Zgadnij co gotujemy?
Ruiny zamku w Bobolicach dziś, po odbudowie, wyglądają inaczej
Kolejna środa przynosi kolejną porcję zagadek. Tym razem nagrodą będą znowu mapy i przewodniki po krajach sąsiednich i regionach Polski. Oto pytania:
1 – Co to za przysmak – berlingot i czy na pewno pochodzi z Berlina?
2 – Ttoro to kotlet z mięsa byka czy zupełnie coś innego?
3 – Czy Pożarski i Pożerski to jeden i ten sam człowiek a nazwisko zapisane z błędem?
I to już wszystko. Teraz czekam na Wasze odpowiedzi. Byle nie bezpośrednio na blogu a pod adresem internet@polityka.com.pl
Komentarze
njujorksity i łajkiki
berlin, chiny i meksyki
są wyskoki wielodniowe
są o krok gorce zimowe!
(w ostatnią sobotę… Rdzawka – Stare Wierchy – Turbacz i z powrotem… wyjście przed szóstą, powrót już o 14…
z aspektów żywieniowych najpyszniejsza była soczysta, ogromna czerwona papryka… na dwoje, w południe na Starych Wierchach… i czekolada dozowana po dwa kawałeczki podczas drogi powrotnej)…
Dzień dobry. Nie gram, chociaż dzisiaj pytania niezbyt trudne. Piję kawę i jem śniadanie – moletki i znakomity twarożek wędzony z mleczarni w środzie Wlkp. Kto ma możliwość, niech kupi – plastykowy pojemnik z wielokątnym obrzeżem kryje zawartość nader smakowitą (uwaga – pełnotłusty) Kosztuje to cudo w mojej okolicy 4,50 i jest warte każdego grosza, a jak posypać zieleninką na talerzu, to dopiero rozpusta.
tamto blisko
to jeszcze bliżej:
tak ciapkowo-zamarzniętego Zakrzówka brakowało w mojej kolekcji… 😉 😀
miłego konkursowania i ogólnego się-delektowania życiem, smakami, słoneczkiem (tu świeci nieprzerwanie od-nie-wiadomo-jak-dawna 😉 )
😀 😀 😀
Witaj, A Cappello, gór naszych ambasadorze i włóczykiju niestrudzony. Chodź, chodź i dokumentuj, a ja sobie obejrzę w ciepłym pokoju. Ptaszki już śpiewają, wiesz?
Wiem, Pani Generał, wiem ❗ – znacznie później zaczęły, niż rok temu, ale powoli ruszają do swego koncertowania… 😀
(W Gorcach też jednego czy drugiego słyszeliśmy… i potem na dziedzińcu wawelskim… pustułkę rzekomo… bo ja się mało znam na ptasich gatunkach czy dźwięko-wdziękach 😉 😀 )
A cappello – Pal licho pustułkę, turbaczowski Lamborghini, ten to ma dźwięko-wdzięk 🙂
niestety dźwięk był resztą-milczeniem… 😉 – wdzięk optyczny uwodził skutecznie… 😀
Cóż, dzisiaj delektowanie z memento mori. U nas znowu informatycy grzebią i pytania ukazały się dopiero co, a widać, że już o 8:09 był komentarz a capelli. Wydaje mi się, że wszystkie pytania dzisiejsze już bywały. Nie jestem pewien, czy Ttoro było.
Wczoraj DzK i Ostatki spędzone w gdańskiej naleśnikarni przy kampusie uniwersyteckim – obok Media Markt. Naleśnikarnia „Manekin”, ponoć wypączkowana z toruńskiej, zatłoczona i gwarna. Moje Panie źle trafiły wybierając shoarmę z kurczaka. Nie uwierzyły mi, że tam będzie mnóstwo curry, gdyż kelnerka twierdziła, że nie. Nie mam nic przeciwko curry w kurczaku, ale nie w naleśnikach. Moim Paniom też to nie smakowało.
Mój naleśnik z suszonymi pomidorami, mozzarellą i paroma innymi drobiazgami w ostrym sosie pomidorowym był znakomity. Były te naleśniki tak wielkie, że Panie z trudem pochłonęły po 2/3 porcji. Wytworne towarzystwo wie, że deseru nie zamawia się przed ukończeniem podstawowego dania. Ze względu na tłok i długi czas przyrządzania naleśników (pół godziny) popełniliśmy gafę i głupstwo zarazem zamawiając od razu i słodkie naleśniki. Nie byliśmy w stanie nawet pomyśleć o jedzeniu, ale dostaliśmy je ładnie zapakowane i jedliśmy potem w domu na kolację. Też były problemy z uporaniem. Wielkie porcje, zupełnie nie jak „U Józka”. Za 6 naleśników, lampkę wina, piwo i napój na wodzie mineralnej zapłaciliśmy 90 zł.
Naleśniki słodkie jedliśmy wieczorem. Do słodkich naleśników Nero d’Avola znakomicie pasowało. Doskonale zrównoważone o potężnym bukiecie czarnych owoców wytrzymało tę, zdawałoby się, ryzykowną próbę. Porto rozważane jako alternatywa byłoby za słodkie i za ciężkie na nasze zmęczone już żołądki.
Dzisiaj post. Myślę, że pisanie o jedzeniu nie jest naruszeniem ścisłego postu. Ale dla dopasowania się do dzisiejszego menu podaję przepis Jacka Kaczmarskiego na królewskiego łososia (mogą być błędy w recepturze, bo cytuję z pamięci):
Europa się wędzi
niby łosoś królewski
w dymie gazów bojowych
wbita na złoty hak.
Myśli kucharz francuski
wraz z kucharzem niemieckim,
co przyrządzić z tej ryby
będzie można i jak.
Żaden znany już spoosób
nie wydaje się godny
tak czy siak trzeba będzie
rybę przeciąć na pół.
Już rozpruto podbrzusze,
leci z głębi dróg rodnych
czarny kawior narodów
politykom na stół.
Kto nie pamieta, jest to początek utworu pt. „Bruno Jasieński”.
W poezji i beletrystyce można spotkać wiele ciekawych recept albo chociaż opisów potraw. Przytoczony przepis wydaje mi się bardzo sugestywny. Może mało praktyczny
ale nie było skuterów śnieżnych, quadów i innych gadów… nawet wyścigów psich zaprzęgów… i nawet wermacht nie dotarł…
…jak na rewelacyjnie oprognozowaną sobotę — cisza-cud!!!
[wszyscy popędzili na klepiska (stoki zjazdowe)?]
Stanisławie, „recepta” to w polszczyźnie ‚przesłanie’ lekarza do/dla aptekarza… — błąd/niechlujstwo zaatakowało kuchnię pod wpływem słówka angielskiego (apage satanas!!! 😉 ).
Przepis kulinarny to po prostu przepis… Względnie receptura – tu użycie warunkowe, nacechowane (uż. zawężone znaczeniowo, humorystyczne, etc.)
🙂 🙂 🙂
Na szczęście podbrzusze i drogi rodne są po polsku – zawszę patrzę na ciemne chmury od potrzewki, bo to recepta na nerves 🙂
U nas dzisiaj chłopskie frytki – czyli pyry pospolite, surowe, pocięte w plasterki, zasypane w misce ziołami i polane olejem, a po 2 godzinach rzucone na rozgrzany olej, lekko posolone i smażone z czosnkiem. Trzeba to-to cały czas przegarniać, a kiedy są już miękkie to zjeść z dużą ilością sałaty.
Pogoda cesarsko-królewska, tyle, że wieje. Alert! Siano już załadowane, za godzine powinno być w Żabich.
Potrzewka – Jeszcze nie wiem co to jest, ale o 3 w nocy to pewnie bliska krewna pustułki.
Sprawdziłem cenę pasiastych berlingot z Carpentras – 5.75 euro za ćwierć kilo. Już tam lecę, w klasie turystycznej.
a cappello, z pełną premedytacją używam recepty w odniesieniu do literatury pięknej, gdzie wszystko, co piszą autorzy, jest lub choć ma być przesłaniem. A w tym przypadku na pewno tak jest. Gdy jeszcze Kaczmarski pisał swój utwór, sądzono, że Bruno Jasieński zginął w nieznanych okolicznościach gdzieś na Syberii (strażnik z twarzą Kałmuka w moim płaszczu i butach). Teraz już znamy akta sprawy i wiemy, że został skazany na śmierć 17 września 1938r. i tego samego dnia rozstrzelany w Moskwie.
Bardzo ciekawa postać. Jako korespondent lwowskich gazet w Paryżu zbliżył się bardzo do Józefa Czapskiego. Ale już wcześniej, wystawiając amatorsko „Wesele” dopisał rolę Widma Głodu wygłaszającego kwestie z Manifestu komunistycznego. Uważam jego „Bal manekinów” za świetny utwór teatralny, który prawie zawsze odnosił sukces. Jeden z najlepszych, jakie pamiętam, to w „Ateneum” ze świetną rolą Mariana Kociniaka.
Wyjazd do Rosji był tragedią. Pisarz nie potrafił dojrzeć prawdziwego oblicza środowisk, w które wkraczał. Wychowany na Majakowskim i futuryzmie teraz popadł w socrealizm z peanem na cześć budowy Biełomorkanała. Również żona uznała, że wyznawana tam „wolność” wymaga wdawania się w liczne romanse. Podejrzewam, że romans z Jagodą, już po rozwodzie z Jasieńskim, mógł być przyczyną rozstrzelania pisarza i samej Kary (8 miesięcy przed byłym mężem).
Nawiasem mówiąc wyjazd do Rosji nie był wywołany impulsem tylko skandalem, jaki był skutkiem Pieśni o Jakubie Szeli.
jak na Berlin to za kolorowe, wiec napewno nietutejsze
http://www.google.de/images?q=berlingot&oe=utf-8&rls=org.mozilla:de:official&client=firefox-a&um=1&ie=UTF-8&source=univ&sa=X&ei=vjt3TZ_VJYyZhQfe2pCHBw&ved=0CFoQsAQ
Gospodarzu – Proponuję kompromis; Pan zmieni Edwarda Pożarskiego na Pożerskiego, to i ja się poprawię 🙂
Skoro już nawarzyłem sobie piwa, osobiste wyznanie – nie wiem dlaczego, ale nie boję się Gospodarza, a Stanisława trochę tak. Kolejna życia zagadka 🙂
Zagadki juz rozwiązane. Mapy wygrał Marek Kr. (chyba jeszcze nieznany na blogu więc proszę o adres pocztowy) a odpowiedzi są następujące:
1 To francuskie cukierki aromatyzowane miętą, poliniowane w paski przezroczyste i matowe. Receptura liczy kilkaset lat.
2 To baskijska zupa rybna z papryką, małżami i innymi owocami morza oraz z wionem.
3 To dwaj różni ludzie. Pożarski to bojar rosyjski, którego imieniem nazwano kotlet a przepis wymyślił kucharz Aleksandra I – Francuz Marie-Antoine Careme. Edward Pożerski zaś to syn emigrantów po powstaniowych, urodzony we Francji, lekarz i współpracownik Instytutu Pasteura. Był on też wybitnym gastronomem, twórcą szkoły kulinarnej i autorem setek artykułów, audycji radiowych oraz wybitnych książek. Jego imieniem (od herbu rodziny Pomian) nazwano polski medal za zasługi w gastronomii czyli Order Pomiana.
Placku podpowiedzi wybaczone. Po korekcie!
Ja nikogo się nie boję!
Choćby niedźwiedź – to dostoję!
Idę dospać, jestem w tej chwili tylko przechodem.
Cichal,
dobrze wyczułam, gdzieście są 😉
Młody Stuhr (Maciej) miał kiedyś (współzakładał) kabaret Po Żarcie — stąd, zowąd a jeszcze stamtąd wywodzę (konstytycyjnie-inwokacyjne słówko, nikt się nie przyczepi), że forma „Pożarski” jest jedynie słuszna… a zwłaszcza pod blogiem kulinarnym… nawet jeśli błędna 😉 😀
Stanisławie, skoroś tak napalony (pożar blisko! 😉 ) na Jasieńskiego – zapytam: a Wata czytałeś?… a ile razy?… a jak dawno?… W pierwszej rozmowie (u mnie s. 31-34, I tom) a i na wielu dalszych stronach, są przeciekawe oświetlenia, szczególiki i charakterystyki… — przeciekawe nawet jeśli ‚stan badań nad’ poszedł w tym czy owym aspekcie naprzód… 🙂
Oj, dzisiaj mogę pomarudzić. Careme na pewno nie był autorem kotleta pożarskiego. Careme, owszem, ponoć wymyślił danie rosyjskie, ale to był boef strogonoff a nie kotlet pożarski. Tak naprawdę nie widomo, kto jest autorem przepisu. Bojar Pożarski według jednej z wersji częstował tym kotletem Wielkiego Księcia Moskiewskiego w 1615 roku. Ale przed wiekiem XIX kotlet pożarski (albo Pożarskiego) nie był znany. Jedna z wersji autorstwo przypisuje właścicielowi karczmy w Torżoku pod Twerem, gdzie popasać miał Aleksander I spragniony kotletów cielęcych. Właściciel nie dysponując cielęciną przyrządził kotlety z mielonego mięsa drobiowego, a tem bardzo ponoć carowi przypadły do gustu. Te właśnie kotlety opisuje Puszkin w liście do Sobolewskiego i to jest pewnik. Bo historia z carem już taka pewna nie jest. Jest też polska wersja przypisująca kotlety powstańcowi styczniowemu, doktorowi Pożarskiemu, ale mimo, że popieram oficjalnie tę wersję, przyznaję, że list Puszkina o kilkadzieścia lat wcześniejszy ją dezawuuje 🙁
panie gospodarzu,
spoznione, ale serdeczne gratulacje za spirelli podczas zielonego tygodnia
w b.;
wreszcie jeden czlowiek, ktory nie maltretuje”zgnilego zachodu” bigosem!!!
chapau bas
byk
kucharz-okultysta
Czym napalony na Jasieńskiego (pożar pasuje, wszak palił Paryż)? Nie, nie jestem miłośnikiem jego twórczości. Bal jest świetnym utworem dramatycznym, doskonale sprawdzającym się na scenie, choć przesłania utworu nie są specjalnie odkrywcze. Wat też był futurystą i też doczekał utworu Kaczmarskiego. Chyba więcej czytałem o Wacie niż samego Wata. Z wstydem przyznaję, że nie przeczytałem nawet tak ważnej pozycji jak „Mój wiek”. Widziałem tylko film „Wszystko, co najważniejsze”. Chyba się poprawię i w najbliższym czasie „Mój wiek” przeczytam.
Ale jeszcze o Balu. W tym utworze debiutował Jarocki, a w Łodzi wystawiono Bal z muzyką skomponowaną przez Zbigniewa Zamachowskiego. Ciekawe, że ten sam reżyser, Bogdan Michalik, wystawił miesiąc temu Bal również z muzyką Zamachowskiego w Białymstoku, ale tym razem raczej klapa.
Teraz mogę swobodnie odetchnąć – Marku Kr, gratulacje 🙂
A teraz nie mogę – Alicjo, ostrożnie z ursusami, chyba, że są małe i bez mamy.
Marzę o lawendowych cukierkach, a jeśli ktoś wspomni, że Jeżow uwielbiał cukierki, a Stern kotlety a la Puszkin, z mostu się rzucę.
Tak, Stanisławie, chodziło o „Mój wiek” – sama mam lekkie zboczenie na pkcie tego dzieła (co ~5 lat odnawiana lektura od dziewiętnastego roku życia)… — ale raz trzeba zaliczyć koniecznie… uważnie 🙂
Gdy Jamie Oliver jeszcze nie istniał, Eduard de Pomian już potrafił uczyć, jak coś w 10 minut ugotować. To pewnie on wymyślił ten kotlet, a może, w chwili słabości, wykradł przepis utalentowanej sąsiadce. Legendy pozostaną legendami.
Nie wiem, jak to się stało, że dotychczas tego nie czytałem. Od liceum towarzyszyły mi lektury samizdatów. W 1959 dostałem Doktora Żywago, który wszakże okazał się mało wywrotowy. Oddział chorych na raka znałem w wersji czytanej z Wolnej Europy. Archipelag GUAG poznałem w połowie lat 70-tych. Potem Mandelsztam, ale także literatura oficjalna. Na przykład Andrej Płatonow. W Wikimedii piszą, że piętnował ustrój. Ale to nie jest prawda. Był przekonanym komunistą. Tyle, że pisał prawdę. Przejmujące historie zmagania się ludzi z losem.
Kotlet pożarski wymyślił ordynans Wania dla swojego pana rotmistrza carskich kirasjerów, którego nazwisko zginęło w dziejów pomroce. Kotlet był wielki i pyszny, rotmistrz pożarł go z apetytem – stąd nazwa.
😎
Placku, dr Edward Pożerski umiał uczyć wielu rzeczy z zakresu sztuki kulinarnej. Występował jako Eduard de Pomiane. Ze względów fonetycznych do swojego herbu Pomian dodał na końcu „e”
Wczoraj w Gdańsku pożegnano Lucynę Legut. Nie przemawiało do mnie jej aktorstwo. Była dla mnie nadekspresyjna. Ale jeszcze malowała i bardzo charakterystycznie się ubierała. Jej stroje mogły się podobać lub nie, ale w czasach słusznie minionych była bardzo kolorowym akcentem w szarej rzeczywistości i za to ją lubiłem. Pisała też dla dzieci i dorosłych. Jej książka pt. „Piotrek zgubił dziadka oko, a Jasiek chce dożyć spokojnej starości” była ulubioną lekturą rodziny Buzków. Na pewno ubył kawałek trójmiejskiego krajobrazu.
Stanisławie – Wybacz, Eduard de Pomiane. Miał piękne wąsy. Piękny był z niego człowiek 🙂
Gratulacje dla zwycięzcy konkursu.
Smutno mi i łyso – rozmawiałam z Markiem K. – z panem Lulkiem przez telefon nie da się już gadać. Już w sobotę Paweł ledwo z niego wydusił dwa spójne zdania i lulek tak się zmęczył, że oddał słuchawkę opiekunce. Dzisiaj w ogóle nie dano mu telefonu do ręki, bo jest z nim utrudniony kontakt i co chwilkę zasypia. Czyżby po to „wrócił do gniazda” żeby tutaj zakończyć wędrówkę?. Nie do wiary, że to ten sam nieco przeterminowany Casanova częstujący nas alkoholami własnej produkcji i pysznymi opowieściami o barwnym życiu A tu „dopala się lampką ma…” jak w Godunowie?
Placku, piękny był człowiek w samej rzeczy.
Smutne, co Pyra pisze o Panu Lulku.
tu można zobaczyć Eduarda de Pomiane:
http://tnij.org/pomiane
Witam Szampaństwo.
Idę poczytać do tyłu, tymczasem artykulik maleńki ku przestrodze 😯
http://www.6win.pl/6win/1,108564,9053253,Zatrute_wino.html
Ojej, Pan Lulek 🙁
Ordynans Wania mi pasuje. Żerł czy żarł, mnie za jedno, ale wiadomo, jam ignorantka i szczegółów się nie czepiam.
W ramach eksperymentu pociachałam trochę zbyt wybujałą miniaturową różę i teraz wstrzymuję oddech w oczekiwaniu, czy ona to przetrwa.
A na razie fruwają motyle…
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_0494.JPG
Zell am See, Austria, parę dni temu.
Zell am See od jakiejś innej strony niż znam. W tej chwili bardziej zazdroszczę Turbacza, mniej godziny wyjścia. Zimą wolę po niższych górkach, jak Turbacz czy nawet Barania Góra. Na wyższe tylko kolejką.
Pyro Kochanienka,
Smutne wiadomosci o Panu Lulku, a jeszcze przed miesiacem z Alicja rozmawialysmy z nim. No nie byl w najlepszej formie, nadal wiedzial, ze uska i Lena to jest jedna osoba, pojapalismy chwile o wszystkim i niczym, troszke sie meczyl ale nie az tak…
Buziaki,
Stanisławie,
ten Zell to od przyjaciela, zapalonego narciarza. Właśnie dopiero co stamtąd wrócił, a zdjęcia robił dla mnie – ja i owszem, z książką bym przysiadła na nasłonecznionym stoku, ale desek do mnie się nie przyklei.
Na TVN24 jest wizualizacja świetnego, zwariowanego (w najlepszym znaczeniu słowa) pomysłu francuskiego architekta – projekt budynku dla 1000 rodzin w formie rafy koralowej. Jest piękny, a wykorzystuje wszelkie naturalne źródła energii – od geotermalnej, przez energię fal, do świetlnej i wiatrowej. Architekt jest gotów oddać ten projekt darmo, charytatywnie, ale Haiti nie ma pieniędzy nawet na jeden taki. Gdyby ogłosili zrzutkę planetarną to jakiś wdowi grosz bym chętnie dorzuciła.
http://www.youtube.com/watch?v=AhQ5N4Zxx5M&feature=related
Pyro,
„Rafa koralowa” jest piekna, widzialam i podziwialam.
Buziaki,
Zawiadamiam a capelle (dla statystyki, oczywista), że dopadł mnie katar, okropny, woda z nosa.
Widocznie nie dopieszczam się i nie hartuję, ani ciała, ani duszy. W zasadzie powinnam juz nie żyć 🙄
Alicjo,
Nie jestes jedyna, ja mam to samo. Wykonczylam chusteczki, czekam na nowa dostawe (sasiedzi), a z braku laku mam rolke bialego papierku ale nie dla nosa.
Tez nie zyje.
Buziaki,
A gdzie jest Nemo?
Leno,
a co Ty myślisz, że ja używam, jak chusteczki wyszły? No właśnie 🙄
Witam serdecznie.
Czy ja się kiedyś doczekam, że Pyra napisze: „gdzie jest Krysiade?”
Alicjo – w dalszym ciągu sądzę, że masz alergię. Woda z nosa leci przy alergii, a Ty pracujesz z wełną która pyli. To, że do tej pory nie miałaś alergii o niczym nie świadczy. Pomyśl o jakimś odczulaczu.
?
Witam.
Alicjo jak to nie zadziała to krysiade ma racje.
http://www.allergybuyersclub.com/humidifiers.html
cholera by to wziela, zima odchodzi i zaczynam sie pocicic. nie mam cienkich wiosennych gaci. bede chodzil bez. nie mam nic do ukrycia
Krysiade – jak Ciebie nie będzie trzeci dzień na blogu i nie będzie wiadomo gdzie Cię nosi, to się zaniepokoję. Kiedy Żaba wpada w amok działalności, to ja się nie dziwię, że nie pisuje, ale Nemo jest niezwykle regularnym gościem przy stole, a przed wyjazdem uprzedza, że jej nie będzie. Więc się martwię leciutko…
Uspokoiłaś mnie Pyro. Też nie lubię absencji Nemo.
1bb1 – taki kod
Pyro,
nie martw się. Nemo była tu wczoraj rano. Będzie pewnie i dziś. Sam bym się martwił gdyby to trwało dłużej niż dzień – dwa.
Tak, Gospodarzu – Nemo to dla mnie niezbędna szczypta pieprzu w potrawie. Lubię, kiedy jest przy stole.
ot tak mi sie przypomnialo, pewnie zupelnie niepotrzebnie,
kiedys nieudolnie przelozylem kawalek, ( tu powtornik ) reszte mialem zaszczyt podarowac,
pisownia przynajmniej jednego z nich nie pozostawia watpliwosci,
ide sobie strzelic za Lulka
Napisane w 1915 roku dla czytelnika francuskiego
Przez Edouard de Pomiane ( Edward Pożerski 1875-1964 )
Kuchnia polska,
Podróżnik, powracający z Japonii koleją transsyberyjską, jedzie całymi dniami przez stepy Syberii. Ten Wschód wydaje się być nieskończony ; wierzy, że w Moskwie stanie przed drzwiami Zachodu, ale się myli. Święte miasto, posiadające tysiąc sześćset kościołów, objawia mu się jak azjatyckie, z bryłą Kremla, która rysuje się na śniegu jak wielki, Chiński mur.
Podróżnik, który zmierza na Zachód, przybywa w końcu do Warszawy, jego twarz się rozjaśnia, to Europa, Warszawa, stolica Polski, z ulicami pełnymi życia, ukwieconymi parkami, społeczeństwem pełnym miejskości, znaczy koniec Azji i błyszczy jak pierwszy kamień szlachetny cywilizacji łacińskiej.
Sytuacja geograficzna przedmurza zmuszała Polaków do nieustannej walki przez całą ich historię przeciwko Turkom i Tatarom, żeby uchronić przed tymi hordami nie tylko ich własny kraj, ale i cała Europę. W związku z tym Polacy nie mieli wiele okazji zajęcia się sztuką, długo też cierpiała ich kuchnia. Niemniej królowie elekci, wybierani spośród obcokrajowców przywozili zawsze ze sobą swoje upodobania i kaprysy gastronomiczne. Niestety przybywali z krajów, gdzie nie jadało sie lepiej niż w Polsce.
Król Zygmunt I ( 1506-1548 ) poślubia Włoszkę, królowę Bonę z mediolańskiej rodziny Sforza. Kobieta inteligetna i smakosz sprowadza ze sobą nie tylko kucharzy, ale również wszystkie owoce i warzywa ze swojego kraju i stara się je zaaklimatyzować w Polsce. Do dziś wiele warzyw nosi jeszcze w Polsce włoskie nazwy i wiele dań ochrzczono imionami przypominającymi kraj ich pochodzenia.
Studiowanie, analiza tej infiltracji ma kapitalne znaczenie z punktu widzenia gastronomii etnograficznej. Zawsze można przypisać potrawie polskiej jej włoski odpowiednik.
Tak więc kuchnia polska jest totalnie różna od kuchni rosyjskiej.
Te dwa narody, mimo pewnej wspólnoty językowej nigdy nie będą miały wspólnych obyczajów, Rosjanie są z Bizancjum, podczas gdy Polacy są przesiąknieci kulturą lacinską, do tego stopnia, że lekarze dyskutują po łacinie przy łóżku chorego, a obrony tez z botaniki na Uniwersytecie Krakowskim drukuje się ciągle po łacinie.
Kuchnia polska jest kuchnią włoską upółnocnioną, to znaczy bardziej tłustą i cieższą.
Tak jak Włosi, Polacy cudownie wędzą : szynki z Litwy są warte i przewyższają te z Parmy. Kiełbasa Krakowska jest znana aż po Bałtyk.
Polskie zupy są lżejsze niż rosyjskie mimo, że zawsze na mięsie.
Wszystkie mięsa są duszone lub pieczone, z rusztu nie cieszą się wzięciem. Duże porcje wołowiny są nacinane w wielu miejscach i formują rodzaj książki, gdzie między strony wkłada się przyprawiony farsz, całość solidnie związaną dusi się wiele godzin, polewając od czasu do czasu śmietaną, jest to pieczeń po husarsku. Smakowita wołowina zawijana podawana jest jako zrazy. Bardzo tłusty sos tych dań doskonale harmonizuje z Kasza, jedzoną we wszystkich krajach slowiańskich.
Polacy są bardzo mało, lub wcale handlarzami, zawsze więc potrzebowali przydatnego pasorzytnictwa Izraelitów. Ci przywiezli do Polski swoją kuchnię i Polacy czerpali z niej, co najlepsze : potrawy z ryb w warzywach i szafranie. Wszystko, co przypomina ciasto, w Polsce jest prawie kuchnią narodową. Liczne makarony jajeczne, niezliczone wypieki czynia z kuchni polskiej sztukę żeńską. Panny i damy ze sfer pracują przy wyrobie bab, placków, mazurków, które to wyroby cukiernicze są absolutnie oryginalne.
Wszystkim, wielkim świętom religijnym w Polsce towarzyszą królewskie festyny. W Wigilię Bożego Narodzenia, przy stole, gdzie obrus leży na warstwie siana, na pamiatkę narodzin Chrystusa w oborze, zbiera się rodzina. Pan domu dzieli ze wszystkimi święcony opłatek i rozpoczyna się uroczysta kolacja,gdzie poza drobnymi dodatkami figuruje trzynaście rybnych dań.
Na Wielkanoc drzwi domostw otwierają się na oscierz. Każdy, bez wyjątku może wejść ; znajdzie tam duże stoły, poświecone przez księdza na których, rozstawiono jagnięta i prosięta upieczone w całości, jaja na twardo kolorowane artystycznie, zimny drób, szynki, wołowe sztuki mięsa, pieczona cielęcina i baranina. Niezliczone ciasta, po środku, których króluje słynna baba , czasami nawet dochodząca do póltorametrowej wysokości.
Wszyscy jedzą, rozmawiają, całują się… Jezus zmartwychwstał. Wszyscy muszą się cieszyć. Po dwóch, trzech dniach świętowania z resztek mięsa przygotowuje się słynny Bigos.
To mnóstwo kapusty, która, gotuje się całymi dniami na wolnym ogniu z różnymi gatunkami mięs i dziczyzny. I dalej się je, popijając węgierskim winem lub pitnym miodem, dostępnym w Krakowie w specjalnych sklepach, sprzedających tylko ten nektar.
Polskie danie narodowe prezentują pierogi. Są to kulki mielonego mięsa, wielkości małego orzecha oklejone makaronowym ciastem. Wyobraźcie sobie włoskie ravioli, większe i bardziej nafaszerowane mięsem. Gotuje się je w wodzie i podaje polane masłem ; dobry kompan może ich zjeść sześćdziesiąt. Kwestia pierogów jest bardzo pouczająca; z całą pewnością rozpoznajemy w nich włoskie ravioli. Cóż więc w tym dziwnego ? wszak kuchnia polska ma włoskie korzenie. Tym razem jednak, to Włosi zapożyczyli od Polaków sposób na farsz ugotowany w cieście. Teza jest bardzo łatwa do dowiedzenia. W rzeczy samej, tą samą metodę spotyka się nie tylko u Polaków, ale rownież u ich braci Litwinów w formie Kołdunów. Idąc dalej na pólnocny-wschód, odnajdujemy analogiczne dania u Rosjan pod nazwą Varenki. W centrum Syberii, wędrowni Kirgizi jedzą Pielmienie, o podobnym składzie. Prymitywne szczepy kirgizkie nigdy nie zainteresowałyby się kopiowaniem przepisów kulinarnych od sąsiadów, tym bardziej, że nie miały pojęcia o ich języku i zwyczajach. To, co zaszło, miało pewnie dokładnie odwrotny przebieg. Kirgizkie Pielmenie zostały sprowadzone na Litwę przez Tatarów jeszcze za panowania Jagiellona. To właśnie one stały się inspiracją rosyjskich varenek i litwińskich kołdunów. Te ostatnie dały Polsce pierogi, więc protoplastów ravioli spożywanych przez królową Bonę. We wszystkich, tych potrawach, zasada jest jedna: mięsny farsz , wielkości orzecha, otoczony ciastem, szybko ugotowany i zjedzony bardzo ciepły. Tatarskie pielmienie są z mięsa źrebaka. Rosyjskie warenki z baraniny. Kołduny z mieszanki pól, na pól surowej wołwiny i kostnego szpiku, całość doprawiona majerankiem. Je się łyżką, żeby nie zniszczyć aspektu. Eksplodują w ustach, zalewając je wonnym wyciągiem z mięsa i szpiku. Prawdziwe ognie bengalskie na podniebieniu. Polskie pierogi są robione z uprzednio gotowanej wołowiny; włoskie ravioli z kurzego mięsa, mieszanego ze szpinakiem.
Litwini odrzucają koncepcję tatarskiego pochodzenia kołdunów, przypisują im boskie inspiracje.
W czasach, kiedy na ziemi i niebie królował, gromowładny Perkunas, nasi, prymitywni przodkowie żyli owocami ziemi. Przy boku Boga w niebiosach nudziło się dwanaście Bogin, jedna piękniejsza od drugiej. Pośród nich, dwie siostry, faworyty Perkunasa; delikatna Róża i łagodna Milda. Od czasu do czasu Bóg ojciec pozwalał Boginiom odwiedzić ziemię. Rozkazywał wiatrom wiać w stronę Litwy, dwanaście piękności trzymało dwanaście zwiewnych chust-żagli, które pozwalały im opaść nad brzegami Wilejki. Chowając się w przybrzeżnych zaroślach, zawsze pozostawały niewidoczne dla ludzi. Pewnego dnia, kiedy kąpały się nagie, pasterz o imieniu Grauzuk zauważył to urodziwe widowisko. Mocno poruszony, skradając się dotarł do zarośli, na których suszyły się chusty Bogin. Ukrył się i cały drżący podziwiał spektakl. Piękności zaczęły wychodzić z wody, Grauzuk uciekł, zabierając ze sobą jeden z welonów.
Perkunas piorunami przywołał swoje Boginie. Wszystkie rzuciły się do swoich chust, podmuch wiatru uniósł je w niebiosa, tylko łagodna Milda płacząc, szukała bezskutecznie swojej. Wzruszony jej łzami i urodą, Grauzuk zbliżył się powoli, podając jej, ukradziony w pośpiechu welon. Rozsierdzony Perkunas widząc, że śmiertelnik zauważył i miał okazję kontęmplować Mildę, skazał ją na pobyt na Ziemi. Grauzuk wziął ją ze sobą i zaprowadził do chaty swojego, starego ojca. Tam zamieszkali, a ona pokochala Grauzuka.
Przewidziano wesele, gdzie według dzikich obyczajów miał zostać upieczony w całości wół.
Na szczęście czuwała bogini Milda, swoimi białymi rękami przygotowała ulubione danie Perkunasa- Boga, to były kołduny. W związku z tym ich pochodzenie jest niebiańskie.
Jeszcze parę lat temu legęda ta, opowiadana była w Paryżu przez dystyngowanego starca, z bardzo białymi wąsami i oczami jak błekit nieba. To był jeden z tych polskich emigrantów, którzy przez ponad pół wieku błąkania się po świecie, nosząc w sercu swiętą miłość do rozdartej ojczyzny i którzy mając ciągle nadzieję na jej przyszłe zmartwychwstanie, przywiazują do każdego wspomnienia, do każdego zwyczaju, wagę pełną religii.
widzieliscie kiedys legede? pewnie nie, ale kto by to czytal?
cienias, to ja, mowilem, ze niedojnie
Legedy nie widziałam, a już zwlaszcza legędy, ale jak zapuka do drzwi, przyjme pod dach, nakarmie i napoję.
Co do świętej miłości Ojczyzny, to moze miało sie do kiedyś-kiedyś. Teraz wsiadasz do pociagu/samolotu bylejakiego i jesteś.
Już o tym klepałam wiele razy.
A tradycje utrzymujemy lub stwarzamy z potrzeby ducha w sobie, żadna filozofia.
Z prawej dziurki w nosie przestało mi lecieć. Nie wiem, czy to nie od wełny, ale skłaniałabym się ku mojemu podejrzeniu, że wyskakująć w niczem prawie do skrzynki pocztowej, a zamróz był…no i skumbrie, to macie 🙄
Sławek – znakomicie. Ortografię znam i jej sobie na Twoich tłumaczeniach nie zepsuję, ale język zachowałeś piękny i tłumaczenie jest doskonałe, a pan de.. zabawnie staroświecki. No i plecie, jak to na salonach.
Dobry wieczór. 😀
Sławku, wspaniała opowieść, bardzo mi się podoba. 😀
Piję za dobre zdrowie wszystkich Blogowiczów i …. Sokratesa.
Marku Kr. gratuluję wygranej. 😀
Nowy, zdjęcia (jak zwykle) wspaniałe, szczególnie sarenki.
Kapitanie Cichalu, nie daj się żadnym wichrom. 😀
Alicjo – wyskakują w byle niczym na zimno – hartujesz się.
c111 <–
Krysiude,
ja się od lat tak hartuję, ale raz na jakis czas zaraza mnie złapie. Pewnie a capella znajdzie w swoich archiwach, jak często niektórzy niedbajacy chorują, czy tez mają niedyspozycję, ja na wszelki wypadek się nie znam.
Idę się łapać za mielone mięszane, czyli wieprz pożeniony z krową.
O masz…a raczej nie masz, otóż bułki tartej mało 🙁
Otwieram drzwi na dwór – a tu pachnie wiosną i deszcz wielkimi kroplami popaduje. Wiosna?
Zięcia wywiozłam do autobusu, pojechał do stolicy.
Marku, gratulacje!
Siano przywiezione i rozładowane. Nieco spokoju.
Alicjo- zaraza ma to do siebie, że raz na jakiś czas musi.
A Pyra siedzi i chichocze, jak nastolatka. A wszystko za sprawę enuncjacji prasowych :
– światowy Dzień Psa (kota był w ub miesiącu)
– Dzień Mężczyzny; jak mu zrobić dobrze (nigdy się o tym nie mówiło, ale wszyscy wiedzieli)
– wielkie sklepy dzielą cukrem (5 albo 10 kg/twarz) i mąką (10 kg)
I jak tu nie rechotać osobie wiekowej? Kto się potem upomni o zadośćuczynienie od RP za krzywdy ekonomiczne i moralne?
Kocham Cię.
Dobry wieczór, Pyro i reszto 😀
Proszę się nie niepokoić i wici nie rozsyłać, byłam na sankach. Dzień taki piękny, śnieg znika gwałtownie, trzeba było skorzystać. Nakłonili mnie przyjaciele ze stolicy, co roku odbywamy tę zjazdo-wędrówkę. Po powrocie musiałam zrobić kolację, pogadać, w końcu (przed kwadransem) zostali zawiezieni na dworzec i odjechali do domu. Na kolację były ziemniaki pieczone po mojemu, brokuły i pulpeciki wołowe zapiekane w śmietanie pod skorupką z parmezanu i bułki tartej. Do tego jeszcze sałata rzymska, a na deser świeży ananas. Do picia malbec z Argentyny (Gran Pampas del Sur) – godne polecenia.
Pyro,
nie dalej jak wczoraj przed południem rozmawiałyśmy o rzeźbieniu w owocach mango, ale może w tej radości z odzyskania sąsiedzkiego psa nawet tego nie zauważyłaś 😉
Zauważyłam, Nemo i nawet zgłosiłam reklamację do Stwórcy, że tak nierówno talentami zadysponował. Też mi kilka dał, nie powiem, ale znacznie mniej praktycznych.
Nemo się „znalazła”, zgubiła się Niosia na odmianę, nie ma Poznanianek, Asi i Pepegora. To ja też sobie idę. Do jutra.
Sławku (19:31), bardzo ciekawy tekst. Gratuluję tłumaczenia :-). Mnie to zawsze wychodzi op o r nie. Czy tę książkę można gdzieś kupić?
Jestem, jestem. Makabreski sobie uprawiam u Bobika, tak mnie jakoś wzięło.
I usiłuję zabrać się do pracy zarobkowej. Na razie jakoś nie mam chęci do roboty…
No masz!
Eugenialna kucharnia. Nie posoliłam ziemniaków!
Ale za to przesoliłam mielone 😉
To się chyba jakos jedno z drugim pożeni, nie? 🙂
A ja sobie zrobiłam takie prościutkie żarełko: ziemniaczki, a do nich kaszanka odsmażona z cebulką i jabłkami. Dwa małosolne zjadłam oddzielnie.
Trochę pyrek (ave, Pyro!) zostawiłam sobie na jutro. Ugotowałam ćwiartkę kapusty i zrobię coś pokrewnego z irlandzkim colcannon (tylko nie takie tłuste) lub angielską potrawą zwaną „bubble and squeak” (pokazywały ją kiedyś Puszyste Damy) – odsmażone ziemniaki pomieszane z podziabaną kapustką. Może wkroję do tego jakiś boczek, ale niedużo. To jest pyszne!
Nisiu a do tego najlepszy schlodzony kieliszek wodeczki.. 🙂
Nawet najstarsi Irlandczycy tak robia… Nauczyli sie od polskich lotnikow. No chyba, ze ktos jest Argentynczykiem.
Dość leniuchowania. Wieczorem odchodzimy do Tulum już w Meksyku kontynentalnym. Wejscie do Tulum zostawiamy na rano, bo rafiaste i ciasne. Wreszcie na śniadanie miałem swoją owsiankę dzieki temu, że załoga się pospała po wczorajszej fieści wielogodzinnej paradzie karnawałowej. Na obiad krupnik na skrzydełkach a na wieczór kuk zapowiedział placvek węgierski!
Nie mogę Wam pokazasć zdjęć, bo Picasa twierdzi, że nie może (?)
Dzisiaj iguany biegały po ulicy, bocznej, bo bocznej, ale zawsze!
Pożeniło się. Cholerka, nie rzeźbiłam:roll:
Nawet się nie niepokoiłam. Zostało zeżarte i pożarte, z pocałowaniem reki autentycznym, do tego vino veritas, no i pada śnieg…
Jaka szkoda, że na youtube nikt nie wrzucił tej starej piosenki Ireny Santor 🙁
Wódeczki, powiadasz, YYC… myślałam o kefirze, ale może zrewiduję poglądy.
😎
Alina, ad 21:24
ksiazka z 1922, strasznie sie kiedys zaparlem i wygrzebalem, chyba w Belgii, w zacnym antykwariacie, co nawet dzwonil zapytac, czy czasem mnie nie zawiedli, powiedzialem raz, ze nie, a Oni jeszcze ze trzy razy dzwonili, takie malze, wiec za trzecim, zn. juz czwartym powiedzialem Im ze bede dalej Ich lubil, jesli przestana byc az tacy ciekawscy
przytocze wstep Ali Baba, nie chcecie? nie szkodzi
Edouard de Pomiane
Pamięci Brillant-Savarin
Dedykowane Ali-Bab
1922
Przedmowa,
Trochę niedowierzam książkom traktującym o Gastronomii, napisanym przez uczonych z laboratoriów; obawiam się zawsze znaleźć w nich słynna formułę syntetycznej tabletki, którą już nas straszyli, która to, dostarczy nam każdego dnia naszą dozę żywieniową, wyliczoną teoretycznie, która zastapi nam smak chleba i pozwoli ?oszczedzić? czas, który poświęcamy na posiłki. Po prawdzie, niezła perspektywa! Jednak znając od dłuższego czasu mojego przyjaciela- de Pomiana, byłem bez obaw i z przyjemnością zaakceptowałem honor, który mi wyświadczył, prosząc o prezentację jego osoby i dzieła szerszej publiczności.
De Pomiane jest przede wszystkim naukowcem, biologiem, ale jest rownież lekarzem i w zasadzie lekarze nie obawiają się nikogo w materii łakomstwa. Dotatkowo jest zasłużonym kucharzem, sprawdzonym praktykiem; nikt nie jest bardziej władny, żeby pisać o ? Nauce Geby?. Spędziłem wspaniały wieczór, czytając jego dzieło.
Wybrał trudną drogę wyjaśnienia profanom zasad Gastrotechniki i potrafił ją uczynić przyjemną, robiąc ze swojej głębokiej wiedzy temat przestepny dla każdego.
Daje precyzyjne i wykwintne wskazówki odnośnie wartości odżywczej różnych pokarmów, ich strawność, podstawowe procedury przygotowania i stara się przekonać do kultu dobrej i zdrowej kuchni francuzkiej, tych, którzy chcieliby zredukować przyjemność jedzenia zasłaniając się pretekstem higieny.
? Dobrze jeść, żeby Dobrze żyć?, to książka urocza, uduchowiona, bardzo pouczająca; napisana żwawym piórem; zasługuje na przeczytanie, ponowne przeczytanie i medytację.
Życzę czytelnikom dobrodusznego nastroju i magistralnego ruchu widelca autora, który idzie po śladach naszego, nieśmiertelnego mistrza- autora ? Fizjologii Smaku?
ALI-BAB
Cichal!
Tu zazdraszczam i zawiszczam przeokropnie! Pierwszy by Ci się przydał na pokładzie, co? 😉
Ho, ho, ho albo jeszcze bardziej!
Pogadałam z Kapitanem, w jakiejś wypasionej restauracji siedział 😯
Zamiast w knajpie Hemingwaya, albo w Tawernie łykać ze mna ostrygi 🙄
Ale im się dobrze powodzi 🙂
Jasne, że zazdraszczam…Ale sobie odbiję kiedyś!
Kapitan i Pierwszy… łezka się toczy…
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_1678.JPG
pewnie dzwoni, zeby zwodzili? 🙂
Na dowolnie wybranym boku… 🙂
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_1742.JPG
Zwodzili 😉
Na zawołanie, a co!
jestem na zlym boku, zmozolilem tez kiedys z tego Pomiana o kuchni francuskiej i wloskiej i niemieckiej, ale po czternastej wysylce bezrezultata padam plackiem, po mojemu jest fajne, ale world 🙂 nie chce, czniac Go, sto lat nikt Go nie czytal, za sto lat prawnuk telepatologia wysle, poczekam, mam czas
Jak zły, to trza się telepnąć na ten lepsiejszy, albo i nawet na plecy. Taka u mnie wiosna, o!
http://alicja.homelinux.com/news/IMG_5697.JPG
p.s.godzina wieczorna przed była, kiedy cyknęłam powyższe zdjęcie
http://www.youtube.com/watch?v=uVjEcIANv1o