Bywały targi na Rynku Starówki

Kilkakrotnie dyskutowaliśmy tu o miejskich bazarach. I o tym, że w dzisiejszych czasach władze miejskie bazarów nie lubią i raczej o nie dbają. Wolą na ich miejscu budować drogie apartamentowce. A jak to wyglądało przed laty? Warto znów zajrzeć do ksiązki „Smaki dwudziestolecia”:W Warszawie Rynek Starego Miasta od 1912 roku przestał pełnić funkcje targowe, przekupnie handlowali nadal na Szerokim Dunaju i na Bazarze Orzecha usytuowanym między ulicami Świętojerską i Franciszkańską, na Pradze działał bazar Różyckiego. Jednak największe i najpopularniejsze targowisko międzywojennej Warszawy znajdowało się na Placu Kercelego. Zajmowało półtora hektarowy teren wzdłuż ulicy Okopowej od Chłodnej do Leszna. Cały plac wybrukowany był polnymi kamieniami, czyli tak zwanymi kocimi łbami, przecinały go, wzdłuż i wszerz, chodniki z betonowych płyt z kratkami odwadniającymi. Podobno na Kercelaku można było sprzedać i kupić wszystko. Każda branża zajmowała odrębny rejon placu, więc bez trudu znajdowano to co potrzebne – buty, ubrania, pościel, narzędzia, rowery, artykuły żelazne. Własne rewiry mieli nawet sprzedawcy psów i gołębi. Artykułami spożywczymi handlowano we wschodniej części targowiska. Pola Gojawiczyńska pisała pod koniec lat trzydziestych: „Przemierzam szybkimi krokami halę, gdzie wiezie kiełbas zwisają fantastycznie nad skomplikowaną mozaiką salcesonów, połcie słoniny zalęgają półki, karkowiny przerastałe tłuszczem wabią smakoszów. Błądzę między rzędami warzyw, barwnym dywanem o wyszukanym doborze kolorów; żółtej cebuli, czerwonej kapusty, pomidorów, marchewki, śmietankowych karlików – kalafiorów (po piątce! po piątce!) (…) Woń przedziwnych ulików i szmalcówek ostro dymi z błyszczących beczek. Olbrzymi biały kogut awanturuje się w swej przegrodzie, a gęsi wypuszczone na wolność krzykliwie radzą nad jakimś nowym zwycięstwem”.
Znacznie lepsze warunki do sprzedaży żywności oferowały hale targowe. Hale Mirowskie w Warszawie otwarte na początku 1902 roku były „ostatnim wyrazem wymagań postępu”, jak pisała ówczesna prasa. Zbudowane przy placu Żelaznej Bramy i Placu Mirowskim, gdzie wcześniej działało najpopularniejsze targowisko Warszawy, mieściły ponad pół tysiąca stoisk – do wszystkich doprowadzono wodę i kanalizację. Jatki, w których handlowano mięsem, wyposażono w marmurowe stoły, sklepy rybne – w marmurowe baseny. Podłogę i ściany wyłożono łatwą w utrzymaniu czystości ceramiką. Wewnątrz obu hal umieszczono toalety. Windami zjeżdżało się do obszernych piwnic, gdzie znajdowały się składy i chłodnie. Maszynownia chłodni i fabryka lodu znalazły miejsce w oddzielnym, trzecim budynku. W latach 1929-1930 przeprowadzono gruntowny remont Hal Mirowskich, zmodernizowano także system chłodniczy, wymieniając starą siarkową instalację na nową, działającą na amoniak. Jednak nigdy nie udało się zatrzymać handlu w zamkniętym obrębie hal – stragany z warzywami i owocami wylewały się wprost na otwartą przestrzeń placu Mirowskiego, tworząc, zwłaszcza latem i jesienią, wielobarwną, malowniczą mozaikę. „Rano przed otwarciem sklepów i stoisk, a po świtowym dowiezieniu do nich towaru oraz powtórnie wieczorem po zamknięciu hali ekipy sprzątające zgarniały całe stosy kapuścianych i kalafiorowych liści, marchwianej naci i innych odpadków zalegających warstwą kostkową nawierzchnię” – wspominał Zbigniew Pakalski w Trylogii warszawskiej. Magistrat międzywojennej stolicy starał się, aby w każdej z dzielnic handel odbywał się w cywilizowanych, nadzorowanych przez inspekcje sanitarne, higienicznych warunkach. W drugiej połowie lat trzydziestych milionowemu miastu nie wystarczały już Hale Mirowskie, na Koszykach, na Świętojerskiej, konieczne stało się wznoszenie nowych. Ratusz zabiegał o zagraniczne pożyczki, o prywatnych inwestorów, jednak negocjacje ciągnęły się latami, zmieniano lokalizacje, warunki eksploatacji i na koniec pertraktacje spełzały na niczym. Dopiero w 1938 roku udało się doprowadzić do rozpoczęcia budowy nowoczesnej hali na Marymoncie, która miała służyć mieszkańcom szybko rozwijającego się Żoliborza.”

Jest więc z kogo brać przykład. Byle tylko urzędnicy miejscy wiedzieli co powinni czytać oprócz Faktu i Superexprassu.