Kto zamorduje karpia?

 

Nadchodzi ten dzień i ta pora. Trzeba zabić karpia. Bez karpia nie będzie Wigilii. Przynajmniej u nas. Ale wszyscy wymigują się od morderstwa. W końcu dochodzą do wspólnego wniosku, że i tak tego karpia upieczonego  w śmietanie,  posypanego grubo zmielonym pieprzem zjadam ja sam. Inni o tej porze są  tak najedzeni, że na tę rybną klasykę nie mają już ochoty. A ja nie mam chęci na zabijanie. Kupić więc  martwego, wypatroszonego, oskrobanego, bez łba? Niee, to nie będzie dobry sposób na wigilijną ucztę. Sięgam więc po pomoc fachową czyli „Książkę kucharską Alicji B. Toklas” pięknie wydaną przez Twój Styl. Oto co mi poradziła partnerka życiowa Gertrudy Stein:

„Kiedy poznałyśmy powieści Dashiella Hammetta, Gertruda Stein zrobiła uwagę, że ich nowatorstwo polega na tym, że autor skazuje swoje ofiary, zanim rozpocznie właściwą historię. I nikt nie wie, ile osób będzie musiało zginąć w wyniku pierwszej zbrodni. Podobnie jest w kuchni. Morderstwo i nagła śmierć wydają się równie nienatu?ralne tam, jak w każdym innym miejscu. Nie mogą być i nigdy nie będą wydarzeniami, które ot tak przyjmuje się do wiadomości. Jedzenie jest zbyt przyjemną rzeczą, żeby kojarzyło się z grozą. Tymczasem trzeba pogodzić się z faktami, nawet jeśli budzą obrzydzenie – widzimy wtedy, że zanim rozpocznie się jakakolwiek kuchenna historia, zbrodnia jest nieunikniona. Dlatego gotowanie nie jest tylko i wyłącznie przyjemnym sposobem spędzania czasu. (…)

Reglamentacja i ciągły brak żywności nie tylko zmusiły mnie do tego, żeby poważnie wziąć się za gotowanie; nauczyłam się również kupować jedzenie na coraz gorzej zaopatrzonym rynku, nie tracąc na to zbyt wiele czasu, ponieważ były ważniejsze i zabawniejsze rzeczy do zrobienia. Właśnie wtedy zaczęły się morderstwa w kuchni.

Pierwszą ofiarą był żywy karp, przyniesiony w koszyku z przykrywą, z którego nie było ucieczki. Handlarz ryb, który mi go sprzedał, oznajmił, że nie ma czasu, żeby go zabić, oskrobać i wypatroszyć. Nie wyjaśnił nawet, za którą z tych strasznych czynności zabrać się najpierw. Nietrudno było zgadnąć, co jest najbardziej odrażające. Należało zacząć od morderstwa i jak najszybciej mieć to za sobą. Dawno temu na nabrzeżu Puget Sound widywałam rybaków, którzy trzymając za ogon ogromne łososie, uderzali nimi o beton z siłą zdolną je zabić. Ale ani ja nie byłam rybakiem, ani kuchenny stół nie był betonowym nabrzeżem. Zastanawiałam się, czy nie uśmiercić swojej pierwszej ofiary, waląc ją w łeb ciężkim tłuczkiem. Wystarczył jeden rzut oka – było jasne, że żwawa ryba ucieknie przed niepewnym ciosem wycelowanym w jej głowę. Lepsze wydało mi się rozwiązanie klasyczne – czyli wielki, ostry nóż. Dzierżąc go w prawej dłoni, lewą złapałam ścierkę i przykryłam dolną szczękę karpia, który mógł przecież mieć ostre zęby, po czym powoli poszukałam podstawy jego rdzenia kręgowego i – zatopiłam nóż w żywym ciele. Zwolniłam uchwyt, spojrzałam. Horrendum! Karp był martwy, zabity, zamordowany, zakatrupiony. Nieodwołalnie i z premedytacją. Opadłam bezwładnie na krzesło i drżącą ręką, której nawet nie umyłam, sięgnęłam po papierosa. (…) Biednego Pana Karpia należało przyrządzić. Oskrobałam mu więc łuski, odcięłam płetwy, rozcięłam brzuch i odwracając spojrzenie wyrzuciłam wszystko ze środka. Potem starannie go wypłukałam i osuszyłam. Zastał podany na stół jako: karp faszerowany kasztanami.”

Książki są po to, by dawać przyjemność czytelnikom. I uczyć ich. Różnych rzeczy. W tym także i wykonywania wyroków. Zrobię to i nie będę więcej skamlał, że nie chcę rąk brudzić krwią. Chyba, że całkowicie przejdę na wegetarianizm. Ale to dopiero przed następnymi świętami. Dziś ostrzę nóż!