Pierwszy szczupak na stole

Sezon otwarty. Wędki zamoczone. Pierwszy szczupak zjedzony.

Wynika z tego, że dłuuugi weekend był udany. I to podwójnie. Po pierwsze dzięki wizycie nad Bugiem, którą już opisałem; po drugie – dzięki rybom. Bo były aż dwie. Jedna moja własna a druga podarowana. To był węgorz złowiony przez sąsiada rybaka, który nie  tylko łowi ale i wędzi.

Na przekąskę był więc świeżutki, jeszcze ciepły i pachnący dymem wędzarni, węgorz. Daniem głównym zaś szczupak, który nasycił piątkę obżartuchów. Z wrażenia zapomniałem uwiecznić go na fotografii i zrobiłem to dopiero wówczas gdy był już pokrojony w dzwonka. Pokazuję więc go podwójnie – raz w misce a drugi po usmażeniu na patelni.

To ten pierwszy w tym roku

Pierwszą rybę od lat robimy według najprostszego przepisu: na patelni, na maśle i z odrobiną soli. Rozkosz dla podniebienia.

Już usmażona pierwsza porcja

Nie wszyscy jednak domownicy dowierzali, że będzie ryba na obiad. Dowodem tej nieufności jest skromna kanapka z razowego chleba z odrobiną hiszpańskiej suchej kiełbasy. Nie będę tu wymieniał imienia niedowiarka. I wybaczam mu bo młody.

To jest kanapka na wszelki wypadek

Do ryby były  nietypowe kluski – szare, zwane u nas w domu dziadowskimi. Robione z surowych tartych kartofli, zmieszanych z mąką i jajkiem.

Kluski dziadowskie

Okazało się, że to eksperyment udany. Było smacznie.
A na deser  akcent międzynarodowy: crema catalana.

Z nieba siąpiło, czasem wręcz lało, ale co jakiś czas wychodziło słońce i temperatura rosła błyskawicznie.
Prawdziwa wiosna!