Jak karmił Turek Turka… i przy okazji mnie

Wybraliśmy się do nowej tureckiej restauracji w niedzielę 2 stycznia licząc na to, że będzie tam sennie i pustawo. Dzień po Nowym Roku warszawiacy raczej spędzają leniwie w domu, dojadając sylwestrowe resztki i odsypiając balową noc. Jednak już parking (co prawda malutki) nasunął nam myśl, że w środku będzie tłoczno. Bowiem samochody stały ciasno  jeden przy drugim. Tak też było i wewnątrz. Niemal wszystkie stoliki były zajęte. A nieliczne wolne były dawno zarezerwowane. Szefowa sali widząc nasze zawiedzione miny usadziła nas przy kaloryferze zionącym gorącem ale jednocześnie i  pod drzwiami wejściowymi skąd wiało mroźne powietrze. Ale nie narzekaliśmy. Teraz już wiemy, że chcąc zjeść tureckie przysmaki w „Maho” (Al. Krakowska 240/242   tel. 22 609 15 48, www.maho.com.pl )  należy rezerwować stolik i to wskazując miejsce, w którym chce się siedzieć. Sala jest dość przestronna, bo może w niej jednocześnie usiąść setka gości. I mają oni możliwość albo oglądania ruchliwej ulicy lub podglądać co robią kucharze, po przyjęciu zamówienia.

Można też zajrzeć (jest w tej samej sali) do sklepu, który oferuje baraninę, wołowinę oraz mrożone półprodukty wielu dań. Dla praktykujących islam ważne jest, że wszystkie mięsa są z rytualnego uboju.
Wprawdzie neonowe napisy zdobiące okna do kuchni raczej przypominają fast food niż przyzwoity lokal, to jednak kelnerki i kelnerzy w sposób sympatyczny i troskliwy ale bez tzw. nadopiekuńczości, zajmujący się gośćmi, dowodzą, że dobrze trafiliśmy i jesteśmy w prawdziwej restauracji.

Rzut oka na salę i przegląd nowych gości, których oglądaliśmy znad swoich talerzy, wyjaśnił przyczynę tłoku. Smagłe oblicza, kruczoczarne włosy, wąsiki panów i chusty na głowach niektórych pań świadczyły o tym, że do tej restauracji przychodzą chyba wszyscy Turcy mieszkający w naszej stolicy. Dobra nasza – pomyśleliśmy i tym chętniej zajrzeliśmy do karty w poszukiwaniu smakołyków.

Zaczęliśmy od zupy z czerwonej soczewicy (10 zł), która – po dosypaniu papryki, bo kucharz robi ją w osłabionej wersji ze względu na delikatność nadwiślańskich podniebień – była wprost rewelacyjna.
Darowaliśmy przekąskom zimnym i sałatkom bogato tu reprezentowanym  i ruszyliśmy do boju z krewetkami smażonymi na maśle z grzybami, chili, pieprzem, i czosnkiem (35 zł). Smakowały równie wspaniale. A było ich jak dla drwala, który musi odrestaurować swe siły przed wyrębem. Talerz różnych przystawek (25 zł) pozwolił poznać smak aż trzech potraw naraz: smażonej cukinii, grillowanych kulek mięsnych z jagnięciny i cielęciny oraz naleśników z cienkiego ciasta faszerowanych serem. Bakłażany nadziewane mielonym mięsem jagnięcym i cielęcym, cebulą, ryżem i pomidorami (14 zł) wprawiły nas w rozterkę, bo już nie wiedzieliśmy, której potrawie przyznać prymat. Wierząc we własne siły zamówiliśmy jeszcze pide z turecką kiełbasą (24 zł) i  także pide z mieloną cielęciną i kawałkami cielęciny, tureckiego sera kashar i jajkami (24 zł). Z wielkim trudem udało się nam pokonać wszystko.

Cały czas popijaliśmy dania gorącą i słodką jak ulepek aromatyczną herbatą, od czasu do czasu siorbiąc ayran (5 zł) czyli słony napój jogurtowy.

Słabością Maho jest naszym zdaniem niedobór ryb i owoców morza. Poza krewetkami są w karcie tylko łosoś i halibut. A przecież Turcja to kraj otoczony przez różne morza.

Mimo, że kuchnia turecka nie jest naszą faworytną kuchnią, to jakość dań i sympatyczna obsługa powoduje, że wybierzemy się tam w nieodległej przyszłości ponownie oszczędzając domowy budżet, który nadwerężyła by znacznie mocniej podróż nad Bosfor.