Kiedy jest czas na wino?

 

Zawsze. I wszędzie. Ja na przykład źle się czuję gdy siedzę przy zastawionym stole i nigdzie nie widzę butelki lub karafki z winem. Psuje to mi humor, bo wiem, że obiad czy kolacja będą mi znacznie mniej smakowały niż te posiłki, którym wino towarzyszy. Czasem – ale to w specjalnych warunkach lata na południu, w skwarze i pod błękitnym niebem – lubię sączyć zimne lub nawet lodowate miejscowe wino.
Co jakiś czas sięgałem do „Magazynu Wino” i cytowałem najbardziej interesujące mnie  kawałki. Dziś mam w ręku krakowską konkurencję stołecznego dwumiesięcznika. „Czas wina” czytam po raz pierwszy ale już wiem, że  nie po raz ostatni. I to z wielu powodów. A jednym z nich jest fakt, że pismo poświęca dużo miejsca kuchni, która przecież jest moją pasją. W dodatku autorzy (fachowi i z najwyższej winiarskiej półki) używają języka prostego i zrozumiałego dla wszystkich a nie tylko dla grupki wtajemniczonych enologów.

Zanim przeczytam dokładnie całość i zdecyduję o prenumeracie pisma, chcę Wam zaproponować dwa fragmenty odpowiednie dla blogowiczów kulina riuszy. Pierwszy pióra Doroty Romanowskiej opisującej podróż kulinarną przez Argentynę:

Winnica pod szczytami Andów

„Andyjskiej zupy czar

Nie są to zupy w pełnym tego słowa znaczeniu, lecz raczej potrawki. Ale wielbiciele zup poczują się i tak usatysfakcjonowani. Szczególnie ci, któ?rzy często muszą rezygnować ze swoich żywie?niowych preferencji w czasie podróży, ponieważ w niektórych krajach trudno zjeść coś, co choć : w przybliżeniu przypominałoby zupę.

Tutaj problem nie przedstawia się aż tak drastycznie. Nic prostszego, jak zamówić locro i dostać gęstą zupę na bazie mięsa, kukurydzy i fasoli. W La Vieja Estación natomiast, przysłuchując się gauczowskim pieśniom, warto zjeść cazuela andina al barro, czyli danie składające się z kawałków mięsa lamy duszonych z warzywami w winie malbec.

Trochę podobną potrawę spotkamy w Posta de las Cabas. Tyle że zamiast mięsa lamy dostaniemy duszonego z jarzynami koziołka. Swoją drogą miejsce jest bardzo ciekawe i odwiedzane chyba przez wszystkich udających się z Salty do Cafayate. Powód? Innych kulinarnych miejsc na trasie po prostu nie ma. Na wizytówce koziego zajazdu widnieje czarno na białym, odpowiadając zresztą prawdzie „w połowie drogi do Cafayate”.”

Nie czytając nawet tekstu dalej, do picia wybrał bym wino, o którym autorka wspomina: malbec to jest to!

Drugi cytat to fragment artykułu Mariusza Kapczyńskiego o kuchni i przyjęciach gruzińskich:
„Słynne toasty

„Wypijmy za nasze zdrowie, za waszą gościnność, za wspaniałą i głęboką przyjaźń między Gruzją i Polską, za dobre relacje między naszymi kraja?mi. Niech nasze rodziny i przyjaciele pozostaną w zdrowiu i szczęściu. Jesteśmy dumni i szczęśli?wi, że możemy być tutaj z wami…”. Myślicie, że to długi i wystarczający toast? Nic bardziej mylnego. Kultura picia (w pełnym tego słowa znaczeniu) i wznoszenia odpowiedniego toastu podczas biesiady jest w Gruzji tradycją głęboko zakorzenioną.

Najlepsze popisowe toasty to tak naprawdę długie przemowy, które mogą trwać nawet kilka minut. A wszystko dzieje się pod kontrolą jednej ważnej osoby. Za porządek i przebieg spotkania odpowiada bowiem tamada. Najczęściej zostaje nim gospodarz lub najbardziej doświadczona i poważana w gronie osoba. Tamada przez całą biesiadę czuwa nad odpowiednim tempem wznoszenia kielichów, a także nad wygłaszaniem owych płomiennych przemówień przed spełnieniem toastu – wymaga to prawdziwych oratorskich umiejętności. Toasty te są odpowiednio przygotowane, wyuczone, ale też często w pełni improwizowane. Tamadzie należy się szacunek. Właściwie pije się pod jego komendę i nie wypada sięgać po kieliszek samowolnie.

Wbrew pozorom nie trzeba zawsze wypijać do dna, ale bez względu na to, ile się wypije, za każdym razem kieliszek zostaje przed kolejnym toastem uzupełniony. Tamada może wskazać kogoś do wygłoszenia toastu albo zainicjować wachtanguri (czyli bruderszaft), które spełnia się zawsze do dna, nierzadko ze specjalnych pucharów wykonanych z bawolich rogów, których pojemność przekracza czasem nawet pół litra…”
I tu widać różnicę w zamiłowaniu do uczt z winem. Jadąc do Argentyny trzeba mieć dobry smak i węch. A do Gruzji także silną głowę i doskonałą kondycję!