Za gruzińskim stołem
Dawno nie czytałem książki, która powodowałaby we mnie stałe uczucie głodu. A taką książką jest dzieło Ani Dziewit-Meller i jej męża Marcina. O ich miłości do Gruzji wiedziałem od dawna. O fascynacji tamtejszą kuchnią wiedziałem także. Byłem częstowany daniami gruzińskimi podawanymi w ich warszawskim domu. Teraz zaś mogłem o przyczynach tego zauroczenia przeczytać, a także nauczyć się tego i owego.
Prawdę mówiąc gdyby nie współautorstwo Ani – Marcin na pewno ograniczyłby się do rozdziałów dotyczących supry czyli ucztowania. Wszelkie inne tematy – historia, polityka, obyczaje – to dzieło Ani. I dzięki temu książka nie stała się wyłącznie dziełem kulinarnym. A jakim to zobaczcie sami:
„Lobio – potrawka z fasoli duszonej z przyprawami i ogromną ilością kolendry coś pomiędzy zupą a drugim daniem, Niemcy nazywają takie dania Eintopf, czyli jednogarnkowe. Lobio łatwo przyrządzić samemu, wystarczy czerwona fasola, łyżka oliwy, odrobina octu winnego, garść nasion kolendry i dużo drobno posiekanej zieleniny, wśród której największą rolę odgrywa świeża i pachnąca kolendra. Fasolę gotujemy, a pod koniec gotowania dorzucamy całą resztę.
Ciężko opisać typowy stół, bo na każdym znajdzie się coś szczególnego, jakiś lokalny lub rodzinny specjał, którego trudno szukać gdzie indziej. Każdy kucharz inaczej przygotowuje potrawy, nie znajdziecie w Gruzji dwóch tak samo smakujących sosów tkemali, dwóch takich samych lobio, dwóch takich samych kurczaków tabakha.
Śliwkowy aromatyczny sos tkemali (…), dodawany niemal do wszystkiego, czasem jest nazywany przez Gruzinów trzecim rodzajem krwi gruzińskiej – drugim jest rzecz jasna wino.
Na stole na pewno pojawi się chleb, zupełnie inny niż polski, w kształcie płaskiego placka. Wypieka się go w specjalnych piecach chlebowych, rzucając ciasto na ścianę, tak by do niej przywarło. O ten chleb ciężko poza Gruzją, bo rzadko kto stawia podobne chlebowe piece.
Będzie i ono – chaczapuri, różnie podane w różnych regionach. Klasyczne, cienkie i upieczone na złoty kolor, okrągłe, tłuste od roztopionego sera i gorące. Będzie zielenina, czyli całe naręcza rozmaitych natek, kolendry i innych ziół, które po prostu rwiemy i żujemy niczym szczęśliwe krowy. Nie zabraknie pikli, których moim ulubionym gatunkiem są marynowane kwiaty dżondżoli – roślinki, która rośnie i w Polsce i nazywa się kłokoczką kolchidzką. Marynaty to specjalność gruzińska, marynuje się wszystko, co się da. A da się niemal wszystko.
Wspaniałe są także wszelkie podawane na zimno potrawy, które kojarzą się z tureckim wyborem meze, czyli przystawek: faszerowane orzechami bakłażany, kulki ze szpinaku, orzechów i kolendry, fasoli i cebuli, wybór serów słonych i ostrych, najlepsze na świecie pomidory i ogórki, podawane jako „sałat”, w wersji z zieleniną lub orzechami, lub całkiem saute, co też ma swoje zalety, bo wydobywa bogaty smak tych warzyw, świeżych i najczęściej zerwanych prosto z krzaka. Mięsne potrawy na ciepło, od zup, takich jak charczo, czyli zupy z baraniny, przez genialnego kurczaka szkmeruli, pieczonego w glinianym naczyniu z porażającą wręcz ilością czosnku, przez chinkali – pierogi z mięsem, wyglądające niczym sakiewki (których farsz podczas gotowania wypuszcza soki, dzięki temu, po nagryzieniu w odpowiedni sposób, by nie poparzyć sobie brody, najpierw wysysamy aromatyczny bulion, a potem zjadamy znakomite mięsno-ziołowe nadzienie), po mcwadi, czyli szaszłyk, z którego słynie Kachetia, winiarski region Gruzji.”
Oszczędzę wam skrętu kiszek spowodowanego wywołanym apetytem. Sam też pędzę do kuchni. Czerwona fasola w garnku już powinna mięknąć. Wrzucę całą wymaganą resztę i zajmę się baranim szaszłykiem.
Kulinarny Puchar Polski w Pułtusku
Człowiek Orkiestra czyli szef kuchni Stefan Birek doprowadził do III edycji Ogólnopolskiego Konkursu Kulinarnego ?Kuchnia polska wczoraj i dziś?. Konkurs odbędzie się 4 czerwca (w sobotę) na Zamku w Pułtusku.
W szranki konkursu dla uczniów szkół gastronomicznych stanie 8 ekip z różnych miast Polski.
W konkursie profesjonalistów uczestniczyć będzie 16 ekip z restauracji ze wszystkich stron kraju.
Zmagania turniejowe trwać będą od 7.30 rano do późnego popołudnia. Wyniki zostaną ogłoszone na uroczystej gali około godziny 19.00.
W jury obydwu konkursów będziemy i my czyli ekipa Adamczewskich w pełnym składzie. Barbara w konkursie uczniowskim a ja ? w konkursie profesjonalistów.
Przez cały dzień na pułtuskim zamku będą miały miejsce rózne atrakcyjne wydarzenia kulinarne. M.in. będzie stoisko z książkami, wśród których znajdzie się i nasza ?Kuchnia w kawalerce i apartamencie?. Każdy egzemplarz, który znajdzie nowego właściciela będzie ozdobiony dedykacją i autografem.
Zapraszamy!
Komentarze
Dzień dobry Wszystkim,
Jesienią byłem w gruzińskiej restauracji w Krakowei, gdzieś przy Rynku. Już tu kiedyś nadmieniałem. dzisiaj korzystam z okazji by polecić te świetne gruzińskie potrawy. Młodemu smakowało, a to już baaaaaardzo dużo.
Alicja utrzymała w tajemnicy (prawie), ale Cichal nie wytrzymał.
Zgadza się – Kanada i tzw. Upstate NY zjeżdżają się na LI, do mnie.
Nie powiem, żebym nie miał tremy – wszak wszyscy wiedzą, że na blogu kulinarnym jestem, ale gotować… no, może nie tak jak inni, warunki też nie luksusowe.
https://picasaweb.google.com/takrzy/GruzinskaRestauracja#slideshow/5613871328881342322
Ale nie pękam – znam dwa nasze polskie powiedzonka – „Gość w dom, Bóg w dom” i „Czym chata bogata…” I tego się będę trzymał.
Dobranoc 🙂
Coś mi się w tym wpisie kolejność pomieszała. Trudno, bałem się Łotra.
Idę już spać.
Dobrego dnia dla wszystkich.
Żałuję, że za czasów „nieboszcki komuny” nie odwiedziłam Gruzji. Teraz pewnie trudniej to zrobić 🙁
Piotrze,
Basi i Tobie życzę dużo radości podczas konkursu 🙂
Towarzystwu za kałużą udanego weekendu 🙂
Nisiu,
cudne są te twoje opowieści o psie Demolce, ale i grozą wieje 😉
Oczywiście trzymam kciuki.
U nas koszmarna susza. Praży słońce i wieje dość ostry wiatr od kilku dni. Z zazdrością słucham i czytam o deszczach i burzach.
Zaraz biorę Sunię na spacer, póki jeszcze słońce tak nie praży, a potem siadam do sprawdzania studenckiej mądrości 😉
Miłego dnia wszystkim 🙂
Nisiu,
Twoje, sorry 😳
Dzień dobry. Zajrzę później. Wachtanguri?
Dzień dobry,
kichnie kaukaskie (bo i Armenia, i Azerbejdżan) należą do moich ulubionych. Skąd je znam, choć (niestety) nie byłam na Kaukazie? Z ksiązki „Kuchnie narodów Kaukazu” Grażyny Strumiłło-Miłosz (bratowej Noblisty). Wydana za głębokiej komuny, w ciągłym użyciu 🙂
A „Gruzińskie Chaczapuri” to już sieciówka, obecna w różnych miastach. I, jak to z sieciówkami bywa, nie zawsze trzyma poziom…
Gospodarzu,
Zachęcona poprzednim wpisem o książce państwa Mellerów sama ją zakupiłam. Obecnie jestem w trakcie lektury i w pełni podzielam zachwyty. Co gorsza, poważnie rozważam czy by się tam nie wybrać za jakiś czas… Witek ze mną osiwieje…
Dzień dobry 🙂
Gruzińską restaurację w Krakowie, o której napisał Nowy, chwalę i ja. Mam bardzo smakowite wspomnienia. Dania bardzo pyszne, dobra obsługa. O chaczapuri już tu kiedyś rozmawialiśmy, trzeba by odświeżyć ten smak 🙂
Kindzmarauli – podobno ulubione wino Stalina ( 🙄 ) piliśmy parę lat temu w gruzińskiej knajpce, urządzonej w pomieszczeniu po starych garażach pod dworcem wrocławskim. Atrakcją są między innymi odgłosy przejeżdżających nad głową pociągów.
Nie pamiętam co jadłam, znając siebie – baraninę chyba, ale wszystko tam było znakomite, bo towarzystwo (spore) też nie miało żadnych zastrzeżeń do podanych dań.
Wino było dobre, ale jak dla mnie za bardzo deserowe, do jadła wolałabym całkiem wytrawne.
Nowy,
toż nie królewska delegacja przyjeżdża, ale stara banda żeglarska! Do której się zaliczasz, bo przecież chrzest niechcąco przeszedłeś na łajbie w Kingston 😉
Cichal,
mam sporo rabarbaru, chcecie? Rabarbar można zamrozić.
Wyjedziemy przed południem, bo Jerz musi jeszcze na chwilkę do pracy, a i ja ogarnąć parę rzeczy. Żebym nie zapomniała – macie pozdrowienia od Anki z Montrealu 🙂
No, tylko nie żeglujcie po stole Nowego zbyt ostro. Udanego spotkania życząc oddalam sią na czas nieokreślony. Do zobaczenia – wirtualnie – w lipcu.
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Na Litwie nabyliśmy jakieś gruzińskie wina wytrawne, bodajże Mukuzani (Saperavi). Stoją w piwnicy i odpoczywają po podróży. Kindzmarauli mieliśmy w ręku, ale u nas nikt nie pije czerwonych i słodkich, więc wróciło na półkę.
Jedyną restauracją gruzińską, w której coś jadłam, była ta w Leningradzie, o której wspominaliśmy kiedyś z Aszyszem. Wspomnienia dobre, zwłaszcza atmosfery w lokalu, mrocznej i trochę niesamowitej, z osiłkiem przy drzwiach wpuszczającym tylko „wybranych” gości i popychającym ich w kierunku schodów: idi tam, wdol, mjuzik!
A w lokalu rzeczywiście „mjuzik” w wykonaniu orkiestry i damy o obfitych kształtach, płonące szaszłyki i wino w kamiennych dzbankach…
Przypomniała mi się historia o człowieku, który przez jakiś czas był wkidajłem w restauracji wegetariańskiej…
Do tej gruzińskiej knajpy też zostaliśmy praktycznie wciągnięci z ulicy 🙄 😉
Echidno,
ruszasz w podróż?
Jedzenie kaukaskie mi nie lezy, jest za tluste, ciezkostrawne, zbyt przyprawione, a, a, a, atmosfera przy stole i mozliwosc bycia z tymi ludzmi jest bezcenna.
Buziaki,
To nie jest słodkie wino, raczej deserowe, na skali od 1-10 mniej więcej 3.
Ja lubię najwytrawniejsze i słodką nutę natychmiast wyczuwam.
Smakowało mi. Ciekawa jestem, czy ta restauracja jeszcze istnieje, miejsce dokładnie pamiętam, ale nazwy nie. Od czego google…otóż znalazłam.
I nie była to gruzińska restauracja, tylko armeńska, ale na pewno serwowali to wino, koleżeństwo nas namówiło, że spróbować trzeba.
http://www.smakiwroclawia.pl/artykuly/132/Armine
Jest i wino….
http://alicja.homelinux.com/news/img_2971.jpg
Donoszę z żalem, że goście mi zginęli gdzieś, w otchłani miasta. Mie ma, nie ma, nie ma…Jedna golonka się rozgotowała, druga się spiekła na gnat, a gości nie ma.
ja tez jade do miasta
Pyro,
dawaj tę golonkę, jedną i drugą, ja poradzę 🙂
Oj, 9-ta rano, trzeba by łuki w juki, a ja w szlafroku jeszcze 🙄
Cichal nie odpisuje względem rabarbaru, to na wszelki wypadek i tak wezmę.
Dzielni chłopcy od rur kładą mi piękny chodniczek trawowy w rowie.
Zdaje się, że trzeba będzie podlewać, bo deszczowy to był maj.
Doładowuję baterie, idę się odkurzyć, a potem zapakować, co należy.
Przede wszystkim paszporty, kiedyś można było do Wielkiego Wuja na prawo jazdy, teraz podobno inaczej. Bardzo dawno nie byłam w okolicach NY.
Alicjo, zrobimy bar dla Barbar i podamy rabarbar. Oczywiście! Szkoda, że będziecie tak późno bo moja wioska by night nieciekawa chyba a tyle chcieliśy Wam pokazać. Niemniej czekamy! Białe w lodówce, czerwone na stole. Kieliszki lśnią…
Od kindzmarauli, które dostaliśmy jako ciekawostkę (wiadomo, Batiuszka) zaczęła się nasza (szantymęsko-damska), zapewne dozgonna, przyjaźń z właścicielami „Klimatów Południa”, krakowskiej winiarni z zacięciem prowansalskim. Od tej pory przeszliśmy już pewną drogę – i w sensie przyjaźni, i znajomości win rozmaitych. Droga jest coraz szersza, coraz jaśniejsza, coraz piękniej się idzie…
Dawno temu nabylem ksiazke p. Grazyna Stumillo-Milosz ?Kuchnia Gruzinska? (KAW, 1981 ISBN wtedy jeszcze nie bylo) o ktorej wspomina p. Dorota. We wstepie autorka pisze o zasadniczych elementach tejze kuchni: orzechy wloskie, czosnek, ziola, wino i atmosfera biesiady, niekoniecznie w tej kolejnosci. Kilka przepisow wykonalem – przed wszystkim baranine ktora lubimy (ja i magnifika). Jakies wina gruzinskie obijaja mi sie w pamieci (40 lat temu). Jak jest teraz nie wiem, ale na Grochowie jest sklep z winami z Moldawii, pewnie gruzinskie tez by sie gdzies znalazly (np Szlachetne wina Gruzinskie http://www.wgm.pl/index.php).
Jeszcze jedna strona win gruzinskich http://www.kmwine.eu/
Alicja, uściski dla Cichalów i Nowego 🙂
Dzwoniła Pyra. Goście dojechali. Strasznie zmęczeni gorącem. Jak ochłoną to Pyra podgrzeje im jedzenie. I znowu się rozgrzeją. Ciepłe przyjęcie na całej linii 🙄
My do nich dojedziemy, jak upał nieco zelżeje. Na chłodniejszą część imprezy 😉
Uściskam.
Za jakąś godzinę wyjeżdżamy, więc chyba ciemną nocą do Was nie dojedziemy, Kapitanie 😉
Na moje oko ze 4 godziny jazdy, dodać na rozkurz…
Nadam ostatni cynk przed wyjazdem.
Haneczko, podczytałem i dziękujemy. Będzie wychylane Twoje zdrowie!
Kałmardżius! (pisze fonetycznie) To jest gruzińskie – na zdrowie!
Byłem, wznosiłem…
Alicjo. Oko masz piękne, ale niedokładne. To jest prawie 600km. Ponad 6h.
Niemniej rybę wkładam do marynaty. Teraz na granicy stoi sie do 20min!
Haneczko – też podczytałem, też bardzo dziękuję i też w zdrowia wychylaniu czynny udział wezmę.
Alicjo,
Cichal ma rację, 4 godziny to za mało.
Uważajcie też na szybkość – wjeżdżacie do stanu gdzie jest pełno policji. Czają się za zakrętami, w krzakach, wszędzie!
No to lecim na okoliczności Cichalowe 😉
sok z kalamares?
Po golonce …
Podobno Kanadyjczycy (napisałem Kanadole, pono to brzydko) już wyjechali. Podobno… Alicja napisała że się udają w moje okoliczności, ale wcześniej byliśmy umówieni, że zadzwoni! No cóż, piękne kobiety są zwolnione z pewnych rygorów…
Już nie jest przy kompie, to mogę napisać, że na kolację będzie rekin, nie tak zgniły jak ten z Islandii, ale się też starałem!
Rekin będzie po gruzińsku. W winie i przyprawach. W jakich to jeszcze nie wiem, bo nie zacząłem warzyć. Wino, zgodnie z teorią i praktyką naszego Gospodarza, już przyjmuję. Ale chyba to nie jest falstart, bo jak zapełnić czas oczekiwania?
Cichalu,
jeśli dłuży Ci się czekanie, to możesz uzupełnić podpisy pod Twoimi obrazkami 😉
Obejrzałam zdjęcia Nowego z restauracji gruzińskiej i widzę, że w karcie lobio figuruje jako pasta z czerwonej fasoli i orzechów z przyprawami gruzińskimi, czyli przystawka na zimno. Ale mnie bardziej podoba się lobio opisane przez pp. Mellerów. Bardzo prosta potrawa, wobec tego jutro kupuję czerwoną fasolę i kolendrę.
Pozdrowienia dla uczestników zamorskiego spotkania. Na pewno będą ciekawe fotorelacje, bo przecież wszyscy z nich dobrze fotografują.
W Poznaniu też było spotkanie [ Sławek, Misio i Pyra, a w końcówce Jotka i Pasztetnik. Teraz Jotka odwozi Sławka na dworzec i potem idzie na prywatną imprezę, a Misiek zostaje u nas do póżnej nocy, bo pociąg ma dopiero o drugiej Sprawozdanie później zamieszczę.
Cichal jest tak zaaferowany oczekiwaniem na gości, że wpisuje się pod wczorajszą datą i ina dodatek sugeruje mi nieprzestrzeganie zasad. A ja zasadniczo jestem bardzo zasadnicza. 🙂
A ten rekin jest smaczny ?
Nemo – przedwojenny Głogów 🙂 – http://www.szukamypolski.com/galery_1b.php?cat_id=336
Na tej stronie jest też sporo pocztówek przedwojennego Lwowa – to dla Krystyny 🙂
Asiu, dziękuję!
Cichalu,
kormoran, proszę, nie korman (nr13).
na zdjęciu nr 19 jest znowu wężówka (Anhinga, snakebird)
23. rybitwa
22 i 24. Faeton żółtodzioby (White tailed Tropic Bird)
21. – za mało widać do jednoznacznej identyfikacji.
Będąc kiedyś w Ameryce nabyłam książkę „Birds of North America a guide to field identification” i teraz czasem z niej korzystam.
Krystyno, też jestem zasadnicza ❗ i bardzo tęsknię do spotkania z Tobą w Żabich 🙂
Nemo, niezrównalna jesteś. Ja bez Ciebie…
Czy ja wiem? Można na Ciebie polegać, można puścić coś tam w wirtual cokolwiek, a Ty, jak jesteś i wyrównasz (tej końcówki nie jestem sobie pewny). Dalej tak, bo reszta gdzieś tam. Ciekawe na jak długo.
Pożegnałam przed chwilą Misia. Uroczy dzień się zakończył. Juto rano poopowiadam o tym i owym
Cichal!
Siadł i wstydził się!
Ja i moja psiarnia mówimy: dobranoc…
Dzień dobry.
Jestem wzruszona, bo co by nie powiedzieć, musi wzruszyć sytuacja, gdy dwoje przyjaciół nawiedzają straszą panią, przy czym jeden tłucze się autobusem do Warszawy, a stamtąd do Poznania (poświęcając w sumie 2 noce) a drugi z tygodnia pobytu u rodziny, przeznacza jeden dzień na tę wizytę (też tłukąc się pociągiem). Najpierw czekał jeden na drugiego na dworcu, potem poszli zwiedzać piwny Poznań (nb miasto nie zrobiło na Sławku dobrego wrażenia – ciasno, bałaganiarsko i prowincjonalnie, kudy tam Pyrogrodowi do Wrocławia!) Do Pyry trafili 2 godziny później, niż się spodziewała. Jako, że zamówiona była golonka to Pyra jedną taką ugotowała tradycyjnie, a 2 inne wypiekła w piwie i stosownych jarzynach. Do tego ogórki, pomidory i zasmażana kapusta, a na przystawkę świeże rzodkiewki z odpowiednim dipem. Na deser kruche babeczki z czekoladowym kremem, truskawkami i śmietaną. Do picia dobrze schłodzony „żywiec” i gdyby panowie chcieli, po kieliszku ew. dwa kielonki zimnego „absoluta” (więcej nie miałam)
cdn
Drugą częścią opowieści pożywił się łotr.
Zaczynam pean chwalipięty – a co! Mogę od czasu do czasu! I nie ja na to wszystko zasłużyłam, ale co to szkodzi?
Biedny obiad musiał jeszcze dobrą godzinę poczekać, bo chłodził się szampan przywieziony przez Sławka – szampan świetna ciekawostka i nie do kupienia w sklepie; niekupażowany, naturalny, produkowany tylko na malutkim obszarze Szampanii, kupowany u producenta, lekki i o drobniutkich banieczkach gazu Champagne Philippe Charpentier a Vertus premier cru. Z truskawkami w roli aperitifu okazał się rewelacyjny. Wybierane śliczne truskawki też przywlekli Panowie (podobnie jak urokliwy bukiet słoneczników) Tak więc obiad zaczął się bardzo późno od truskawek z szampanem, potem to, co przygotowała Pyra, a na koniec czarna kawa i armagniakiem – też przywiezionym przez Sławka. Smakowało, a najbardziej nasze pogaduchy od serca. Żeby skończyć hojną listę darów od Sławka i Misia, dopiszę do listy pięknie wydaną książkę kucharską o potrawach z kartofli, butelkę Chateau Larose Pergabson haut medoc z 2002,La pichette de Beauvoir oraz spory słoiczek musztardy z Dijon z dodatkiem wina chablis.
cdn
Na 19.00 przyjechała Jotka z Pasztetnikiem – z prezentami!!! Spory kawał zamrożonego pasztetu i butelka wódki (biedni, golonki nie dostali, wódkę przywieźli) każde z nas dostało buteleczkę nalewki roboty Pasztetnika, ponadto przywieźli bukiet najładniejszych piwonii jakie ostatnio widziałam – nie różowe, ale zaróżowione jak na niektórych obrazach japońskich albo chinskich jedwabiach. Wypiliśmy razem podobiednią kawę, chwilę jeszcze pogadaliśmy i już Sławek musiał jechać. Nasi goście go odwozili. A ja z Misiem zostałam na nocne rodaków rozmowy.
Co ja będę ględzić – kocham takie dni (nawet bez szampana, prezentów i kwiatów, chociaż z nimi tak miło).
dzień dobry ..
Pyro cieszę z Waszego udanego spotkania .. 🙂 .. mam nadzieję, że Marek uściskał Was ode mnie ..
to amerykańskie będzie równie udane … 🙂
Basiu i Piotrze miłego dnia … 🙂
wszystkim pięknego weekendu … 🙂
Dzień Dobry,
spotkanie krótkie, ale rzeczywiście niezwykle sympatyczne 🙂 potwierdza się stara prawda, że w naszych relacjach w realu czujemy się dokładnie tak samo swobodnie, jak w tych wirtualnych.
Panowie mieli sobie mnóstwo do powiedzenia, jak na tę krótką chwilę.
Włodek i Sławek już się namawiali na wrześniowy koncert chóru Włodka w Paryżu. A Sławkowe majsterkowanie znalazło uznanie w oczach mojego męża
Pyra, tak bardzo lubi Włodka, że nawet robienie nalewek, które w domu jest wyłącznie moją domeną, przypisuje jemu 😯
Pyro, odwołaj 😉
Ja musiałam się szybko”zwijać”, bo równoczęśnie o tej samej porze rozpoczynała się na naszym osiedlu „depresja”. Czyli babskie pogaduszki przy stole. Nie ma żadnych reguł według, których odbywałyby się te „depresje”. Po prostu jedna z sasiadek rzuca hasło, zaprasza do siebie na okreslony dzień i godzinę. I przychodzimy. Nie uzgadniamy nawet co z soba prztnosimy, ale zawsze jest spory wybór mozliwości. I do jedzenia i do picia.
Wczoraj były i krakersy z pasta z mango, sałatka z krewetek, tortelini, galaretka z truskawkami i druga z malinami, jakieś fikusne małe ciasteczka z serem. Duzo innych różności.
Najistotniejszym elementem tych spotkań jest smiech, który trwa przez cały wieczór 😆
Nocą nie oparliśmy się zapachom maciejki, piwonii, dzikiego bzu i sciętej trawy i zrobilismy jeszcze spory spacer 😆
Odwołuję – nalewki robi Jotka nie Mąż (on pasztety) Haqu, ….hau
Jolinku – ściskaliśmy Wszystkich od Wszystkich
Dojechałem
Autobus z Warszawy nowy, tylko bez klimatyzacji. Pociąg z Poznania przyjechał przed czasem ( ! ).
Miło się spotkać na najwyższym szczeblu. Pyro i Jotko wielkie dzięki.
Teraz już wiem co wkrótce zawiśnie na Pyrowej ścianie.
Woda się nalewa do wanny ogrodowej, czas podlać róże.
Chyba jest dobry rok na piwonie. Moje różowe pełne mają kwiaty wielkości niedużych kapustek.
Dziędobry na słonecznej rubieży.
Zapomniałam napisać najważniejszego: zazdraszczam spotkania na szczycie!
Kiedyś dawno temu Jotka planowała jakąś pracę badawczą/naukową w oparciu o wpisy blogowe. Pamiętam sążniste pytania do blogowiczów 🙂 oraz późniejsze problemy z pocztą elektroniczną zawierającą odpowiedzi na nie. Ciekawie byłoby kiedyś poczytać o tym blogu okiem naukowca. Pozdrowienia dla całego towarzystwa. Wracam do mojego malucha – w planach drugie śniadanie, dziś kaszka ryżowa oraz przecier jabłkowo-żurawinowy.
Nisiu – przyjeżdżaj, zrobimy kolejną edycję. Haneczka też się pisze, a ekspres z Wa-wy jedzie niespełna 3 godziny
Linek, Jotce padł komputer i przy okazji reperacji nieodwołalnie wykasowali Jej dysk z naszą twórczością 🙁
Czytać hadko.
Pyra po cichu szykuje minizjazd i pary z gęby nie puszcza, że wizyta rangi, ja nie wiem jakiej! Sławek i Misio to tak jakby z jakiej kurii blogowej, co łaska. Gdyby nie przytomność Jotki, odbyło by się to wszystko nawet jeszcze bez świadków. Ale Pyro, dostałaś za swoje! Czekać godzinami na gości z golonką w piekarniku to też nie frajda.
Pozdrawiam z lekką zawiścią.
Pepegor – to nie ja utajniałaM WIZYTĘ. pANOWIE PROSILI TAKTOWAĆ JAKO WIZYTĘ PRYWATNĄ, NIE ZJAZD. a CZY JA JESTEM urząd Rady Ministrów żeby robić przecieki do prasy? Oni do ostatniej chwili wahali się czy przyjechać. Ważne, że byli. Muszę się do końca rozbudzić po drzemce i coś zjeść (truskawki ze śmietaną) Potem wam nastukam dwie anegdoty wygrzebane u ASK – nadal mam frywolny nastrój.
Wczoraj powitania, przyjmowanie darów. Kolacja. Zupa tajska „tomkagaj”(?) potem rekin z rusztu z sosem „wymyślonym” był taki dobry, że Alicja zostawiła 3/4… (Jerzot zmiatał) wreszcie lody, szarlotka, i koktail rumowo-miodowo-śmietankowy. Zaczęto od serów, winogron i truskawek a skończono na sałacie z geckim sosem i fetą. Do tego argentyński Merlot 2009 a do ryby Chardonnay. Potem wieczorny spacer po wszystkich dwuch ulicach wioski i nocne rozmowy Polaków. Szeroko omawiane były postacie blogowe. Najwyższe notowania uzyskał Pepegor. Zaraz startujemy do Nowego.
Nemo dziekuję za ptasi wykład. Błąd w kormoranie spowodowany był intensywnym zajęciem się Chardonnay przy sporządzaniu sosu do rekina.
Krysiu. Reguły to był pretekst do pochwalenia Twojej urody! (Jerzor jest za)
Nisiu. Co z tym wstydem? Hau!
Nisiu
wszystkiego najlepszego z okazji 4 czerwca .. 🙂
dzisiaj pachniało na bazarku truskawkami jak na polu u chłopa .. małe i duże słodziutkie po wygrzaniu na słonku .. ceny od 4 -10 PLN …
Jolinku, nabyłam właśnie łubiankę 🙂
Misio i Sławek prosto z kurii…
Tylko kto tu był Przeorem?
Ja z funkcji takowej się wykluczam. Sławek ma większe doświadczenie w przeorywaniu wzdłuż a nawet w poprzek . Najwyżej jak biskupstwo poznańskie pozwoli mogę zostać kanclerzem. Ewentualnie jak funkcja kanclerska jest zajęta mogę zostać katechetą metropolitalnym.
Gdy byłem ministrantem , kadzenie księdzu nieźle mi wychodziło 🙂
@Linek,
tak, jak pisała Małgosia, przepadł mi materiał od Blogowiczów. Co więcej przepadła mi cała część metodologiczna i mnóstwo materiałów potrzebnych w pracy zawodowej. W pierwszym rzędzie musiałam się zająć odtwarzaniem tego co „dla chleba, panie, dla chleba”.
Czy uda mi się kiedyś dokonać socjologiczno – psychologiczej analizy bloga? Czas pokaże. Uważam, że blog jest wart takiego opracowania. Ja przez najblizszy rok nie widzę możliwości zajęcia się tym. Choć ciagle korci mnie to bardzo.
Śniadanie na tarasie. Obiad w altanie ogrodowej. Jedzenie lekkie, przewaga owoców i warzyw.
Marku – jeżeli masz kontakt ze Sławkiem powiedz mu, że dzisiaj był komunikat łódzkiej filmówki = na wydział operatorski mają tysiac aplikacji na 20 miejsc. Radzę, żeby Młody wziął udział w którymś przeglądzie młodego kina (amatorskie, prowincjonalne, Camera, inne) Tam można zostać zauważonym. To się liczy.
o dla niektórych dobry podpis .. i my skorzystamy … 🙂
http://www.portalspozywczy.pl/inne/alkohole/wiadomosci/prezydent-podpisal-ustawe-o-wyrobie-win,51929.html
Witam.
Małgosiu nie ma czegoś takiego jak wykasowanie dysku, dysk jest twardy, łatwo się nie poddaje. Zawsze można przywrócić pliki skasowane, nawet po formatowaniu. Z racji tego że temat jest niekulinarny mogę kontynuować w zapachu gotującej się golonki jeżeli zainteresowanie będzie.
Ależ przyjemnie czytało się relacje Pyry, Jotki i Cichala. Ale do zjazdu w Żabich Błotach zostało już niespełna 3 miesiące.
Haneczko, ja także nie mogę się już doczekać spotkania.
Asiu,
bardzo dziekuję za zdjęcia starego Lwowa. Zupełnie inaczej ogląda się je, kiedy można rozpoznać wiele miejsce obejrzanych na żywo. Zapisałam sobie tę ciekawą stronę.
Pogoda sprzyja lekkiemu jedzeniu. Dziś większość zakupów to były owoce/ truskawki, jabłka, arbuz/ i różne warzywa.No i kefir.
Aha, kupiłam też czerwona fasolę i nasiona kolendry, bo zamierzam wkrótce ugotować gruzińskie lobio. Tylko świeżej kolendry nie było, a chyba jest dość ważna w tej potrawie. Jeszcze poszukam jej.
Dziecko przed chwilą wróciło z wojaży. Zadowolone z pogody, trasy, widoków i swoich dzieciaków. Gorąco jak diabli więc w charakterze kolacji wyciągnęłam z lodówki piękne, gościnne truskawki i pojemnik w alkoholizowanym kremem czekoladowym co był został od babeczek. Luksus nie kolacja.
Krystyno – we wtorek spotkam znajomą, która przez 10 lat była żoną Syryjczyka i kocha tamta kuchnię. Teraz, owdowiała wróciła z 20 letnim synem (on zdawał u nas maturę, chce studiować medycynę). Zapytam czym ew. tę kolendrę zastąpić. Kuichnia gruzińska ma wiele elementów kuchni arabskiej (albo odwrotnie) Coś mi się pałęta o świeżych liściach lubczyku lepiej zapytać.
Pyro,
bardzo dziękuję. Poczekam z tym lobio. W końcu gdzieś tę kolendrę chyba kupię, a jeśli nie to zrobię wersję uboższą.
A czy Zjazd musi być w pierwszy weekend września? Nie może być w drugi? W drugi mogłabym przyjechać.
Krystyno,
świeżej kolendry nie da się niczym zastąpić, a już na pewno nie lubczykiem. Lubczyk ma smak maggi, a kolendra – pluskwy. Trzeba ją lubić lub przynajmniej tolerować 😉
W potrawie, którą zamierzasz przyrządzić jest tyle przypraw (bazylia, mięta, pietruszka, czosnek, mielona kolendra etc.) że nawet nie zauważysz braku świeżej kolendry.
Na przyszłość możesz sobie zasiać nasiona kolendry w doniczce (kiełkuje szybko) i się przekonać, czy polubisz to zioło.
Kolendra i pluskwa? Ciekawe. Istotnie smak i zapach sa jakby obce polskiej kuchni (przynajmniej takiej jaka ja pamietam, ktora uprawiala tesciowa – fantastyczna, ale polska). Skojarzenia z pluskwa, czy z niej wywarem slyszalem czesciej w odniesieniu do (porzadnej) whisky. Moje pierwsze zderzenie z kolendra – i to jest wlasciwe okreslenie, bo na poczatku troche mnie odrzucilo – nastapilo a Meksyku. No coz, teraz nie moge sobie wyobrazic guacamole bez owejze, ani innych meksykanskich specjalow. Mozna sie nie tylko przyzwyczaic do bukietu (smaku i zapachu) ale i polubic 🙂 .
PS yurek – jak mozna odzyskac pliki z przeformatowanego dysku nie majac do dyspozycji magicznego laboratorium z CSI? Przepadlo mi troche zdjec 🙁
Krystyno,
Ja kupuję świeżą kolendrę w doniczkach w działach warzywnych hipermarketów.
Zawiadamiam, że pojutrze będziemy rozpasani. Schabowy, młode 🙄 ziemniaki, ukochana fasolka szparagowa 20 zet za kg. A to wszystko z powodu opisów uczt Pyry i Cichala 😀
Jotko, czy zamierzasz przeprowadzać jakieś analizy psychologiczne na podstawie TEGO blogu? Jeśli tak, to ja się z przykrością wypisuję. Nie chcę służyć jako materiał poglądowy, na blog weszłam towarzysko. Proszę więc, uprzedź dostatecznie wcześnie. A może już robisz z nami jakieś eksperymenty socjo-psycho? Chciałabym to wiedzieć.
Dobranoc.
Nisiu – swego czasu kiedy taka inicjatywa Jotki była zgłoszona, sama protestowałam i kilka innych osób też. Ulżyło mi, kiedy siła wyższa, techniczna wzięła nas w obronę. Spoko, Nisiu. Potem podobną inicjatywą chociaż w znacznie mniejszej skali błysnął Piotr – przywiózł na zjazd słynną dziennikarkę, żeby nas opisała. Opatrzność czuwa – wiekowa, acz cierpiąca na ADHD p. Basia, na szczęście tekst położyła. Opatrzność czuwa.
Pietrek,
jest takie zwierzątko wysysające soki z roślin
Jego zapach i zapach rozdrobnionej naci kolendry są prawie identyczne. Zapach z tego pluskwiaka utrzymuje się długo na skórze lub w zamkniętym pomieszczeniu i może wywoływać reakcje alergiczne u ludzi. W mojej okolicy nazywany jest Gruene Stinkwanze (Baumwanze) czyli zieloną śmierdzącą pluskwą drzewną.
Kolendra zmieszana z innymi, intensywnymi przyprawami nie powinna dominować i da się zjeść. Ja lubię, mój Osobisty unika 🙄
Nasiona (owoce) kolendry nie mają smakowo i zapachowo nic wspólnego z nacią tej rośliny.
Whisky dla jednych ma zapach myszy, dla innych – pluskwy… Powiadają, że pluskwą smakuje whisky z … biedronki 😉
Życzę wszystkim pięknej niedzieli!
Każdy blog może służyć jako materiał poglądowy i daje mnóstwo informacji socjo-psycho 🙄 😉
zwierzątko
Nie mylić z pluskwą domową
dzień dobry …
a propos biedronki to kolega kupił tam ostatnio czerwone wino portugalskie za 14,99 PLN – boas vinhas z 2009 r. o mocy 13% .. podobno miłe dla kubków smakowych ..
Jolinku,
na pierwszym mazurskim noclegu piliśmy dobre hiszpańskie wino, nazwy niestety nie pomnę. Kilka dni później w węgorzewskiej Biedronce zobaczyliśmy je, a jakże, na górnej półce. Kosztowało ca 14 zł. 😯
O celach jotkowych badań:
„…analiza naszego blogu z punktu widzenia wspierania konstruktywnych reakcji, zachowań pozwalających kryzys normatywny ? wynikający z fazy życia ? przekształcić w rozwojowy, unikając tym samym stagnacji lub przerodzenia się kryzysu rozwojowego w kryzys traumatyczny.”
A tu były nasze pierwsze reakcje 😉
Owoce kolendry bardzo dobrze wpisują się w smaki mięsne i niektóre zupy. Naci unikam nawet w niewielkiej domieszce do sałat.
Nadal jestem w szampańskim nastroju, więc nastukam kilka anegdotek wyczytanych w „Chałturniku” Krajewskiego.
Alfred Nobel pod koniec życia dyktuje notariuszowi swą istatnią wolę. Testament liczy wiele stron, bo lista donacji, fundacji darów nie ma końca. Obok Nobla stoi służący ze szklanką wody w ręce na wypadek, gdyby panu w gębie zaschło. Szklanka kryształowa, zdobiona. Notariusz notuje punkt po punkcie, wreszcie słychać głos Nobla:
– Mojemu wiernemu służącemu zapisuję 10 tys koron.
Biedakowi z wrażenia zadrżały ręce, szklanka wypadła i rozbiła się na podłodze.
Nobel spokojnie kontynuuje:
– Mojemu wiernemu służącemu zapisuję 10 tys koron minus 3 za rozbitą szklankę.
Jeremi Przybora w czasie obfitej w śniegi zimy umówił się w kawiarni z Jerzym Wasowskim i przyszedł fatalnie spóźniony. Pan Jerzy, człowiek starannie poukładany, wypomniał przyjacielowi spóźnienie i to mocno, nie ukrywając, że nie spodziewał się po nim takiego afrontu.
-Afront? Skądże znowu. To nie zła wola, ani zaniedbanie. To zima. Wychodzę na parking – samochody zasypane po dach. Wziąłem się do odkopywania. Kiedy skończyłem okazało się, że odkopałem samochód sąsiada. Zanim zakopałem go ponownie, minęło sporo czasu Dlatego wybacz Przyjacielu….
Nisiu,
o tym co chciałam robić, pisałam w lutym ubiegłego roku. Ty nie tylko o tym czytałaś, ale też korespondowałysmy na ten temat.
Poza Pyrą nikt nie zgłaszał sprzeciwu w sposób otwarty.
Jako dziennikarka wiesz, że z to co umieszczone w sieci KAŻDY moze wykorzystać jako materiał do badań. Wcale nie prosząc nikogo o zgodę, skoro zostało upublicznione. Nikt z nas nie ma wpływu na to czy ktos naszych wpisów nie wykorzysta w jakiejś pracy na temat zjawiska społecznego jakim jest blogowanie.
Twoje pytanie A może już robisz z nami jakieś eksperymenty socjo-psycho? Chciałabym to wiedzieć obraża mnie. Jakim prawem poddajesz w wątpliwość moją etykę zawodową?
nemo oglądałam Twoje/Wasze zdjęcia z ciekawością bo prawie tam nie byłam … mój syn jest zafascynowany suwalszczyzną i okolicami i ostatnio każdego roku jedzie tam na 2 tygodnie w poszukiwaniu ciekawych miejsc .. oczywiście jak na informatyka przystało ma ze sobą zawsze napisany przez siebie program wycieczki … 😉 .. a w Biedronce rzeczywiście bywają dobre wina za przystępną cenę …
Pyra (06:54 ),
Bóg, nie mylić z religią czy instytucją religijną, odgrywa w moim życiu dużą rolę. Nie mam cienia wątpliwości, że nie miał On nic wspólnego z nieszczęściem, jakim była dla mnie utrata większości materiałów potrzebnych do pracy.
Stanęłabym pierwsza w Twojej obronie, gdyby ktoś sugerował, że możesz doświadczać jakichkolwiek pozytywnych emocji w związku z cudzym nieszczęściem. Dzisiaj udowodniłaś mi, że popełniłabym błąd.
Jotka – nie satysfakcja , a uczucie ulgi. Oczywiście wiem, że utrata wyników i materiałów to nieszczęście i wcale mnie nie cieszy. Moje westchnienie dotyczy wyłącznie tej jednej sprawy.
a papierosy znowu podrożały .. to jest problem … nadwaga .. włosy jak siano .. kopa lat i jeszcze papierosy .. dobrze, że już jestem dołku to nie spadnę .. 😉
i na flaszke coraz trudniej uzbierac
Jolinku – dobry moment na rzucenie papierosków, zaciągaj się zapachami peonii, jaśminu, truskawek – uśmiechnij się 😀
Ciekawie o portugalskich winach w http://www.kuchnianadatlantykiem.com/
pewnie, nie ma nic latwiejszego pod sloncem, sama robilam to chyba ze sto razy
… wystarczy raz a dobrze 🙂
Basiu jeszcze nie dojrzałam do tego 🙂 .. a truskawki w tym roku wyjątkowo dobrze na mnie działają … piwonie od dziecka w wazonie … jaśminową alejkę mijam po drodze do przedszkola .. czyli dobrą terapię stosuję .. 🙂
flaszki chyba potaniały ostatnio to uzbierasz ..
idę na słoneczko zniszczyć sobie skórę .. 😉
Co poczułaś Pyra, to poczułaś. Masz szczęście, że nie wierzą w tę samą złośliwą „Opatrzność”, w którą Ty wierzysz.
nie wierzę
A naukowcy tak już mają, że się różnymi różnościami zajmują 😉
http://wiadomosci.onet.pl/ciekawostki/smerfy-przesiakniete-stalinizmem-i-nazizmem,1,4408332,wiadomosc.html
Dobrze, jak ludzie nie zgadzając się w jednej sprawie, doskonale zgadzają się w innych. I dobrze jeżeli różnice zdań nie rzutują na stosunki oobiste. Osobiście (po cichutku) wierzę w boski dualizm – z jednej strony Mitra, z drugiej Aryman.
Ostatnią godzinę spędziłam na konferencji ze Starą Żabą i już wiem, czemu milczy blogowo. Otóż po pierwsze trzyma komputer aktualnie w sypialni = czyli za dnia za duszno, a wieczorem wali się horyzontalnie i tyle.Ponadto po drugie, ma na tej swojej maszynie otwarte 3 arkusze z owcami i boi się, że jak przełączy, to już się baranów nie doliczy.
cdn
cd
Zjazd musi być na początku września, bo potem Żaba ma dyżur przy Matce (2 tyg) a pod koniec września pogoda w Żabich jest do niczego.
Okazuje się, że nasz Gospodarz ma bardzo oddaną wielbicielkę swego talentu publicystycznego w osobie wdowy po b.dyrektorze Żaby ( to ta dyrektorowa, która do pieczeni wołowej w piekarniku wlewała litrowy słoik śmietany, a po chwili namysłu dodawała jeszcze połowę drugiego) Pani ta teraz mieszka w Środzie Wlkp i wprasza się na Zjazd, żeby poznać Piotra. Ostatnia część naszej rozmowy tyczyła niezwykłej urodzie szczecińskiego cmentarza – tego samego, na którym pracowała jedna z Nisinich dziewic mało używanych – pół/Irlandka Michalina Hart.
errata – urody, nie urodzie – gramatyka do poprawki zauważam samokrytycznie.
o rety jak gorąco .. opaliłam tylko przody .. tyłu się nie da .. 😉
Piotrze jutro koniecznie wpis o ogórkach .. trzeba go ratować bo nic niewinien .. każdy kupuje ogórka każdego dnia w czynie społecznym … 🙂 .. jedzmy ogórki bo tanie jak barszcz a nie tuczą … panie robią sobie maseczki nie tylko na twarz … kisimy co się da … itd. …
Pozdrawiam serdecznie po powrocie a Jolinkowi życzę miłych niedzielnych wrażeń, z papierosem czy bez…
A teraz zabieram się do czytania zaległości, nie leniuchowaliscie 🙂
Jotko, oczywiście, że wszystko co upublicznione, może podlegać analizie. Ale tylko dlatego, że zainteresowani nie mogą się bronić. To jest trochę tak, jakbyśmy twierdzili, że każdy, kto wychodzi na ulicę, może dostać w gębę. Bo po co wychodził? Siedziałby w domu, to by nie dostał. Spotykamy się przy wirtualnym stole, bo jesteśmy zbyt oddaleni od siebie, żeby co wieczór wpadać na pogawędkę do któregoś z blogowiczów. Za blogowymi wpisami stoją żywi ludzie i zawsze należy ich spytać, czy mają ochotę służyć za zwierzątka doświadczalne. Jakoś to dziwnie i nieprzyjemnie wygląda, jeśli siadasz z kimś do stołu, biesiadujesz, śmiejesz się – a potem okazuje się, że ten ktoś cały czas obserwował Cię wnikliwie i wcale nie traktował jako towarzysza biesiady, tylko jako obiekt analizy. I nie wiesz już, czy to, co do Ciebie mówił było szczere, czy stanowiło tylko podpuchę dla wywołania reakcji. Bo ten ktoś ma w nosie Twoją osobę jako taką – interesujesz go mniej więcej tak, jak entomologa nie do końca zbadany rodzaj chrząszcza. A jeśli ten stół jest blogiem czyli spotkaniem wirtualnym, nie masz też pewności, czy za kolejnym anonimowym uczestnikiem spotkania w wirtualu nie kryje się Wnikliwy Badacz. No i miłą atmosferę szlag trafia.
A ja bardzo cenię sobie miłą atmosferę stołu Piotra.
Każdy sobie wierzy w Opatrzność, jaka mu pasuje 😉 Jedna czuwa nad każdym krokiem podopiecznego, inna jest obojętna nie tylko na losy komputerów, ale nawet ludzi, a jeszcze inna czasem się zdrzemnie… 🙄
Nad nami dziś czuwała albo i nie, bo zmokliśmy w czasie przejażdżki rowerowej, a teraz świeci słońce 🙄 Za to zjedliśmy obiad i na chwilę zapadniemy w sjestę.
Znając przepowiednie na dzisiaj: burze i deszcz, postanowiliśmy pojechać sobie trochę nad jezioro i wrócić. Jechaliśmy tak i jechaliśmy w kierunku zachodnim, przed nami błękitne niebo i białe obłoki, za nami góry. Kiedy dotarliśmy do miejscowości Faulensee (16 km), popatrzeliśmy w stronę domu, a tam… czarne chmury i jakby już deszcz miejscami 😯 Jechać dalej, wracać? Rozsądek mówił: wracać. Posłuchaliśmy więc i nam przylało 🙁 Kto widział, żeby deszcz nadszedł ze wschodu i południa 🙄 Teraz świeci słońce, ale chmury się kłębią, burze dopiero będą.
Jak nie przyjdą zbyt wcześnie, to jeszcze pojedziemy nad drugie jezioro. Mam jakiś niedostatek kilometrów 😉
Jak ruszaliśmy z domu rano, było chłodno i pochmurno. No to założyłam krótkie spodnie, T-shirt i lekką bluzę, Osobisty – jeansy i flanelową koszulę. Po 6 km jazdy, chwilami pod górkę, zdjęłam bluzę. Na km 10 wyszło słońce i zrobiło się gorąco, zmieniłam T-shirt na koszulkę na ramiączkach, Osobisty podwinął rękawy. Na km 20 zaczęło padać, założyłam kurtkę od deszczu, Osobisty odwinął rękawy…
Jak ktoś nie chce, żeby jego osoba i wypowiedzi były przez kogokolwiek i w jakikolwiek sposób analizowane, ten nie produkuje się na publicznym forum, tylko kontaktuje z miłymi mu osobami prywatnie (telefon, poczta zwykła i elektroniczna). Wypowiedzi na publicznych łamach mają pewne znamiona ekshibicjonizmu, może nie zawsze uświadomionego. Ile jesteśmy gotowi o sobie opowiedzieć i ujawnić, jest naszą sprawą, nikt nikogo nie zmusza do nadmiaru zwierzeń.
Porównywanie analizy wypowiedzi na forach z policzkowaniem na ulicy uważam za przesadzone.
Podobnie jak Nisia nie lubię czuć się jako obiekt obserwacji i analizy. Unikam takich sytuacji kiedy tylko mogę ale nie zawsze jest to niestety możliwe.
Nisiu,
i co ja mam Ci odpowiedzieć?
Może spróbuję w ten sposób:
Do gazdy przyszła policja. Znalazła sprzęt do pędzenia bimbru i wlepiła gaździe mandat. Mimo, że żadnego zacieru, czy też bimbru nie zanalazła.
Na co gazda mówi: to arestujcie mie tyz i za gwołt. A to dlaczego? Pytają policjanci. Bo tys mom nazyńdzio.
Zapytam Cię jeszcze raz. Dużymi drukowanymi literami:
JAKIM PRAWEM KWESTIONUJESZ MOJĄ ETYKĘ ZAWODOWĄ?
Czy w supermarkecie lub zaprzyjaźnionym sklepie pytasz obsługę o to czy Cię oszukują na wadze, jakości produktu czy też na kasie? Chyba nie robisz tego. To dlaczego mnie traktujesz „z buta”?
Czy ja Ci zarzucam nieetyczne zachowania dlatego, że jesteś pisarką? Że obserwujesz i opisujesz świat?
Jeżeli lubisz dobrą atmosferę, to jej po prostu nie psuj.
Nad jeziorem pachniało kwieciem lipy (już kwitną!), jaśminu i róż, pływały malutkie dzikie kaczuszki i łyski, a woda była błękitnoturkusowa i przejrzysta jak jakiś Adriatyk.
Ponieważ m/w połowę Blogowiczów znam osobiście, a z ok 20% przeżyłam to i owo, jedno jest dla mnie pewne – nasi Ludzie naprawdę, realnie są tacy sami jak na blogu. Tu się niczego nie udaje, bo nie jest to nikomu do niczego potrzebne – nikt od nikogo nie jest zależny w żadnym zakresie. To bardzo rzadkie w dzisiejszych stosunkach towarzyskich. Jeżeli komuś jest potrzebna rada czy pomoc, to i ogłasza to i przyjmuje naturalnie : bez póz i poczucia upokorzenia czy tryumfu. My o sobie bardzo dużo wiemy „gadając” często przez długi okres czasu. Tyle, że jest to rozdrobnione na tysiące kawałeczków – w czasie i w nastrojach. Każda analiza wymaga scalenia pewnych wątków, policzenia, zważenia. Tylko ktoś nieobeznany na codzień z takimi badaniami i ich wynikami, może się odnieść do projektu entuzjastycznie. To tak, jakby z rozrzuconych perełek zrobić nagle blok kalcytowy, a potem poddać go obróbce. Budulec ten sam, a efekt całkiem inny. Już to mówiłam setki razt – ten Blog jest dla mnie ważny i pełni zasadniczą rolę kompasacyjna w moim wypadku. Przysięgłam sobie chuchać i dmuchać na niego, dbać, jak o najbliższą rodzinę. I cały urok w tym rozdrobnieniu i różnorodności : różnych ludzi z różnych światów, ale przyjaznych (choćby i czasem nieznośnych. Ja też taka).
Wypowiedzi na forum internetowym porównałaby do wykrzykiwania prywatnych informacji do innej osoby po drugiej stronie ulicy pełnej przechodniów 😉
porównałabym
oczywiście kompensacyjną
Alino witaj .. 🙂
pamiętajcie OGÓRKI są ważne … 😀 ..
Witaj Alino – pozdrawiam Cię serdecznie 🙂
Nemo pięknie opisała zapachy nad jeziorem, że wniosek z tego prosty – już jadła, w dodatku coś pysznego. Jej opis zawijania i odwijania rękawów jest godzien całego rozdziału w Antologii Blogowej Poezji Miłosnej. Nie analizuję, wyrażam potencjalnie kontrowersyjną opinię, ale lubię poranny zapach napalmu 🙂
To nie Jotka nas analizuje, ale google. Oddychajmy głęboko i uśmiechajmy się do tysięcy kamer 🙂
Pozwalam sobie na cytat ze Sławka – kurde 🙂
Za drobną opłatą jestem gotów każemu powróżyć – nawet bez fusów do kawy.
Tak, zapomniałem o tak, ale nie zapomniałem się ubrać. Są zła duże, są i maleńkie.
Witaj Alino 🙂
Witaj Alino.
Placku – wpadaj na truskawkowy kruszon,
Jolinku jadłam kiszone ogórki.
Piwonie od Jotki i Włodka nabrały nieco intensywniejszej barwy, ale nadal są prześliczne.
Pyra nabrała nieco wigoru po drzemce.
Więcej newsów nie mam.
Pyro – Dziękuję za to pisemne, a zatem formalne zaproszenie, marzę o podróży do Polski, bardzo lubię kruszon, jamniki i wytykanie sobie nieznośności twarz w twarz. W międzyczasie, by nie szczekać na balkonie, paleniem o paryski bruk rzucę 🙂
w paryski bruk też trudno się rzuca … Placek na stole to kawę trzeba podać .. a może herbata? …
Nie rzucam palenia. Ostatni mój nałóg nieznośny dla otoczenia. Kocham swoje słabostki. Pst. to prawda.
Za chwilę herbata i ciasto z rabarbarem oraz poziomki. Przejechałam dziś 51 km (na razie) w 3h15′, średnia niecałe 16kmh, nie po płaskim, więc nieźle 😉
Przed popołudniową rundą zadzwoniła przyjaciółka z drugiej strony gór z zaproszeniem na różne koncerty w jej okolicy, ale w terminach, kiedy ja mam gości 🙁 Porozmawiałyśmy o zielonej kolendrze, od razu spontanicznie rzuciła: „pluskwiane zioło” 🙄 Unika. Owoców kolendry używa często.
Placku,
nad drugim jeziorem pachniało sianem, lipą, mokrym psem i dymem z ogniska… Zgłodniałam 😉
Teściowa mojej przyjaciółki dostała sensacji przewodu pokarmowego od ogórka. Nie, nie jadła, ale ma go w lodówce 😯
Nemo – na ogórki reaguję wesołością. „Dlaczego ogórek nie śpiewa?”
Zjedz podwieczorek – ja truskawki solo (dość kremów, śmietany z czekoladą od jednej takiej itp)
E tam, ja to niczego analizować nie muszę. Żadne tam arkusze kalkulacyjne z ilością baranów mi nie potrzebne. Ja to się zakochuję od pierwszego wejrzenia.
Myk i już. Chwila moment. Raz , dwa , trzy. Bez werbalizacji etyki zawodowej i ten tego , chciałem powiedzieć więcej, ale słów mi brakuje, żeby za przeproszeniem się wyrazić. Wiadomo chłop ze wsi jestem i bliżej mi do widłów niż no tam, do tej literatury romantycznej z małą ilością sentymentalizmu …
Ja to wam powiem w skrytośc, i żeby nikt mię nie powtarzał publicznie:
Kocham Panią Pani Nisiu 🙂
Raz na zawsze i już.
Zapomniałem powiedzieć , że ze względu na niedostatek kilometrów byłem dzisiaj we Warszawie.
Jak by co, to elegancki będę mężczyzna a dodatkiem czerwonego . A co !
Atlantica sobie kupiłem z nadrukowaną małpką i napisem LOVE . Sąsiadka z balkonu mało nie spadła jak mię zobaczyła w samym czerwonym jak podlewałem trawnik przy pomocy zielonego wężyka…
I scyzoryk szefa kuchni też mam . Ostry taki , że pomidora kroi na pół jak się go zbliży na dwadzieścia centimetrów.
Marek – uczucia nam się zbiegły, jak czerwone w praniu.
Pyro
No normalnie jak w greckim dramacie : Jedność uczuć , miejsca i wszystko w jednym czasie.
Placka też lubię a nawet więcej. Gotów byłbym dla niego stracić głowę pod warunkiem ,że miałby truskawki i kruszonkę. Inaczej to nie.
no i po Centrali Rybnej z pl. Zbawiciela koło której Żaba i ja biegłyśmy do szkół ..
http://warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34862,9710986,Charlotte__Na_punkcie_tej_knajpy_Warszawa_zwariowala.html?fb_xd_fragment#?=&cb=f2859e199bfcad8&relation=parent.parent&transport=fragment&type=resize&height=20&ackData%5Bid%5D=1&width=120
ciekawe dlaczego taki długi sznurek …
@Linek,
dziękuję za wywołanie tematu książki o blogu. Jeszcze do dzisiaj była to dla mnie sprawa „niedomknięta”. Dzisiaj się „domknęła”. Nie jestem masochistką. Nie podejmę trudu pisania książki o blogu. Jestem Ci wdzięczna za przyspieszenie tej decyzji.
Zabawne. Wczoraj na blogu Bobika pojawił się taki wpis:
krolik 4 czerwiec 11, 21:31
Alez Wodzu, my tu zwykle fermentujemy w bialych rekawiczkach i bez zatykania nosa. Granaty, klonice i tzw wyrazy sam na blogach politycznych i ? kulinarnym?
Byłam nim niemile dotknięta. A dzisiaj jakby mniej mnie dotykał. Ciekawe dlaczego?
Jolinku,
to chyba jest to miejsce, do którego zajrzałyśmy w czasie ubiegłorocznego zjazdu warszawskiego. Nazwa Centrala Rybna była już wtedy trochę na wyrost, bo to był właściwie sklep spożywczy z działem rybnym. A teraz takie modne miejsce…A autor artykułu Maciej Nowak od czasu, kiedy przestał być dyrektorem gdańskiego Teatru Wybrzeże, bryluje jako znawca kuchni. Uważam, że to ze szkodą dla teatru. Choć wielu uważa, że wprost przeciwnie.
Jolinku,
Ty nie wyliczaj sobie lat , nadwagi/ toż to wierutne kłamstwo/ i innych rzekomych wad , bo niektórzy mają tyle samo, ciut więcej lub ciut mniej lat, wad też im nie brakuje , ale sobie tego nie uświadamiają albo się nie przejmują. A tu Jolinek wylicza swoje ” wady”, wiec i ja zaczynam autoanalizę i popadam w melancholię. Proszę o więcej optymizmu , bo bez niego będzie jeszcze trudniej. 🙂
Czesc Alinko, jak minely podroze?
Jak się dorobię i pospłacam należne to zaszaleję i kupię sobie garnki żeliwne z białą emalią wewnątrz. We Francji widziałem ale cena mnie powaliła na posadzkę w sklepie. Widziałem dzisiaj też żeliwne kolorowe z zewnątrz i białe w środku. Wyobrażam sobie , jak tam musi wyglądać jarzynowa … Wszystkie stalowe mogą się schować.
W poszukiwaniu znalazłem niezły sklepik:
http://www.rossi.pl/
Uważam przypisywanie Jotce jakichś podejrzanych intencji za nadużycie. Nie odebrałam Jej planów w ten sposób. Poza tym nikt nie musiał odpowiadać na zamieszczane pytania. To była indywidualna decyzja.
Zgadzam się z celną oceną Nemo na temat ewentualnych konsekwencji uczestnictwa w życiu blogowym.
Marek, przcież widziałeś w mojej szafie w kuchni (?) efekt szaleństwa Młodej. Kupiła 2 żeliwne gary , a raczej gar i głęboką patelnię. Ciemno szafirowe, a wewnątrz czarne. Ja mam niejaki kłopot z przenoszeniem tego. O cenie nie mówię, bo mogłaby konkurować z ja wiem czym? Dużo w każdym razie IKEA skasowała.
Misiu,
jak już kupisz te garnki, to pomyśl o karmniku firmy Blomus za 339 zł dla swoich ptaszków, choć na Kurpiach i u mnie na Kaszubach ptaki chyba wolą karmniki drewniane.
A co do kolendry, to jeśli ją tylko gdzieś znajdę, to kupię z czystej ciekawości poznania tego charakterystycznego zapachu. Z użyciem będę ostrożna. Pietrek twierdzi, że nawet polubił ten zapach, więc może mnie też on nie odrzuci. Wiele osób nie lubi zapachu aksamitek, a mnie on się podoba.
Małgosiu,
szukałam kolendry w Auchan, bo tam robię sobotnie zakupy, ale tego akurat ziółka nie było. Ale gdzieś na pewno ją znajdę, a jeśli nie to sobie posieję.
Imeretia i lobio 🙂 .
http://www.tvp.pl/styl-zycia/podroze/tanczaca-z-gruzja/wideo/imeretia/285855
Jotka – od początku było wiadomo, że mnie się projekt nie podoba. Nic nowego. Nie zabierałam potem głosu na ten temat, żeby nie robić przykrości Koleżankom i Autorce – chcą, niech mają. Potem sprawa przyschła, a dzisiaj odżyła. I znowu powtórzyłam to samo, co przed rokiem. Zauważ, że żadne określenie nie było obraźliwe, ani napastliwe. Ja jestem przeciw i wiadomo dlaczego. Nisia to wyartykułowała bardziej zdecydowanie ale też nie przekroczyła ram otwartej debaty. Nie mów więc o chamskich odzywkach, bo takich nie było. Zdania zaś możemy mieć różne i w niczym nie powinno to wpływać na nasze codzienne stosunki. Przecież nie można się obrażać na każdego, kto skrytykuje nasze butu, na Boga.
Gruzja to toasty:
Idzie osioł przez pustynię. Idzie dzień, drugi, trzeci… Słońce praży, osła męczy pragnienie. Nagle widzi: stoją dwie wielkie beczki – jedna z wodą, druga z wódką. Z której zaczął pić? Oczywiście z pierwszej!
Nie bądźmy więc osłami i napijmy się wódki!
Krystyno tak to ten sklep, który już tylko był byle jakim sklepem .. cieszę się, że zapamiętałaś … 🙂 ..
a w przypisywaniu obiecuję poprawę i zacznę odpisywać lub przypisywać tylko zalety … 🙂 ..
zioła owszem są w marketach ale w zimie jest nie wiem dlaczego większy wybór .. ja jakoś podchodzę do kolendry jak pies do jeża bo też się naczytałam, że nie każdy lubi bo specyficzna jest .. może jadłam gdzieś w knajpie ale nie pamiętam ..
zamroziłam dzisiaj pierwsze truskawki bo kupiłam za dużo a jutro kupie znowu świeże .. nie wiem czy tak robicie bo ja ostatnio kroje truskawki na drobniejsze kawałki i zamrażam w pojemnikach i wtedy się więcej mieści ..
Asiu niestety nie obejrzę bo nie mam jakieś wtyczki ..
Alex w zasadzie to masz rację bo wódka zapobiega tym różnym zarazkom ale u nas upał i lepsza woda ..
Krystyno, ja to zwykle właśnie tam kupuję, ale nie zawsze jest. Dodaję niewiele, bo rzeczywiście natka kolendry ma intensywny smak, za którym nie przepadam.
Witam.
Jolinku masz rację, kropelka wody na szklankę wódki.
Panie Marku, ja Pana też również zarówno!
😆
Z Internetem to jest tak (w moim rozumieniu). Może być wspaniałym narzędziem do kontaktowania się, poszerzania znajomości, umacniania przyjaźni. Może też być ściekiem służącym do wyładowywania własnych frustracji, nienawiści i kompleksów. Może spełniać inne role – pozytywne i negatywne. I niestety, to jest właśnie tak jak z wyjściem na ulicę – tyle że tu wychodzimy na ulicę wirtualną. Na prawdziwą wychodzimy, dajmy na to, aby spotkać się z gronem przyjaciół. Jesteśmy tak samo narażeni na to, że przyjdzie frustrat i da nam w mordę, jak narażamy się w internecie, że rozmawiając z grupą przyjaciół, możemy oberwać po tejże od frustrata internetowego, którzy „przechodził obok”, stwierdził, że należy zamieszać (bo co tu tak miło) i zamieszał – sprawiając sobie przyjemność. W jednym i drugim przypadku wystawiamy sami siebie na ryzyko.
Tyle ogólnie.
Jotko, w żadnym momencie nie kwestionowałam Twojej etyki zawodowej.
Jeśli wyraziłam się nieprecyzyjnie, to wyjaśnię.
Po pierwsze – zastrzegłam, że nie chcę być przedmiotem analiz socjologicznych, bo na blog wchodzę dla towarzystwa. Nie wiem, czy chcesz ten blog uczynić obiektem badań, więc wprost Cię o to zapytałam. Pamiętam, że prosiłaś o jakieś materiały, ale co innego specjalnie przygotowane materiały, a co innego obserwacja blogu w jego codzienności. Dlatego wolałam mieć pewność w tym względzie.
W drugim wpisie – aby uzasadnić moje pytanie i niechęć do wiwisekcji blogu – starałam się opisać uczucia kogoś, kto konstatuje, że nieświadomie stał się takim właśnie przedmiotem badań. Także implikacje tego odkrycia w postaci utraty pewności, że znajomość ma charakter wyłącznie towarzyski. Zupełnie teoretycznie pomyślałam również o tym, że kiedy na blogu pojawi się ktoś nowy i anonimowy, łatwo będzie o przypuszczenie, że to nasz uczony przybrał nową twarz i teraz podpuszcza nas, aby obserwować nasze reakcje na takie czy inne prowokacje i zaczepki.
Powtarzam – z mojej strony to tylko teorie mające na celu wytłumaczenie, dlaczego jestem niechętna prowadzeniu badań wśród znajomych nieświadomych lub nie aprobujących tego. Nie sądzę, abyś mogła takie badania prowadzić bez zapytania nas o zgodę – dlatego spytałam Cię wprost.
Wystarczyłaby odpowiedź: nie zamierzam tego robić. Cieszę się, że nie zamierzasz – bo taki wniosek wyciągnęłam z Twojego oburzenia.
W przypadku mojego opisywania ludzi – jeśli opisuję kogoś, kto istnieje i kogo znam – zawsze najpierw pytam go, czy sobie tego życzy. Osoby do rozpoznania w moich książkach wiedziały zawczasu, że będą sportretowane, wyrażały zgodę lub nie na użycie prawdziwych imion itd. Prawie nigdy nie występowały też w głównych rolach, przeważnie na drugim planie. Pierwszoplanowi bohaterowie są wymyśleni – z wyjątkiem mnie samej (zmieniłam realia) i mojej serdecznej przyjaciółki, śpiewaczki, bohaterki jednej z powieści. Z reguły mieliśmy sporo zabawy – ja przy pisaniu, oni przy czytaniu.
No i to chyba tyle.
Pyro,
nie mam do Ciebie żadnych pretensji. Masz prawo mieć odmienne zdanie. Szanuję to.
Wprawdzie na temat samych badań i tych co się na nich znają/nie znają chrzanisz (kulinarnie), ale też masz do tego prawo. Mnie to nie przeszkadza.
Zostałam „wywołana” do odpowiedzi. Powiedziałam wszystko co miałam do powiedzenia i nie chcę tego dłużej ciągnąć.
Chyba jedyny napój około procentowy dzisiaj to szprycer i kruszon. Chyba nawet z różowego wina bym zrezygnowała.
Nisiu,
przyjmuję, że Twoje intencje były takie, jak je przedstawiasz.
Wszystkim, którzy mają wątpliwości natury etycznej, powinni (zanim się z szumem halek lub przy dźwięku karabeli wypiszą z blogu), radzę przeczytać, co swojego czasu, wcale nie tak dawno, pisała Jotka zapowiadając swoją ankietę.
Pyra wspomniała o niedoszłym reportażu w papierowej „Polityce”. Nie wiem, dlaczego się nie ukazał, może uczestnicy Zjazdu okazali się zbyt normalni i nie było o czym pisać? 😉
Dołożyłam jeszcze 9 km. Pojechaliśmy drugi raz nad pierwsze jezioro, trochę z duszą na ramieniu, bo te straszne chmury i zapowiedziane burze… Chmury się gdzieś rozwiały i znikły w niebycie, tylko wiatr wiał dość silny i burzył fale… Wracaliśmy koło campingu. Pachniało ravioli z puszki, grillem i roesti oraz, rzecz jasna, lipą 😉
Na kolację młode ziemniaczki w drobną kostkę (surowe, nieobierane) usmażone na oliwie, sałata, łosoś wędzony, serek wiejski, czeskie piwo (po tylu kilometrach 😎 ) – proste chłopskie jedzenie.
@jotka:
1. 28.12.1985 – moj pierwszy emil.
2. 17.10.2009 – moja pierwsza wizyta u pana gospodarza
p.s.
to nie ogorki, ale „sprossen” (kielki?) z zakladu ogrodniczego pod hamburgiem sa przyczyna epidemii w niemczech…
Nemo – wiadomo; tekst „nie wyszedł”.
Jedzenie smakowite, ale ja tylko pomidor sałatkowo i bez chleba. Tylko pomidor. Nie chce się nam jeść.
O tym, że kombinacja halki z karabelą to już bardziej norma niż wyjątek powiedziałem tylko jedenej osobie. Julku D. z Charlotte, jak mogłeś?
Szkoda, że mnie na tym zjeździe nie było, p. Basia byłaby wstrząśnięta.
Nemo,
to z porównaniem kolendry do pluskiew, brzmi dla mnie przekonywująco 😉
Po kilku dnia w Egipcie zywię się głównie chlebem z masłem, makaronami, etc..
Nie mogę znieść zapachu kolendry 👿
@pyro:
jak to tekst nie wyszedl?
prosze mnie na nastepny „zjazd” zaprosic…
jestem co prawda reporterem w „stanie spoczynku”,
ale dla pyz z sosem mysliwskim gotow jestem na reaktywacje,he,he…
p.s.
lin mi sie zaczepil o haczyk;
smaczny skubaniec, ale tyle osci to jeszcze nie widzialem…
Byku,
że nie ogórki, to wiadomo już dość dawno, ale z tymi kiełkami to też może być ściema, kiełków się nie nawozi, może nigdy nie ustalą (jak w większości infekcji EHEC co roku), bo za późno się zabrali za przepytywanie pacjentów i szukanie punktów stycznych. Ponad 2000 zachorowań, choroba może być utajona przez 2 tygodnie zanim zaatakuje (albo nie, a zarażony jest nosicielem przez 3 tygodnie albo i dłużej), ale wreszcie oddadzą honor (i może pieniądze 🙄 ) Hiszpanom…
Niedosmażone hamburgery byłyby bardziej logiczne niż te kiełki 🙄
Jotko,
z zapachami tak już jest, jak pisała Krystyna – lubi się albo nie znosi. Ja na przykład też lubię zapach aksamitek (i znoszę smak i zapach kolendry) dlatego Krystyna ma szansę polubić kolendrę 😉 Nie radzę jednak zaczynać od zjedzenia gałązki naci bez niczego, lepiej w mieszance z innymi intensywnymi ziołami i przyprawami.
Placka w halce mogę sobie wyobrazić, na paryskim bruku, z papierosem w długiej, cienkiej lufce… 😎
Byku – na Zjazdy się nie zaprasza. Każdy Blogowicz, który chce wziąć udział wpłaca 100 zł/twarz składki na konto Żabich Błot, trudzież zgłasza do sekretarza zjazdu czyli Pyry chęć uczestnictwa. Zjazd właściwie trwa w sobotę i pół niedzieli, ale ostatnio najchętniej przyjeżdża się już w piątek, a nawet wcześniej. Przejazd, napoje rozweselające i jakaś potrawa „okazowa” albo ciasto w gestii gości. Nocleg albo nad stajnią (czyste materace z pościelą, łazienka i mini kuchenka, za frico. Jak ktoś chce lepiej mieszkać, to jest wokół sporo agroturystyki i pensjonatów) Warunki jak na dobrych obozach a żarełko, jakiego nie dostanie w knajpie za duże pieniądze. Z Niemiec zawsze jedzie Pepegor – możecie się dogadać na wspólną jazdę. Służby nie ma – zmywarkę trzeba napełnić, rozładować itd Jeżeli się zdecydujesz, to do końca czerwca wpisz się na listę gości.
PS – oczywiście osoba towarzysząca też mile widziana. Są tacy, którzy jeżdżą z zoną/ mężem i są soliści. Prócz największej atrakcji – czyli nas, jest kilkadziesiąt koni i urokliwe okolice.
@nemo:
przepraszam, ze jestem „opozniony w rozwoju”, ale z zasady nie biegam
po tabloidach – ani niemieckich, ni polskich, czy tez hiszpanskich…
a z honorem…hm,czy ociupinke nie przesadzasz?
brakuje jeszcze boga i ojczyzny
(oczywiscie ONA w halce, a ON z karabela)
@pyra:
dziekuje za informacje!
Byku – jeszcze jedno – jak przywieziesza liny, to ja Ci te kluchy zrobię. Sos i tak będzie , bo dziczyznę mamy i jest przewidziana.
pierwszy raz kupiłam pęczek kolendry biorąc ją za jakąś odmianę natki pietruszki. Jakież było moje zdziwienie, a nawet spore rozczarowanie. Przekonywałam się pomału, ale z czasem polubiłam i to bardzo. Od tej pory jednak wszystko wąchałam, nawet niewinny koperek, wietrząc zmyłkę. Kolejną wpadke zaliczyłam gdy na widok białej marchwi ucieszyłam się sądząc, że znalazłam wreszcie pietruszkę. Nie ustrzegło mnie to jednak od kolejnego zawodu, kiedy zakupiłam sporą paczkę czegoś łudząco przypominającego kaszę gryczaną, a okazało się karmą dla ptaków. Na opakowaniu nie było nazwy, a stała w towarzystwie grochu, fasoli itp.
woda dla wszystkich .. 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=8o_DHmDEO5s&feature=youtube_gdata_player
chetnie!
ale nie wiem, czy to juz tego lata „wypali”;
w kazdym razie: znam namiary i mam ochote…
jeszcze raz dziekuje.
Do jutra. Otwarłyśmy jednak buterlkę chilijskiego merlota (taki sobie) i paczke waflowych paluszków. Te upały są męczące.
Byku – przyjechać możesz ale może lepiej nie pisz wieczorami…
@pyra:
okej,okej,
wracam do herbaty,he,he…
Chablis Premier Cru Montmains 2006 – Och jakie dobre było! Ale się skończyło 🙁
Panie Marek K. 18.27!
Ale żeś mnie Pan wbił w koszta, niech Pana! 🙄
Małgosiu – Gadżeciaro, komunikat specjalny dla Ciebie – zajrzyj do sklepiku, który Miś wygrzebał w odmętach internetowych i nadał o tym o 18.27. Osobiście nabyłam m. in. cwany nożyk do obcinania czubka jajka na miękko (rozkoszny wprost stopień niepotrzebności!!! Ale ja nie lubię parzyć sobie paluszków…), karafkę z ubrankiem do oziębiania, samo wdzianko oziębiające na butelkę wina, korkociąg kelnerski (czy ja nie wychodzę na jaką alkoholiczkę?…) i jeszcze parę drobiazgów. Najwyższą siłą woli usunęłam kilka innych drobiazgów z listy (jakoś podobają mi się te nienajtańsze, a ceny w sklepiku – lepiej nie wspominać przed nocą). Wspomnę też o cwanej silikonowej trumience do zapiekania jednoosobowych obiadków bez tłuszczu…
Oj, Marek, Marek…
Zakończył się kolejny, ale pierwszy na terenie USA minizjazd blogu „Gotuj się”. I się gotowało, dosłownie i w przenośni.
Ale niestety już pojechali i zrobiło się smutno, ale wspomnienia zostały.
Dziękuję Alicji, Ewie, Cichalowi i Jerzemu za przyjazd, prezenty i świetne humory jakie ze sobą przywieźli.
Załączam fotomigawki, tym razem niektóre z nich są unikatowe – jak wprawny i bezczelny paparazzi wtargnąłem bowiem z aparatem do czyjeś sypialni….
https://picasaweb.google.com/takrzy/Minizjazd02#slideshow/5614904568188144818
Nowy z tego co widac to oni nie potrafia gotowac,tylko pic:) Pewnie sie myle jak zawsze,ale musialem to napisac.
Alex,
Mylisz się i to bardzo. Przede wszystkim moi goście nie przyjechali do mnie gotować. Czy Ty zapraszając znajomych ubierasz ich w fartuchy i wskazujesz gdzie kuchnia i garnki?
Widać, że nie byłeś na żadnym tego typu spotkaniu. Radzę się wybrać.
A z kieliszkiem wina zawsze rozmawia się lepiej i nikomu z naszego Blogu wino nie kojarzy się z pijaństwem. To jest blog smakoszy – wino można wypić lub się nim delektować. My należymy do tej grupy ludzi, która w winie odnajduje specjalne smaki. Spróbuj i Ty – po pewnym czasie sam je odkryjesz.
dzień dobry …
Nowy świetne spotkanie i zdjęcia z alkowy przesympatyczne .. pewnie o tym co jedliście napisze Alicja .. pozdrawiam i pomachanko .. 🙂
a ja tam lubie sie napic
a ja się Wam jeszcze nie chwaliłam, że moja córcia, która nigdy się gotowaniem specjalnie nie interesowała teraz piecze pyszny chleb na zakwasie z ziarnami .. na piknik z okazji Dnia Matki i Dziecka, który sobie rodzinnie organizujemy jej chleb był przebojem … 🙂
a Amelka biedactwo traci zęby co chwila i raz niestety jeden zjadła .. ale Wróżka Zębuszka i tak przyszła .. 🙂
Zębowa Wróżka to potęga w domu, gdzie są dzieciaki garnitur zmieniające. Biedna – ja miałam bliźniaki, więc wróżka musiała płacić podwójnie. A jak trzeba było ząbek usuwać w gabinecie, to jeszcze lody musiała postawić.
Minizjazd na fotografii przeuroczy. No, toż mówię, że jesteśmy fajni.
Witajcie!
O szczycie kanadyjsko-amerykańskim napiszę więcej później, teraz tyko chciałam publicznie podziękować naszym wspaniałym Gospodarzom – obojgu Cichalom, Nowemu oraz Magdzie, która powinna być na blogu, bo WSPANIALE gotuje!
Przyjęto nas po królewsku, pogoda była cesarska, humory dopisywały, odbyliśmy ciekawe wycieczki, dzienne i nocne Polaków rozmowy, czyli był to bardzo udany weekend. Dziękujemy serdecznie raz jeszcze!
Dojechaliśmy o 17-tej – od nranicy do Kingston czasem staliśmy, a czasem posuwaliśmy się w tempie żółwia, autrostrada w reparacji i było tylko jedno pasmo dla sporego ruchu. A tak nam się dobrze jechało w piątek – pustki!
Jak wspomniałam, Magda powinna być na blogu, bo po pierwsze jest to przeurocza osoba, po drugie, świetnie gotuje i bardzo dobrze się na tym zna. Niestety, Magda jest zabiegana, czasu brak. Może kiedyś?
Nowy zna się na winach, kupił całą baterie, bo myślał, że zostaniemy do dzisiaj u niego. Niestety, nas trochę czas gonił, nie mogliśmy sobie pozwolić na dłuższy pobyt. Zaproponowaliśmy Nowemu, żeby te wina nam dał, będziemy degustować po powrocie.
Powiedział, że na wynos nie daje 🙁
Nic nie szkodzi, będziemy go częściej odwiedzać 😉
Przywieźliśmy prezenty – kulinarne i inne, ale powiązane z kulinariami, będą na zdjęciach.
Obejrzałam zdjęcia Nowego (dzięki), sami widzicie, jakie rzeczy się działy, nawet bezzeceństwa w pewnej sypialni 🙄
O tym Wam potem naplotkuję 🙂
A, i oczywiście przywiozłam pół torby muszli oraz skorupę jakiegoś diabła morskiego 😯
Zabieram się za zdjęcia.
Reprezentowaliśmy, a co!
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/IMG_6858.JPG