Moje bociany już odleciały

 

W mojej gminie zrobiło się pusto. Wszystkie bocianie gniazda – a jest ich w okolicznych wsiach kilkadziesiąt – zostały bez lokatorów. Znając bocianie obyczaje od 15 sierpnia uważnie obserwowaliśmy te wielkie ptaki i widzieliśmy jak żerują całymi dniami brodząc po łąkach i chodząc za traktorami zaorującymi ścierniska. Jadły na zapas, by starczyło sił na daleką podróż. Bardzo nam zależało na zobaczeniu momentu odlotu, gdy chmary ptaków krążą nad naszymi domami, polami i puszczą, by w końcu zniknąć gdzieś tam, hen wysoko.

I niestety w tym roku pożegnanie bocianów nam się nie udało. Albo się zgromadziły gdzieś dalej a nie na naszych łąkach pod samą puszczą, albo było to tak rano, że nawet klekot nas nie wywabił z domu. Szkoda.

Teraz będziemy uważniej obserwować gęsi. Ale odlot dzikich gęsi to raczej październik. I to bliżej końca tego jesiennego miesiąca. A ich pożegnalny klangor jest tak donośny, ze zdarzało się, iż budził nas ze snu. Gęsi bowiem lubią także nocne loty. Wówczas tysiące ptaków przesłaniają całe niebo. A my wiemy, że minął nam kolejny rok.

O tym, że właśnie minął następny rok powiadomił nas sąsiad i najbliższy przyjaciel – Andrzej H. A że ma właśnie przerwę w projektowaniu scenografii do filmu Marty Meszaros o Marii Curie-Skłodowskiej z Krystyną Jandą w roli głównej, to mógł urządzić ogrodowe przyjęcie na dwie pary.

Pod wielkim dębem, tuż obok domu, stnął grill a Andrzej go obsługiwał. Oprócz talentu w dziedzinie scenografii los obdarzył go także dobrym smakiem i dużymi umiejętnościami kucharskimi. Dał tego dowód i tym razem. Ser zawinięty w boczek i upieczony na brązowo był przekąską dodającą apetytu. Potem na stole wylądowały talerze z upieczonymi na grillu warzywami. Każdy mógł wybrać to, co lubi najbardziej. A były do wyboru cukinie, bakłażany, różnokolorowe papryki.

Daniem głównym była świetna , bo niezbyt tłusta, karkówka – najpierw zamarynowana w ziołach a potem grillowana tak subtelnie, że nie była zanadto spieczona a jednocześnie łatwo dawało się ją kroić i jeść. Była jednocześnie i krucha i soczysta. Pachniała trochę dymem i – mocniej – rozmarynem. Kurczak natomiast był grillowany nieco mocniej (skórka chrupała) i pachniał innymi ziołami niż karkówka.

Do mięs był ostry sos ziołowo-paprykowo-pomidorowy. A do wznoszenia toastów dla jednych piwo a dla drugich czerwone hiszpańskie wino Valdepena.

 Rozmów nie będę streszczał, bo skakaliśmy z tematu na temat i przez cztery godziny ani chwilę nie nudziliśmy się. Jak to między przyjaciółmi, którzy znają się blisko od półwiecza..