Ballada o psie, który nie chciał serdelka

To są pączki nasze, domowe, usmażone przez Basię ale już po powrocie ze wsi

Ballada jak to ballada winna być krótka i zwarta. Taki też będzie ten tekst. Pan Tadeusz M.  zaprzyjaźniony cieśla, zakończył (mimo śniegów i mrozów) prace w naszym wiejskim domu. Wyporządził pokoik gościnny na pięterku, robiąc nową wspaniałą podłogę a przy okazji izolację dźwiękową, która pozwoli nam spać gdy nad głową buszują i chichoczą goście. Dotyczy to zwłaszcza naszej wnuczki i jej przyjaciółki. Wprawił też przyzwoite drzwi pozwalające z kolei gościom spać spokojnie, gdy gospodarze rankiem przygotowują w kuchni śniadanie.

 

Pan Tadeusz uszczelnił także dwa największe okna robiąc nowe ramy zewnętrzne, zlikwidował szpary w ścianach werandy, ustawił porządnie stół w letniej kuchni i zrobił obudowę piekarnika. Słowem spory remont.

 

Musieliśmy przyjechać by odebrać te prace. Wyruszyliśmy mimo prognoz przewidujących śnieżyce w Warszawie i na Mazowszu, że o Kurpiach już nie wspomnę. Dojechaliśmy na miejsce nie widząc płatka śniegu. Pod dom dojechać się nie dało. Musieliśmy zaparkować auto na podwórku sąsiadów ale dzięki temu Zuzia swoim zwyczajem pobuszowała po stajni i oborze, wypatrując co tam przybyło z inwentarza. Do naszej furtki doszliśmy tylko dzięki temu, że cieśla przedeptał głęboką ścieżkę. Od naszego płotu pod domu też wędrowaliśmy jego śladami w tuneliku głębokim na pół metra.

 

Prace sprawdzono. Honorarium wypłacono ku zadowoleniu obu stron. Werandę dogrzaliśmy szybko dwoma elektrycznymi kaloryferami i zajęliśmy się przygotowywaniem małej przekąski, bo nic tak nie działa na apetyt jak wizyta na wsi.

 

Z czajnika wydobywa się para i zapach dobrej herbaty, kupione po drodze kajzerki odgrzane, a grubaśne serdelki też parują i rozglądają się za musztardą.  Słowem wiejskie drugie śniadanie jak się patrzy.

Dołączył do nas Lolek czyli zaprzyjaźniony od szczeniaka piesek sąsiadów. Postanowiliśmy go dopuścić do uczty więc dostał (oczywiście po ostudzeniu) jednego serdelka. I odmówił współpracy. Trochę to nas wystraszyło, bo zwierzę pewnie wyczuło, że to nie jest najlepsze co można zjeść ale już było za późno. My właśnie przełknęliśmy ostatnie kęsy. Ale ponieważ mogę napisać tę balladę o Lolku, to znaczy, że żyjemy. I dzięki temu możemy pokazać wieś pod śniegiem po raz drugi.