Obiad rodzinny Agaty Christie… i mój

To bardzo sympatyczna lektura. Niektórzy krytycy twierdzą wręcz, że to najlepsza książka Agaty Christie. Nie posuwał bym się aż tak daleko ale musze przyznać, że to lektura arcyciekawa. Zwłaszcza dla zainteresowanych życiem i obyczajami Anglii z przełomu XIX wieku i lat późniejszych. Książkę tę autorka pisała przez wiele lat przeplatając ją twórczością zarobkową czyli  tworzeniem kolejnej powieści sensacyjnej.

Księga jest solidna i grubaśna więc i mnie dostarczy przyjemności lektury przez dłuższy czas. Zwłaszcza, że czytam ją z przerwami, zajmując się paroma innymi rzeczami niemal jednocześnie.
W części dotyczącej dzieciństwa i młodości Agaty Christie natrafiłem na kilka fragmentów pasujących jak ulał do kulinarnego blogu. Np. te:
„Kiedy skończono rachunki i spisano zamówienia na przyszły tydzień, zjeżdżali wujowie. Wuj Ernest pracował w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, a wuj Harry jako sekretarz w domu handlowym Army and Navy Stores. Najstarszy z wujów, wuj Fred, był w Indiach ze swoim pułkiem. Nakrywano wtedy stół i podawano niedzielny obiad.

Olbrzymi udziec, tarta z wiśniami i śmietanką, wielki kawał sera i jeszcze deser na najlepszych, świątecznych deserowych talerzykach – były bardzo piękne i są takie nadal, mam je do dziś, zostało chyba osiemnaście z pierwotnych dwóch tuzinów, całkiem nieźle jak na sześćdziesiąt lat służby Nie wiem, czy to porcelana coalportska, czy francuska – brzegi ma jasnozielone ze złotymi ząbkami, a na środku każdego talerzyka inny owoc – moją faworytką i wówczas, i dziś pozostaje figa, fioletowa soczysta figa. Rosalind, moja córka, dostawała zawsze talerzyk z agrestem, nadzwyczaj dużym i słodkim. Była też dorodna brzoskwinia, białe porzeczki, czerwone porzeczki, maliny, truskawki i wiele innych owoców. Szczytowy moment obiadu nadchodził, gdy na stole stawiano talerzyki przykryte małymi koronkowymi serwetkami i miseczki z wodą do mycia palców i każdy po kolei musiał odgadnąć, jaki owoc ma na swoim talerzu. Nie umiem powiedzieć, dlaczego to dostarczało tak wiele satysfakcji, ale był to zawsze moment pełen napięcia, a jeśli się zgadło, miało się uczucie, że dokonało się czegoś godnego uznania.
Po iście gargantuicznym posiłku urządzano sobie drzemkę.”

Jeszcze bardziej bogato prezentowało się menu gdy babcia Agaty Christie podejmowała gości. Autorka wspaniałych powieści kryminalnych tak to opisuje w swojej „Autobiografii”:
„Za to potrawy podawane gościom w naszym domu były wprost niewiarygodnie wyszukane w porównaniu z dzisiejszymi normami – doprawdy należało zatrudniać kucharza i jeszcze pomocnika, żeby je przygotować! Wpadło mi niedawno w rękę menu jednej z naszych wcześniejszych kolacji (dla dziesięciu osób). Zaczynała się od dwu zup do wyboru: podprawianej i czystej, po nich podano gotowanego karpia oraz filety z soli. Po rybie był sorbet. Następnie comber barani. Po czym, dość nieoczekiwanie, homar w majonezie. Jako leguminy: pouding diplomatique i Charlotte russe, po nich owoce. Wszystko to przygotowała Jane, sama jedna.”

Chyba wszyscy po tej porcji lektury ruszą do kuchni by przygotować rodzinny posiłek. W każdym razie ja tak postąpię. Najpierw będzie rosół z prawdziwej kury a do tego tarta ze szpinakiem i serem. Potem zaś spaghetti all’arrabbiata czyli z czosnkiem, natką, pomidorami, tuńczykiem i peperoncino. A do tego argentyńskie wino Alamos Malbec z 2006 r  z Mendozy. Na deser resztki faworków i oczywiście cejlońska herbata Uda Watte.