Zima w mojej wsi

Widok z parkingu

Droga, mimo obaw przed startem, była wspaniała. Zarówno Warszawa jak i szosa do Pułtuska przez Nieporęt i Serock były czarne i całkowicie oczyszczone. Krzyki kierowców podsycane przez dziennikarzy telewizyjnych o fatalnych warunkach jazdy okazały się całkowicie nieuzasadnione. Trudno przecież wpuścić piaskarki na ulice miasta i ruchliwe szosy w czasie gdy jest szczyt ruchu. I dlatego kierowcy nie widzą pługów odśnieżnych. Przez noc jednak pracują i maszyny i ludzie. Rano wszystko było jaki należy. No i zniknęły korki. Zwłaszcza gdy kierowcy bez doświadczenia wysiedli z aut i udali się do pracy. Jechaliśmy więc niewiele ponad godzinę (tak jak w lecie) wliczając w to krótki postój w Nieporęcie przewidziany na małe zakupy.

Już na własnym terenie

Droga przez las czyli ostatni odcinek naszej podróży, była wprawdzie zaśnieżona ale liczne samochody i traktory sąsiadów ubiły śnieg tak, że jechało się bez kłopotów.
Nasi sąsiedzi Regina i Tadeusz, od których przed 35  laty kupiliśmy ziemię i las czekali z herbatą a w kurniku zaprzyjaźnione kury znosiły ostatnie jaja. Do bagażnika trafiło ich aż 120. Ta porcja musi wystarczyć na jakieś sześć tygodni zarówno moim wnukom oraz córce jak i nam. W szykuje się znowu parę przyjęć, na które Basia będzie piec ciasta. No i jutrzejsze śniadanie będą świeżutkie jajka na miękko. Pycha.
Obeszliśmy cały nasz teren, a jest tego ponad 2,5 hektara, przyglądając się śladom na śniegu. Wizyty składały nam lisy i sarny. Śladów zajęczych nie znaleźliśmy. I tylko nas ciekawi jak ci goście przeskakiwali przez płot. Wprawdzie ma on tylko 140 cm i warstwa śniegu znacznie go obniżyła ale to i tak wysoko. Rudzielec (pies) nie przeskakuje tej zapory.

I domy, i szopa hydroforni wyglądały bajkowo.

W drodze powrotnej zajechaliśmy do Pułtuska. Tu kupiliśmy nasz ulubiony razowiec z ziarenkami i rogaliki w piekarni Białczaka oraz parę przysmaków zupełnie nie wiejskich: szynkę szwarcwaldzką, szynkę parmeńską, jogurt grecki, oliwę extra vergine z Kalabrii i parę drobiazgów toaletowych.

Droga do Warszawy była jeszcze szybsza, bo wczesnym popołudniem szosa była całkiem pusta.
Wieczorem idziemy do szkolnej sali teatralnej na tzw. wintershow czyli spektakl wystawiany przez gimnazjum naszej wnuczki Zuzi. Ta angielska nazwa jest uzasadniona ponieważ młodzi aktorzy grają w języku Szekspira.  Jesteśmy podekscytowani, bo to Zuzia napisała wystawianą sztukę. Nikt z nas jeszcze jej nie czytał. Autorka nie występuje, bo spektakl obywa się bez baletu.
Wam natomiast przedstawiamy parę zimowych widoków.

I wreszcie nasza chałupka