Rosół z żaby, deser z pijawek

 

Prezentowałem tu przed jakimś czasem książkę doktora Łukasza Łuczaja „Dziko rosnące rośliny jadalne w Polsce”. Opowiedziałem też o jego pasji czyli żywieniu się tym co wokół rośnie, pełza, skacze i lata. Nieco później stałem się właścicielem kolejnej książki tegoż autora. To „Podręcznik robakożercy”.

Książkę przeczytałem nie bez pewnych oporów. Ale za to z coraz większą ciekawością. Nawet najbardziej odrażające (głównie wyglądem i środowiskiem, w którym żyją) robale nadają się bowiem do konsumpcji. Zwłaszcza gdy człek głodny i potrafi ujarzmić swoją wyobraźnię. Postanowiłem więc spróbować diety Łuczaja. Oczywiście w sposób ograniczony. Na początek, przed relacją z takiego posiłku, przytoczę kilka akapitów książki:

„Od czasu do czasu włócząc się po lasach, zbieram dzikie rośliny i przyrządzam z nich pożywienie. Oszałamiające jest bogactwo jadalnych gatunków roślin, które dla naszego kraju przedstawiłem w książce „Dzikie rośliny jadalne Polski”. Jednak gotowane z nich potrawy są często bardzo postne, mdłe. To pożywienie bez soli, rosołków i innych dodatków jest prawdziwą strawą dla mnicha-pustelnika. Rozmyślając nad tym, jechałem kiedyś samochodem i przejechałem żabę. Nie chcąc jej zmarnować, zabrałem do domu i zrobiłem z niej rosół. Pycha! Innym razem wykopując kłącza pewnej rośliny na zupę, z nudów, zacząłem łapać koniki polne. Uprażyłem je nad ogniem. Znowu pycha! Jakie odkrycie! Cudowne pożywienie, smakiem nie odbiegające zupełnie od tego ze sklepu, kłębi się wokół nas, w naszej przyrodzie, w ogromnej obfitości. Swoje zupy z ziół i korzonków wzbogacam więc teraz różną drobną zwierzyną – żabami, konikami polnymi, mrówkami, wijami. Zacząłem poszukiwać źródeł, informacji o tym, czy gdzieś jeszcze na ziemi ludzie jedzą takie rzeczy. I okazało się, że tak – w kilkudziesięciu krajach. Okazało się, że skład mięsa konika polnego i zawartego w nim białka niewiele odbiega od mięsa świni czy kurczęcia. To tylko kwestia kultury, gustu, technik. Wchodząc do współczesnego sklepu, widzimy setki produktów. Pochodzą jednak one zaledwie od kilkudziesięciu gatunków warzyw, kilku gatunków zbóż i kilku rodzajów mięsa kręgowców. Całe wielkie bogactwo pożywienia ludów pierwotnych zostało zatracone na rzecz doprowadzonej do perfekcji hodowli, wydajności i bezpieczeństwa spożywania tych wybranych gatunków. Co ciekawe, w supermarkecie mało będzie bezkręgowców – może kalmary, małże, ślimaki, czy za?błąkany krab. Żadnych owadów, żadnych robaków. A przecież różnica między mięsem drogiego kraba, a złapanego na łące konika polnego, jest prawie żadna.”

Ciekawe czy Was też pociąga taki eksperyment?