„Józek” gotuje pysznie, poi wspaniale ale kosztuje niemało

Joseph Seeletso urodził się Botswanie. Tam dorastał i zaczynał karierę zawodową jako… bankowiec. Szybko jednak zmienił profesję, odbył stosowne studia i rozpoczął pracę jako kucharz. Najpierw w londyńskich wytwornych i znanych hotelach oraz  restauracjach. Tam też startował i  wygrywał w wielu kulinarnych konkursach.

W 1998 roku  przyjeżdża do Polski. Ląduje w Krakowie, bo stamtąd  pochodzi  jego żona. Pracuje a potem szefuje kilku krakowskim lokalom. Wszystkie szybko zyskują popularność, bo kuchnia Josepha jest oryginalna i niezwykle smaczna.

W 2002 roku rusza z Krakowa w świat. Najpierw na krótko wraca do Botswany, gdzie szefuje w najbardziej znanym lokalu, potem do Japonii i USA. Po drodze zawadził też o RPA, a tam  zaraził się miłością do wina. Swoją wiedzę winiarską pogłębił znacznie podczas pobytu na Florydzie.

W 2006 roku wraca do Polski gdzie zostaje zaangażowany  jako szef kuchni w Centrum Wina przy ul. Puławskiej w Warszawie. Ten mały lokal mieszczący się w wielkim sklepie z winami, szybko zyskuje świetną reputację. Aby tam zjeść kolację trzeba znacznie wcześniej rezerwować stolik.

Od kilku miesięcy Joseph jest współwłaścicielem i – co oczywiste –  szefem kuchni eleganckiego baru winnego i ekskluzywnego sklepu winiarskiego. Lokal mieści się w lofcie przy ulicy Duchnickiej (w pobliżu Powązek). Nowoczesny (ale bez zadęcia) wystrój, świetnie wyszkolona i sympatyczna załoga, to tylko część zalet baru i sklepu. Jego wielkim plusem jest świetne zaopatrzenie części sklepowej w wina niemal z całego świata. I to wcale nie w astronomicznych cenach, co w Warszawie jest rzadkością. No i dania według przepisów szefa czyli Jospha Seeletso. Zanim jednak Państwo zaprosicie gości do „Józka” (tak mówią o nim przyjaciele i znajomi), zajrzyjcie do swego portfela. Kolację dla dwóch, trzech osób wytrzyma portfel średnio zamożny. Ale gdybyście zechcieli przyjąć tam całą rodzinę lub większą grupę przyjaciół, to najpierw należy poszukać sponsora. Choć prawdę powiedziawszy warto nawet nadwerężyć domowy budżet, by zjeść np. tatara z tuńczyka (21 zł) czy wątróbki ze świeżymi figami (21 zł) albo wielką krewetkę z musem z porów (45 zł). Warto też zamówić cappuccino dnia – pod którą to nazwą kryje się mała filiżaneczka zupy pomidorowo-pomarańczowej z dużą kroplą bitej śmietany (11 zł). Cappuccino może mieć i inne smaki. Wszystko zależy od fantazji i humoru szefa kuchni.

Z dań głównych absolutnie godne są polecenia: red snapper (czyli lucjan czerwony – ryba z ciepłych mórz) (67 zł), gicz jagnięca z selerem (67 zł) oraz gołąb na plastrze ziemniaka w sosie czosnkowym (45 zł).
Wina – to oczywiste –  są w wielkim wyborze, co czasem utrudnia podjęcie decyzji. Polecał bym to, które sam najbardziej lubię: primitivo z winnicy Tormaresca w Salento (78 zł na półce w sklepie, plus 15 zł tzw. korkowego czyli narzut restauracji). Odpowiednie zarówno do jagnięciny, jak i do gołębia czy wątróbek. Amatora(rkę) ryby obciążyliśmy obowiązkami kierowcy więc wina nie dostał(a).

Desery u „Józka” bywają tyleż szokujące w treści, ile wspaniałe w smaku. Oto suflet z gorzkiej czekolady połączony jest z odrobiną czosnku i nieco większą szczyptą chili (21 zł). Nugat lodowy zaś zmieszany jest ze sporą grudą pleśniowego ostrego sera (21 zł). I tylko pannacotta (21 zł) ma tradycyjny smak i skład.
Wielką zaletą restauracji Josepha są niewielkie porcje. Są one wystarczające, by po trzydaniowym obiedzie człowiek czuł się całkowicie najedzony lecz nie jest  – mówiąc wulgarnie – obżarty. Lepiej przecież zjeść kilka dań i lekko wstawać od stołu, niż po jednym lub dwóch, wytaczać się z lokalu z uczuciem wyraźnego przesytu czyli wstrętu do wspomnień z tylko co zakończonej uczty.

Zapomniałem w odpowiednim miejscu wspomnieć o kawie. Tu espresso ma prawdziwy smak.