Szampan z serwatki, placuszki z okruszków

Mam szczęście do ciekawych lektur. „Polityka” objęła patronat medialny nad książką swojego laureata Błażeja Brzostka, który napisał fascynujące tomisko zatytułowane „PRL na widelcu”. Ta wielka księga trafiła i do mnie. Pochłonęła moją uwagę na kilka wieczorów. Ale warto było poświęcić ten czas. I jeszcze wiele razy będę do książki tej powracał. Bo stanowi ona cenne źródło historii kuchni, żywienia ale i obyczaju z lat mojej młodości. Jest równocześnie przestrogą  gdy tylko odzywa się tęsknota za czasem słusznie minionym.

Brzostek przytacza  we wstępie słowa wielkiego antropologa o roli sztuki kulinarnej oraz smakoszostwie: „Wybitny antropolog francuski, Claude Levi-Strauss pisał, że „sztuka kulinarna nie znajduje się całkowicie po stronie kultury”, jest zawsze zawieszona pomiędzy naturą i kulturą, wyrażając cechy obu dziedzin. Smakoszostwo i delektowanie się jedzeniem, traktowane jako domena „ludzi kultury”, zawiera też w sobie elementy ostentacyjnie naturalne.”

Sięga także autor po zdanie polskiego wybitnego publicysty emigracyjnego, który większość życia przeżył na obczyźnie. Oto Andrzej Bobkowski obserwował w przedziale pociągu jadącego przez Francję lat okupacji: „Podróżni zaczynają jeść. Jest to wystawa zbytku, rozpasanie. Nikt nie je zwykłego chle?ba. Wszyscy wyjmują biały pain brioche, masło, jajka na twardo, kiełbasę, szynkę, zimne mięso, pieczony drób, owoce. Z płaskich flaszeczek z metalowymi nakrętkami leje się aro?matyczny, bursztynowy calvados. Roztopiony w upale prawdziwy Camembert zmienił się w gęsty krem o kłującej woni siarkowodoru i amoniaku. Lśniące od tłuszczu wargi mlaskają, tłuste palce oblizywane są z cmokaniem, za okno lecą papiery i łupki. Resztę rzuca się na podłogę. Jest to jakaś orgia i zarazem nabożne misterium, któremu jedni Francuzi potrafią nadać ten zupełnie specjalny ton i klimat. Nie tylko wyczuwa się smak, z jakim oni jedzą, ale widzi się go. Jedzenie nie jest tu tylko zaspokojeniem głodu. Jest ono zmysłową rozkoszą. Tu żaden kąsek nie przejdzie przez usta niepostrzeżenie, żaden atom pożywienia nie wymknie się krytyce podniebienia. […] Rozróżnianie gatunków ostryg, owoców, mięsa, serów, wina; umiejętność zestawienia menu wymagają takiej samej kultury, jak rozróżnianie dobrych obrazów od złych lub umiejętność zestawienia sobie lektury. Pewien robotnik francuski, pracujący u Niemców, powiedział mi raz: Monsieur, ludzie, którzy „tak” jedzą, nie mogą być panami świata”.”

Te słowa pisane przez Polaka  można uznać za przestrogę. Jeśli jesteś za ascezą w kuchni i na stole, to zobacz jak to naprawdę wyglądało w czasach PRL. Błażej Brzostek analizuje m.in. system produkcji i dystrybucji chleba, cukru, kapusty, masła, mięsa, ryb, pasztetowej, wódki i wielu innych strategicznych w polityce minionego ustroju produktów żywnościowych. Prezentuje nie tylko, co Polacy wówczas jedli, lecz także jak (elitarnie, świątecznie, swojsko, nowocześnie) to robili i gdzie (bary, bufety, stołówki, restauracje, mieszkania) się odżywiali.

Książka jest wspaniale zilustrowana. A jeśli ktoś jest eksperymentatorem kulinarnym i jednocześnie ryzykantem, to może też skorzystać z paru zamieszczonych w niej przepisów. Np. „Pasta do pieczywa z żółtego sera zeschniętego” lub „Placuszki z okruszyn chlebowych i bułki” albo p jeśli spragniony –  „Szampan z serwatki”!

Miłośnikom książek zaś i naszych zagadek zapowiadam: dzieło Brzostka będzie środową nagrodą!