Na Szembeka prawie jak w la Boqueria

Pierwszy raz w tym roku wybraliśmy się na bazar Szembeka. Nie byliśmy tam parę miesięcy więc łatwo nam było zauważyć spore zmiany. Ten bazar jest naszym zdaniem najsympatyczniejszy i najlepiej zaopatrzony ze wszystkich stołecznych targowisk. Co prawda tytuł tej relacji jest nieco na wyrost ale za jakiś czas będzie na pewno prawdziwy. Bazar Szembeka bowiem cywilizuje się na potęgę.

Wszystkie świeże ryby są już wypatroszone

Po pierwsze przed bazarem nie ma żadnych śmieci. Po drugie – nic nie śmierdzi. Nawet stoiska rybne i serowarskie są nad wyraz apetyczne i powiedziałbym aromatyczne. Po trzecie – wśród nowości są doskonałe ryby wędzone, w tym np. jesiotry, miętusy czy dorsze a nie wyłącznie pstrągi. Kupione (bo były tak apetyczne) wędzone szprotki zniknęły w naszych brzuchach błyskawicznie, zagryzane też na bazarze kupionym wspaniałym wiejskim chlebem z masłem z tzw. osełki. Tak dobrych szprotek, kupionych nie nad Bałtykiem a w stolicy, jeszcze nie jedliśmy.

Na pierwszym planie wędzone szprotki

Podobne zachwyty mogę powtórzyć na temat bundza i koziego twarożku. W dodatku twarożek jest wyłącznie mój, bo innych odstrasza lekki zapach charakterystyczny dla kozich serków.

W stoiskach owocowo-warzywnych kolorowo. Różne odmiany jabłek i polskich, i z różnych stron świata. Cieszą oczy pomarańcze i mandarynki. Są także stosunkowo mało jeszcze popularne w Polsce pyszne chińskie śliweczki  liczi. Kupiliśmy ich trochę ale większą uwagą obdarzaliśmy warzywa: dorodne kalafiory i bardzo lubianą w naszym domu białą rzodkiew. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu była na bazarze także brukiew. O tym dawno zapomnianym warzywie pisałem kiedyś, gdy ogrodnik-amator Marek Przybylik obdarował nas kilkunastoma gigantycznymi bulwami brukwi. Przyrządziliśmy ją na kilka sposobów i wprawiliśmy w stan osłupienia (i zadowolenia także) gości. Po okresie nędzy i głodu (zwłaszcza w czasie II wojny) brukiew traktowano pogardliwie. Całkiem niesłusznie – to pyszne i zdrowe warzywo. No i proszę – wraca na bazarowe stragany czyli, że ktoś ją kupuje. Kupiłem więc i ja, bo zapasy Marka dawno się skończyły.

Nie zatrzymywaliśmy się przy stoiskach mięsnych mimo, że wyglądały nad wyraz kusząco a ceny były znacznie niższe niż u nas czyli za Wisłą, ponieważ mamy w zamrażalniku i jagnięcinę, i gęś z Kołudy, i osso buco, które wkrótce trafią do brytfanny. Uległem dopiero na widok wędzonej piersi kurczaka. Ale był to doprawdy maleńki kawałek.

Wracaliśmy więc przez Most Siekierkowski bardzo zadowoleni z wycieczki. A będziemy jeszcze szczęśliwsi gdy przy którejś następnej wyprawie znajdziemy na bazarze Szembeka maleńką knajpkę (na wzór otwartych lokalików w barcelońskiej La Boqueria), w której z tutejszych produktów będą przyrządzane pyszne, małe dania.