A mnie jest szkoda lata

Jak co roku, gęsi ogłosiły nam koniec lata. Wieczorem z soboty na niedzielę (w ub. tygodniu) żegnały się z nami gęgając smutno podczas przelotu nad naszą wiejska chałupą.

W niedzielę rozpoczęliśmy więc demontaż różnych letnich urządzeń. Jak koniec, to koniec. Rozebraliśmy więc letnią werandę, pod którą jadaliśmy kolacje w upalne wieczory i noce zostawiając tylko szkielet, by za parę miesięcy łatwiej było ją znowu postawić. Rozebraliśmy także basen przenosząc całe urządzenie na strych. Zwieźliśmy z rzeki łódkę o pięknym, wziętym z mitologii greckiej imieniu „Charon”.  Właścicielem łódki  i jej kapitanem jest Kuba. Ale czasem i ja mogę dostąpić zaszczytu pływania z nim i łowienia w rozlewiskach Narwi.

Nastrój przygnębienia nie trwał zbyt długo. Rozproszyła go przepiękna pogoda. Słońce świeciło bowiem jak w środku lata. W drodze z nad rzeki spotkaliśmy spore stadko bażantów, w chwilę później pojawiły się kuropatwy, a na sam koniec wielki łoś. Takie widoki chyba każdego dobrze nastrajają. Zwłaszcza, że i ptaki, i zwierzęta pozwalają podejść na tyle blisko, że można je dokładnie obejrzeć.

Dodatkową jesienna przyjemnością było spotkanie z kilkunastoma egzemplarzami sporych kani, które odkryliśmy w naszym ogrodzie pod buczyną. Połowę tych pysznych grzybów usmażyliśmy na miejscu a drugą część zawieźliśmy do Warszawy, by i reszta rodziny mogła uraczyć się tym smakołykiem.
Dzięki temu możemy stwierdzić, że był to weekend smutnawy ale z wesołymi akcentami.

Rudy też się rozmarzył jesiennie