany. Następnie do naczynia wkładali nieco soli, octu i kilka kropel oliwy, razem z czterema przyprawami (czyli po pół uncji pieprzu, przyprawy, goździków i cynamonu), po czym przy pomocy gałązki rozmarynu nieustannie smarowali kawałki węgorza wodą imbirową [acqua di zenzero]. Kiedy kawałki były już dobrze ugotowane i wyfiletowane, brali naczynie na auszpik i układali w nim rybę; następnie wyciskali doń sześć granatów i co najmniej dwadzieścia pomarańczy, doprawiając przy tym do smaku. Na koniec przykrywali naczynie ogrzaną formą do ciasta tak, aby potrawa nie wystygła, nim nie znajdzie się na stole.”
Nie zdecydowałem się na tak wyrafinowany sposób. Zabrakło mi odwagi i granatów. Mój węgorz skończył więc na patelni skropiony tylko cytryną i lekko posolony. A przyjemność miałem chyba taką samą jak pleban z Perniny.
Komentarze
Widziałam w sprzedaży tak małe węgorze, ze zastanawiałam się co z tych „sznurków” zostanie jak się ściągnie skórę i jak taką cieniznę przyrządzać? Węgorz, jeżeli już, to musi być spory.
Mój szwagier (jeszcze wtedy swagier in spe) złowił wielkiego węgorza i żeby go bezpiecznie wynieść z łódki, zwinął go w swoje jeansy. Nigdy nie udało się sprać śluzu, ślady na nogawkach zostały wiele lat – mowa o jeansach (i węgorzach) z lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku 😀
Po raz drugi dzisiaj, dzień dobry wszystkim.
Węgorz jest smaczną rybą właściwie w każdej postaci. Stosunkowo najmniej lubię węgorza w sosach – jest tłusty. Smażony, w kwaśnej galarecie albo wędzony jest rarytasem. Piotrze – radzę zachować skórę tego smoka w zamrażarce – tak w 4 kawałkach. Nie ma lepszego sposobu na ulżenie bólu reumatycznego, jak nocny kompres ze skóry węgorza, tłustą, wewnętrzną stroną położonej na bolącym stawie. Niech się wszystkie maści i żele schowają. Nie wiem na czym to polega, ale widziałam nie raz efekty, kiedy mojego Ojca „połamało”
Jolinku, haneczka z Jurkiem wyjeżdzali przed końcem Zjazdu, bo odeszła mama Jurka. Haneczka pewnie niedługo się odezwie.
ostatnio jadłam śledzia w galarecie z warzywami i bardzo smaczne to było … ciekawe czy węgorza też ktoś jadł w galarecie? …
ja lubię węgorza wędzonego bo w inny sposób przygotowanego nie jadłam … 😉
Żabo dziękuję za informację .. tak się trochę martwiłam intuicyjnie czując, że coś smutnego się zdarzyło …
Dzień dobry Blogu!
Węgorz w galarecie albo węgorz wędzony – w tej formie jadało się u mnie w domu te ryby przynoszone przez ojca z wędkarskich wypraw nad lubuskie akweny.
Lubiłam, bo nie miał ości.
Całkiem malutkie węgorzyki, jeszcze prawie przezroczyste, to ulubiony specjał Hiszpanów – angulas
Takich rybek się nie oprawia, tylko smaży w całości na oliwie z czosnkiem i chili.
W brukselskim sklepie rybnym widziałam raz jak rozsypała się skrzynka żywych półmetrowych węgorzy. Na mokrej białej posadzce.
Niedawno urzekł mnie kaszubski proces wędzarski w przydomowym ogródku – przede wszystkim jego prostota (zwykła beczka metalowa z zaimprowizowanym rusztem, zapasik drzewa owocowego – koniecznie owocowego! – i już), krótkotrwałość (kilkadziesiąt minut), i wreszcie efekt końcowy – złowiona kilka godzin wcześniej „zwykła” flądra, gorąca i wonna od dymu, smakowała jak… żadne porównanie tu nie pasuję. Toutes proportions gardées, węgorz przyrządzony w taki sposób będzie z pewnością niezrównany. Stałem się prawdziwym wrogiem smażenia ryb i judaszowego pocałunku cytryny – to gwałt na rybie 😉
Jeden lubi gwałty, drugi nie (de gustibus…)
Marku, wszystko mamy OK, czujemy morza zew! Wyruszamy!
Dzień dobry, obejrzałam piękne i ciekawe zdjęcia z Suboticy, znad Narwi i zza wielkiej wody. Dziękuję 🙂
Zimowy połów węgorzy: http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/79859/f665f826c44c19932a2bc815de646604/
Suszenie sieci rybackich zwanych „żakami”, służących do połowu węgorzy, w Hallerowie.
http://www.audiovis.nac.gov.pl/obraz/79913/0a32d8cb6ea0fe734a3730d5a98482d6/
Jak prawie co roku o tej porze w górach piękne widoki, zwłaszcza w tej okolicy i są jagody! Uzbieraliśmy wczoraj ponad 4 litry, a potem poszliśmy pospacerować w miejscu, gdzie od paru tysięcy lat nikt nie spacerował. Teraz jest tam drobny piaseczek i morena. Denna.
Lodowce znikają za życia jednej generacji 🙁
seiendes to prawda taka prostota z reguły nie szkodzi jedzeniu … pamiętam jak w jakimś bajorku w Białobrzegach koło Zalewu Zegrzyńskiego złowiliśmy na wędkę z kija i sznurka takie małe rybki i potem piekliliśmy je na ognisku .. bardzo nam smakowało .. z cytryną są dwie szkoły .. z i bez … trudny nick ale witaj przy stole … 🙂
człowiek się uczy gotować ciągle .. właśnie przeczytałam, że zwykłą kaszę manną powinno się zalać połową mleka w którym ma być gotowana na pół godziny by spęczniała a potem dolać resztę i gotować ok. 10 minut .. zaraz wypróbuję i zjem z malinami … 🙂
nemo piękne widoki … 🙂 .. a kot wśród martwej natury do napatrzenia … 🙂
Ogonku! jakieś M się mi wpakowało! Widok, muzyka – Paradiso!
kto ma suszarkę do grzybów może sobie zrobić …
http://podniebiennepieszczoty.blox.pl/2012/09/Domowa-vegeta-bez-konserwantow.html
Nemo – piękna ta jesień u Ciebie 🙂
„Pantofelki z flądry – Słyszałeś pan, panie Krówka, podobnież mamy w te zimę nosić buty z rybiej skóry. – Co pan mówisz? – To, co pan słyszysz. Już w Gdyni garbarnie otworzyliśmy, gdzie się węgorze, dorsze i insze sardynki na chrom i giemze przerabia. – Ryba, panie szanowny, w ogóle karierę po wojnie u nas robi. Dawniej najwyżej w wilię wrąbałeś pan kawałek szczupaka po żydowsku, a przy piątku dzwonko ?katolika? z cybulką tylko i wyłącznie przez szaconek dla postu. A teraz stale i wciąż rybę się opycha. – Bo teraz krugom post – trzy razy na tydzień piątek. – Ryba głowe do inicjatywy prywatnej podobnież wyrabia. – Ale na buty po mojemu kwalifikacji nie posiada. – Mówisz pan jak żłób z prowincji, któren gazet nie czytuje. Z węgorza – węża na damskie pantofelki podobnież takiego robią, że niech się najdziksza afrykańska żmija schowa. Z wędzonego łososia masz pan znowuż dla żony kapcie w kolorze cielistem do różowej sukni na lato. Z sardynek i szprotek obuwie dziecinne. – Czekaj pan, jak pare lat temu nazad byłem nad morzem, podali mnie gdzieś w barze rybe kalekie, z jednej strony tylko mięso miała, a z drugiej ości. Na razie raban podniosłem, bo myślałem, że mnie restaurator kantuje, ale mnie wytłomaczył, że taka jej uroda. Mięso nawet miała owszem sosiste, chociaż tylko z jednej strony. Zapomniałem się tylko knajpiarza zapytać, jak się ta nieszczęśliwa ofiara losu nazywa. – Flądra. – Cicho… Nie wyrażaj się pan o rybie z Ziem Odzyskanych, bo za to można sobie ładnie posiedzieć. – Jakiem prawem – takie ma nazwisko. – Niemożebne. – Skaż mnie Bóg, tak się nazywa. – No ale dlaczego, powiedz mnie pan. – Podobnież niemoralnego prowadzenia. – Co pan powiesz? To i między rybami tyż są takie? – A co pan myślisz, karp, szczupak nie potrzebuje się zabawić poza domem. – No faktycznie. Ale z tej szarguli to żadna szanująca się kobieta czółenek nie włoży. – Dlaczego? Będą nosić – na dancing, na randkie… – A ciekawość wiesz pan, panie Krówka, z czego będą robić kartkowe kamasze? – Z ulika w ikre kopanego, bo za demokrate jest między rybamy. – Daj pan spokój, to niemożliwe. – Pod jakiem względem? – Zanieczyszczenia powietrza… Kto by ta na nogie założył. Z tramwaju pana za mordę wyrzucą. W kościele, w teatrze, na wiecu ludzie nosami kręcić na pana będą. – Dlaczego? O wiele wszyscy będziemy śledziem podjeżdżać. – Chyba że wszyscy. – Monopol Spirytusowy pierwszy to w rządzie przeprowadzi. – Z jakiego powodu? – Dzieciak z pana. Jak pan śledzika poczujesz, to za czem się pan rozglądasz? – Za setką wódki. – No właśnie. Propaganda i informacja. – Faktycznie. Ale wiesz pan, jedno mnie dziwi, ze wszystkiego się sztyblety dzisiaj przyrządza. Lakiery na sosnowych podeszwach, pantofle na samochodowych balonach, a teraz całe parki z rybiej łuski… Że tyż nikomu nie przyjdzie do głowy, żeby z wołów i cielaków skóry ściągać, garbować i buty szyć? Przypuszczam, że dużo gorsze, niż z dorsza by nie byli.”
Stefan Wiechecki Wiech
bez dymu nie ma wędzenia …
http://www.kuchniaplus.pl/kuchnia_przepis_0-0-6375_losos-wedzony-w-herbacie.html
lepiej jednak uważać czy innym i sobie tym dymem nie szkodzimy … chyba, że zrobić rybę po szwedzku i zasypać solą na dwa dni by wilgoć wyciągnąć …
Węgorz w galarecie jest przepyszny, smakuje mi bardziej niż smażony.
Mam smiesznostkę – ciekawostkę. Żaba ma dużo żab, ale moja szczecińska dentystka (duuużej urody) ma ich całe stada. Oto one
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/ZabyDentystyczne#slideshow/5786259305725126322
Sandałki z węgorza – zdrowe, modne i wygodne!
Wiosna, lato, jesień, zima
Reumatyzm się nie ima! 😉
Asiu, Jolinku,
dziękuję za komplementy pod adresem tutejszej jesieni 🙂
Aktualnie mamy wręcz upalne lato, ale zmierza ono właśnie w Waszym kierunku, a do nas nadciąga ponury niż z temperaturami rzędu +12 stopni 🙁
Chyba powinnam uprzedzić moich gości, aby zabrali ciepłą odzież.
Dotąd myslałem, że w Szwajcarii doskonałe są tylko banki, sery, zegarki i Nemo. Okazuje się, że mają też świetną stacje radiową z jazzem jak marzenie, 7/24!
http://www.radioswissjazz.ch/de
Wynalazł ją Ogonek i nawet w swoim pałacu letnim (gdzie właśnie rezyduję) zainstalował antenę satelitarną.
Gorąco polecam każdemu, kto nie przepada za współczesnym barabanieniem i chce mieć zamiennik muzyki klasycznej.
Wystarczy nacisnąć w prawym, górnym rogu zielony napis „online hören”
Oho, ujawnił nam się na Blogu miłośnik rozważań flatologicznych?
Wzbudzenia ożywionej dyskusji na tym forum nie przewiduję. Zwłaszcza że wiedza na temat dodawania np. skatolu (odpowiedzialny za zapach fekaliów i bąków) do perfum (bardzo rozcieńczony pachnie kwiatowo) i jako dodatku smakowego do papierosów mogłaby niejedną delikatną osobę niemile zaskoczyć, a tego chyba nikt tu nie chce 😉
Na temat wykorzystywania wiedzy o flatulencji i jej objawach do sporządzania prognoz pogody trzeba by popytać starych górali z Muotatal – słynnych z trafności przewidywań i dowcipnych uzasadnień w razie nietrafności prognozy.
jest nam niezmiernie milo Cichalu, ze sie dobrze czujecie tam gdzie i nam jest wspaniale. a ze jeszcze doceniasz moja prace we wspolredagowaniu od wielu, wielu lat radioswissjazzu, to mnie juz unosi niczym moje latawce
😆
Dziekuje pieknie :
Pyrze – za wyjasnienie smakowitego przepisu.
Nemo – za nieopisane wrazenia,
Ogonkowi/Cichalowi za cudowny JAZZ!!!
Wszystko to – miodzio na moja dusze. 🙂
Po raz trzeci zżarło wpis; już wiem dlaczego, ale napiszę dopiero, kiedy odpocznę
Świeżo wędzone węgorze to jest to. Choć miałam chwile zwątpienia:
http://www.youtube.com/watch?v=eW03z829Jhg
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Pyro – głodne virtualne skrzaty?
E.
Szanowni Państwo dają dzisiaj popis… Pragnę powiadomić, że przy tym blogu również się jada. Pozdrawiam.
Echidno – one dbają o nasze przyzwoite prowadzenie się. JAk w wiktoriańskiej Anglii – przyzwoity człowiek nie zna nawet pewnych słów, nie mówiąc już o czynach. Ja zaś pisałam, że wyroby z węgorzowej skóry : okładziny rękojeści karabeli, sakiewki na pieczęcie i pieniądze, wyściółki w buty do polowania nie boją się wody. I to słowo było trefne, bo Łotrowi kojarzy się z gorącymi obrazkami
Obrazki z nad Bałtyku
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Miedzyzdr204#slideshow/5786575213391585650
Jedzmy węgorze dopóki są.
Pół wieku temu bez mała, gdy zacząłem jeżdzić na Warmię i Mazury można było wieczorami obserwować, ile tego jeszcze było. Na lustrzannej tafli wody pojawiały raz po raz kręgi, widać było wyskakujące ryby, szczególnie szczupaki. Węgorze, w charakterystyczny sposób wychodziły z głębi, by zaczerpnąć powietrza i zaraz dokonać zwrotu w głąb. Przewijały się wtedy całą długością ciała niewiele ponad taflą. Jeśli było się kajakiem dość blisko, to można było oszacować grubość ciała. Egzemplarze grubości przedramienia wcale nie były rzadkie.
cdn
U nas wegorzy w rybnych sklepach nie spotyka sie, a w programach kulinarnych pokazywany jest jako kuriozum.
Dla mnie wegorz najlepszy w galarecie. Wedzonego, goracego prosto z wedzarni odchorowalam i juz nie probuje.
I Love EELS
I don’t love eels but maybe you do!
I Love EELS ( food ) by foodshirts
Probowalam zamiescic fajny obrazek ale nie wyszlo 🙁
zamiast promocji Polski .. 🙁
http://opole.gazeta.pl/opole/1,35086,12458197,Polski_bogoojczyzniany_skansen_pod_Wiedniem.html
cichal żaby dają czadu … 🙂
Tego lipca, będąc u Żaby, wybraliśmy się nad Jezioro Drawskie, blisko Czaplinka. Drawskie, podobno czwarte co do wielkości powierzchni jezioro w Polsce powitało nas wspaniałą, czystą wodą, dziewczyny zaraz poszły się kąpać. Ja natomiast chodziłem po brzegu i szukałem tego, co tam żyje. Z kładki widziałem parę cierników (raczej nietypowy mieszkaniec takich otwartych wód. Zwykle jest spychany do różnych nisz). Z wielkiego świata ryb słodkowodnych pojawiła się młodzierz, z tzw. białej ryby. Stadka miały po pół tuzina egzemplarzy i były jeszcze tak małe, że nie wsposób było określić ich przynależności gatunkowej. Po dalszym spacerze udało mi sie zobaczyć trzy okonki długości palca. I to wszystko. Na prózno było wypatrywać kręgów na wodzie lub, z goła, skaczących ryb. Typowego ptactwa wodnego też nie widziałem – przynajmniej nie rzucało się w oczy.
Węgorzy też bym tam już nie szukał. Cierniki, to jego ulubiony przysmak.
Zagadałem to już na zjeździe i zapytam też tu: Jak to się robi, jak się sprawia, że olbrzymi akwen pewnego dnia ogołocony jest ze wszelkiej właściwie ryby.
Jolinku, uśmiechnij się, – zobacz jakie nam piękne rajskie jabłuszka obrodziły w tym roku. 🙂
Te małe ślimaki zobaczyłam dopiero na zdjęciach (a zdjęcia robiłam kilka dni temu, ciekawe, gdzie one sobie poszły, bo w koszyku ich nie widzę 😯 ) 😀 https://picasaweb.google.com/104670639946022251378/RajskieJabUszka?authkey=Gv1sRgCL213Yicl9O9uAE#slideshow/5786611956038036306
Czy rajskie jabłuszka uda się przechować do Świąt? I jak to zrobić?
Kiedyś potrafiono to zrobić, bo wieszano je wszak na choince. Ja nie umiem. Janeczka smażyła je w całości starając się, żeby zachowały kolor i kształt – trwało to ponad tydzień i służyły potem do dekoracji półmisków z ciastami. Kaprysi mi dzisiaj komputer, dlatego większość dnia był wyłączony. Teraz niby ekran nie mruga, więc może trochę poplotkuję.
Dorsz jest obecnie droższy od schabowego. starsi blogowicze pamietają zapewne stołówkowy poniedziałek. Co jest gorsze od dorsza? – dwa dorsze…
A oto dorsz prosto od…morza
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Dorsz#
Zwiedzilismy z synem Austro-Wegry porownujac kuchnie roznych czesci cesarstwa. Najzdrowiej jadlo sie chyba w Chorwacji, a zwlaszcza w Dalmacji. Przez piec dni tylko ryby, osmiornice i rozne inne kalmary. Powrot do sznycli szokowal tylko przez moment, a potem juz tylko radosc z wiedenskich bratwurstow. Wyskok poza cesarstwo do Monachium skonczyl sie proba dwoch rodzajow golonki, dla syna to pierwszy raz i wolal wedzona. No i zmiana napitkow, z wina na piwo. Na koniec znowu Wieden i uroczy Heuriger, gdzie popijajac Gruener Veltliner juz raczej nie po wiedensku zjadlo sie salatki i kurczaki, choc na deser byl swietny Kaiserschmarren, ktory Gospodarz swego czasu zgrabnie przetlumaczyl na „cesarskie okruchy”.
Za wegorzem nie tesknilismy.
I jeszcze cztery międzyzdrojskie kicze (jak mawia Ogonek) tym razem molowe
https://picasaweb.google.com/115740250755148488813/Molo#slideshow/5786623452805325922
@pepe:
w mojej „okolicy” jeziora sie intensywnie wspomaga hodowanym narybkiem
(nie sklamie chyba, ale ubieglej wiosny wpuszczono jakie dwa miliony narybku
– wegorze i sandacze, ktore tutaj sa najpopularniejsze);
na temat wegorzy juz pisalem przed bodajze dwoma laty, ale tylko jeden blog
(no i chyba @nemo ;)) wie gdzie…
Pepegor – ja Ci to wytłumaczę. To ta sama historia jak z cukrem, masłem i mięsem za Gomółki. Bo co tu dużo mówić: chłopi, którzy poszli do miasta, do przemysłu traktowali te dobra, jako oznakę nowego statusu i awansu – chcieli jeść „po pańsku”, a nawet z pewną nonszalancją. Jest to udokumentowane w książce „PRL na widelcu”. Ludzie się dziwili – przed wojną było, a teraz nie ma. Pewnie wywieźli. Jak jadali chłopi i robotnicy przed wojną, to jest też nieźle udokumentowane. A to było niemal 80% populacji. Ten sam mechanizm jest w rybołówstwie, grzybach i jagodach. Rzeki i inne akweny były kiedyś odcinkami podzielone między klasztory, miasta, właścicieli ziemskich i zawodowi rybacy opłacali prawo połowu (w naturze). Bardzo rzadko ktoś miał możliwość i czas na amatorskie wędkarstwo. Teraz jest to sport powszechny, a jak dodać kłusownictwo, to ryby musiałyby chyba przyrastać w cyklu geometrycznym. Kiedyś kobiety chodziły na grzyby i jagody do pobliskiego lasu i większość zbioru sprzedawały aby podratować budżet domowy. Potem przyszły autokarowe wycieczki z zakładów pracy, teraz samochód jest dobrem powszechnym, a wycieczka „na grzyby”, „Na jagody” należy do ulubionej formy relaksu. Miejscowi zbierają po staremu na sprzedaż. Nigdy dotąd dziesiątki tysięcy zbieraczy noie tratowały lasu. To się musi źle skończyć.
jestem zdania, ze wegorze, tak jak n.p. marcheweka, czy cielecina,
bardzo roznie smakowac moga, chociaz podobnie wygladac…
@kartofle:
😉
Nie zgadzam się.
Otwarte pytanie: Jak wybito nawet narybek, wędkarz zainteresowany jest tylko jako tako wyrośniętą sztuką (aczkolwiek, bierze też niewymiarowe sztuki jak czuje się bezkarny, poniżej wieku rozpłodowego (!)). Pytam, jak wybito te wszystkie płotki, wzdręgi, krąbie, jazgarze, które w zasadzie nie interesują żadnego, ani rybaka, ani wędkarza. Karmiono tym może świnie?
Bo woda tam jest czysta, mam oko na problematyczną wodę.
@pepe:
pojechaly pracowac do niemiec 🙂
Pepe – Polski Związek Wędkarski, gospodarstwa rybackie i ochrona środowiska corocznie dorybiają akweny; tzw „rybi chwast” ma się dobrze np w stawach maltańskich, aż muszę część odławiać dla zwierząt w ZOO (to po sąsiedzku) Duża ryba też jakoś żyje i kiedy co 4 lata spuszczają wodę, jest kilka ton ryb do sprzdaży – a to środek dużego miasta. Wiem, że część jezior na środkowym pojezierzu jest niezwykle uboga środowiskowo – to tzw jeziora lobeliowe (nazwa od reliktowej rośliny polodowcowej, kwitnie ładnymi, niebieskimi kwiatkami. Tam gdzie lobelia, tam nawet raków nie ma.). Może i Drawskie jest z tych pustynnych?
Pepegorze – jeszcze są kormorany 🙁 http://www.rybobranie.pl/wiadomosci/2471/24/goniac_kormorany
wlasnie slysze w radiu, ze belgijskie frytki(podobno najlepsze na swiecie),
smazy sie na tluszczu wolowym i to dwukrotnie(sic)
http://www.przewodnikzeglarski.pl/jezioro-drawsko.html
A tutaj wędkarze podpowiadają gdzie w Drawsku chowają się ryby (głęboko, w centralnej części jeziora): http://btk.net.pl/~gacek88/drawsko.html
W Borach Tucholskich jest sporo jezior lobeliowych: http://www.pnbt.com.pl/index.php?lg=&a=101
raz lowilem raki w roku, bodajze, 1978 na poj. zachodniopomorskim;
klasycznie, tylko zamiast luczywa, latarka; w godzine mielismy wtedy kosz.
Dobry wieczór Blogu!
Jezioro Drawsko (drugie co do głębokości po Hańczy) ma wody klasy III, stwierdzono to w 2009 roku. Ogólny stan wód – zły.
Mimo to, według tej informacji są tam podobno wszelkie możliwe gatunki ryb. Może akurat były w innej zatoczce, Pepegorze 😉
p.s.
mam gdzies zdjecia nawet, chyba na strychu…
W mojej okolicy rybacy narzekają na zbyt wysoką czystość wód, przez co jest mało planktonu i ryby głodują 🙁
Polski Związek Wędkarski – to może sedno problemu.
Wczesnym latem, w tygodniku który nam tu patronuje, był artykuł obnażający sposób zarządzania wodami śródlądowymi w Polsce, których PZW jest w przytłaczającej większości de facto właścicielem. PZW wydaje licencje do odłowu spółkom rybackim, nie troszcząc się dalej o to, co te z tym robią.
A te”?chude wody”? Przypuszczam, że większość jezior w Szwecji należy do tej kategorii, a ryb tam, jeśli wierzyć opowieściom, bez liku. Te wody, nazywa się je chyba oliotropowymi, dziś i tak już nie są takie jak dawniej, bo już wkład związków azotowych z powietrza je „użyźnia” i nie wiadomo, czy ta z akwarium znana mi lobelia, tam dziś w ogóle jeszcze występuje.
Jeśli odławiasz, musisz od czasu do czasu zarybić i tyle. Licencjobiorcy rybaccy figę sie o to troszczą, a kormorany tam i tak nie używią swych piskląt.
ryby to bardzo odwazne stworzenia;nie bez kozery byla znakiem pierwszych chrzscijan.
popatrzcie na taka wedrowke wegorzy…
polecam na ten temat: julio cortazar „proza z laboratorium”
Wiele szkód powoduje brak wyobraźni. Nasi zjazdowicze pojechali w sobotę na grzyby. Przywieźli kurki – w tym takie maleńkie, jak łepek od szpilki. Za trzy dni byłby z tego maczku całkiem ładny grzyb – teraz już nie urośnie, a grzybnia i tak została naruszona. Zwróciłam uwagę. Grzybiarz się szczerze kajał – nie pomyślał. Podobnie kiedyś kolega przywiózł z poligonu wielki karton węgorzyków tzw sznurowadeł – za dwa lata byłyby to okazałe ryby, teraz była robota z obróbką maleństw. Czy w tamtym miejscu ocalało dostatecznie dużo młodych ryb, aby dojrzały do rozrodu? Ktoś nie pomyślał.
Dzien dobry Wszystkim,
Podczytalem i obejrzalem. Zanim dotre do domu chce slowko do Nemo – bardzo lubie Wasze, z Osobistym, zdjecia. Jak dla mnie, laika, sa swietnej jakosci, a fotografowane obiekty to jest to co lubie, gory kocham miloscia wielka (nawet jesli to czasami nazywasz kiczem). Ogladajac az chce sie zaczerpnac tego krystalicznego powietrza. Ja tutaj na zanieczyszczenie nie narzekam, powietrze czyste jak lza, ale czesto z ogromna iloscia wilgoci, co przypomina inhalacje.
Cichal,
Czy nie za dobrze Wam? Wasz kicz tez super, chociaz duza wode mam tutaj na co dzien, ale takich zachodow slonca oczywiscie nie mam. Pytalem juz sto razy, kiedy wracacie, chociaz czytajac wpisy i ogladajac zdjecia nie dziwie sie, ze Wam sie nie spieszy.
Nemo, nareszcie wywołałem Cię z zapiecka.
Woda kategorii trzeciej? W jakiej skali, tu u mnie to już gnój.
Widzałem pod koniec lipca w Drahimie doskonale przeźroczystą wodę, w której zawieszone były białe płatki, jak na Mazurach wtedy gdzieś w sierpniu. Mówiono wtedy, że woda kwitnie. Ale woda teraz (przyznam) jeszcze nie osiągnęła nawet 20 stopni, bo przedtem było zimno.
Było tam dwoje nurków i mówili mi, że jest widoczność „na dziesięć metrów”. Przyznali jednak, że rok temu była zaledwie na jeden metr.
OK, z tymi rybami to już tak mam od dawna, że jak się zjawiłem z wędką to miałem wrażenie, że ich tam w ogóle niema.
W tym moim Zabrzu skąd pochodzę i gdzie nauczyłem się wędkowania w ogóle było trudno znaleźć czystą wodę, a ryby się trafiały. Wychodzi na to, że większość gatunków wcale nie ma takich wymagań pod tym wzgęldem.
PS Wegorzy nie jem, pod zadna postacia!!!
Wiem, ze jak zwykle nie na temat, ktory omawiacie. Pewnie juz do tego przywykliscie 🙂
Nowy – pisz co chcesz, ale pisz. Pokazuj obrazki i rosliny. Obejrzymy z przyjemnością.O ile wiem, Cichale przyjechali na 3 miesiące, a dopiero pierwszy z nich dobiega końca.
tak, wegorz nie jest koszerny 😉
Byku – masz jakiś wolny kąt w domu? Jak masz, to stań w nim – twarzą do ściany.
Dowalę i zapewniam, że kończę temat czystości wód i z tego wynikających wniosków.
U nas wtedy, za Gomułki jeszcze, zalano piaskownię pod Gliwicami (Rzeczyce) wodami Kłodnicy. Kłodnica wtedy, zamiast wody prowadziła właściwie emulsję ze smoły i jej pochodnych, a piaskownia ta miała czyste jeszcze stawy, w których ceniłem sobie szczególnie okazałe okonie – zwłaszcza zimą, z pod lodu. Jak wpuszczono tam tą breję postawiliśmy naturalnie krzyżyk nad tym wszystkim i zapomnieliśmy o tym. Już za niedługo, trzy, cztery lata później donoszono, że z tego wielokrotnie powiększonego jeziora można masowo poławiać ryby, głównie karpie. Mały feler: Nie nadają się do jedzenia, bo czuć ich „fenolem”.
Parę lat temu kupiłem tu periodyk wędkarski w związku ze zmianką na stronie tytułowej o Rzeczycach. Okazało się, że tam łowi się w Polsce największe liny, a i inne okazałe gatunki. Mały feler: Stale jeszcze nie nadają się do spożycia. Wychodzi na to, że w sumie dobrze tam tym rybom.
Dobranoc.
++Aktualna sytuacja urlopowa Blogowiczów:
Alicja – w podróży po Polsce (do 16-go bm)
Cichal – też to samo, tylko o wiele dłużej,
Danuśka – na Wyspie Piratów – do niedzieli,
Sławek paryski – wrócił z Wyspy – ryb w tym roku wcale nie było,
Stanisław – w Italii,
Nisia – w Karkonoszach też do końca tygodnia.
Pepegor, moze sie wymadrzam, ale napewno one wiedza co dla nich i dla nas dobre.
Cichalo/)Ogonek, jazz super turbo! Az dziwie sie ze nikt jeszcze nie zareagowal na takie odkrycie!
Pepegor,
dowalaj, Twoje dowalanie jest nawet urocze i z przyjemnoscia sie je czyta.
Brzmi dobrze.
Nowy,
prawisz mi (nam) takie komplementy, że mnie to aż zawstydza, ale i motywuje do selekcji pokazywanych obrazków. Dziękuję 🙂
Pepegorze,
III klasa w skali pięciostopniowej. Klasa I ? bardzo dobra (oznaczana kolorem niebieskim), klasa II ? dobra ( zielonym), klasa III ? zadowalająca ( żółtym), klasa IV ? niezadowalająca (pomarańczowym) i klasa V ? zła (oznaczana kolorem czerwonym).
Ryby potrafią znieść wiele różnych zanieczyszczeń i nie każda trucizna je zabija. Patrz – ryby z rtęcią u wybrzeży Japonii 🙄
Dlatego też tak brzydzą mnie ryby kojarzone ze ściekami: karpie, pangi etc.
Kiedy w latach 60. mój ojciec jeździł na ryby, to łowił je w jeziorach z dala od siedzib ludzkich, na Ziemi Lubuskiej było takich sporo. Nie uznawał łowienia w Odrze i ujściu Warty, choć było tam podobno dużo ryb, ale właśnie zalatywały „fenolem”. Jakie tam w rzeczywistości były chemikalia, wiedziały najlepiej dyrekcje zakładów w Kędzierzynie, Brzegu itd.
W okolicach mego dzieciństwa było mnóstwo małych jeziorek i stawów – w nieckach i zagłębieniach terenu. Krajobraz był łagodnie pagórkowaty, poprzecinany polnymi drogami, a te obsadzone były (przez Niemców) różnorodnym żywopłotem ze śliw, dzikich jabłoni, głogu, tarniny. Przy niektórych dróżkach stały polne grusze z mnóstwem ulęgałek. Nad jeziorka chodziło się kąpać, łowić karasie, zbierać tatarak… Latem żabie koncerty słychać było na kilometr. W latach 70. w wielu z tych jeziorek zanikło życie – traktorzyści zaczęli płukać w nich swoje maszyny po opryskach 🙄
To znowu ja,
zrobiłem sobie na kolację wołowinę na grillu, wyszła bardzo dobra, ale bardzo późno – jedenasta. Kieliszek zimnego, różowego wina pomaga utrzymać się w formie.
Pepe i Nemo,
poruszyliście temat rzekę, dosłownie i w przenośni. Niestety rzeki, jeziora, morza i oceany to tylko wycinek tego, co niszczy człowiek. Niszczy, aż w końcu kiedyś swojego dzieła dokona, nie będzie co niszczyć. Środowisko i jego ochrona to był przez wiele lat mój „konik”, nawet udało mi się wielokrotnie podzielić swoimi uwagami z większą rzeszą słuchaczy i czytaczy. Czy przyniosło to jakiś trwały efekt? Z pewnością nie, ale trochę nadziei – tak.
Tutaj, za oceanem, już tylko obserwuję co ludzie potrafią wymyśleć, np. świetnie prosperują tu firmy, które bym nazwał „chłop żywemu nie przepuści”, tylko słowo „chłop” zamieniłbym na „amerykański milioner”. Zajmują się zabijaniem wszystkiego, czego człowiek nie lubi – ogromne, bogate posesje opryskiwane są co najmniej raz w tygodniu preparatami zabijającymi komary, później preparami zabijającymi kleszcze, trutki na gryzonie rozstawione są wszędzie, sarny odstraszane są dzisiaj trującymi preparami powodującymi ich przewlekłe choroby itd, itd…
W drugiej dekadzie XXI wieku ogromnie się ucieszyłem widząc kilka pszczół na sadzonych przeze mnie kwiatkach. Powróciły, żyją!!! Jeszcze się nie dały…. Jeszcze świat nie ginie, póki one żyją…
Dobranoc. 🙂
Dzisiaj też się ucieszyłem, motyle – wędrowniczki, o których pisaliśmy tutaj rok temu znowu spijają słodki nektar z kwiatów budleii, ich krzewu, zbierając kalorie do podróży.
Wysokich lotów im życzę, gdzie opryskiwacze nie sięgają…
🙂 🙂
https://picasaweb.google.com/takrzy/Motyle2012#slideshow/5786767382504370514