Wina z taniego sklepu

Coraz częściej sygnalizują mi znajomi, że także i w sklepach szczycących się niskimi cenami można kupić niezłe wina z dobrych znanych winnic. Zacząłem więc i ja rozglądać się po półkach winiarskich w tzw. supermarketach. Najczęściej – bo przez całe lato i początek jesieni też – kupuję w pułtuskim Lidlu. Dział alkoholowy omijałem zwykle szerokim łukiem. Jakże niesłusznie. Oto na półkach Lidla pojawiły się takie winne rarytasy jak piemonckie Barolo (niestety bez nazwy winnicy więc trochę dla znawców podejrzane), albo Amarone Della Valpolicella Classico z Veneto, a także Negroamaro z Salento czy Morelino di Scansano. Vermentino di Sardegna oraz wina z Prowansji i Bordeaux. Przecierałem oczy ze zdumienia czytając ceny tych win: najdroższe tj. Amarone kosztuje wprawdzie 77 zł ale i tak jest to ponad dwukrotnie taniej niż w innych sklepach. Na pozostałych etykietkach figurują sumy kilkunastozłotowe. Zważywszy zaś na to, co jest w środku, to amator wina musi się cieszyć.
Firmowy sommelier Lidla Michał Jancik tak mówi o swoim wyborze: „Jak dobry ojciec nie chce faworyzować żadnej ze swoich pociech, tak i ja wzbraniam się przed faworyzowaniem któregokolwiek z moich winnych wyborów. Tym razem jednak złamię tę zasadę. I to dwukrotnie. Po pierwsze będę zachęcać do spróbowania wyśmienitego Barolo – króla wśród czerwonych wytrawnych win. Po drugie – gorąco namawiać do zatracenia się w smaku długo dojrzewającego, szlachetnego Amarone Della Valpolicella Classico. Te perły w kolekcji niejednego konesera teraz mogą ozdobić każdy wieczór.”

Na pierwszy wieczór z nowymi winami wyjąłem butelkę z Valpolicelli. Trochę był to ryzykowny wybór zważywszy, że podałem je do duszonej cielęciny z podsmażanym topinamburem, ale przecież dziś jest pora podważania starych reguł i obowiązujących zasad. I o sukcesie decydują tylko nasze kubeczki smakowe. A to był sukces! Czasem więc będę smakoszem oszczędnym.

PS.

Kilkoro z naszego blogu domagało się portretu starego łosia, który przechadza się po łące za moim płotem. Nawet doradzano mi bym się zaczaił z aparatem i go sfotografował. Wezwałem więc na pomoc fachowca z teleobiektywem i udało się. Oto rezultat tzw. bezkrwawych łowów: