Poranek niedzielny w przydomowym lesie
Ta niedziela (19 sierpnia 2012) była potrójnie piękna. Słońce świeciło na bezchmurnym niebie. Żurawie właśnie zakończyły poranny koncert, który postawił nas na nogi i wywabił z domu. Zanim zabrałem się za polewanie trawnika i kwiatów w donicach zrobiłem parę kroków w kierunku zielnika, gdzie czekał nowy krzaczek tymianku na zasadzenie. Po drodze niemal potknąłem się o dorodnego prawdziwka.
Oto on:
Zacząłem więc rozglądać się za jego braćmi i resztą rodziny. W odstępach kilku kroków wychylało się z igliwia kilka kolejnych borowików.
Za szopką hydroforni i drewutnią, pośród wysokiej ostrej trawy, wyrósł całkowicie samodzielnie spory krzaczek poziomek. Miał zaledwie trzy krwiście czerwone jagody ale i kilka zielonych, zapowiadających dalsze plony. Tak wielkich poziomek nigdy nie widziałem. A te w dodatku były bardzo aromatyczne i niebywale słodkie.
Dzień, który tak się zaczyna musiał być szczęśliwy i smakowity. W takim przypadku trzeba tylko odrobinę pomóc losowi. Tak też zrobiłem.
Resztę poranka spędziłem na lekturze wspaniałej książki Józefa Hena „Mój przyjaciel krół” czyli zbeletryzowanej biografii Stanisława Augusta Poniatowskiego. Ten ostatni władca Polski nie ma dobrej opinii wśród rodaków. A jakże niesłusznie. Aby się o tym przekonać należy sięgnąć po książkę Hena.
Na południową przekąskę (niech będzie, że na lunch) zjedliśmy po grzance i niewielkiej porcji sałatki jarzynowej, która parę godzin spędziła w lodówce, co w upalny dzień przydało jej dodatkowych walorów. Do tego po kieliszku równie chłodnego verdejo.
Po południu dwie godziny pracy przy klawiaturze a potem tyle samo czasu w Puszczy Białej. Nie, nie szukaliśmy grzybów, bo wystarczają nam nasze własne. Poszliśmy w dość odległe rejony lasu, w którym bywają sarny a także dziki. Parę razy słyszeliśmy trzaski łamanych gałązek lecz nie udało nam się wypatrzeć zwierza, który wędrował w tą sama stronę co i my. Dopiero gdy wynurzaliśmy się już z Puszczy, na samym skraju nad łąkami, w odległości kilkunastu kroków przeszedł majestatycznie łoś.
Zmachani ale pełni wrażeń (kto by nie przeżył radośnie takiego spotkania?!) wróciliśmy do domu.
Wieczorny posiłek był wielce zasłużony i wręcz uroczysty. Na początek poszły dzisiejsze prawdziwki podane na surowo jako carpaccio. Daniem głównym zaś był gotowany ozór wołowy (marynowany uprzednio kilka dni w soli ze szczyptą saletry) w sosie chrzanowym podany z kartoflami podgotowanymi i potem podpieczonymi. Do tego nasze ulubione primitivo z Puglii. A na deser cwibak prosto z piekarnika.
Przyznacie, że to była wyjątkowo piękna niedziela.
Fot. P. Adamczewski
Komentarze
Pada. niezbyt intensywnie i niebo mimo zachmurzenia jest dosyć jasne. Znaczy to, że warstwa chmur jest dość cienka. Chłodno.
Obrazki z posiadłości Gospodarza natychmiast wzbudziły u mnie zachwyt, nostalgię – i zawiść okrutną. Piotrze – jak robisz surowe grzyby na carpaccio?
Po wytarciu papierowym ręcznikiem lub pędzelkiem z piasku i igliwia kroję je na cieniutkie plasterki (wzdłuż całego grzyba). Potem układam na półmisku, minimalnie solę i skrapiam sokiem z cytryny. Wstawiam do lodówki na godzinę lub dwie. Po wyjęciu polewam najlepszą oliwą jaką mam i posypuję płatkami parmezanu (Może być inny ser z tej rodziny). I już mogę rozkoszować się smakiem.
Dzięki Gospodarzu; pomysł do wykorzystania ku uciesze naszych podniebień.
bardzo sielska niedziela … z braku grzybów leśnych można zrobić tak pieczarki …
Niedziela piękna, ale i jak pięknie opisana. Przypomniała mi się moja ulubiona bajka Marii Konopnickiej „Na jagody” 🙂
W naszych lasach nadal królują kurki.Osobisty Wędkarz,który już jest na włościach i porządkuje nawet las za płotem(!) zamiast po bożemu chodzić na ryby,nazbierał kolejne ilości tychże,zatem jutro rano kolejna jajecznica z kurkami 🙂 A carpaccio prawdziwkowe do wypróbowania,kiedy trafią się porządne prawdziwki.Może w końcu się trafią,bo póki co tylko jakieś drobne niedobitki 🙁
Jeszcze a propos wałkowania.Moja kuzynka Magda w wałkowaniu bardzo doświadczona twierdzi,że zdecydowanie bardziej sprawdza się wałek porcelanowy niż drewniany.Kto ma ochotę,niech sprawdza.
Dzień dobry,
Dzięki Gospodarzowi za pełen radości życia wpis.
Tęsknię za leśnymi grzybami.
Danuśko, będę z Wami myślami nad Bugiem, bawcie się dobrze a że kulinarnie będzie ciekawie (danie-niespodzianka 🙂 ), nie ulega wątpliwości.
Ooooooo…..przypomniały mi się Kurpie sprzed paru lat! I kto znalazł naonczas borowika pod sosną nieopodal sławojki, no kto?! Nie powiem, ujechałam wtedy ze sporym zapasem ususzonych w wiadomej suszarce (w tym momencie obetrę nostalgiczną ślozę….).
U nas noce jak w Afryce – cykady i przeróżnego rodzaju owady daja taki koncert, że mnie budzą. Okna otwarte, a my prawie w lesie – i tak to gra. Koncerty zaczynają się, jak już naprawdę mamy gorąco od dłuższego czasu. Sierpień to zazwyczaj gwarantowane koncerty.
Pod warunkiem, że się mieszka w odpowiednim miejscu – gdzieś na uboczu.
Chesel,
to dla Ciebie 🙂
http://pl.wikisource.org/wiki/Na_jagody_%28poemat%29
Niestety, nie ma tych pięknych ilustracji, ale ja i tak je „widzę” oczyma duszy mojej.
Żabo (3:44), Twój opis przygotowań do podróży pod Warszawę jest smakowitą poezją!
Upieczone prosię podróżujące w śpiworze 🙂 Życzę udanego rodzinnego spotkania ( i żeby nie padało ) a jak znajdziesz potem chwilkę czasu, napisz proszę, jak robisz ulubioną przez Twoją siostrę sałatkę,tę z surowego kalafiora.
Krem galicyjski okazał się bardzo smaczny, podałam z gruszką.
O, jest i ilustracja….
http://box-of-treasures.blogspot.ca/2009/03/wspomnienie-dziecinstwa-ksiazki-i.html
Alino – Żaba ma wprawę – 2 lata temu (albo w ub.r. bażanty zjazdowe przyjechały w śpiworze aż z Rzeszowszczyzny, bodajże
Nie wiem, czy Żaba robi tę surówkę wg patentu mojej Ryby, u mnie jest jedną z ulubionych : surowy kalafior zetrzeć na najgrubszych zadziorach tarki, lekko posolić, odstawić na kwadrans. Zmieszać np 2 łyżki kwaśnej, dobrej śmietany z 2 łyżkami majonezu – sosem zalać kalafior i wymieszać. Sosu powinno być niedużo; tak, żeby masa kalafiorowa była tylko dobrze wilgotna. Można wkręcić trochę białego pieprzu i ew posypać pietruszką. Ja pietruszki nie daję, a Młodsza jest w stanie zjeść tej sałatki sporą miskę.
Pyro, dziekuję 🙂
Alino-obiecuję Ci wzniesienie jutro specjalnego toastu:
za naszą burgundzką Warszawiankę 🙂
Zgago-no nareszcie się zmaterializowałaś 😀
Nadawaj,sprawozdawaj
i się z blogiem na długo nie rozstawaj !
Czy nasz drogi Gospodarz nie ma przypadkiem na drugie imię Rysio? SYBA-Rysio. To się nazywa radość życia w czystej postaci. Prawdziwki, łoś, lekturka, odrobina pracy – żiwot je cudo!
Właściwie to jako zdeklarowani Łasuchowie wszyscy powinniśmy być łagodnie afirmatywni! Żółć psuje smak życia, kurza jej twarz, ścierką nakryta.
Dixi.
Nisiu – święte słowa. Łagodność, afirmatywność, uciecha z prostych rozkoszy lasu i łąki nad rzeką, urokliwa chata, jak z bajek o dobrym duszku leśnym i praca, która sprawia frajdę, a nie nadwyręża kręgosłupa – esencja egzystencji szczęśliwej.
Dzień dobry. 😀
Piotrze, Gospodarzu miły, toż Ty się na tych Kurpiach po prostu „neronisz”. 😀 😆 Opowieść niczym bajka – tak urokliwa. Nic tylko życzyć Ci, żeby nadal trwało, trwało, trwało, przez co najmniej 50 lat. 😀
Jolinku, zostawiłam sobie 1 blat biszkoptu (urósł niesamowicie), właśnie żeby mieć spód pod owoce z galaretką. Niestety od wielu lat, jabłka „toleruję” tylko w szarlotce, za to maliny wykorzystuję na całego. 😆
Danuśko, teraz wszystko wraca do normy. Zawirowania były spowodowane całomiesięcznym stróżowaniem. 😉 Zawsze były to najwyżej 2 tygodnie.
Jutro jadę z Siostrzenicą do Żywca, wracamy wieczorem/nocą. Tym sposobem będę na bieżąco dopiero w niedzielne południe. 😆
Takie życie jest piękne 😀 http://www.youtube.com/watch?v=8EDpVvbYHe8
Wczoraj w autobusie widziałam dwie panie z koszykami pełnymi grzybów : prawdziwki, czerwone kozaki i kanie. Sądząc z kierunku jazdy, wracały z lasów oliwskich, czyli były całkiem niedaleko, w granicach administracyjnych Gdańska.
Danuśka,
nadmiar kurek możesz zamrozić. Ja zamrażałam w ubiegłym roku już usmażone. Bardzo się potem przydały.
Dzisiejszy dzień pod znakiem ryb. Ugotowałam zupę rybną i usmażyłam śledzie , które znalazły się wraz z cebulą w zalewie słodko – kwaśnej. Mieszkanie wywietrzone i teraz można się już delektować rybnymi pysznościami. Doskonałe śledzie w zalewie produkuje Lisner i często je kupuję. Od innych producentów nie są już tak smaczne.
Tak szybko nie opędzę się od tych ryb, bo na niedzielę mamy zaproszenie do Pucka, także na ryby, rewanż za niedawny rybny obiad u nas. Do Pucka jadę zawsze z przyjemnością, tym bardziej że miasteczko nie jest oblegane przez turystów – plaża jest tam niewielka i korzystają z niej w większości mieszkańcy, a młodzi ludzie , którzy mają w Pucku bazę szkoleniową sportów wodnych, pływają na swoich łódkach, nie robiąc tłoku na lądzie.
Pyro,
wrócę do wczorajszego tematu. Napisałaś, że lubisz pierogi z farszem z surowego mięsa. Nie znam tej odmiany, ale brzmi to ciekawie. Czy to taki farsz jak mięso mielone na kotlety ? I czy mięso ugotuje się przez ten krótki czas , który jest wystarczający dla innych pierogów ?
Krystyno – z pewnością mięso nie jest ugotowane jak z rosołu – raczej dobrze zaparzone. Owszem to taki farsz, jak na mielone ale pierogi sa smaczniejsze, soczyste i wyraziste. Staram się dawać mięso dobrej jakości.
Dzisjaj kucharzył Wombat. Przygotował wspaniałą pizzę – baza również jego produkcji – dawno tak wspaniałej nie jedliśmy. A że ostra, jako dodatek plastry ananasa. Uch… wspaniały obiadek.
Danuśka wspomina doświadczenia wałkowania swej kuzynki Magdy. Otóż nad wałek drewniany i porcelanowy przekładam marmurowy. I choć prawie wcale nie używany od czasu nabycia wiadomą drogą maszynki do ciasta, od czasu do czasu potrzebny. Choćby dzisiaj. Bazę trzeba było rozwałkować w większy placek, maszynka niestety za mała do wymaganych gabarytów.
Czyście nie doświadczyli konieczności sięgania do tradycyjnego sprzętu kuchennego mimo wspaniałości technicznych i nowinek użytecznych dla gospodyni/gospodarza domowego? Zapewnie tak. Najlepiej przygotowany mak to ten utarty w makutrze. Męczące – tak – lecz jakiż efekt! Przykłady można mnożyć. Jedno nie wyklucza drugiego.
A o prawdziwkach jak marzenie mogę sobie tylko pośnić. U nas nie rosną.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Hi, hi, hi – nikt kuzynki Magdy nie wałkował – tak to zabrzmiało – kuzynka Magda swe różnice w wałkowaniu ciasta dwoma rodzajami wałków przekazała.
E.
Zwierzaczku – nie ma to jak tymi rencami! Dawno z ASzyszem o tym mówiliśmy. Babka z miksera, a babka tarta w makutrze – jest różnica, tylko tych mocnych dziewek brak (i miejsca na te wszystkie utensylia).
Pyro mileńka – dziewki to może jeszcze by się znalazły. Gorzej z dzieńgami na opłacenie fachowei i dobrze wykonanej roboty…
E.
O marmurowych wałkach tez słyszałam, ze takie wspaniałe, a jeszcze jakby wałkowac na marmurowym blacie, to ho ho! Szczególnie przy ciastach kruchych, co to przed pieczeniem muszą byc zimnem potraktowane 🙂
E tam…u nas sa marmurkowe wałki…wszystko jedno, czy one ze złota czy z czego, niech wałkuje za mnie maszyna! Resztę zrobię sama!
Pamieta ktoś? Ja z dzieciństwa 🙂
Za górami, za lasami, za dolinami
Pobili się dwaj górale ciupagami
Hej górale, nie bijta się
Ma góralka dwa warkocze, podzielita się
Żyli byli trzej krasnale nie górale
Nie bili się, nie kłócili oni wcale
Trzech ich było, trzech z fasonem
Dwóch wesołych, jeden smutny bo miał żonę
A ta żona była jędza no i basta
Miała wałek taki wielki jak do ciasta
I tym wałkiem, kiedy chciała
Swego męża krasnoludka wałkowała
Już krasnalek taki chudy jak niteczka
Taki cienki, taki chudy jak karteczka
Żona jednak uważała, że jest gruby
Więc go dalej wałkowała
Już krasnalek zwałkowany w trumnie leży
Że od wałka zginął biedak, nikt nie wierzy
Gdy rodzinka w głos płakała
Żona jędza jeszcze trumnę wałkowała
Jak kto ślepy to i byki wali…
Errata: fachowej, fachowej
E.
Alicjo – una sama – ta maszyna – nie wałkuje (chyba że elektryczna), nadal musisz kręcić korbką. Jest to jednak „pestka” w porównaniu z wałkowaniem.
Znalazłam ciekawą stronę – po przeczytaniu artykułu Agnieszki Krzemińskiej „Mozaika symbolem luksusu”
http://www.ourplaceworldheritage.com/index.cfm?&action=ourplace
Polecam
E.
Alicjo, oczywiście, wyłam tę piosenkę na każdych koloniach – oczywiście z całą koloni. Sama bym się nie odważyła. 😉
Niech się nazywa, że to wina komputera 😉 – zjadł paskudnik „Ą” . Miało być ; z całą kolonią. 🙁
W dzisiejszym numerze „Na temat” jest artykuł „Trzy miasta, trzy smaki” opisują wybrane nowe knajpki (po 3) Łodzi, Poznania i Krakowa. Warto przeczytać. Ostatnio prezentowali knajpki na warszawskim Powiślu.
Piosenkę o żonie – jędzy mogę jeszcze przeżyć, ale „Gdzie strumyk płynie” wywołuje u mnie atak niebezpiecznego wzmożenia. Trzeba pamiętać, że moje kolonie + kolonie młodszego rodzeństwa + kolejne wyjazdy trojga własnych dzieci + pierwsze zbiórki zuchowe i harcerskie – a z każdej takiej eskapady wracały zachwycone bachory, które wyły o stokrotce…
Moja „przyszywana” Babcia lwowska,niekwestionowana mistrzyni w produkcji wspaniałych i rozmaitych pierogów, przeflancowana po wojnie na Śląsk, z jakiegoś powodu(nie zabrała wałka ze Lwowa?) wałkowała ciasto butelką. Pierogi na tym wcale nie ucierpiały,pewnie ważne były ręce, no i serce w tę pracę wkładane.
Różne wałki do wałkowania, także marmurowy. http://www.twenga.pl/dir-Dom,Narzedzia-kuchenne,Walek-do-ciasta
Ja używam zwykłego drewnianego.
Ewo z P// Moja Mama, czyli Janeczka, mieszkająca wiele lat na Starym Rynku, kiedy po wojnie nie mieliśmy wielu rzeczy normalnych w gospodarstwie (spaliły się przy Murnej) używała butelki w różnych celach. To musiała być duża, ciężka butelka szklanna – najlepiej po winie. Służyła jako młynek do kawy – Mama pracowicie rozcierała ziarna wysypane na papier, tocząc butelkę. To samo z pieprzem. I ciasto też wałkowane było butelką. Nie pamiętam kiedy Tato kupił Mamie nowy wałek, z pewnością przed młynkami.
Dziewczynki, ja to widzę tak: ciasto ugniecione własnymi łapkami wałkujemy na mozaice marmurowym wałkiem, a w kącie kuchni kwartet smyczkowy gra Mozarta „Eine kleine Nachtmusik”…
Ot tak:
http://www.youtube.com/watch?v=Fir47CXw40k
Pyro, widać zatem jak bardzo prawdziwe jest powiedzenie o potrzebie- matce wynalazków!
Nisiu – pomysł świetny, acz ryzykowny, bp co by było, gdybyśmy były niezadowolone z nutek granych przez pierwsze, drugie skrzypce albo zgoła wiolonczelę? A wracając do naszych butelek – przypomina mi się anegdota, którą opowiadała Żaba. Otóż Żaba, jak wiadomo urodziła się w Norwegii, bo tam Józef Giebułtowicz reprezentował Rzeczpospolitą. Maluch dostał norweską nianię, córkę zamożnego kmiecia, która sobie zbierała na posag. Wszyscy ją w rodzinie bardzo polubili. Kiedy po latach, nie pamiętam która – matka, starsza siostra, czy nasza Żaba była w Norwegii, odwiedziła byłą nianię w jej domu, na wsi. Otóż kawę podano gościowi na prześlicznej porcelanie, na stole był srebrny garnitur, a w wielkim kredensie wystawiono porcelanę cieniutką, jak skorupka jaja. „I wiesz? – opowiadała innym członkom rodziny po powrocie – patrzyłam na te filiżanki, w myślach liczyła – są wszystkie, a to po babci, a to po teściowej i myślałam – pne nigdy nie musiały uciekać”.
Od rana miałem niepokój w duszy. Pojechałem na perehod. To taka ścieżka w Poleskim Parku Narodowym. Nauczony nie wpuszczam 2 linki. A to efekt.
https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/Grzyby
Teraz smażę kanie już moczone w mleku 🙂
A ja od godziny mam nowego ulubionego dyrygenta (jest ich już pewien zasób) – szukając dla Was tego stosownego do eleganckiej kuchni Mozarta trafiłam przypadkiem, jak to na tubce, na 9 Beethovena – no więc myślę: trzeciej części nigdy nie zawadzi posłuchać. Ale okazało się, że symfonia leci od początku w całości. No to posłuchałam. Solistów słyszałam już lepszych, a nawet dużo lepszych, ale spodobał mi się dany dyrygent, nie wiem jakim cudem nigdy na niego nie wpadłam. Jednak nie jestem bywałą osobą.
A mój nowiutki ulubiony jest tu:
http://www.youtube.com/watch?v=rP_u8NrHtkc&feature=related
Irek, gdyby Ci niepokój nie przeszedł po kaniach, posłuchaj tej Dziewiątki po kolacji…
Dla ścisłości – owszem, są marmurkowe wałki, ale ja mam zwyczajny drewniany, a w dodatku jakiś taki nieudatny. że też ja sie z tym męczę tyle lat 🙄
A to dlatego, że tak rzadko mi potrzebny – 2-3 razy do roku.
I tak wolę korbkę w tej maszynie, co to wałkuje! A kto wie, czy nie ma jakichś elektrycznych, nie przejrzałam całej oferty do końca.
Za bardzo zmodyfikowane to tez nie jest dobre…z drugiej strony, to Włosi robią, więc kto jak kto, ale makaroniarze wiedzą, osochozi?
Nisiu-ja to widzę inaczej.Ten przystojny brunet, skrzypek pierwszy od lewej niech wałkuje.Myślę,że skrzypek powinien wałkować z wyczuciem 🙂
A w tle muzyka pełna wigoru :
http://www.youtube.com/watch?v=YAOTCtW9v0M
A ja tylko sobie z boku przycupnę,muzyki posłucham
i popatrzę,czy dobrze mu idzie to wałkowanie 😉
Zakończyłam kulinarną działalność na jutrzejsze blogowe spotkanie.Wyszło,chyba nie najgorzej,jutro tylko spakować do bagażnika.Aparat też przyszykowany
No proszę,obie z Nisią pomyślałyśmy o 9 Beethovena 😀
Irku-kanie uwielbiam 🙂
Dlaczego akurat IX? Nie mam teraz tyle czasu – posłuchałam tylko kawałek , potem resztę, I tak wolę III i V. To może jutro? Jest na tubce „Eroica” pod Bernsteinem.
Pyro-bo 9 do wałkowania dobra:-)
Nisiu,
słucham 🙂
Nisiu – na wszystkich bogów – toż ten maestro po koncercie wymaga rehabilitanta! Stawy barkowe nie mają prawa wytrzymać tego młócenia powietrza. Pan interesujący, dyrygent nadekspresyjny.
Taż to o muzykie chozi…mniejsza o muzykantów 😉
Nie mam czasu, aby zasiąść i wysłuchać …wieczorkiem moim.
Ulubiona rodzinnie jest V.
Alicjo, wcale nie o muzykę, a o wałkowanie w miare uprzyjemnione, albo o wymiganie się od tego – jak dobrze radzi Danuśka 🙂
U mnie prace przygotowawcze w dwóch trzecich ukończone, jutro najgorsze, bo w ostatniej chwili, tuz przed wyjściem. A tu avocado – co dotknę – to kamień, no nie wiem, nie wiem…
Witajcie z Gjirokarsty. Właśnie wróciliśmy z krótkiego rekonesansu, a jutro zwiedzamy na całego. Albańskie (NIE główne) drogi są dla ludzi o mocnych nerwach albo dla posiadaczy dobrych samochodów. My mamy to pierwsze a samochód jeszcze dał rady. Przypadkiem ale i z wielką frajdą skoczyliśmy w bok i zaliczyliśmy kanion rzeki Langaricy – cudo. Widoki i przyjemność wspólnego „moczenia się” w zaimprowizowanych (z kamieni i folii) basenikach z wodą siarkową równoważyła średnią przyjemność chodzenia bosą stopą po rzecznych kamieniach. Witek mruczał coś pod nosem o burżujskich fanaberiach i miał rację – biję sie w biust. Tak sobie myślę, że jak za parę lat zrobi się z tego miejsca SPA na modłę zachodnią, to kanion może stracić wiele uroku.
Awokado zostawia się w kuchni na stole (czy w innym miejscu, gdzie się ma michę na owoce) i ono powinno po dobie-dwóch zmięc. Jak nie wymięka, to nie wiem co – walnąć wałkiem?
U mnie zawsze wymięka, a po trzeciej dobie czernieje wręcz 😯
O prawdziwkach i prawdach w okół tego moje zdanie jest znane i pokrywa się chyba ze zdaniem ogółu tu. Nie mam i zazdraszczam, aczkolwiek w sytuacji Echidny* nie jestem, bo teoretycznie tu są.
Pierogów ciąg dalszy, ale na innym poziomie. Maszyna u mnie nieprzydatna, bo ja ciasta nie zrobię. Ja w ciastach jestem jak ślepy z białą laską. Czego bym się niechwycił, wychodzi i tak inaczej, niż opisują. Dam se spokój z tym.
Ponadto, oglądam otwarcie Bundesligi i mecz Borussia Dortmund – Werder Bremen.
Dawno już nie miałem.
*) Swoją drogą, nadawała Alicja, ile tego na Przylądku w RPA i dziwi mnie to w ogóle. Myślałem , że takie stwory są bardzo uściślone w ich ekologii jaką potrzebują. Czy występowały tam zawsze, czy przywleczone?
Łoj…to Wy gdzieś od południa tę Albanię bierzecie…
Miłego zwiedzania!
Pepegor,
występowały zawsze według tamtejszych. Klimat RPA jest zróżnicowany, ale nie ekstremalnie, nie ma straszliwych zim, ani też nie ma wielkich ukropów, to nie Afryka równikowa. Zapomniałam wypytać, gdzie to znajdują, ale na pewno w przyzwoitej odległości typu ze 100- 150km w promieniu. no, las jakiś musi być!
http://alicja.homelinux.com/news/RPA-Marzec.2009/10.Wybrzeze-Witbank/32.Wielki%20wor%20prawdziwkow%20-%20dostalam%204-litrowy%20sloj.jpg
p.s.To nie na Przylądku, tylko w okolicach Witbank, ze 150 km w prawo od Pretorii.
Ewo – na Albanię, to ja się nie piszę.
Serdeczne pozdrowienia i życzenia dla Zjazdu nadbużańskiego. Chyba trzeba w tym roku uznać, że Zjazd ma dwie odsłony – wschodnią i zachodnią.
Irku – nie ma to jak natchnienie.
Dzięki Alicjo 🙂
Pyro,
Pisz się pisz – drogi momentami były straszne, ale widoki w górach cudne. Witek dostał jobla geologicznego i z zachwytem fotografował skałki i górki.
🙂
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,12361191,Sukces_polskiego_zaglowca___Fryderyk_Chopin__wygral.html
Irek,
a Ty po co te kanie w mleku moczysz?
Zawsze uważałem kanię za grzyba doskonałego, któremu dyżurne, pieprz i sól wystarczą
Z „Gońca Wielkopolskiego” rok 1895: „Bojko opisuje w Kuryerze Lwowskim swoje wrażenia z podróży do Wielkopolski: Nie ma czasu bo nie ma, ale jak się dowiedziałem, że nasi jadą do poznania, postanowiłem bądź co bądź jechać z nimi. (…) Okolica się wielce miło przedstawia. Płaszczyzna gdzie tylko okiem zwrócisz, a wszędzie uprawione jak w ogródku, a domy murowane, rzadko gdzie słoma kryte. Drogi są tutaj bardzo starannie utrzymywane i wysadzane drzewami owocowemi. Nie wiem jak to komu, ale mnie się to nadzwyczaj podoba, a przykro mi, gdy widzę, jak to u nas nawet dzikie drzewo utrzymać się przy drodze nie może, tylko się połami i zniszczy. Żniwa już tu prawie na ukończeniu, a wszystko tną kosami albo żniwiarkami. Naszym wieśniakom się pewnie takie żniwo nie spodoba, ale trzeba przyznać, że kosą daleko sporzej robota się odbywa i słomy się przysparza niemało. Przybywszy do Poznania zastaliśmy na dworcu tłumy braci Wielkopolan, którzy nas gradem kwiatów zasypali i z niezwykłym zapałem witali. Rozdano nam kwatery. Nam chłopom dano kwaterę w Jeżycach tuż pod Poznaniem u chłopa Bartoszewskiego, który powozem własnym w rosłe konie zaprzężonym po nas przybył. Zostaliśmy przywitani przez jego żonę, córki i synów. Czytelniku, jak mam ci opisać tę piękną i rozumna kobietę chłopa wielkopolskiego albo te jego nadobne córy. Dom jak i całe zabudowania gospodarskie jest wystawione z muru pruskiego. Kilka pokoi pięknie umeblowanych, nie ze zbytkiem, ale wygodnie, książek szafka spora, a na stole gazety polskie i niemieckie. Do stołu podano rosół, szablę tj. groch szparagowy z łupinami, wieprzowiny spory półmisek i wodę czystą do picia. „Wódki wcale nie pijam, a ponieważ dziś niedziela, zatem żadnego piwa ani cygar u nas nie dostanie” powiedział gospodarz. Po obiedzie zawołał gospodarz trzynastoletniego synka, bardzo rozgarnionego chłopca i kazał mu co zagrać. Chłopiec usiadł przy stole i ułożywszy nuty na pulpiciku począł nam piosenki tamtejsze wygrywać. Niektóre motywa były do naszych podobne. potem udaliśmy się zwiedzić jego gospodarstwo. Stajnia murowana, kryta dachówką, a w środku czyściutko jak w pudełku. a krów miał 4 krasych, żłoby murowane, cementowane, jadły wykę zieloną. W drugiej ubikacyji były dwie jałówki rosłe i kilka cieląt, koni czwórka wysokich i ślicznych – jadły koniczynę. masła nie robią, bo wszystko mleko sprzedają od ręki. Pługi trzy skibowe i brony mają żelazne zupełnie inne niż nasze. Klepisko w stodole smoła wylane, toż się tylko błyszczy jak but poszwarcowany. Cepy są krótkie. Stodoła poszyta słoma żytnią, koszoną, nie zacieka. Gospodarz ten ma przeszło 60 morgów ziemi. O czwartej godzinie po południu poszedłem na wystawę, nie biorąc wcale udziału w uczcie, która się odbyła w hotelu Wiktorya.”
Ale długie 🙂
i Poznań z małej 😳
Z tego samego numeru Gońca (1895 r.): „Policya poznańska nakazała znaczniejszym handlarzom jaj w mieście naszym, aby posprawiali sobie przyrząd do badania świeżości jaj zwany po niemiecku „Eierspiegel” i mieli go na każde zawołanie do użytku publiczności, kupującej ten towar.”
Dzisiaj, w przebudowanych budynkach jest hotel i restauracja, a obok strzeżone osiedle mieszkaniowe. Dziś to jest centrum miasta
A pan Bartoszewski miał takie piękne gospodarstwo. Czy ten hotel jest rzeczywiście akurat budynkach należących do niego?
Chyba nie, bo to była kamienica: http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36037,10270654,W_jezyckim_zabytku_powstanie_hotel_i_restauracja.html
Asiu – ja o „Zagrodzie bamberskiej” na Kościelnej – nie wiem, czy Bartoszewskiego ale budynki są oryginalne (np w kurniku – kuchnia, w stodole = restauracja) Byłam tam na tym wygranym obiedzie.
Zrywałem dzisiaj dereń. Im dłużej to robię, tym bardziej wątpię. To owoc, który dojrzewa nader fakultatywnie tzn, na gałązce jest pęczek, a w tym te naprawdę godne zbioru, spadają tylko przy dotknięciu, a inne zrywya się z ogonkiem i z liśćmi. Ci, co go naprawdę zbierają, wykładają płachty lub folie i trząsą gałęźmi. Jak u oliwek. Ja dzisiaj, bo tego nie mogę bo, albo jestem stale w publicznej przestrzeni, albo mam do czynienia z zasiekami, gdzie to nie jest możliwe, wymyśliłem sobie sposób, że wkładam odwrócony, rozpięty parasol między gałęzie i potrząsam nimi. Wpadają dojrzałe, ale i cała masa brudu, np przysuszonych owoców, ect. Nadam na koniec że, na dwa litry zeszło mi półtorej godziny, z dojazdem.
Te dwa litry jutro przebiorę i zamrożę, i mam nadzieję je dowieźć w zamrożonym stanie do Błot, i mam nadzieję, że u Żaby będzie tyle miejsca w zamrażarce, aby to tam przytrzymać do Waszego odjazdu do domu. Jestem naturalnie gotów wyjechać jeszcze parokrotnie aby nazbierać to wiadro, lecz nie da się wg mojej oceny tak jak ostatnio, bym dowiózł to świeże na czas.
Dla mnie kanie też jak Pepegor, a wersja rozpasana to panierka jak na schabowe, z tym, że ja bez panierki bardzo dobrze się obywam.
W tym roku jest tak sucho, że kanie pod świerczkami się nie pokazały, ani zadne inne grzyby, żeby nie wiem jak niejadalne 🙁
Znalazłam informację, że to było (Zagroda Bamberska) gospodarstwo Paetzów, a potem Muthów, ale przypuszczam, że gospodarstwo p. Bartoszewskiego wyglądało podobnie. Pamiętam Twoją relację z tej wygranej kolacji.
obiedzie 🙂
Moje figi. Już zjadamy, bo niektóre są mięciutkie i bardzo słodkie.
http://alicja.homelinux.com/news/Figi.JPG
Muthowie mieli nieduży folwarczek na Minikowie w Starołęce – 120 mórg, czyli 40 ha żytniej, lekkiej gleby. Mają grób rodzinny na cmentarzu starołęckim i nie ma już żadnej rodziny – dba o niego parafia. Ziemia trochę posłużyła pod ogródki działkowe, trochę pod obwodnicę miasta. Tak przemija chwała świata.
Alicjo – takie były figi Haneczki, zanim je mróz poszczerbił, tylko liście na Twoim krzewie wydają mi się dużo większe.
Moje figi są w donicach i na zimę ląduja w ciemnej, chłodnej piwnicy – tak mi poradził ten, który mi je podarował, hodowca fig z Montrealu.
Zimy by tu nie przeżyły…
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_3699.JPG
Asia
24 sierpnia o godz. 23:05
skowronkowi wolno nawet dluuuuuuuugo…;)
🙂
Dobranoc
http://www.youtube.com/watch?v=yKjCQHBdqj4
Asiu, za takie relacje Cię kocham!
Takie relacje pozwalają pojąć zależności uwarunkowane historią i geografią. Chwilę myślałem aby to mądrzej wyrazić, ale na więcej mnie nie stać.
Idę jeszcze zapalić, a potem dam przykład.
Dobranoc
Moje figi są z tych zielonych – dojrzewają, leciutko jaśnieją, a jak w dotyku są bardzo miekkie – należy zerwać, bo same spadną i jeszcze pasiaste chuligany wpadna na pomysł, że to dobre do jedzenia! (Chuligany lubia czereśnie – owoc zjadają, a pestki gromadzą w im tylko znanych kryjówkach).
Mam obiecane jeszcze innego rodzaju figi, ale nie wiem, czy Jerzor się zgodzi, bo to on co roku musi je targać do piwnicy i z powrotem, i to po stromych, naprawdę stromych schodach!
Dla mnie to taka ciekawostka przyrodnicza, bo ani się tym człowiek nie naje, ani dżemu nie zrobi z takiego „zbioru”. Ale jest zabawa 🙂
Gaj figowy to w Grecji…
Przypomniała mi się ta piosenka w związku z niedziela w tytule wpisu Gospodarza, pętała mi się od rana, parę(naście?) lat temu byłam w Toronto na Dniu Polskim i wtedy Budka się produkowała. A impreza była okazją do spotkania kilku ludzi z mojej szkoły sprzed stu lat 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=V8Hz-JQtmfg
Pyro, jak dla mnie to on miał dokładnie tyle ekspresji, ile lubię. Nie widziałaś Giergiewa w akcji! Ten ci macha łapami, a w dodatku podśpiewuje pod nosem, co w drugim rzędzie słychać…
Moim NAJukochańszym do Beethovena jest Bernstein. Jego ekspresji też nic nie brakowało.
No i Semkow – najukochańszy ogólnie. I Krenz, oczywiście. I stary Karajan…
Cobym Asiu jeszcze przytoczył., to przykład takiej geograficznej tendencji.
Nie mogę inaczej, ale ten wiatr cywilizacyjny wieje z zachodu.
Chyba u tutejszego, tzn POLITYKI, redaktora Szostkiewicza przeczytałem kiedyś opinię pewengo oficera hanowerskiego z 18 w., który u kolegi z Meklemburgii, w wejściu w hali dworu widział bat, bat do wydzielania prawdziwych batogów. Zapytawszy się usłyszał:, że bez tego czasem obejść się nie można. Nie wiem gdzie ten piszący się konkretnie urodził, a gdzie był ten dwór tego kolegi, ale oficer hanowerańczyk, oficer najpierdopodwniej Wielkiej Brytanii był zaszokowany tym, że jakieś 250 do 350 km (dalej na waschód) można stosować takie środki.
uwaga!
reinkarnacja katarzyny wielkiej objawia sie podczas zakupow w almie
uwaga!
@pepegorze – upiorze z luwru 😉
Słońce, mgiełki, po wczorajszych chłodach, dzisiaj cieplej. Będzie chyba pogoda nad Bugiem. Oby.
Pójdę teraz solić kuraka na obiad sobotnio – niedzielny. Młodsza kupiła sporego mutanta – wystarczy dla nas i dla Radzia. On, biedak, od kilku dni dostaje tylko rozmoczone kulki (zęby) których nie cierpi i wyraźnie schudł. Dzisiaj mu się ta przymusowa dieta skończy ale antybiotyk będzie jeszcze trzy dni miał wpychany do pyska. Goi się na nim na szczęście „jak na psie” i wczoraj już usunięto mu weflon. Był z tym cały cyrk – dwa dni Ania pilnowała go w dzień i w nocy, żeby sobie tego weflonu z łapy nie wygryzał. Wczoraj, kiedy mu pan wet wyciągnął obrzydliwstwo, pewno go swędziało ale pamiętał, że nie wolno… Spryciula chował łapkę i łeb pod kocyk i wylizywał swędzące miejsce. Ukrywał się. Jak mu wytłumaczyć, że już może, a nawet powinien?
Dzień dobry,
Na targu widziałam kurki, po 14 euro kilo. Wróciłam do domu z melonami, za 5 euro trzy średniej wielkości.
Nisiu, wśród wielkich jest też Georg Sorti, na przykład tu:
http://www.youtube.com/watch?v=kgcwdpu09VQ
I jeszcze tu:
http://www.youtube.com/watch?v=tE3rt3vfJM0
życząc Wam miłego dnia.
Errata: Solti
Solti, oczywiscie. Ich jest jeszcze parę sztuk: Colin Davis, Robert Norrington, Neville Marriner – żeby wymienić samych Angoli. Gardiner (choć nie zawsze). Skrowaczewski. Starzy Rosjanie, np. Kusewicki, Barszaj. Boulez!
Chwalić Boga, podskakując – dobrych i wielkich dyrygentów ci u nas wielu.
Niedawno trafiłam na wywiad z Colinem Dawisem, już na końcówkę. Po swojemu gadał, ale tak piękną angielszczyzną, że zrozumiałam. Zadali mu dyżurne pytanie: jaki utwór zabrałby z sobą na tę całą bezludną wyspę. Jeden. I on powiedział, że „Missa solemnis” Beethovena. No, kurczę, ja też! Więc mam coś wspólnego z wielkim dyrygentem…
Alno – pur Wu:
http://www.youtube.com/watch?v=aqvOVGCt5lw
Ach, Starsi Panowie Dwaj!
A gdzie Irek? Tu coś na wzmożenie energii życiowej:http://www.youtube.com/watch?v=vUgoZ79dDps&feature=relmfu
http://www.youtube.com/watch?v=vUgoZ79dDps&feature=relmfu
Tak lepiej…
Placek śliwkowy wg Nemo w piecu – coś musiałam pokręcić, bo mi wycieka krem jajeczno-śmietankowy. Zobaczymy, jak się upiecze.
A jeszcze o dyrygentach – był taki szalenie przeze mnie lubiany – Wisłocki. Kilka lat prowadził poznańską filharmonię i postawił ją na bardzo przyzwoitym poziomie. On był właśnie z tych rozmachanych, ale u niego to nie raziło, bo to był szczuplutki, niewielki pan o rozlatanych, rudawych loczkach i dobrze, że machał – przynajmniej był widoczny. Wiadomo, że koncert to przedstawienie – ciężka robota odchodzi na próbach, a tam ponoć maestro był potworem o nienagannych manierach. Plotka głosiła, że potrafił zerwać próbę, bo mu klarnet wchodził o sekundę za szybko, albo dzwony nie zostały na czas wygaszone. Cedził „Niech wam Bóg wybaczy, mnie to zajmie trochę czasu” – i wychodził. Tak się złożyło, że równolegle albo jeden po drugim dyrygowali wtedy w Poznaniu (opera i filharmonia) Wisłocki, Bierdiajew, Górzyński, Satanowski, a temperamenty mieli rozmaite i nie zawsze wzajemnie się kochali.
Pyro,
sekunda w muzyce to wieczność!
Dzień dobry w sobotę.
Ładny dzień dzisiaj, słonecznie, a nie za gorąco.
Wyjadę sobie gdzieś rowerem.
U mnie gorąco i duchota, najchętniej bym pod żagle, ale zajęcia się wydzierają gromkim głosem. Operacja Wielkie Pranie 🙁
Na obiad będzie coś z zamrożonych wcześniej dań, przydaje się zrobić więcej czasami. Oraz kukurydza.
Latem kupujemy słodką kukurydzę w kolbach, w McDonaldzie takiej nie dają – ja zresztą nigdy nie widziałam tam kukurydzy, ani w Kentucky Fried Chicken – ten to się politycznie poprawny zrobił. Odkąd wszystko co smażone jest dla zdrowia be, przerobił się na KFC – kiedyś był dumny z całej nazwy.
Pogodnej i przyjemnej soboty – u mnie niedługo południe.
Haneczko,
wczoraj oferowałaś do wzięcia sadzonki pigwy. Odzewu nie ma, ja także nie mogę mieć na nie ochoty z braku miejsca, ale może posadzić je w Żabich Błotach ? Trochę nieładnie tak za plecami właścielki urzadzać jej posiadłość, ale dwa małe krzaczki na pamiątkę miłego spotkania nie narobiłyby zamieszania. Choć pożytek z nich dla Żaby byłby raczej niewielki, zważywszy że ją interesują zazwyczaj ilości hurtowe 🙂
Wczoraj mielismy wybrać się na plenerowy koncert mozartowski w Parku Oliwskim w Gdańsku. Trwają tam właśnie kolejne już Mozartiana. Ale pod po południu porządnie się rozpadało i wahaliśmy się : jechać ?, nie jechać ? Nie jedziemy… Ale w porze rozpoczęcia koncertu przestało padać. A więc jedziemy z nadzieją , że coś tam jeszcze zdążymy usłyszeć. Usłyszeliśmy już niezbyt wiele, ale za to pospacerowaliśmy po parku, który zawsze jest piękny, ale późnym wieczorem, w zapadającym zmroku, po deszczu miał wyjątkowy urok.
Króciutki spacer po oliwskim parku. Ale to nie to samo, co na żywo… http://www.youtube.com/watch?v=-0XGkmZkYIE
Już tylko jedna, Krystyno 🙂 Inka chce 🙂 Drugą przywiozę do Błot, urządzimy Żabę detalicznie 😉
I jeszcze ciekawostka z Oliwy : wystawa fotografii mieszkańców tej starej dzielnicy – artystów, oryginałów, zwykłych ludzi, starych , młodych i dzieci, przy stole i w ogródku. Mnie najbardziej przypadła do gustu fotografia starszej pani, która na chwilę oderwała się od pracy w przydomowym ogródku. http://ibedeker.pl/relacje/oliwianie-wystawa-o-kolorowym-zyciu-mieszkancow-oliwy/#axzz24ZbUHC6f
Detalicznie i symbolicznie. 🙂
Pepe, ja nie jestem niedorozwinięta, ja tylko tak wyglądam! Powtarzając środowiskowe plotki, powtarza się i użyte podziały czasu – czy ten klarnet o milisekundę, czy o oddech – nieważne; ważne, że przed czasem.
Placek b.dobry się upiekł.
pewien, raczej kiepski, tenor opowiada podczas przerwy w próbie berlinskich
filharmoników:
” wyobrazcie sobie… podczas mojego ostatniego wystepu solo zasłabła mi w pierwszym rzedzie kobieta, tak, ze musiałem przerwac…
a na to marek janowski:
„no i co, pomogło?”
Krystyno,
bardzo dziękuję za stronę o wałkach, dzięki Tobie w końcu będę miała wałek 🙂
Witam.
DużeM, jaki wałek kup to.
http://www.galeriakuchenna.pl/index.php?id3=10&id4=5&id5=4&pokaz=1&sid=17bfcdb42fc2c53987d77fff70f2a7fb
Dzień dobry, a co więcej – dzień bardzo miły, aż szkoda, ze się kończy. Właśnie wrócilismy z nadbużańskich włości naszej Danuśki. Było pysznie pod każdym względem. Nawet pogoda dopisała, choc w drodze towarzyszyły nam ciężkie chmury, a głębokie kałuże na leśnych duktach świadczyły o niezłych ulewach tuz przed chwilą. Jak to u łasuchów bywa – stoły uginały się od smakołyków, a czas nam upłynął nie wiadomo kiedy na pogaduszkach, z widokiem na piękny trawnik, aksamitki, lawendę, a tuż za płotem szumiał najprawdziwszy las. O kulinariach będzie zapewne więcej, Danuśka zadbała o rzetelną dokumentację, więc tylko trochę cierpliwości 🙂
Najdłuższe sekundy świata to dziura albo babol na antenie podczas programu na żywca… 😎
Irku,
dziękuję, to z pewnością przyda się także :), jednak wałek przydaje się do większych formatów, których ta maszynka niestety nie zrobi 🙂
DużeM, to Yurek Ci radził, nie Irek…
jeszcze miesiac do urlopu( z niemieckiego: urlaub);
trzyma ktos kciuki 😉 ?
Krystyno – świetny pomysł z tą pigwą. Haneczko – przywoź. Żaba jest zawsze otwarta na dobre pomysły. Wczoraj pomogłem Jej zapakować samochód (m.in. ćwiartka dzika) i pojechała w siną dal. Dzisiaj po koniach pojechałem do córki Żaby (tej od czwórki wspaniałych wnucząt) na zbiór malin na hektarowej uprawie. Mam tego ponad dwa kilo. Czy można je mrozić? Jak bym miał spirytus tobym wiedział co i jak…
Pepegor, ja już w blokach startowych czekam na Twój przyjazd!
Pepegor /22:17/ Kanie moczone w mleku są po prostu smaczniejsze. 🙂
http://www.mojegotowanie.pl/grzyby/smazona_kania
w śmietanie, @irek, w śmietanie…
DużeM,
cieszę sie, że strona z wałkami zainteresowała Cię. Wybór istotnie duży.
Co do tej maszyny do wałkowania zaprezentowanej przez Yurka – to coś dla Alicji, bo ona chciałaby coś bez korbki. Tylko to poważny wydatek.
Cichalu,
zamrozić możesz, ale po rozmrożeniu otrzymasz malinową ” ciapkę”. Że smaczną, to pewne.
Krupnik/ ten procentowy/ wykonany. W naszej domowej wersji przyprawy mają pozostać w roztworze spirytusu i wody/ demineralizowanej/ dość długo. Może i kilka miesięcy. Co jakiś czas odbywać się będzie degustacja smaku i mocy. W razie potrzeby dolejemy odpowiedniej cieczy.
Ja też właśnie wróciłam z nadbużańskich włości Danuśki. Bardzo sympatyczne miejsce, oczywiście dzięki Gospodarzom, Gościom, ale także „okolicznościom przyrody”. Poszliśmy na spacer nad Bug, który jest tam szeroki, zieleń była bujna i soczysta, mgły zaczęły się ścielić na łąkami, pięknie to wyglądało.
Kulinarnie było bogato, jak to na Łasuchów przystało. Pyszne chaczapuri i pierożki Magdy (uroczej kuzynki Danusi), rukola z bardzo ciekawym sosem winegret Barbary Adamczewskiej, guacamole Basi naszej blogowej, moja sałatka z selera i z łososiem. Potem pyszna zupa rybna Danuśki z krewetkami i surimi, moje smażone cypryjskie haloumi z boczkiem i solo. Na koniec orgia deserów: sernik i kruche ciasto z kajmakiem oraz suszonymi owocami Barbary Adamczewskiej i tarta z brzoskwiniami Basi. Wszystko pyszne. Popijaliśmy to gruzińskim i różowym winem, a na koniec szampanem.
Przepraszam Yurka, oczywiście mój błąd wybacz i dziękuję za stronę z maszynami 🙂
Nisiu dziękuję 🙂
Cichalu, kup spirytus 😀
Jeżeli tylko mam dużo malin, to mrożę w porcjach. Nie zawsze jest paćka ale najlepsze są w zimie zmiksowane do malinowych koktajli, kremów, sałatek różnych. W ub r kiedy przywiozłam ze zjazdu coś 7 kg narobiłam nalewek, mrożonek i soku. PT Blogowisko gorszy się z lekka kiedy mówię, że Żaba jest wiedźmą – bo jest. Pomyślcie: stara nie jest ale i nie młodziutka; od dwóch miesięcy ma non stop ludzi, których karmi, nocuje, pierze pościele, wyjeżdża z nimi w teren. Na dodatek Leszek miał zranioną rękę, a Sylwia pojechała na urlop. W ramach rozrywki Żaba przygotowała 1/2 przyjęcia urodzinowego dla Szwagra i pognała za Warszawę. Wróci po to, aby w cuglach przygotować Zjazd dla 23 osób. Tego nie zrobi żadna, zwykła baba – tylko wiedźma. O weekendowych wypadach na zawody jeździeckie i doglądanie zawodowe dwóch innych gospodarstw nie ma nawet co wspominać. A ona jeszcze czyta, zaprawia, szyje, całej rodzinie prokuruje torty i włazi na swój dach. Hospody pomiłuj!
Małgosiu. Jestem w Żabich Błotach 12km od sklepu. Żaba była odjechała. Nalewki uwielbiam, ale nie aż tak żebym tam kurcgalopkiem. Mógłbym konno do miasteczka, ale gdzie parkować?
Oj, w tej tarcie to były morele, a nie brzoskwinie 😳
Cichalu, może na rowerze 🙂
Dobry wieczór,
Pepegorze, też lubię takie relacje 🙂
Nad Bugiem odbyła się prawdziwa uczta: i dla ducha i dla ciała 😀
Czekam na zdjęcia.
Krystyno – też uważam, że ta fotografia starszej pani jest najlepsza.
Zmarł Neil Armstrong: http://www.youtube.com/watch?v=RMINSD7MmT4
Pyro, zaprawdę powiadam Ci, że tak jest. Jestem tu od tygodnia i widzę. Dwa dni temu siedziała nad papierami i wypełniała kilkadziesiąt druczków po wykotach. Przy tym liczeniu baranków powinna zasypiać momentalnie a ta robi to rzadko i o dziwnych porach. Staram sie Jej jakoś pomagać, ale nie nadążam…
Małgosieńko! Mam 100 i jeden powodów, żeby nie na rowerze. Po pierwsze takowego nie mam, po dr…
A w dodatku pedałowanie zabronione!
Cichalu – max 8 km i masz kogo posłać.
Nie znam nikogo, kto nadąża.
Ten Zjazd nad Bugiem musiał być naprawdę wspaniały. Czekamy na fotki.
Krystyno,
ja mam sprawna (jeszcze) prawą rękę i korbka mi nie przeszkadza.
Wybrałam sobie już takie jedno cudo za 70$ – potrzebne mi przede wszystkim wałkowanie, a tym można i ciasto pokroić na makaron i coś tam jeszcze. Ale to zakupię, jak wrócę.
Teraz przygoda z kupowaniem internetowym. Poprosiła mnie kuzynka z Polski, żebym jej zakupiła w Kanadzie jakis tam specyfik, suplement witaminowy. W aptekach pokręcili głowami, a półkach z witaminami też tego niet, ale pani poradziła, zeby iść do sklepu z takimi „zdrowotnymi” cudami, co to cię może nie wyleczy, ale i nie usmierci. W zdrowotnym było – opakowanie za 60$, a kuzynka chciała zapas, tak z 5 opakowań.
Zastanowiłam się, wróciłam do domu i sprawdziłam na internecie.
Ha! W polskim sklepie internetowym ów specyfik kosztuje 67 PLN!
I teraz akcja – patrzę na formularz, psiakość, wychodzi na to, że jak dokonam zamówienia, to jako zarejestrowana klientka wysla mi to na mój adres…
Wysłałam e-mail do sklepu z zapytaniem, czy jest możliwość, żeby wysłali paczuszkę pod wskazany przeze mnie adres. Dosłownie CZTERY minuty później dostaję pocztę – jasne, że mogę, no i wskazówki, jak to zrobić. Następnych 5 minut nie minęło, a transakcja załatwiona, dostałam rachunek, potwierdzenie i tak dalej. To mi się podoba, taki sposób robienia zakupów (coś jak Nisia w tej Almie i nie tylko 😉 ).
Bo na zdrowy rozum, pomijając już cenę (gdyby w Polsce nie było, to też bym zakupiła), po co ja mam to targać w walizce? Ja jeszcze nie zdążę dolecieć do Polski, a ona juz to będzie miała (wtorek najpóźniej) 🙂
Z Gazety Rzeszowskiej 1891 r.: „Strzyżów, 28 stycznia. Kiedy w roku 1850 trasowano kolej od Dukli przez Krosno, Strzyżów, Rzeszów ku Sandomierzowi znaleźli się obywatele, którzy wszelkie czynili zabiegi, by tylko budowa tej kolei nie przyszła do skutku. Podobnie dzieje się obecnie. Firma Pohl z Opawy, zamierza założyć fabrykę krochmalu w Strzyżowie, zapytuje okólnikiem właścicieli posiadłości większych, księży, zwierzchności gmin o ilości kartofli, jaką mogliby fabryce dostarczyć i otrzymuje od 2 właścicieli i większości zwierzchności gminnych odpowiedzi zachęcające, od przeważnej części właścicieli posiadłości większych i księży żadnej – a od jednego przyjacielską radę by zamiaru zaniechano, gdyż się nie uda. Natomiast z okolic Krosna i Wadowic zapraszają i zachęcają, by w tamtych okolicach fabrykę założyła.”
Nie wiem co jeszcze pominęłam 😳 i z góry przepraszam, ale były też jajka faszerowane robione przez męża Basi.
Warto uczyć się języków 🙂 – z tej samej gazety: „Nowy sport. Woźny tutejszego urzędu telegraficznego wyręczał się w roznoszeniu depesz wyrostkiem, niejakim Józefem Zielińskim, który korzystając z tej godności, wymyślił intratne źródło zarobkowania. Otóż roznosił podrobione przez siebie depesze gratulacyjne kondolencyjne lub innej ważnej treści, które adresata skłaniają do hojniejszego wynagrodzenia za doręczenie. Ta mistyfikacja się jednak wykryła przy depeszy przez owego posłańca doręczonej jednemu z okolicznych obywateli, a w której tenże napisał „memento mori”. Nowego sportsmana uwięziono i wszczęto przeciw niemu dochodzenie sadowe o oszustwo, poczem trybunał skazał winnego na 2 tygodnie więzienia.”
Asia 😉
Cichal na zagrodzie równy wojewodzie 😉
Ja bym z malin albo sok, albo to, co Pyra podpowiada. Ojej, nie musi być zaraz w ilościach :roll
Trza było Wawrzyńca lub Agnieszkę wysłać po stosowne zakupy do miasta, oni nie zmotoryzowani?
Albo jeszcze lepiej – skumać się z Eską i popytać o radę i możliwości.
Na razie zasyp cukrem i chroń od much, nakryj jakąś przewiewna ścierą 🙂
Małgosiu, przy takiej ilości smakołyków trudno rzeczywiscie spamiętać wszystkie dobra, jak Danuśka wklei zdjęcia, to się może coś jeszcze objawi. Kolacji juz dzisiaj zadnej, zazdroszczę też tego spaceru nad rzekę, musiało być pięknie. No ale czekał nas inny, bardzo pilny spacerek 🙂
Zakupami internetowymi jestem urzeczona, ponieważ nigdy nie lubiłam łażenia po sklepach, kupowałam pierwsze lepsze i uciekałam. Dołożyły mi galerie. Teraz spokojnie, bez galeryjnego jazgotu przeglądam katalogi, wybieram, zamawiam, płacę i dostaję. Te sklepy są na ogól doskonale zorganizowane, najgorzej działa stare Quelle czyli Halens obecny i stare Bon Prix. Czasem dawno zapomniałam, że zamawiałam jakieś np. portki, a tu przychodzi paczka. Przez internet kupuję ciuchy, buty, książki, płyty, gary, wszelaki sprzęt kuchenny i domowy, noże, pościel, a ostatnio zasłony na okna. No i namiętnie biżuty. Trochę to wszystko niebezpieczne dla portfela, ale jak kto nie ma silnej woli, to i w sklepie wyda.
Moje komputerowe dziecko twierdzi, ze w dziedzinie zakupów, rezerwacji hoteli (tylko booking.com!) i biletów na latanie to ono jest daleko za mamusią. Zawsze jakaś satysfakcja!
Nisiu,
uważam, że w sklepie wyda człek prędzej, niż w internetowym sklepie, bo tu jednak trzeba poczytać, poklikać, porównać, bo a nóż z widelcem gdzieś jest lepsza oferta.
Wystawy sklepowe kuszą, a jak się wejdzie do sklepu, to dopiero się dzieje i jeszcze sprzedawcy za człekiem chodzą 🙄
Nienawidzę łażenia po sklepach. Wiem co mam kupić, lecę – kupuję.
Chyba, ze nie ma mrocznego obiektu pożądania.
Moja znajoma mówi – no dobra, ale skąd wiesz, co w tych sklepach jest? Dobre pytanie. Nie wiem, ja tylko wiem, czego potrzebuję.
Czy księżyc grywa na wiolonczeli?
http://youtu.be/KsbsjM12jkw
Książki, nagrania, kosmetyki niektóre, garderobę, meble, skorupy – kupujemy w internecie; jak dotąd jedzenia jeszcze nie, bo dokoła jest kilka podręcznych sklepików
Cichal,
też się szykuję i doczekać nie mogę. Jutro rzęch idzie do warsztatu z zaznaczeniem, że w środę muszę go mieć.
Zbieram pilnie dereń, ale w przeciwieństwie do obaw z przed tygodnia, owoc nie dojrzewa tak szybko jak myślałem. Zalałem dla siebie z dobry litr, zamroziłem wczoraj dwa litry i zebrałem dzisiaj z półtora litra. Przestałem, bo nie ma sensu zbierać owoce półdojrzałe. Te krzewy różnią się i widziałem całą masę takich, którym jeszcze daleko do zbioru.
Irku, a z kaniami, to jeszcze zobaczymy.
Zjazd nad Bugiem taki, że chętnie też bym tam był.
Zobaczyłbym przynajmniej Danuśkę i jej osobistego wędkarza. Szkoda, że tego roku nie piszą się na Błota.
Asia, dobre wstawki!
Ooooooo!
https://picasaweb.google.com/115054190595906771868/VZjazdLasuchow2011#5654460030277929842
Jeszcze o człowieku, który pierwszy stanął na Księżycu (psiakostka…a gdzie był Twardowski, dlaczego pięknie Neila Armstronga nie przywitał i ugoscił?!).
Pamiętam dokładnie ten dzień, bo 20 lipca to imieniny Czesława, mojego Taty. Zjechali Dziadkowie, siedzieliśmy przed telewizorem, oczekując transmisji.
Babcia Janina po swojemu skomentowała, że to przecież tylko telewizja, gdzie by tam człowiek na Księżycu, no wiecie co, mało to filmów zrobili? 🙄
Dla mnie to było wielkie przeżycie. Od czasów Łajki , Gagarina Armstronga żeśmy się trochę rozbujali po wszechświecie, Ziemianie… Oby tylko coś dobrego z tego wynikło.
A świat się jednak zmienia…
http://www.youtube.com/watch?v=PN9n1bAahg4
O, wszyscy poszli spać, a ja tu jeszcze kolenduję 🙄
Je tam kto? Ja se idę kromuszkę malutką i może cuś do popicia.
Pyro, podręczne sklepiki podręcznymi sklepikami – w sam raz do kupowania chleba, masła, mięska, jakichś bieżączek. Ale wszak potrzebujesz czasem ciężkich flaszek z chemią i innych flaszek z sokami, worków proszku do prania i woreczków kartoflanych, mąki, cukru, soli itd. I nie musisz na to zawczasu patrzeć okiem własnem, bo wiesz, co jest w opakowaniu i nikt Ci nie wciśnie kitu. Moim zdaniem warto poczekać aż się tych ciężkich potrzeb nazbiera i wtedy zawołać kilku kliknięciami przyjemnego młodziana z Almy czy PiP – chyba tych braci masz bliżej; powyżej pewnej kwoty nie biorą forsy za dostawę, a zapłacić za zakupy możesz nawet kartą u dostawcy. Pyrze kręgosłupy podziękują właścicielkom z pewnością.
Nisiu – chemię Młoda każe przywozić do domu, tu masz rację. Najtrudniej do chałupy przytaskać wody – a latem trzeba ze 2 razy w tygodniu. Zgrzewek zamawiać nie będę, bo nie mam gdzie tego trzymać. Mąka, cukier, sól u mnie schodzi w 1 kg opakowaniach i nie o jakość przecież chodzi, tylko o to, że nie opłaca się tak małych ilości zamawiać. Tę jedną torebkę czegoś tam, potrzebnego, to przy okazji masła i chleba się przyniesie bez bólu w tym, co boli. Z wiatrem spadają już liście – niby drzewa i krzewy całe zielone, ale suche liście kołują nad alejkami. Byłam z Radziem i ze zdziwieniem odnotowałam, że krzewy forsycji zabierają się do kwitnienia. Zwariowały, czy cuś?
W Żabich Błotach ciężkie chmury. Z jeżdżenia chyba będą nici tym bardziej, że zbiór malin czuję w krzyżu. Część malin zasypałem, część zamroziłem.
Alicjo kto to jest Wzwrzyniec? Jak wysłać Agnieszkę, matkę czworga dzieci po szpyrytus?
Pepegorze! Bywaj! A żywo!
Tu są cztery psy! Pan Bóg winien psiarzom dawać dodatkową parę rąk. Wszystkie trzeba wygłaskać i dopieścic zwykle symultanicznie , bo inaczej to się obrażają.
Teoria Żaby: właściciele jamników dzielą się na dwie kategorie. Jedna to ci, którzy z nimi spią, a druga to ci, którzy się do tego nie przyznają!
Pod nieobecność Żaby Krótki śpi ze mną.
Cichalu – Radek wyrósł ze spania z nami, woli swój koszyk. Nawet kiedy czasem Ania go zabierze pod kołdrę (grzeje lepiej, niż termofor) piesek grzecznie zasypia, a za pół godziny – hop i pod własny kocyk włazi. Bo jamniki są psami, które się przykrywają, ząbkami ciągną te swoje szmaty, aż rodzaj namiotu powstaje. Pies zamotany śpi. Najśmieszniej, kiedy się rozkopie i pokazuje światu tylne łapy, przyrodzenie i brzuszek, ale łeb dalej pod szmatami.
dzień dobru ..
u nas pada i pada ale ciepło ….
miło i smacznie o zajeździe u Danuśki się czyta … 🙂
za chwilkę czas na paprykę i już można kupić po przystępnej cenie … pewnie oprócz marynowanej taką pastę zrobię na zimę …
http://smak-zdrowia.blogspot.com/2012/08/pasta-paprykowa.html#more
o u Sowy można zjeść coś na słono i wypić drinka jak u Bliklego … Asiu byłaś tam? …
http://zielonyjelen.blox.pl/2012/08/Caf-Sowa-Bydgoszcz-ul-Mostowa-4.html
Nad Narwią leje od świtu jak z cebra. To płacz z powodu zakończenia spotkania u Danuśki. Nawiasem mówiąc na czas tego przed-zjazdu deszcz zniknął a nawet wyjrzało słońce. Przyroda dała znak, że akceptuje i błogosławi nasze poczynania.
Zjazd był smakowity, co opisały uczestniczki, a także wielce sympatyczny. Poznaliśmy mężów Basi i Małgosi, którzy (co było do przewidzenia) są równie świetni jak i ich piękniejsze połowy. Rozmowy były więc bardzo ciekawe. I nie tylko dotyczyły spraw stołu.
Byłoby wręcz cudownie gdyby nie fakt najcięższej dla mężczyzny choroby, ktora dotknęła Alaina. ON MA KATAR! Mam nadzieję, że dziś jest już lepiej czego mu szczerze życzymy.
Nie miałam dotąd okazji bezpośrednio poznać ani Barbary (nie bywa na zjazdach) ani Jej Męża. Natomiast mąż Małgosi zdobył sobie naszą sympatię w ub. r. i szalenie żałuję, że nie mogą przyjechać na kolejny Zjazd. Alain jest integralną częścią naszych wrześniowych obrzędów, a jego sprawność przy oprawianiu i pitraszeniu ryb godna podziwu – podobnie jak poczucie humoru i towarzyski wdzięk. Tego roku też nie będzie, czego szczerze żałuję. Katar to paskudztwo i w męskim i w żeńskim wydaniu.
Dzień dobry,
Jolinku, ostatnio byłam z trzema dziewczynkami (moje siostrzenice i ich koleżanka) w wieku od 6 do 10 lat. Dlatego zamówiłyśmy pizzę i lody 🙂 . Namówiły mnie na ciasteczkowe – strasznie słodkie 😀 . Dobrze, że do tego były świeże owoce.
ciekawe czy nemo potwierdzi, że to …
http://przystankobieta.blox.pl/2012/08/Placek-po-szwajcarsku.html
Asiu to byłaś w wyśmienitym towarzystwie … 🙂
Kochani-co tu dużo gadać,wczoraj zebrało się wokół naszego nadbużańskiego stołu bardzo sympatyczne towarzystwo i popołudniowa część soboty zleciała nam nie wiadomo kiedy.Dzisiaj dojadamy smakowitości z wczorajszej biesiady.Ze swoimi talentami kulinarnymi ujawnił się małżonek Barbary,autor jajek faszerowanych.Gratulacje !
Talenty pozostałych osób były nam znane już wcześniej 🙂
Osobisty Wędkarz stosował wczoraj kurację własnego pomysłu-zimny szampan,na zmianę z gorącym rosołem.Kończyło się to siódmymi potami,
a wiadomo,że wypocić paskudztwo jest ogólnie zalecane.Dzisiaj już Alain ma się trochę lepiej i ma nadzieję,że towarzystwo wybaczyło mu zniknięcie pod ciepłą kordełką w trakcie trwania imprezy 😳
A na koniec pytanie do wszystkich uczestników:
kto zostawił wiklinowy koszyk? Od razu uprzedzam,że bez względu na odpowiedź,mamy pretekst do następnego spotkania 😉
https://picasaweb.google.com/zosiarusak/MiniZjazdNadbuzanski?authkey=Gv1sRgCJrVnsnrz7vpBQ&feat=email#
Nasz obiadowy kurczak jest do bani. Nie jest to moja wina, bo kurczak był pieczony „jak zawsze” i był z pewnością świeży, choć niestarannie wyczyszczony – co w domu poprawiłam. Po prostu jest niesmaczny, piekł się 2 godz(! kurczak, 2 godziny!) i nadal jest – powiedzmy – spoisty. To pewnie kurczaczy pradziadek
Danuśka, nie przyznaję się do koszyka 🙂
My też dojadamy wczorajsze pyszności, bo zostaliśmy obdarowani na drogę 🙂 Tak, wczorajszy dzień był naprawdę bardzo, bardzo miły!
Katar nie leczony trwa siedem dni, leczony – tydzień 🙁
Wszystkiego dobrego naszemu ulubionemu Żabojadowi i niech ten katar sobie jak najszybciej pójdzie precki (jakby to powiedział Owczarek Podhalański).
Szkoda, że nie będzie Was na zjeździe Danuśko-Alainy – kto złowi i przyrządzi pstrągi?! Kto poparla z Jerzorem, no kto?!
Dzięki za zdjęcia z mini-zjazdu, odruchowo pomachałam do towarzystwa 🙂
U mnie poranek upalny i duszny, muszę się ogarnąć i zabrać za jakąś działalność, tylko jeszcze nie wiem, jaką.
I lepiej nie wymyślać do podróży jestem prawie gotowa (jeszcze tylko jedno pranie rzeczy ciemnych), a reszta mnie nie obchodzi.
Chuliganów nie będzie miał kto karmić, ale przeżyją, mają zapasy 🙂
Można utyć od samego oglądania stołu mini-zjazdu wschodniego. Nastrój też przesympatyczny przeniósł się na obrazki.
E tam, zaraz utyć…półmichy pełne, ale każdy bierze, ile zje, a w razie czego dobierze sobie (mnie podoba się ta micha z zielonościami!).
Pytanie ciekawskiej – brunetka obok Basi A.?
Obok Basi – Magda, urocza kuzynka Danuśki, znana nam z wcześniejszych spotkań warszawskich.
Ciekawi mnie, czym były faszerowane te jajka. Proszę o więcej informacji.
Jolinku,
podoba mi sie przepis na pastę paprykową i chyba trochę jej zrobię. Myślę, że można by najpierw paprykę pozbawić skórki, np. podpiec w piekarniku a potem zamknąć w foliowej torebce.
A dziś kilka godzin spędziłam w Pucku. Najpierw poszliśmy na kawę do kawiarni na końcu mola. Bez żadnych słodyczy. Potem spacer przy plaży , starymi uliczkami i na rynku, skąd prosta droga prowadzi do naszego stałego miejsca ” U Budzisza” . Zgodnie wszyscy wybrali smażonego dorsza z surówkami. Niewyszukane, ale bardzo smaczne i na pewno świeże. Dwa miejscowe koty nagabywały nas dość nachalnie o poczestunek, ale bez skutku. Puck jest niewielki, ale spacerowych miejsc nie brakuje, zatem poszliśmy na kolejny spacer piekną aleją wzdłuż zatoki, wysadzaną starymi drzewami. A na koniec weszliśmy jeszcze na lody do kawiarni przy rynku. Siedzielismy na tarasie, bo pogoda była bardzo przyjemna, ale natarczywe osy krążyły wokół nas. Koleżanka, która nam towarzyszyła jest bardzo mocno uczulona na jad tych owadów, więc dość szybko musieliśmy opuścić to miejsce. Ale pobyt w Pucku zawsze jest bardzo miły.
No i kropi.
A już mialem postanowione, że będę podlewał. Na obiad były różności z ogrodu, jak cukinia, fasolka, do potrawki z dwóch piersi kurczaczych z ćwierci kilo mielonego, co zalegało lodówkę. Do tego kartofle z koszyka i drzemka do zawiązania sadełka.
Fajne tam to towarzystwo nad Bugiem się zebrało. Jedzenia zazdrościł nie będę, boć będzie tego za tydzień pod dostatkiem. Do ryb Alain istotnie nie będzie stał do dyspozycji, a szkoda – i brak Danuśki będzie doskwierał. Żaba postanowiła sprowadzić świeżo wędzonego pstrąga, a może i wędzoną sieję, jak jeszcze będzie. Sam pojadę, bo już wiem gdzie to jest.
Dzisiaj niewiele już działam, bo na 18.30 zawiozą mnie do przyjaciela i razem oglądamy na zakończenie pierwszej kolejki Bundesligi mecz: Schalke 04 – Hannover 96.
Stosownie do okazji podałem i kazałem mu włożyć do zamrażarki http://www.dooyoo.de/spirituosen/malteser-aquavit/
Witam.
Na osy Radwańska ma sposób.
http://www.youtube.com/watch?v=CBTcDzqBWg4&feature=player_embedded
Jakich potraw może nie lubić dorosła osoba ? Wydawałoby się, że jakichś egzotycznych, choć już u nas spopularyzowanych, np. owoców morza, albo przygotowanych na bazie krwi/ czerniny, kaszanek/. To dość częsta niechęć. Ale moja zacna koleżanka nie lubi też wątróbek/ obrzydlistwo !/, zupy rybnej / Krystyna, w życiu, przecież to gotuje się na głowach, brr…/, botwinki/ ale nikt w domu nie lubi/, buraczków /mąż lubi, więc gotowe doprawia, nie smakując/, potraw z suszonej fasoli. Na weselu lub innym przyjęciu je bardzo mało, najchętniej schabowe. Musi wiedzieć, z czego potrawa jest zrobiona. Zasugerowałam, że zupę rybną można przecież ugotować na filetach rybnych, ale niestety, uprzedzenie jest zbyt silne . Ona sama się sobie dziwi, że bardzo lubi tatara, a to przecież surowe mięso i w zasadzie nie powinna go lubić. Piszę o tym bynajmniej nie krytycznie, bo ja nie mam żadnych problemów z poczestunkiem dla tej wybrednisi. Na jej przyjazd przygotowuję np. pieczonego pstrąga i surówki, albo szaszłyki z grilla, ale dla niej bez papryki. Po prostu dobrze znać upodobania kulinarne znajomych i nie psuć im humoru, podając np. do obiadu niewinne na pozór buraczki.
Z tym pozbywaniem się skórki z papryki tyle zachodu, że tylko ręką machnąć.
Sam używam w tym celu zwykłej tarki. Na tzw. grubych oczkach biorę płat papryki i wycieram od wewnętrznej strony. Przyciskam palcami tak delikatnie, że na skórce nie pozostaje prawie miąszu.
No, ale to tylko przy niewielkich ilościach, bo paprykę jadamy zwykle ze skórką.
Mój sposób, paprykę nadziewam na kij obsmażam nad ogniskiem dopóki się skórka nie spali, później tnę w paski i „zeskrobuje” spaleniznę.
Tenisa cd. teraz z Szarapową.
http://www.youtube.com/watch?v=YKBsNUUB6og&feature=player_embedded
Danuśko, do koszyczka i ja się nie przyznaję 🙂 jeszcze raz pięknie dziękujemy za ten wczorajszy dzień, żal było wracać! Zapracowana dzisiaj jestem, dziecko i wnuczek na obiedzie, wiadomo – pomidorowa, mielone, marchewka tarta z chrzanem, no i oczywiście musiałam powtórzyć tartę z morelami, dołożyłam parę plasterków brzoskwiń. Chwalili 🙂
Krystyno – farsz składał się z wydobytych ze skorupek jajek, do tego przeszklona na maśle drobno posiekana szalotka, sporo koperku, musztarda i tzw. dyżurne. Wszystko razem posiekane, pomieszane, po nadzianiu w połówki skorupek posypane tartą bułeczką i na koniec podsmażone do zezłocenia tejże. Największa trudność – to przepołowienie jajek 🙂
Małgosiu, wczoraj zapomniałyśmy napisać o upieczonym przez Ciebie chlebie. Ciemny, z pestkami słonecznika, z lekkim posmakiem miodu, na najprawdziwszym zakwasie. Wszystkim smakował bardzo, choć przy takiej ilości smakołyków można było jedynie mały kęsek skosztować, a szkoda 🙂 My też jeszcze dzisiaj dojadaliśmy „wałówkę” zapakowaną przez Danuśkę, pyszności!
Z zeznań poprzedniczek wynika, że koszyk jest nasz. Ale Basia jest maniaczką koszyków więc i tak nie jestw stanie doliczyć się ich wszystkich. Danuśko używaj go więc i napełniaj grzybami z okolicznych lasów.
Już ozdrowiał czy jeszcze musi pić szampana po rosole?
Piotrze-dziękuję,będzie zatem trzeci koszyk w kolekcji koszyków nadbużańskich.Pozostałych kilka mam jeszcze w domu w Warszawie,bo ja też bardzo lubię koszyki 🙂
Przy jakiejś kolejnej okazji postaramy się pamiętać i jednak zwrócić koszyk właścicielce.
Dzisiaj rano nazbieraliśmy trochę kurek,a Magda znalazła jeszcze do kolekcji trzy prawdziwki.
Mam obiecane pierogi z kurkami 😀
Kuracja rosołowo-szampańska z racji wydudlenia całego
szampana została zamieniona na kurację:rosół-whisky-rosół.Też pomaga 🙂
Kto by nie chciał chorować w takich warunkach 😉
Piotrze-czy możesz poprosić Barbarę o dokładny przepis
na kruche ciasto z kajmakiem?Latorośl chciałaby upiec dla Ukochanego.Może przy okazji się załapiemy na jakiś kawałek…
Danusiu, to może być ten przepis
http://adamczewscy.pl/?p=2417
Małgosiu-dzięki!To zapewne ten właśnie przepis.
Barbaro,
dzięki za opis faszerowanych jajek. Bardzo prosty, a na pewno smakowity.
Yurku,
sposób na osę Agnieszki Radwańskiej daje 100- procentową gwarancję na ugryzienie. Ten dziennikarz na pewno tego doświadczył. Osy w ogóle nie życzą sobie być odganiane, co najwyżej można usunąć się w bezpieczne miejsce. Sama kiedyś odganiałam osę , wydawało mi się, że od siebie, a ona ugryzła mnie w usta. Kiedy wychodziłam z domu i zbliżał się jakiś przechodzień, udawałam , że kaszlę i zakrywałam usta. 🙂
Pepegor,
podoba mi się Twój przepis na pozbycie się skórki z papryki. Przepis Yurka jest też ciekawy, ale przy ognisku byłoby tak przyjemnie , że zapomniałabym o papryce.
Skrzydełka na podparcie proszę…mogą być malutkie.
Tak Danuśko, to to. Powodzenia.
Na portalu Onet, bloger podpisujący się Zorro zamieszcza spory i nieco dwuznaczny felieton – wyrzucić Makłowicza i jego program. Czym się tak naraził Makłowicz owemu Zorro? Ano czosnkiem i kminkiem. Po co – pyta Zorro – za pieniądze sponsora Makłowicz snuje się po świecie z kuchenką gazową? Po co opowiada o przyprawach do pokazywanych potraw, jeżeli w rezultacie i tak w demonstracji każde mięso napycha czosnkiem, a potrawy kminkiem? Jest tam sporo całkiem niegłupich wieści i bardzo mało sympatii do „niespełnionego dziennikarza Roberta Makłowicza”.
o :),
ktoś ośmielił sie ruszyc „świeta krowe” makłowicza?
to chyba albo samobojca, albo…. czasy makiełki goes by 😉
Mam jakieś nieodparte wrażenie, że jetsm Krystyny ulubieńcem, a ona moją wielbicielką.
Jakoś często się zgadzamy, a ona często reaguje na moje wpisy. Conajmniej lubię ją.
Krystyno, wyjadę z pewnością po Ciebie na dworzec w Świdwinie, a najlepiej, jak po Was oboje!
Wszystko co zapowiadałem uprzednio wyszło tak, jak w dowcipie, gdzie nie rozdawali rowery, a zabierali je.
Mecz zaczęli o godzinę wcześniej (dobrze, że przyjaciel po pięciu minutach się upomniał i zadzwonił) nie było to też u nich, tylko u nas, co to jest różnica (co kapnąłem dopiero po trzeciej bramce) i nie szło naturalnie tak, jak można było sobie to wymarzyć na własnym stadionie. Wynik końcowy 2:2.
Z tym można żyć, ale plamę dałem zawezwany przez moją LP, by zabrać niedopitą flaszkę tej kminkówki, bo ona jeszcze nie znała i chciała spróbować.
Mój gospodarz w tych kwestiach jest niesamowicie wyrozumiały i rozstaliśmy się pogodni.
p.s.
pora na cejrowskiego
@pepe:
nie ma to jak emerytura!
wszyscy tobie zazdroszcza, ja tez 😉
@zaba:
no, to pokowboje na 8 zjezdzie 😉
Pepegor, 🙂
Kminkówki nie piję, ale kminek uznaję tam, gdzie pasuje, np. w farszu mięsno – kapuścianym do pierogów. Ostatnio dałam go więcej niż zwykle i pierogi były także lepsze niż zwykle. Trochę mnie dziwi dyskusja o przyprawach. Każdy przyprawia, jak mu smakuje. Lubisz kminek/ pieprz, paprykę/ – dobrze, nie lubisz – twoja sprawa. A Makłowicza od dawna nie ogladam, inne programy kulinarne też rzadko. ” Przejadły” mi się.
To ten felieton el. zorro http://wiadomosci.onet.pl/waszymzdaniem/75223,rozwazania_przy_swiatecznej_kawie_precz_z_maklowiczem,artykul.html
@nisia:
zapomnij alme;
juz niedlugo i marchwka i stek prosto z drukarki 🙂
Bieda z internetem jest taka, że każdy niespełniony frustrat może wejść do sieci i wylać swoje żale jak pomyje albo postrzelać trochę – przeważnie za cel biorąc kogoś, komu się tak czy inaczej powiodło. Sukcesu medialnego zazdrości się bardzo, bardzo. Przeczytałam ten felieton. Taki to jest Zorro, jak ja baletnica. Może nawet mniej, bo ja kiedyś tańczyłam fandango na stole… Pyro droga, czy wyobrażasz sobie Zorra siedzącego na ławce z sierżantem Garcia (dajmy na to) i wylewąjacego żółć na rzeczywistość? Zorro nie ględził, bo to był człowiek czynu (zbrojnego, hehe). Ten tu sierota wymyślił sobie temat i ględzi. Przepraszam, ale te jego prawdy objawione o telewizji też są już mocno nieświeże.
Makłowicz ma zapewne wielu ogladaczy, bo inaczej telewizja by go zdjęła z anteny (chyba ze sponsor tłusto płaci, ale tu z kolei sponsor nie płaciłby, gdyby oglądalności nie było). Ja akurat nie jestem jego wielbicielką, ale przecież jest rada i na niego, i na jego przyprawy – guzik na pilocie.
Zezłościłam się – proszę o wybaczenie – ale okropnie mnie irytują tacy narzekacze, uważający że skoro im się coś nie podoba, należy to natychmiast zlikwidować. Strasznie dużo jest ich w naszym kraju. Jezu, pogoniłabym do roboty jakiejś konstruktywnej….
Jestem w nastroju bojowym. Czyżby skutek krupniku?
Nie, nie TEGO krupniku. Zupę zrobiłam z kaszą i na dróbkach. Moze kurczak był wściekły.
👿
p.s.
maliny z plantacji raczej odpadaja;
zbieralem ostatni jagody – negativ.
Byku, nie przesadzajmy z tą modernizacją. Alma ma swoje zalety, których nie ma drukarka (np. przystojni dostawcy)…
Wkleiłam ten felieton, ale mój komentarz czeka na moderację, bo opuściłam literę w adresie mailowym.
Faktycznie, Nisiu, narzekacz z tego zorro. Poza tym pisze niezbyt stylistycznie.
@licja:
bardzo mi przykro, ze nie jestem tym, za ktorego mnie poczatkowo(two first years) hm…jak by to powiedziec bez ogonkow…”wzielas”;
wiem,kochana, jak to trudno wybaczyc komus swoje wlasne bledy..
ale sproboj , okej (z niemieckiego: otto kraft) 😉 ?
Makłowicz nie jest moim bohaterem ale i nie mam nic do zarzucenia, poza zwykłym efekciarstwem. Ten felieton jednak zwrócił moją uwagę, gdyż prócz lepszych i gorszych dowcipów zawiera piorunującą mieszankę wiedzy i insynuacji. Dotąd insynuacje funkcjonowały w polityce, czasem wśród konkurencji biznesowej, ale w dziennikarstwie kulinarnym? Widzę po raz pierwszy. Rozumiem, że można się kumplowi przy wódeczce wypłakiwać w mankiet, jak to szefostwo przecenia N i niedocenia starań Z. Ale publisi? Uch, nieładnie.
@nisia:
@zorro -jednak samobojca?
co maja wspolnego i ogonek, i steavie wonder?
?
eeeeeeeeeee
?
i jeden i drugi nie widzial maklowicza programu
he,he,he 😆
@ogonek:
wy…szczesliwi!
p.s.
w brazylii – jestem;
nawet na paralympics 😉
nie za pare lat lecz juz jutro, od 5:30 rano w jestem w lubiewie, i nie na grzybach lecz na kajcie 😆
mam nadzieje ze o tej pore jest juz jasno
Hej, do tych co żagle….
http://www.youtube.com/watch?v=oHbGP01Xnws
Byku, sorry Winnetou, nie rozumiem, co chciałeś przekazać o 22.04.
ahhhhh….
http://www.youtube.com/watch?v=pUzl6QfiWD4
@ogonek:
szkoda, bo ja musze do roboty, ale dopiero o 6:00…
dobrej zabawy 😉
@nisia:
patrz @byk 20:21
Znowu wyciągnęłam sobie lekturę z własnej półki. Z lubianej serii KIK, Dorothy Uhnak „Policjanci”. Lubię tę pozycję bardzo – jest w niej prawda ; subiektywna z pewnością, ale pełna pasji i bardzo osobista. I bardzo mało lukru, jak na opisywane środowisko. Jest i druga pozycja, którą też b.cenię – „Autostrada” – nie pamiętam, czy tej samej autorki, nie mam jej. Jest poświęcona policji drogowej na autostradzie, tak, jak ta pierwsza policji NY. Regularnie, co jakiś czas wracam do „Policji” i żal mi serce ściska – czy my, Polacy, nie umiemy, czy nie chcemy napisać prawdy o naszej emigracji do US, tak, jak to zrobili Irlandczycy? Czy nie ma w nas tej pasji?
Rozumiem. Ale dlaczego samobójca? Anonimowo można pierniczyć w internecie do woli.
Zresztą gdyby skrytykował Makłowicza pod własnym nazwiskiem, też by się nic nie stało.
do roboty nigdy bym tak rano nie zrywal sie z wyrka. ale dla pohasania po falach i to na dziewiczym rewirze, jestem gotow pojsc na calosc od sonnenaufgangu. a jest dopiero o 5:58.
niech swieci rano lysy!!!
chociaz raz sie przyda na cos 😆
😯
Ja tam nic nie rozumiem 🙄
Nisia poruszyła ciekawy temat – frustraci w sieci. Rzeczywiście, gdyby oceniać kondycję ludności po opiniach publikowanych „anonimowo”, to po pierwsze stan świadomości społecznej (ale i etycznej) byłby z lekka zatrważający, a po drugie internet zasługiwałby na jakiś medal Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego, jako środowisko terapeutyczne.
Ja tam pierniczę (kulinarnie, a co!) i od początku jestem ano-ni- ma!
Ale to jest wybór. Jest na naszym blogu wiele anonimowych osób, ale się „zachowują”, bo to są osoby z klasą. Niekoniecznie chcą się ujawniać, nikt też na to nie napiera.
Blog mamy cudny, nieprawdaż? 😎
Tak, Alicjo, a Piotr ma świętą cierpliwość, albo machnął dawno ręką.
Łe tam… nie machnął, nie machnął! Inaczej by blogu nie było!
W razie draki damy sobie radę, a blog wiadomo, własnym życiem żyje.
No to widzim Was w sobotę po południu 🙂
Do widzenia, Alicjo.
Dobranoc wszystkim.