Jak się (cholera!) wyciszyć?

To proste. Udać się do kuchni i zająć się przyrządzaniem takiego posiłku, który wymaga skupienia, spokoju, namysłu, uwagi, nie dopuszczania do przeciągów i trzaskania drzwiami. Po kilku godzinach, gdy kolacja (tu wpisujemy właściwą nazwę w zależności od pory jedzenia) jest gotowa, to kucharz już nie pamięta dlaczego szukał wytchnienia przy garach. A jeśli odniósł sukces i biesiadnicy proszą o dokładkę, to jest w siódmym niebie.


Kalmary (tuszki) i to co będzie w ich wnętrzu

Znając ten sposób, po wylądowaniu na wsi ( i to na cały tydzień), wyłączyłem z sieci telewizor, by wnuki nie miały pokusy a ja nie musiał słuchać szumu – a raczej wrzasku – informacyjnego. Włączyłem natomiast płytę z toskańskimi piosenkami kupionymi przed laty w Sienie. Wyciągnąłem odpowiednie garnki, patelnie i naczynie do zapiekania, włączyłem piekarnik i – w łagodnym rytmie melodii – zabrałem się do roboty.
Najpierw zająłem się daniem bardziej pracochłonnym czyli kalmarami faszerowanymi cielęciną z warzywami i migdałami. Spore  tuszki kalmarów umyłem, pozbawiłem ostrych, długich fiszbinów tkwiących we wnętrzu, odciąłem macki i odłożyłem na bok.

Spory kawałek z udźca cielęcego zmieliłem w maszynce, dodałem do tego pokrojone drobno macki, migdały, natkę pietruszki, plasterki marchewki i wrzuciłem na patelnię, na której już szkliła się posiekana cebula i kilka ząbków czosnku. Gdy ów farsz podsmażył się lekko, wlałem duży kieliszek białego wytrawnego wina,  posoliłem i wrzuciłem troszeczkę pokruszonego peperoncino. Tym wszystkim nafaszerowałem kalmary,  spiąłem otwory wykałaczkami i ułożyłem je w brytfannie z oliwą. Z wierzchu zalałem pomidorami z puszki. I to obficie. Wsadziłem brytfannę do piekarnika, który nastawiłem na 200 st. C.

Już wszystko na talerzu Fot. P.Ad.

Uff, teraz półtorej godziny spokoju. Ale nie do końca. Druga potrawa była naprawdę wyciszająca. To był suflet serowy, wymagający ciszy w kuchni, spokojnych ruchów kucharza, zapobiegnięcia podmuchom powietrza i wszelkim hałasom. Ponieważ robotę przy suflecie już tu opisywałem więc dziś oszczędzę szczegółów. Pokażę tylko rezultat, który tym razem był efektowniejszy niż przy poprzedniej próbie.
Minęły dwie godziny od chwili wejścia do kuchni i kolacja była gotowa. I tym razem musiałem sięgnąć po wino, bo w naszym domu towarzyszy ono (poza śniadaniem) wszelkim posiłkom. Tym razem było to proste sauvignon blanc z nowozelandzkiej winnicy Malborough Silver Lake. I do sufletu, i do kalmarów z cielęciną doskonałe.

A że dania smakowały to i ja uspokoiłem się całkowicie, zapominając o tym co dzieje się poza moim lasem oraz łąką.