Przy stole królowej Wiktorii

Bardzo chętnie sięgam po biografie. Znacznie częściej niż po beletrystykę. Prawdziwe życie wydaje mi się znacznie ciekawsze niż to, które wymyślił nawet najbardziej utalentowany pisarz.

W trakcie urlopu przeczytałem m.in. ciekawą książkę wydaną przez Ossolineum, pióra Mariusza Misztala – „Królowa Wiktoria”. To portret nie tylko wielkiej angielskiej władczyni ale także wnikliwy obraz Europy jej czasów.

Mnie interesowała najbardziej część dotycząca obyczajów, w tym zwłaszcza kulinarnych. Na szczęście autor opisał dość precyzyjnie kilka uczt królewskich nie ograniczając się do najczęściej stosowanego w polskim piśmiennictwie zwrotu: „wszyscy zasiedli do stołu i z wielkim apetytem jedli”. Przytoczę więc fragment książki Misztala pokazujący wpływy kuchni francuskiej, bardzo silne w tamtym czasie na brytyjskim dworze.

„Przynajmniej w pierwszych latach panowania (królowej Wiktorii – przyp. P.Ad.), kiedy głównym kucharzem na dworze był Charles Elme’ Francatelli, Obowiązywał coraz popularniejszy wśród arystokracji sposób serwowania posiłków a’  la francaise. Inaczej niż nakazywała angielska tradycja, nie serwowano wszystkich dań naraz, aby goście wybierali, na co mieli ochotę, ale na francuską modę poszczególne dania były podawane przez liczną służbę w ściśle określonej kolejności. Najpierw podawano zupy (potages), consomme’ i zabielane śmietaną, do których pito hiszpańskie sherry. Danie rybne skladało się zwykle z dwóch potraw, takich jak grillowane ostrygi, łosoś, pstrąg lub też homar w sosie śmietanowym, podawane  z winem mozelskim. Po rybach szły przystawki (hors d’oeuvres), następnie releves, lekkie dania między dwoma wymyślnymi, np. pasztet z krewetek, potem danie główne (entrees), pieczyste, białe i czerwone, w zawiesistych sosach. Po zaprawionych rumem lub porto sorbetach, które oczyszczały podniebienie, znowu szły releves, np. dzikie ptactwo i smażone warzywa w sosach winnych, a na koniec desery, flancs, główna atrakcja wieczoru i contre-flancs, mniej wymyślne słodycze, do których podawano szampana. Dania serwowano na chińskiej porcelanie i złotych lub srebrnych zastawach, których dworska kolekcja ważyła ponad pięć ton. Każdego prawie dnia zwożono do pałacu góry jedzenia, np. 250 jagnięcych ćwierci z Walii, olbrzymie boki wołowe i wieprzowe z Windsoru, kilkaset kurcząt, bażantów i przepiórek, sarninę i dziczyznę ze Szkocji, pudła rzadkich trufli z Italii, krewetki i małże z Kornwalii, olbrzymie 7-kilogramowe głowy cukru oraz kilkadziesiąt kilogramów masła i serów. (…)

Skończywszy posiłek, królowa wstawała od stołu i nie lubiła, gdy mężczyźni – jak to było w zwyczaju – zostawali długo po jej wyjściu w jadalni, paląc papierosy, pijąc wino, dowcipkując.”

Z licznych portretów, które stanowią silną stronę książki oraz z zamieszczonych relacji dworzan i rodziny królewskiej, Wiktoria jawi się jako osóbka maleńka lecz – łagodnie mówiąc – okrąglutka. Przez większą część życia starała się nie zauważać swej nadwagi. W późniejszych latach jednak znaczna otyłość utrudniała jej  chodzenie a także ulubiony sport czyli jazdę konną. Ale czyż można się dziwić temu czytając o obfitości królewskiej spiżarni i atrakcyjności stołu?