Francuski prezent
Wielokrotnie pisałem i mówiłem, że nasza kuchnia wiele zawdzięcza cudzoziemcom. W tym także Francuzom. Znalazłem potwierdzenie tej teorii w książce znanego wrocławskiego historyka i autora ciekawych książek Grzegorza Sobla. W książce pt. „Smaki Ziemi Strzelińskiej” (napiszę o dziełku po zakończeniu lektury) można przeczytać na temat takie zdania:
„Pozostałością czasów napoleońskich na całym Dolnym Śląsku były farsze mięsne i pasztety. Ledwie wojska francuskie opuściły nadodrzańskie ziemie, a już wypiekano pasztety gęsie, wieprzowe, wołowe, rybne – nie tylko od święta, ale i w dzień powszedni, podając na ciepło i zimno z różnymi sosami. Na uroczysty stół z okazji świąt przygotowywano pasztety wypiekane w cieście. Pod każdą postacią, zawsze smaczne, stały się cenionym specjałem w wielu domach, zwłaszcza na ziemi strzelińskiej, i nie bez przyczyny! Wszak w niedalekiej Oławie zamieszkał w latach dwudziestych XIX w. Francuz nazwiskiem Gazę, który wcześniej mieszkał we Wrocławiu, prowadząc tam gospodę, słynął z wyśmienitych pasztetów. W Oławie kierował hotelem z małą gastronomią, a pasztety coraz bardziej przenikały do lokalnej kuchni. Już w połowie XIX w. pasztety oławskie były dobrze znane mieszkańcom Strzelina i Wiązowa, którzy często wybierali się tam na zakupy. Dwadzieścia lat później w lokalach Strzelina polecano z rana, wzorem kawiarni wrocławskich, bulion wraz z pasztetem, a duet ten przeniknął szybko na stoły domowe. Dla ścisłości dodajmy – oławskie pasztety z gęsich wątróbek jeszcze po pierwszej wojnie światowej były wysoko cenione daleko poza Śląskiem.
Co jeszcze jadano na co dzień i od święta? Okazjonalnie serwowano pieczoną gęś, zwłaszcza w dniu św. Marcina czy Sylwestra. Podobnie okolicznościowym specjałem była zupa przygotowywana na gęsich i kaczych podrobach, zwana Geschnórresuppe. W czasach nam bliższych – po pierwszej wojnie światowej – różnorodność codziennego menu nie ustępowała chyba dzisiejszej. Pielęgnując kuchnię tradycyjną, przygotowywano chętnie np. kwaśne ziemniaki ze śmietaną, zupę na resztkach niedzielnej pieczeni zaprawianą gęstą śmietaną, zupę z dzikiej róży, rosół z gołębi, zielone śledzie, kluski szpinakowe, kotlety z sosem musztardowym, wątróbkę kurzą lub gęsią z jabłkami, kiszoną kapustę duszoną z mięsem przyprawianą często winem, duszoną białą kapustę doprawianą śmietaną, soczewicę z pieczonymi owocami, kartofle ze śledziem, nerki na kwaśno, pstrąga w sosie z zieleniną, sandacza w sosie z grzybów oraz Hackerle – typowo śląskie połączenie smaków w postaci sałatki z solonych śledzi, gotowanego wędzonego boczku, cebuli i kiszonych ogórków. Z kolei znajdujące się w obiegu książki kucharskie i podążające za nimi receptury zamieszczane w prasie upowszechniały w domowych garnkach wiele specjałów z regionalnych kuchni, jak i kuchni europejskiej. Po pierw-szej wojnie światowej z kuchni niemieckiej znane były: schab Kasselera (Berlin), mie?szanka lipska, sznycel Holsteina (Berlin), buraczki teltoweckie (Brandemburgia), flaczki królewieckie (traktowano je na Śląsku niemal jak rodzimą potrawę), staroniemiecka zupa szparagowa (kuchnia pruska), gęś hamburska czy szczeciński pasztet ze śledzi. Specjały kuchni europejskiej reprezentowały na stołach ziemi strzelińskiej befsztyki, karbonady, ragout fin, boeuf a la modę, fricassee, sznycle wiedeńskie, gulasze węgierskie i wiedeńskie, risotto, knedle z owocami oraz omlety.”
Jak widać swoje ślady zostawili tu nie tylko Francuzi. I dzięki temu kuchnia tego regionu jest mi tak bliska i sympatyczna.
Komentarze
Dzień dobry Blogu!
Przejaśnia się.
Ciekawe, czy w Strzelinie lub chociaż we Wrocławiu można gdzieś zjeść szczeciński pasztet ze śledzi, flaczki królewieckie, buraczki teltowieckie, a raczej rzepkę czy inne specjały tej tak nam bliskiej i sympatycznej kuchni.
I czy zachował się ten magazę, w którym zakupy robił Francuz Gazę?
Fragen ueber Fragen….
Słoneczne, umyte deszczem ,Dzień dobry.
Wróciłam z Radziem z zakupów i po raz kolejny doszłam do wniosku, że albo pies, albo zakupy. Starannie ułożyłam w torbie fasolkę szparagową, ogórki, czereśnie, a wierzchem położyłam torebkę z dojrzałymi truskawkami, w drugiej torbie miałam serca i skrzydła dla Radzia i jeszcze trzymałam smycz z ulubieńcem – w rezultacie truskawki się mimo starań pogniotły i straciły sporo na uroku. Dzisiaj na obiad będą młode ziemniaki z koperkiem i skwarkami, sadzone jajko i mizeria; na deser reszta owocowego placka i owoce bez dodatków. Jutro fasolka, ziemniaki i mielone
Nemo,
Cytując moją Mamę: „myślę, że wątpię” 😆
Hackerle , czyli połączenie sałatki śledziowej, gotowanego wędzonego boczku , cebuli i kiszonych ogórków – ciekawe, czy nadal taka dziwna, moim zdaniem, mieszanka ma powodzenie. I boczek, i śledzie bardzo lubię, ale nie wpadłoby mi do głowy, żeby to połączyć. Ale może to jest dobre ?
Ewo, 😀
Chciałam wczoraj nakręcić (moim starym nikonkiem) film o szemrzących strumykach 😉
Nie mam wieści z Ziemi Strzelińskiej. Ale z Jeleniej Góry, owszem. W Kuźni Smaku można zjeść placki ziemniaczane chrupiące z kwaśną śmietaną na środku i sosem gulaszowym czy wręcz gulaszem w „kociołku” na ogniu. Polewa się w trakcie jedzenie, żeby nie stygło. Poniżej 20 zł. Polecam. Taki sam „kociołek” można dostać do kopytek przesmażonych. Też polecam. Do tego piwo bezalkoholowe. Nie polecam. Za to w Krotoszynie w restauracji „Ratuszowa” sok pomarańczowy, jakiego dawno w naszej gastronomii nie spotkałem. Prawdziwy, pyszny.
Ogólnie jednak narażę się Stołownikom głosząc wyższość karkonoskiej gastronomii czeskiej nad polską. Po pierwsze piwo Krakonos, które 20 lat temu przynosiło wstyd czechosłowackiemu piwowarstwu, obecnie w wersji Svetly Lezak 12 jest po prostu znakomite. Vielkopopovicki czerny koziel pity do kaczki podanej z trzema rodzajami knedlików – niebo w gebie. Cena takiego zestawu (piwo+kaczka z knedlikami i gotowaną kiszoną kapustą) 27 PLN w schronisku Moravska Bouda. Duże piwo Krakonos SL12 35 KC czyli 5,9 zł. Małe (0,33) 3,6 zł. W hotelu na granicznej grani Karkonoszy „Spindlerowa Bouda” Pół kaxczki pieczonej na miodzie, podanej z knedlikami 33,50 PLN. Te same potrawy w restauracjach na dole mniej więcej w podwójnej cenie. To mi się naprawdę podoba. Niech leniwi smakosze płacą, a prawdziwi turyści posilają się bez przepłacania. Mały szkopuł w tym, że do Szpindlerowej Boudy można dojechać autobusem. My dojechaliśmy samochodem z zezwoleniem na tygodniowe jeżdżenie wydanym przez czeski Karkonoski Park Narodowy. Czas załatwienia sprawy: 4 minuty. Podstawa: przelew zaliczki na tygodniowy pobyt w polskim schronisku „Odrodzenie”.
Tyle o jedzeniu, teraz o pięknie Karkonoszy. Wychowałem się w pobliżu. Jako dziecko i nawet jako młodzieniec tego piękna nie zauważałem, było dla mnie czymś zwyczajnym. To góry wyjątkowe. Może nie ma miejsc tak pięknych, jak najpiękniejsze z tatrzańskich, ale za to całe są piękne. Gdzie się nie idzie, widoki cudowne. Miejscowości podgórskie też piękne w większości. Niektórych nie znałem, bo przecież chodziłem tylko po głównej grani i najważniejszych do niej dojściach. Przesieka, a przede wszystkim Górny Podgórzyn nic w książce Nisi nie przesadzone. Bajkowe, ale w dobrym sensie. Fatalna w większości pogoda przeszkodziła w dojściu do Zachełmia. Planowałem w ostateczności zaliczyć samochodem wracając, ale tak zaczęło lać, że nie miało to sensu. Może jeszcze kiedyś. Spacerowaliśmy sporo. Rekord to zejście na piechotę do stawów podgórzyńskich i po przejeździe autobusem przez Cieplice do Szklarskiej Poręby, powrót przez Schronisko pod Łabskim Szczytem i Śnieżne Kotły. Nie ukrywam, że do wyjazdu w Karkonosze zainspirowała mnie Nisia.
Myślę, że wątpię było u mnie w domu rodzinnym bardzo popularne, czasem w formie „Przypuszczam, że wątpię”.
Stanisławie,
cieszę się z Twoich pozytywnych doświadczeń z czeskiego schroniska. Ja tam też kiedyś nocowałam po perypetiach z rezerwacją noclegu w tym kolosie pod Łabskim Szczytem i nocnej wędrówce w poszukiwaniu noclegu z kolacją 🙄 Piwo wspominam dobrze, jedzenie tak sobie (może się polepszyło), widoki karkonoskie niezapomniane… Postanowienie korzystania w tamtych górach tylko z polskich schronisk – mocne i niezachwiane 😉
niemcy to jeszcze wieksi mitomani niz polacy;
nie: sznycel Holszteina, tylko sznycel po holsztynsku,
potrawa popularna od bardzo dawna na polnocy niemiec, przede wszystkim holsztynie, lezacym pomiedzy morzem polnocnym a baltykiem, stad niecodzienna kombinacja cielecego sznycla ze sledziem;
legenda mowi, ze tajny radca cesarstwa niemieckiego na przelomie XIX i XX w.,
von holstein znany byl z pospiechu, tak ze nawet do berlinskiej restauracji wbiegal
z okrzykiem: „szybko! cale menue na raz!”
Byku,
nazwy potraw i ich etymologia bywały już nie raz obiektem badań, a wyniki tych badań mogą budzić kontrowersje i niesnaski 🙄
Nawet tak, zdawałoby się, proste nazwy ulic prowadzą do zajadłych dyskusji. Kiedy zapytałam moich krewnych, kim był Ogrodow (generał, pisarz, malarz?) – patron ich ulicy, to wywiązała się bardzo niemiła wymiana słów 🙄
A z tym sznyclem po holsztyńsku, to jakiś niekonsekwentny jesteś 🙄
U mnie mówiło się „sądzę, że wątpię”…
Stanisławie, którym szlakiem schodziłeś do Podgórzyna? Z Zachełmia? Może czarnym, trawersującym zalesiony stok góry? Po prawej góra, po lewej dołek, w dołku potok, dalej następna góra? W pewnej chwili ścieżka rozszerza się w niemal alejkę modrzewiową?
Jeśli tak, to szedłeś moją drogą do pracy przez dwa lata.
Oj, gapam-żem jest. Przecie nie dotarłeś do Zachełmia.
Ale tam wszędzie pięknie.
A w tych Kotłach – szedłeś górą, czy dołem, zielonym szlakiem? Park przymierza się do zamknięcia go – to by było duże świństwo.
@nemo:
niekonsekwentny? w jakim sensie?
Niebieskim szlakiem z Przełęczy Karkonoskiej przez Przesiekę. Od Schroniska pod Łabskim Szczytem i dalej zielonym do niebieskiego, który wchodzi na grań za Wielkim Szyszakiem. Zachełmie pięknie odmalowałaś i dlatego chcieliśmy je zobaczyć. Pewnie będzie jeszcze okazja. Teraz nie odwiedziliśmy nawet krewniaków w Michałowicach.
Nemo, byłem kiedyś 2 tygodnie w hotelu w Szpindlerowym Młynie i wówczas mogliśmy korzystać tylko ze schronisk czechosłowackich. Z jedzenia raczej nie korzystaliśmy, bo mieliśmy kolacje w hotelu. Ale z deserów, owszem. Bywały różne. Lubimy wracać do miejsc, które znamy. Teraz mogliśmy te miejsca odwiedzać po obu stronach granicy. Z polskich schronisk mogę śmiało pochwalić ruskie pierogi w Samotni i naleśniki w Strzesze Akademickiej. Tego samego dnia. W tym drugim czekaliśmy prawie dwie godziny aż przestanie padać. Nie przestało, poszliśmy do „Odrodzenia” w deszczu i wichrze w twarz. Znasz góry, wiesz, że zacinający deszcz i droga pod wicher to mało przyjemne. Ale Krystyna na koniec powiedziała, że mieliśmy piękny dzień. Ja odebrałem to tak samo.
Jest jeszcze jeden czynnik, który może mieć wpływ na moją ocenę kuchni w czeskich schroniskach. Przychodziliśmy tam na ogół mocno głodni.
moja tuba:
„yes, we live in the yellow submarine, yellow submarine, yellow submarine..” the beatles albo „welcome to the machine” pink floyd;
jesli chodzi o hackerle, to wystepuje ono we wszystkich kulinarnach regionach niemiec,
w niesamowitej ilosci wariacji, ale te skladniki powtarzaja sie wszedzie:
sledz, cebula i ogorek.
a raz mialem, wyobrazcie sobie gdzie? w belgii, zatrucie pokarmowe;
tylko wrogom tego zycze.
Dzień dobry, ciekawe jak smakował ten szczeciński pasztet ze śledzi. Pewnie koledzy Brzucha to wiedzą (noc śledziożerców) 🙂 .
W Lublinie odkryto bardzo ciekawą, przedwojenną kolekcję szklanych negatywów: http://lublin.gazeta.pl/lublin/56,35640,11851864,Sensacyjna_kolekcja_przedwojennych_zdjec_ZOBACZ.html
leipziger allerlei: doslownie tlumaczac powinno byc: lipska roznorodnosc
(„es nicht alles einerlei” – to nie wszystko jedno);
pamietam, ze nazwa „mieszanka wedlowska” bardzo mi sie nie podobala;
powinen byc raczej: wybor, no ale wedel to przeciez spolszczony szwajcar,
wiec chyba ma racje z punktu widzenia marketingu… 🙂
…cytrynowe ptasie mleczko to bylo niebo w gebie, rozmarzylem sie…
a ta mieszanka lipska tez ma swoja historie, ale nie chce was zanudzac..
Zatrucie w Belgii?
Żaden Francuz się nie zdziwi 😉
Byku,
bo raz piszesz, że to od regionu, a potem wymieniasz tajnego radcę von Holsteina.
Region podobno jednak nie jest źródłem nazwy 🙄
Popularny to ten sznycel jest (był) na polskim promie Świnoujście-Ystad. Tam go jadłam pierwszy raz w życiu, w 1978 roku.
W Strzesze zawsze dobrze karmili!
@nemo:
tez; mysle, ze von holstein ma tyle wspolnego ze sznyclem, co von bismark ze sledziem;
na pewno to jedli, ale nie tylko oni…moze jestem tu zbyt anegdotyczny.
Witam Szampaństwo.
U mnie LATO. 29C w cieniu, od jeziora jeszcze przyjemna bryza, żyć – nie umierać! Idę na poziomki.
Wczoraj Zgaga świętowała, ale życzyć będziemy jej dopiero jak wróci z końcem tygodnia. A Pyra dzisiaj w dołku bez widocznych przyczyn. Nic mi się nie chce.
A może Zgaga tutaj zagląda? Zgago, wszystkiego najlepszego i jak najwięcej radości z wnuczką.
Pyro, 🙂
wyjdź z dołka i zlej już żubrówkę, bo naciągnie za mocno trawką. Moja już zlana, ładna zieleń i aromat
https://picasaweb.google.com/111628522190938769684/Zubrowka2012
…i koniecznie spróbuj, czy nie za bardzo nasiąkła tą trawą, Pyro – to Ci z pewnością poprawi nastrój 🙂
Irek,
ładny kolor! Ja poproszę o trochę trawy we wrześniu, jak ktoś miałby na zbyciu. Żubrowej, bo zwykłą to mam 😉
Ta żubrówka Irka wygląda jak absynt. Taki kolor ma też nalewka miętowa, którą ktoś nam sprezentował, trochę za słodka jak na mój gust.
Niepomna wcześniejszych doświadczeń, kupiłam za namową męża, granaty. I niepotrzebnie, bo całą przyjemność smaku odbiera to dobieranie się do środka, wydłubywanie, wycieranie itd. Na dodatek nie są należycie słodkie, choć wybrałam pięknie wybarwione. Został jeszcze jeden. Może potraktuję go poważnie jak prawdziwy granat.
Dziewczynce z sąsiedztwa urwał się balon w kształcie pieska dalmatyńczyka, napełniony helem. Poszybował wysoko i zniknął gdzieś w pierzastych chmurkach. Ale trochę łez polało się…
A la modę – na otarcie łez
Zgago – Oby życie Twe było jednym wirującym strzelińskim frykasem 🙂
Zgago – Wszystkiego Najlepszego!!!
http://www.youtube.com/watch?v=o3Wsues8IyM 🙂
Toast za zdrowie Zgagi – jak wróci z krzaków, możemy powtórzyć, czemu nie 😉
Krystyno,
granaty raczej są po cierpkawej, ale orzeźwiającej stronie, a zjada się wszystko, co w środku, wybierając łyżką. Pestki są miękkie, należy je pogryźć i zajadać, bo to cenny błonnik. Ja lubię i zajadam ze smakiem.
Wylazłam, żubrówkę zlewam jutro rano; muszę zrobić karmel z 1 łyżeczki cukru.
W końcu tygodnia wraca pierwsza partia urlopowiczów – Cichal, Marek, Zgaga, Danuśka, coś zamilkła Barbara i Krysiade, Żaba nie ma czasu na pisanie – po Haneczce z Panem Mężem moja Ryba z Matrosem ją nawiedzili, a wybiera się Pepe ze starszą wnuczką. Ruch, jak na Marszałkowskiej.
tak, granaty lepiej wygladaja niz smakuja;
najlepiej zrobic z nich syrop(obrac ze skory,wygotowac razem z pestkami, przetrzec przez sito i poslodzic) znakomity do koktajli, na upaly jak znalazl!
Mnie by było szkoda wygotowywać te witaminy.
dzień dobry …
granaty są dobre do posypania sałatek letnich ..