Warszawa w oparach…

… alkoholu rzecz jasna. I nie będzie to relacja z dnia dzisiejszego, choć niejedno równie dramatyczne wydarzenie notują współczesne kroniki policyjne, lecz sprzed niemal dwustu lat. Przygotowując się do radiowej rozmowy o dawnej Warszawie sięgnąłem po wydaną przed paroma laty książkę wybitnego znawcy tematu Stanisława Milewskiego, dziennikarza i prawnika ale przede wszystkim varsavianisty, i w „Ciemnych sprawach dawnych warszawiaków” znalazłem potrzebne mi fragmenty meldunków stójkowych, wyciągi z sądowych akt oraz wyimki z prasy. Bardzo to ciekawa lektura.

Na początek przytoczę dane liczbowe dotyczące wyszynków i innych lokalików, których stolica na początku XIX wieka była pełna.

„Jak wynika z zestawienia zawodów w 1824 r., szynkarze, w liczbie 1160, ustępowali w Warszawie tylko urzędnikom, których było 1610. Był to już i tak dla nich okres mniejszej prosperity w stosunku do schyłku XVIII w., gdy stołeczne spisy wymieniały 1390 szynkarzy, 23 destylatorów, 7 gorzelników, 94 piwowarów, 22 właścicieli oberż i 101 właścicieli kawiarni.

W 1845 r. było w mieście 12 restauracji, 30 traktierni, 146 kawiarni, 949 wyszynków piwa i wódek, 6 destylatorni i 8 hurtowych handlów wódką. W tymże roku władze podały do wiadomości, że wstrzymuje się wydawanie szynkarskich patentów w miejsce ubywających do czasu, aż liczba szynków wyrówna się do „normalnej”. Alkoholem handlowano jednakże nie tylko w szynkach, ale i w „gmachach przez władze rządowe zajmowanych”, a więc wszędzie tam, gdzie funkcjonowały biura. Żony „miejscowych oficjalistów” prowadziły tam bowiem „szynki, traktiernie, garkuchnie lub stragany z wiktuałami”, czyli mówiąc dzisiejszym językiem stołówki i bufety, w których sprzedawano wódkę. Tych „punktów sprzedaży” podane wyżej wyliczenia oczywiście nie obejmowały. Tak więc przyjmując za podstawę do wyliczeń nasycenia alkoholem liczbę szynków – trzeba pamiętać, że wódkę sprzedawano także poza nimi.”

Taka ilość miejsc gdzie można było się upić musiała wzbogacić kroniki policyjne o zapisy dotyczące zbrodni, wypadków samobójstw, bójek i napadów dokonywanych pod wpływem wódki. Dziś niektóre z nich brzmią śmiesznie ale to tylko kwestia języka. Rezultaty bowiem tych przypadków wcale nie są zabawne.
„Dla zilustrowania problemu posłużmy się garścią najbardziej typowych przykładów – pisze Milewski – wybranych z paru roczników „Kuriera Warszawskiego” z lat trzydziestych XIX w. Informacja, że powiesiła się żona wyrobnika lubiąca się zabawić i popić, sąsiaduje w jednym numerze z doniesieniem, iż powiesił się wyrobnik, ojciec pięciorga dzieci, który „rzadko kiedy był trzeźwy”. Kiedy indziej czytamy, że „stangret, który schodził do piwnicy pijany, spadł ze schodów i umarł następnego dnia”. Kulisy codzienności odsłania podobna notatka z połowy lat czterdziestych: oto 22-letnia służąca, która „przybyła z dwiema innymi kobietami do domu w Rynku Starego Miasta do mieszkania na IV piętrze kwaterujących tam żołnierzy, wychodziła pijana, spadła ze schodów i zabiła się”.

Na ul. Piekarskiej szewcowa, „znana z nałogu pijaństwa”, pokłóciła się z mężem I pchnęła go nożem w bok. Nieco później dowiadujemy się, że wyrobnik pracujący w browarze, ojciec sześciorga dzieci, tak był „spragniony”, iż wypił witriol przeznaczony do czyszczenia kotła, myśląc, że to wódka. Z kolei rzeźnik, 23-letni Żyd, zamiast wódki, której się domagała żona. podał jej witriol i został za to skazany na ścięcie. W tym samym roczniku (1837) trafić można na kilkanaście notatek o znalezieniu w domu    „nieżywych kobiet, nałogowych pijaczek”. Częste też były takie przypadki, jak ten, który opisał „Kurier” w 1833 r.: „Będąc napitą, 31-letnia kobieta, żona wyrobnika, oparła się o studnię i wpadła do środka: wydobyto ją nieżywą”. Dość typowy wydaje się również inny przykład z tego samego roku: „W szynku przy ul. Złotej biło się dwóch wyrobników. Wmieszała się w to ciężarna żona jednego z nich: uderzona w brzuch, życie zakończyła”. W tymże roczniku charakterystyczna notatka: „Onegdaj żona malarza, zanadto rozgrzawszy się trunkiem, a przez to rozgniewawszy się na męża, wyskoczyła z facjatki jednego z domów przy ul. Ogrodowej, lubo jest potłuczoną, lecz według opinii chirurga przy życiu utrzymaną być może”.

Dość często ginęli w niezwykle dramatycznych okolicznościach pijani pracownicy browarów, którzy wpadali do kadzi z wrzącym piwem. Pijaństwo było też przyczyną licznych wypadków na ulicach miasta, skłonność do alkoholu przejawiali bowiem tradycyjnie wszyscy, ogólnie mówiąc, transportowcy. Zaczęło się już od lektykarzy w końcu lat siedemdziesiątych XVIII w. „Ci będąc często w stanie nietrzeźwym – odnotowano w dziele opisującym ówczesną codzienność stolicy – upuszczali laski do niesienia, w zimie zaś ślizgali się na oblodzonej, nierównej jezdni i upadając narażali na szwank podróżującego. Co gorsza, okradali również klientów, przeważnie tych, którzy nocną porą wracali z komedii i redut”. Dodajmy: nierzadko też wstawionych, dodajmy też, że zrabowane walory szły oczywiście na wódkę.”

Oj, nie była stolica wówczas przyjemnym i bezpiecznym miastem. Chyba, że się człek poruszał własnym powozem a i to z uzbrojonym pachołkiem za plecami. I nie pomagały bardzo surowe kary a i 450 uzbrojonych członków straży marszałkowskiej nie mogło zapobiec  rozbojom i kradzieżom.