Kto komu sprawia frajdę?

Niedaleko naszego domu, u zbiegu Wiktorskiej i Puławskiej, jakiś czas temu pojawił się nowy sklep z rybami i owocami morza. Jego właściciel i stale obecny szef – jak się okazało w rozmowie – przez lata łowił rekiny i inne morskie stwory (czy nawet potwory) u wybrzeży Afryki. Zna chyba wszystkie tajemnice oceanów oraz smak wszystkiego co tam pływa.

Teraz dogadza stołecznym łasuchom. Można bowiem u niego kupić co tylko człowiek zamarzy. Jeśli jakiejś ryby czy mięczaka nie ma w sklepie, to za dwa lub trzy dni na pewno będzie. Wystarczy tylko zamówić.
Wiem to wszystko z opowieści Barbary. Sam jeszcze nie miałem czasu i okazji by ten raj rybny odwiedzić. Ale wybieram się tam w najbliższych dniach.

Pierwsza wizyta Basi przyniosła wspaniałe owoce. I to do tego świadczące o jej altruizmie. Kupiła bowiem pół tuzina ostryg, których sama nie jada. A ja uwielbiam.

Ostrygi, łosoś i Pecorino

Odwdzięczyłem się w prosty sposób przyrządzając cały obiad. I wyciągając ostatnią butelkę jej ulubionego białego wina czyli opisywanego już tu Pecorino. Usmażyłem też w najprostszy sposób czyli na maśle z oliwą i bez panierki grube plastry soli z Dover, które kupiła z ostrygami.
Do tego były ziemniaki puree i mielony szpinak z odrobiną czosnku.

Szpinak, ziemniaczane puree i sola z Dover

Na deser były rogaliki z konfiturą z róży. To już nie moje dzieło ale moja zasługa, że ocalały, choć mogę zjeść ich niebywałą ilość. Tym razem powstrzymałem się, by i Basia miała do herbaty coś słodkiego.
Wkrótce wybieram się do łowcy rekinów po dużą ośmiornicę i równie dużą porcję świeżych krewetek czyli nie czerwonych po ugotowaniu lecz szarych i szklistych. I zrobię je na ostro czyli pil-pil. A ośmiornicę upiekę w białym winie i z kartoflami w rozmarynie.