Emilii Plater przy tym nie było
Aby tu zjeść z przyjemnością dowolny posiłek i do tego wychylić łyk szampana na aperitif a kieliszek dobrze dobranego do dania wina i na koniec np. kieliszeczek grappy w towarzystwie espresso trzeba mieć sponsora. Jadanie w restauracji Hotelu Intercontinental kosztuje bowiem drogo. Wysoko wyceniono talent kulinarny szefa kuchni a lokal nosi nazwę „Platter by Karol Okrasa”. Ale też przyznać trzeba, że jego kunszt kreacyjny i nadzór (nawet z oddali, bo Okrasa potrafi naraz bywać w różnych częściach Polski) nad zespołem kucharzy wart jest każdych pieniędzy.
Moja uczta zaczęła się od maleńkiej filiżaneczki barszczu z pianką z … soku z limonek. Zapach, a zwłaszcza smak, spowodowały, iż nabrałem apetytu na wszystko co figuruje w karcie dań. Znając jednak swoje (i osoby towarzyszącej) możliwości zamawiałem rozsądnie. Najpierw małże św. Jakuba z prażonym jabłkiem i imbirem oraz kacza wątróbka w sosie z pigwy smażona, z aromatem kakao i chilli, pieczoną chałką i konfiturą gruszkową aromatyzowaną trawą żubrową. Oba dania dały mi pewność, że kolacja będzie kulinarnym wydarzeniem. Zwłaszcza małże swym delikatnym smakiem, subtelną miękkością, lekkim powiewem morza i niespodziewaną słodyczą jabłka (przy ostrości imbiru) spowodowały, że poczułem się jak pod niebem Ligurii czy nawet dalej na południe czyli Basilicaty. A to w moim pojęciu komplement najwyższej rangi.
W oczekiwaniu na kotleciki jagnięce z walijskiego jagnięcia oraz comber królika zawijany w boczek zajęliśmy się rozszyfrowywaniem składu zielonego sorbetu, którego smak sugerował, że kiwi było w robocie ale i coś jeszcze innego, co niwelowało słodycz na korzyść pewnej cierpkości. Okazało się, że drugim składnikiem był pomidor. Ten oryginalny sorbet przywrócił nam nadwątlony apetyt.
I kotleciki jagnięce ( w tej Walii najwidoczniej pasą jagnięta na łąkach pełnych kwiatów, bo mięso pachniało przecudnie) i królik udowadniały, że załoga widoczna z dala przy kuchni i piekarniku zna się na swojej robocie. Desery były zwieńczeniem posiłku: mus czekoladowy i przysmak z koziego sera z pistacjami i sosem wiśniowym. Do tego espresso i grappa.
Aby – jak każe dziennikarski obyczaj – trochę pomarudzić, to wytknę deserowi z koziego mleka, że nierozważnie pozbawiony został swego naturalnego zapachu. Biały mus mógł być z każdego gatunku mleka, bo charakter kozi został z niego wytępiony a ja przecież zamówiłem twarożek po to, by napawać się właśnie kozim smakiem i aromatem. Po prostu lubię kozy.
Kartę win widziałem tylko z daleka. Zauważyłem na samym końcu wymienioną butelkę Petrus za 21 tys. zł. I to mi wystarczyło! Do degustacji nie doszło. Ale i tak już byliśmy zupełnie bez apetytu. A kolację będziemy długo rozpamiętywać.
Komentarze
Zwłaszcza małże swym delikatnym smakiem, subtelną miękkością, lekkim powiewem morza i niespodziewaną słodyczą jabłka (przy ostrości imbiru) spowodowały, że poczułem się jak pod niebem Ligurii czy nawet dalej na południe czyli Basilicaty. A to w moim pojęciu komplement najwyższej rangi.
Nie dość, że komplemenciarz, to jeszcze poeta… pan poeta, pan poeta… 😉 😀
Tu pada a ma rzucić śnieżkiem (wyłącznie dziś-jutro) a wówczas ludź ma zawsze ochotę dłużej się uśmiechnąć o poranku: do światła, zapachów, wakacyjnych planów, ludzi cieszących się życiem i żuciem — serd pozdro dla Placka; zdążyłam przeczytać kilka komentarzy pod wczorajszym wpisem… i dla wszystkich okolicznych Celebrantów 😀 😀 😀
dzień dobry ..
no to ja mogę tylko przeczytać o tym bo raczej o sponsora mi będzie trudno .. a jeszcze mam swoje fobie do tego miejsca bo mieszkałam w bloku obok i pamiętam kultowe Akwarium i te klimaty jak w Sali Kongresowej była JJ .. zawsze jak patrzę na ten budynek to mam wrażenie, że mi coś ukradli ..
Rozumiem, że albo sponsor albo średnia wziątka w pokera się Gospodarzowi trafiła (tu mordka uśmiechnięta).
trzeba spróbować … zdrowo wyglądają …
http://cobylonaobiad.blox.pl/2011/04/Kotlety-z-selera-i-pieczarek.html#ListaKomentarzy
Alicjo druciary tak mają .. ja też mam kopy wełny w domu .. ostatnio mało dziergałam a i tak zawsze jak mi coś wpadnie w oko to kupuję .. dobrze, że masz internet wszędzie to my z Wami podróżujemy …
Krysiude może Cię zainteresuje ..
http://www.wegetydzien.pl/program.php
Pan Piotr dyplomatycznie nie podał wysokości rachunku 🙂
Opis uczty faktycznie inspirujący, a jesli stosunek jakości do ceny korzystny, to może warto zafundować sobie taką ulotną przyjemność…
Witam wszystkich serdecznie.
Jolinku – bardzo dziękuję za linkę. Niestety nie będę mogła skorzystać, gdyż leżę złożona jakąś paskudną niemocą. Nie jest to klasyczna infekcja, ale czuję się zle. Piję imbir, zgodnie z blogowymi zaleceniami. Wierzę, że przejdzie szybko. Przejrzałam program spotkań. Interesujące. Dzięki jeszcze raz.
Chesel – zerknęłam na Twój blog. Bardzo interesujący. Soczewicę ugotuję jak tylko opuści mnie niemoc.
Krysiade, dziękuję 🙂
Ostatnio korporacja zaborczo organizuje mi czas tak, że nie mam go wiele na gotowanie i blogowanie, ale staram się.
Soczewicę polecam – zaskakująco pyszna.
Pocieszam się tym, że gdyby restauracja nosiła nazwę „Emilia Plater on a Platter” lub „Karol Okrasa doing Emilię Plater”, ceny byłyby jeszcze bardziej intergalaktyczne i wiarą w to, że wszystkie opisane przez Gospodarza niebiańskie smaki i aromaty są jeszcze przede mną.
Parę dni temu przeraził mnie opis walenia ośmiornic o beton. Bardzo lubie walenie i ośmiornice, walenia nie, chyba że pejczem, jak to czyni Karol Okrasa. Ofiarami są Łukasz Pielak i Piotr Wojda, ale podejrzewam, że to żart. Panowie są młodzi, uśmiechnięci, a przede wszystkim potrafią gotować z koniakiem. To oni zdobyli zabłysnęli w konkursie młodych talentów – L’Art de la cuisine Martell. Emilia Plater także była młoda.
Dowód rzeczowy – Spanking by Okrasa
Nie wiem czy zachowała się tradycja nowalijek i ciągnięcia za ucho.
A cappello – Pozdrawiam i dziękuję za to, że nigdy mi nie wypomniałaś tego, że pewnie nie raz, nie dwa pozdrawiałem a capellę 🙂
Krysiade – Życzę Ci szybkiego powrotu do zdrowia. Dobra zielona herbata także pomaga, a sok pomarańczowy nieco łagodzi kurację imbirową 🙂
Dzięki Placku. Lubię kurację imbirową. Zawsze uważałam, że choroba jest paskudna, to lek musi być smaczny. I tu tak mam. A z dobrej rady skorzystam. Sok pomarańczowy lubię i herbatę zieloną też. Można chorować i się kurować. (o… nawet się rymnęło)
Chesel – nie zaniedbuj.
Placku, od-odpozdrawiam przenajserdeczniej (raz na pół roku w dobrym tajmingu się trafia 😉 😀 ) meldując, że kiedyś w czwartek (10 marca?) przeczytałam, odsłuchałam ‚stylu a cappella’… a nawet podzieliłam się na pryw. forum chóru…
…Lecz coś mi się internet akurat zbiesił na parę minut… później musiałam lecieć na próbę, później przyszła nawała (cykliczna) i ‚przerwa w’.
[Mam cały karteluszek – mały ale drobnym 😉 – do Jotki i Cichala że byłam na miejscu (PWST) gdy B.Maj ‚premierował’ Panią Lolę, do Nemo, że też mam Dover 😉 …do… do… i jeszcze do…
Niniejszym kilka odkreślam (bo i tak się nigdy nie zdążę rozpisać „wstecznie” ani nawet na bieżąco 🙄 )… i spadam; obowiązki wołają 😀
Ach! Ach jakże mogłabym cokolwiek wypomnieć? 😮 Dwudziestopierwszowiecznemu wzorcowi z Sevres Św. Franciszka z Asyżu?… 😀
…za 15… no, może 20-30 lat też taka będę, uroczyście przyrzekam…:| 😉
Niespodziewana słodycz jabłka zaskakuje chyba głównie osobników rodzaju męskiego 🙄 Już Najpierwszy tak łapczywie rzucił się na ten smakołyk, że mu aż w grdyce utkwiło i stało się dziedziczne 😉
Placku- z koniakiem (oraz z zielonym pieprzem) to potrafi gotować również Nemo 🙂 Zawsze tak przyrządza swoją żabnicę.
A żabnica trafiła pod strzechy! Od jakiegoś czasu jest do kupienia w naszym Leclercu,głównie pod koniec tygodnia.
Opinie o restauracji „Platter” stronie gastronautów też bardzo pochlebne.
O cenach przemilczę 😉
Krysiade-kuruj się skutecznie i zdrowiej! Chociaż w taką pogodę to nawet miło poleżeć pod kordełką 🙂
I na blogowanie masz więcej czasu 😀
Nemo, a propos jabłek, tak mi się skojarzyło – bez żadnej, podkreślam: zadnej, aluzji – amator kwaśnych jabłek. 🙂
Dzisiaj sprzątania kuchni ciąg dalszy…
Żabo,
oczywiście, żadnych aluzji 😎
Zimno. W nocy zaledwie +2 🙁 Chłody sprzyjają nakłanianiu Osobistego do podróży w stronę kolebki ludzkości. Zaczął rozważać, ile rolek papieru toaletowego potrzeba na 3 tygodnie Afryki… 😉
Przy cenie 21 tysięcy za butelkę wina KONIECZNIE trzeba posiadać sponsora!
Pytanie tylko – czy to rzeczywiście jest tyle warte?
Ilekroć słyszę o zarobkach – tych milionowych – jakichś tam prezesów, szefów itp uwierzyć nie mogę iż ich praca i kwalifikacje nominują do takiej płacy. Ci przynajmniej sponsorów nie potrzebują.
A propos sponsora, niegdyś mawiano „jelonek”. Jak to ulega zmianom. Fakt – sponsor brzmi elegancko, ba dumnie. A „jelonek”… wiadomo co …
Pozdrowiątka od zwierzątka
Echidna
Właśnie wróciłam z trawników po raz drugi, a przy okazji zajrzałam do mięsnego gdzie zakupiłam stópki czyli nóżki wieprzowe tudzież malutkie, chude golonki – a wszystko to na galaretę świąteczną. Na jutro pani kazała zajść, bo może wystara się o nieco cielęciny. Młodsza wyjeżdża, a Starsza może urządzić sobie ucztę z galaretą mięsną (Młoda nie je i krzyczy kiedy gotuję, że jej śmierdzi). Synuś lubi i Synowa też, to i dla nich będzie. Muszę zawsze tych kawałków bogatych w tkankę łączną wkładać sporo, bo prócz galarety jako takiej, odlewam część płynu na galaretę do dekoracji. Płynną galaretę sklarowaną białkmi do „czystości kryształu” rozlewam na talerze i na jeden spory półmisek. Ten płyn na małych talerzach zabarwiam kroplą barwnika spożywczego (Ania Toronto, potem Cichal przywiózł na Zjazd dla Żaby i dla Pyry). To, co na półmisku po zastygnięciu wykrawam w środku zostawiając ok 3-4 cm rand i w pustą przestrzeń półmiska kładę zimne mięsa. Dekoruję sałatką, pietruszką, koperkiem, kostkami galarety. Korowe kostki, kółeczka (wycinane zakrętkami od butelek) trójkąciki lądują na jajkach, sałatkach itp.
Echidna – wczoraj, w pozostawionej na ławce Vivie – zobaczyłam kilka fotografii p. Rabczewskiej, a tytułgłosił „doda w stylizacji za 12 tysięcy”. Pani Doda jest kobietą ładną. Na fotkach włosy zebrane w nieporządny kucyk, ciemne okulary, buty typu trampkowego (wizualnie), ładny, krótki żółty prochowiec z paskiem, pomarańczowa torebka typu konduktorka – 12 tysięcy? Stylistyka. Obok redaktorka zachwyca się, że p. Jolanta b.Pierwsza nosi torebki za 28 tysięcy. Patrzę – porządna skórzana torba i owszem, a cena za markę i wzornictwo. Nosiłam takie torby we wczesnej młodości nie zdając sobie sprawy, że noszę książki w sejfie bankowym.
Bez aluzji – Adam pozbył się tego co mu bardziej uwierało, żebra, a wiedzę o jelonku zachowałem z dzieciństwa.
„Biegała po lesie sarenka,
swojego szukając jelonka,
lecz szansa na miłość zbyt cienka,
a wszystko za sprawa to słonka.”
Nie wiem gdzie ta dzięcielina i grdyka pała, za oknem cement.
Gratuluję dobrego obiadu. Podobno nie trzeba wyszukanego dani ani eleganckiej sali żeby poczuć szczęście kulinarne. Jednak opis Gospodarza wzbudza zazdrość, a przynajmniej marzenie o takim posiłku.
a już się ucieszyłem, że Stanisław też ma „na blogowanie więcej czasu” – a on tylko innych linkuje. 🙂
pozdrawiam Towarzystwo zebrane!
Oj Pyro Mileńka – dyć ja o tym właśnie.
Hłe, hłe – znane logo i TM i już wykładasz złocisze w potężny stosik jak za zboże na przednówku. A może i więcej. W wielu przypadkach ani towar, ani projekt, ani nawet wykonanie nie są tego warte.
Mnie to nie podnieca lecz spora grupa ludziczków wszystko, WSZYSTKO zrobi by to co ma/nosi Pipścińska z firmamentu gwiazd, gwiazdeczek i przemykających komet, posiadać.
No i zżera ich ..,
http://www.youtube.com/watch?v=QdnumyCQ-P0&feature=related
E.
Pyra artystką w kuchni jest i basta !
Ozdobami szasta,
galareta z nóżek
na arcydzieło u Niej wyrasta !
Natomiast co do klarowności,to raz próbowałam dodać białek do galarety z ryby.Klęska totalna,galereta była jeszcze bardziej mętna niż przed moimi zabiegami.Pewno zrobiłam to w jakiś podejrzanie,uczony sposób 🙁
Co tam ceny u Okrasy ! Nie tak dawno,chyba Sławek zapraszał nas na kolację przyrządzaną przez francuskich mistrzów rondla w cenie,jeśli dobrze pamiętam,circa about 350 EURO na biesiadnika.
Nie udało mi się obejrzeć filmu z Okrasą, podanego przez Placka (10:35) (no authorised), czy u was też?
Małże św. Jakuba to to samo co przegrzebki?
Dla tych, którzy „się stylizują” i ulegają naciskom na marki i światowe trendy, gorąco polecam „Ostatniego ciecia” J. Głowackiego. Jeśli zrozumieją, zobaczą jak są żałośni i przestaną.
Danuśka – ja nie z artystów; to Alicja, Żaba i inni talentni. Ja z wołów roboczych tylko kilka tricków mam opanowanych i skorupy lybię. A galareta to prościzna – płyn z ugotowanej galarety wystudzić, żeby ledwo ciepły był, białka (np 3 na 1.5 l wody) rozbić trzepaczką albo widelcem z 0,5 szkl zmnej wody – wlać to do płynu galarety, zamieszać i wolno podgrzewać do zagotowania i jeszcze kilka minut. Zbierze się brudna piana z ugotowanego białka i osadów z płynu. Trzeba to wszystko wlać na sito wyłożone serwetą czy czystą ścierką i musi to sobie swobodnie ściekać. To, co śieknie, jest klarowne zupełnie. Z nóżek troszkę mniej, ale operację można powtórzyć. To się dłużej czyta/.pisze, niż robi.
Alino u mnie wyświetla się film Okrasy, ale miałam kiedyś taki sam komunikat jak chciałam obejrzeć jakiś kulinarny filmik na BBC.
Placku – Panem Sułkiem nie jesteś, ale i tak Cię lubię.
Słonko sobie świeci na wysokim niebie
Śmieje się do lasu, jelonka i siebie.
A co się uśmiechnie, oczkiem sobie mruga.
Oj czeka cię wkrótce mój jelonku zguba.
Za wysoką sosną sarenka się skryła,
Sprytnym, żywym oczkiem jelonka zoczyła.
Już kopykiem stuka, już rzęsami mruga –
Mówłam ci przecież. Czeka ciebie zguba!
NIejedna sarenka, niejeden jelonek
W tak uroczy sposób przepędzają dzionek.
Czy miłość to czysta, czy zwykłe zaloty
W sponsorów zmieniają się jelonki trzpioty.
Z pionierskim pozdrowieniem
Echidna
PS
A kod mam uroczy – 88du
Alino-tak,względem tych przegrzebków !
Pyro-ubić białka,a potem wymieszać z zimną wodą ?
Głowackiemu łatwo mówić, jego stać na kupno całego hotelu, łacznie z parfait z kawy zbożowej i lodami z kaszy gryczanej. We wspomnianym przez Krysiade opowiadaniu wyznaje, że uciekł z Ameryki z Sonią która wzbogaciła się w bardzo gwałtowny sposób:
„Kiedy zaczęły się konwulsje, połknęła całą kolekcję diamentów, czternaście czarnych pereł i pół kilo brylantów”
Echidno – A ja Ciebie lubię bez żadnych zastrzeżeń, a to, że nie jesteś sarenką uważam za dodatkową atrakcję 🙂
Mam także nadzieję, że obiad Gospodarza był sponsorowany, bo wszystko to pomaga uzdrowić ekonomię. Autostrady się same nie zbudują, a 350 złotych też piechotą nie chodzi. 2000 toreb na nowe milenium 🙂
Logo Pana Okrasy przypomina mi samochody marki Saturn, ale na szczęście byłej marki. Projektancj znaczków też sobie liczą za swe dzieła jak za zboże. Jedynie zmywacze naczyń mogą sobie tylko pozmywać 🙂
Alino – To Ty, to Ty jesteś tą dziewczyną, która nas niedawno przegrzebkami zachwyciła 🙂
Danuśka – najzwyczajniej w garnczku czy na misce ubijaj białka z wodą – one się lekko spienią i utworzą z wodą emulsję. Łatwiej się mieszają potem z galaretą, rosołem czy co tam klarujesz.
A i to Placku, niekoniecznie. Teraz technologia wkroczyła nawet na zaplecza małych, zaplutych knajp. Ponoć. Zawód zmywacza powoli przechodzi do historii.
Pozmywać to sobie można w domu. Nie wszyscy, z różnych wzglądów, nie posiadają zmywarek.
E.
Już kiedyś pisałam dlaczego nie lubię audycji Okrasy Oliviera i innych (przystojnych zresztą) panów kucharzy. A teraz powtórzę : trzeba mieć do dyspozycji magazyn sporej restauracji, żeby gotować to, czego oni uczą. Dziesiątki składników potrzebnych w minimalnych ilościach podnoszą wielokrotnie cenę dania. Bo nie kupię np 3 krewetek tygrysich i łyżki sikanego, świeżego ananasa; nie kupię do 4 porcji deseru czekoladowego 50 ml koniaku i 50 ml kremu czekoladowego i 2 strąków wanilii. W żadnym domu nie ma aż takich zapasów – trzeba kupić, a co potem? Co z tym co zostanie? Jak długo można to trzymać zanim nie straci walorów? Do sosu 2 ostrygi i po pół łyżeczki kawioru na smażonego fenkuła itp. Tak można gotować, jeżeli się gotuj dla wielu ludzi przez kilka dni. Po elegenckiej kolacji we dwoje, zostajemy z zapasami na średnie przyjęcie, a kolacja kosztowała wcale nie mniej, niż w knajpie. Jak dla mnie, jest to lekceważenie widza, albo udawanie, że dla tego widza żadna cena nie jest zbyt wysoka na takie specjały.
Placku – chyba coś pokręciłeś. Sonia połknęła owe bogactwa, ale z Ameryki wyjechać nie mogła z powodów o których nie mogę tu pisać, gdyż zepsułabym całą przyjemność czytania. Nie opowiada się końca kryminału.
Co do pana Głowackiego, to tak lubię Jego twórczość, że niech ma i ten hotel i tę resztę.
Pyro,
koniak i wanilia nie psują się wcale tak szybko, a mając psa nie powinnaś mieć kłopotów z wyprodukowaniem „łyżki sikanego, świeżego ananasa” 🙄 Resztę ananasa można zjeść później bez dodatków 😎
Eh, ci wieczni malkontenci…
A co tam, też pomalkontencę 😎
To o czym pisze Pyra, to dopiero pół problemu. Drugie pół, to mocno niepewny efekt kosztownego eksperymentu kulinarnego. Wzdragam się przed zasilaniem kosza na śmieci kawiorem 😉
Haneczko – kawiorem możesz zasilić mnie!
Co do reszty zgadzam się z Pyrą i Haneczką tylko, że ja oglądać lubię. Wykorzystuję to co mi pasuje, a czasami są ciekawe pomysły.
Nemo – wnilia i koniak reczywiście są w domu +- stale ale wielu innyh rzeczy nie ma. Pal diabli jeżei jest to puszka śmietanki kokosowej za 7 złotych, gorzej, jeżeli tej śmietanki potrzebne są 2 łyżki. I wcale nie chodzi o cenę pojedyncego składnika, tylko o sumę wielu składników i o uzyskany efekt. Pewnie jestem b.staroświecka ale dla mnie 4 porcje deseru czekoladowego za ok 120 zł (kiedyś to przeliczyłam) to jest absurd. Mogę na coś ekstrawaganckiego przy ekstra okazji czy święcie wydać i 120 i 200 złotych sale nie na 4 desery. Za takie pieniąde to można mieć całego jesiotra albo udziec cielęcy z pieca glazurowany miodem.
Pyro, to dla Ciebie stworzone są programy „4 składniki” !
Kawior w mojej okolicy sprzedawany jest w słoiczkach zawierających mniej więcej łyżeczkę tego specjału. Jak kto niepewny rezultatu, może połowę łyknąć przed przyrządzaniem wyszukanego dania, a resztę zdrapać z tego fenkuła 🙄
Koniak na uspokojenie zawsze powinien być pod ręką 😉
Potrzebuję porady fachowej od blogowych fotografów. Osobisty mówi, że jak ma jechać do tej Afryki, to potrzebuje Nikona D300s. Albo podobnego. Żadna inna marka nie wchodzi w rachubę, bez względu na testy, opinie i badania laboratoryjne.
Czy ktoś z Was ma doświadczenie z tym sprzętem?
Osobisty do tej pory nie przebolał straty swojego starego nikona ze świetnymi obiektywami (wraz z wiadomym jeepem w Poznaniu) i choć na biednego nie trafiło, to jakoś nie potrafił się zdecydować na kupno nowego… Zawsze albo za drogie, albo za słabe, a za chwilę będzie nowszy model… 🙄
Z tą zabawką, którą fotografujemy „na razie”, jakoś niesporo ruszać na hipopotamy plujące wodą 🙄
Wprawdzie obiecałam sobie solennie, że nigdy więcej żadnego klarowania, bo efekty pracochłonnych czynności były żałosne, to znaczy galareta była bardziej mętna po niż przed, ale skoro Pyra twierdzi, że jednak jest to możliwe, to zapiszę sobie jej przepis do wykorzystania. Pyro, zrobię to na Twoją odpowiedzialność, ale dopiero za jakiś czas. 🙂
Obuwie typu trampki czy tenisówki jest teraz bardzo modne wśród młodych ludzi, a wykonane często ze skóry i tylko udaje trampki. Dziś widziałam takie na wystawie sklepu Salamander i kosztowały 380 zł. Doda na pewno takich tanich nie włożyłaby na nogi.
Krysiade – Pokręciłem haniebnie, przepraszam, ale dzięki temu niczego nie zdradziłem 🙂
Hotel Głowacki-Intercontinental to świetny pomysł, ale bez dworku się nie obejdzie. W dworku piniczka z winami i osobisty kucharz. Także lubię Jego twórczość.
Nemo – Kanadyjska policja wybrała ten właśnie model by fotografować demonstrantów w czasie ostatniego spotkania Grupy 8. Moim zdaniem to wyraz najwyższego uznania dla tego aparatu. Z drugiej strony – koszt aparatu to prawie roczny dochód narodowy Ugandy. Zdecydujecie tak jak będzie najlepiej 🙂
Placku, 🙂
Podobno jest szczelny na pył, kurz i pryskającą wodę (hipopotamy), to ewentualne rozbryzgi demonstranckiej krwi też mu pewnie nie straszne 😎
Roczny dochód Ugandy, powiadasz… Podróż samolotem dla dwojga to jeszcze drożej 🙁
Hipopotam w miejsce tej gęsi… 😉
Nemo – Nie przejmuj się, to życiowa okazja, a ogród Was wyżywi 🙂
Powodzenia – Kapuściński też musiał jakoś zaczynać. Napiszesz książkę, wydasz album zdjęć, parę filmów dokumentalnych. Gdybym żartował, nie sugerowałbym by 10% dochodu ofiarować pomysłodawcy.
(8%?)
0% dla mnie – Wiem, że pomożesz Ugandzie. Trzymam kciuki.
A bientot.
Nemo, do kawioru mam taki sam stosunek jak Krysiade – wolę w siebie 😆 łyżeczkami 😆
Pyro-dzięki za wszystkie szczegóły.Może ponowię moją bitwę o klarowną
galaretę,kiedyś w przyszłości.Póki,co moje galaretowe upodobania skłaniają się jednak bardziej ku opcji : są tacy,co robią świetne galarety,wystarczy tylko znać te adresy i utrzymywać przyjacielskie stosunki 😉
Zrobiłam papierosy, przygotowałam mielone kotlety i sałatkę z pomidora, zrobiłam plan gotowania, duszenia, pieczenia przedświątecznego i za chwilę pójdę z psem. Jak tak dalej będzie, to mi pracowitość przejdzie w stan chroniczny, a to się źle leczy.
Dziś zebranie grotołazów, tym razem u nas. W piecu – focaccia z ziołami, tym razem na wodzie i oliwie, bez mleka. Wczorajsze pranie poprasowane (musiałam się trochę rozgrzać na tym chłodzie) i schowane po szafach… Też mi jakoś dziwnie, Pyro 😉
O, właśnie zameldował się Geolog (ten z rumuńską żoną) – przyjedzie na zebranie ze… śniadaniem. Jutro ma kartować w naszej okolicy i pogoda się polepsza, więc chce przenocować… OK.
Pryskający hipopotam
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/Kenia2011?authkey=Gv1sRgCOaA7onOyOjdpgE#5595479189980902082
W dawnych czasach, kiedy moi wrocławscy znajomi dostali mieszkanie na Nowym Dworze, to też zapraszali na kolacje ze śniadaniem, bo w nocy nic tam nie jeździło, nie było telefonu, żeby wezwać taxi… Głusza była. Teraz nawet na kenijskiej czy ugandyjskiej sawannie każdy Masaj lub inny tambylec ma telefon komórkowy…
To prawda Nemo, nawet jak w chacie nie ma prądu, to w pobliskim miasteczku są specjalne punkty, gdzie można sobie naładować komórkę 😉
O, proszę! Więc to jednak prawda z tymi hipopotamami 😎 Małgosiu,
pokażesz więcej? Na zachętę? I opowiedz coś, proszę.
Hipopotamy to podobno jedne z najniebezpieczniejszych zwierząt w Afryce. Chodzą po swoich wydeptanych ścieżkach i nikomu nie ustąpią, bo mają delikatne stopy i poza drogą mogą je sobie pokaleczyć. Każdy intruz jest atakowany.
Nemo pokażę więcej, ale muszę zmniejszyć zdjęcia, bo ładują się niemiłosiernie długo 🙁
Czytałam, że hipcie to dosyć niebezpieczne stworzenia, mimo pozorów ociężałości. W dawnym Egipcie upolowanie hipo uchodziło za czyn wysoce chwalebny i niebezpieczny. Podrażnione zwierzę albo i kilka zaniepokojonych potrafiło rozbijać łodzie i topić myśliwych. O eksporcie wody przez hipopotamy nie słyszałam wcześniej (tu mordka)
Zdjęcie pochodzi z przejażdżki łódką po jeziorze Naivasha. Urzędowało tam w wodzie dużo hipciów i jeden rozdrażniony groźnie pogonił za nami.
Nemo, z tym 300ds idz, jak w dym, wprawdzie nie podwodny, ale w warunkach szwedactwa sie sprawdza super, instrukcja po francusku ma 300 stron, po szwajcarsku pewnie ze 100 mniej, bo narod kumaty, niemniej trzeba sie zapoznac, zeby potem nie zwalac, kawalek optyki plus filter UV, zapasowa bacteria, choc jak czytam, prad nawet u Masaja bywa, niestety porzadne szklo jest w cenie aparatu, ale jak soczewka solidna, to i ogien rozpali, warto wylozyc,
pozdro 🙂
( 3% ? )
Sławku,
dzięki serdeczne 😀
Witam z Hofn (o z dwiema kropeczkami).
Zrobiliśmy sporą trase, z Hveragerdi aż tutaj, ale ile to będzie na kilometry, nie chce mi się zliczać. Na moje oko z 500, odjął lub dodał. Po drodze trzy lodowce, mały, średni i największy, Vatnajokull, jak łypnę okiem w lewo z okna, to go widzę, łypnę w prawo – widzę Ocean. Fajne te lodowce i okoliczności przyrody znakomite, opisywać nie ma co, bo natrzaskałam fotek, co to w stosownym czasie…etc.
Uwaga dla pań, wybierających się na Islandię – otóż zadnych fryzur ani wymyślnych koafiur, a najlepiej włosy ściąć na zapałkę. Wiatr łeb urywa, a momentami usiłuje położyć plackiem na glebę 🙄
Co radzić panom – pojęcia nie mam. Wiewa straszliwie i wszędzie, otwarcie drzwi samochodu to ciężka walka z żywiołem. A propos żywiołów, mieliśmy dzisiaj wszystkie pory roku, ale pogoda zmienia się co chwila, więc nie było to wcale uciążliwe. Gorzej, gdybyśmy mieli ,sniezycę czy deszcz przez kilkaset kilometrów (odpukać!).
Postanowiliśmy, że objedziemy wyspę naokoło, drogą główną, czyli nr.1
Podobno najlepsza. Zgadzam się – kilometrami nie spotka się tu żadnego samochodu 😉
Pustki, proszę państwa, pustki na drogach! Poza tym trzeba sie liczyć z tym, że stacje benzynowe bywają na tych pustkach rzadko – jak tankować, to do pełna.
Zbieram wszelkie zapiski i rachunki, bo czasem może się komuś przydać, lepiej już ruszać utartym szlakiem – nas wprowadzili moi kumple tubylcy, ale oni podróżnicy żadni. Zdziwili się, ze my już tutaj 🙄
No ale co tu oglądać – ocean, lodowce, lodowce, ocean, czasem jakaś farma, stacja benzynowa, mieścina z kilkoma domami – i tyle. Nie można się zatrzymywać co chwila – zatrzymywalismy się w miejscach polecanych i oznaczonych tablicami, że warto, bo, a także zatrzymywalismy się tam, gdzie sami uznaliśmy, że coś ciekawego. Wszystko ciekawe, bo kraj zupełnie inny od dotychczas zwiedzanych. Pustka rzuca się w oczy, i bardzo dobrze, podobno w sezonie turystycznym tez nie jest specjalnie dużo stonki turystycznej, bo Islandia do tanich krajów nie należy. Tubylcy powiadaja, ze i tak trafiliśmy na taniznę, bo kryzys, bankructwo i te rzeczy, więc kraj stara się przyciagnąć turystów. Reszta potem, bo Jerzor ciagnie mnie do knajpy, a ja nie mówię nie 🙂
Ze mną, jak z dzieckiem: za rączkę i do knajpy. Tak się kiedyś mówiło, chociaż ci, którzy mówili, Alicji naszej nie znali. Fajnie – lodowce, ocean i wulkany, a w międzyczasie halibut nasz powszedni na talerzu. Pisz, Alicjo, pisz jak najwięcej. I Nemo opd Geologa niech pisze i MałgosiaW nie sprawozdaje.
Hipopotam mi się nie otwiera 🙁
Znalazłam Alicję 😀 Bardzo ma tam mokro i jęzor prawie ją liże 🙄
Mokro 🙄
Haneczko, w tym momencie pada poziomy śnieg, gdyby nie fakt, że ciemnawo, poszłabym zrobić zdjęcie. Ale nie szkodzi, pewnie jeszcze trafię na takie lub podobne okoliczności pogody. Dzisiaj jechaliśmy przez dobre 50 km w tęczy, to znaczy tęcza przed nami, a my ją goniliśmy. Gwałtowne i krótkie deszcze z prawa i z lewa przed nami, stąd zjawisko uciekajacej tęczy.
Przyjaźnie spogladam na wyspę, bo wszystko tak szybko się zmienia pogodowo, że człowiek nie ma czasu się zezłoscić. Niestety, bywa, że w miejscu, gdzie akurat przydałoby się zrobić zdjęcie w słońcu, to akurat zacina deszczem, albo śniegiem. A czas goni, skoro zdecydowaliśmy się tę jedynkę naokółko…
Przestało śnieżyć, zadeszczyło na chwilkę, a teraz Łysy wyszedł i świeci w okno. Bajecznie, tylko gdyby nie ten wiatr…
Koniec – baraniny już nie jem. Czas na inne specjały. Kumpel radził nie przegapić suszonego dorsza (kupić w sklepie na podróż, na przegryzkę), oraz podobno solony jest wspaniały. Zapisałam w rozumie, do tego chyba skrzynka Vikinga byłaby akuratna 😉
Baraniny nie jem, bo wczorajsza była bardzo udana, a dzisiejsza po drodze – do niczego, chociaż droższa. Skończyły się święta, przechodzę na ryby, czy co tam, niech i będa zgniłe rekiny. Tych niestety, w knajpach nie podają. Prawdopodobnie zakupię i zjem gdzieś na świezym powietrzu, żeby mnie w jakimś hotelu nie obciążyli kosztami za psucie powietrza, a Jerzor nie zostawił i zwiał w sina dal. Mam miłosierdzie!
Rozglądałam się za owcami – jak dotąd, najwięcej tutaj hodowców koni, na wielka skalę, nie tam taka sobie stadnina. Owce i owszem, ale nie tak dużo, jak bym się spodziewała (przynajmniej – nie przy drodze). Widziałam też wielkie rancho takich rogatych, łosiowatych czy jakoś tak, nie będę sie wyrywać z nazwą, jak obejrze fotki, to ustalę. Jeszcze kawałek drogi został wzdłuż wybrzeża, ale jutro już odbijemy – nie ma czasu, w niedzielę musimy być w Reykiaviku na pożegnalną imprezę z kumplami, a w poniedziałek – do domu. Jak zwykle wydaje mi się, że w podróży jestem nie wiadomo, od kiedy, a to dopiero trzeci dzień w Islandii mija 😯
Idę przyjąć pozycję horyzontalną, chmiel w Vikingu robi swoje 😉
Udało mi się dzisiaj skasować (na złom, nie o drzewo) mojego Forda Escorta. Z jednej strony byłam zadowolona, ze dośc zgrabnie się go pozbyłam (wczoraj telefon, dzisiaj transport), ale żal mi go jak starego konia, bo to był bardzo wierny samochód – jak już się popsuł, to pod samą bramą, albo koło zakładu mechanika naprawiającego właśnie takie starocie.
Sprzątania kuchni ciąg dalszy.
Na Wielkanoc jadę w Polskę.
Fakt Haneczko, coś go wygryzło 🙁
Może teraz:
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/Kenia201102?authkey=Gv1sRgCPXgk6rf84X_eg#5595566912241403458
Jest hipcio 😀
Dobranoc 🙂
Dla zainteresowanych trochę zdjęć z Kenii
https://picasaweb.google.com/Malpiszka/Kenia_Luty2011?authkey=Gv1sRgCJG0nrbd75agkQE#
dzień dobry ..
obejrzałam .. poczytałam … Małgosiu piękne okoliczności przyrody .. Alicjo aż mi się zimno zrobiło od tego wiatru ..
nemo to decyzja chyba już podjęta ..
o Żaba może w Warszawie będzie .. Danuśka co Ty na to? …