Koniec kultury…

Andrzej Starmach i Piotr Sarzyński w jednej z sal Zachęty Fot. Tadeusz Późniak

… w moim wykonaniu. Mogę więc już całkiem spokojnie zacząć dzisiejszy tekst słowami: ożeż ty w ząbek czesany! Ale byłaby to nędzna podróbka wpisów Okonia, którego pastisze Wiecha miejscami nawet przewyższają tekst mistrza. Musze więc wyjaśnić dlaczego ogłaszam koniec kultury. Nie chodzi mi wcale o to, że zwycięża nas atakujące zewsząd agresywne chamstwo. Po pierwsze, bo na ogół omija ono naszą wysepkę smaku; a po drugie … i tak byśmy się nie poddali!

Absynt jest wdzięcznym tematem do udramatyzowanej opowieści

Końca dobiegł natomiast relacjonowany tu cykl spotkań „Kultura WARTA poznania”, w którym uczestniczyłem gawędząc o związkach różnych dziedzinach sztuki z kuchnią. Spotkaniem szóstym i ostatnim było popołudnie w Zachęcie. Pośród dzieł sztuki zasiedli goście „Warty” i „Polityki”, by porozmawiać z Andrzejem Starmachem – historykiem sztuki, marchandem, kolekcjonerem, mecenasem sztuki i… smakoszem.Starmach w swojej krakowskiej galerii urządzonej w zaadaptowanym do tego celu zabytkowym domu modlitwy Zuchera prezentował wystawy takich światowych sław jak Andy Warhol, Louise Bourgeois czy Joseph Beuys. Jest on jednak przedewszytkim doradcą i ekspertem w kwestiach wystawiania certyfikatów potwierdzających autorstwo obrazów np. Jerzego Nowosielskiego i innych polskich artystów. Rozmowa z marchandem, którą prowadził krytyk sztuki „Polityki” Piotr Sarzyński w głównej mierze – to zapewne ze względu na publiczność, którą stanowili ludzie finansów – dotyczyła kwestii czy na sztuce można tylko zarobić czy też stracić.

Nie relacjonując szczegółowo arcyciekawego dialogu, pełnego dowcipów i zabawnych anegdot (Starmach jest doskonałym rozmówcą a nawet showmenem) powiem tylko, że „galernik” wprawdzie akcentując silnie stronę finansową zagadnienia wyznał, iż nie mógłby zajmować się tą profesją gdyby nie przepełniała go równocześnie głęboka miłość do malarstwa. Są obrazy – powiedział z pełną szczerością – które kupiłem nie po to, by je z zyskiem sprzedać. I mimo wielu kuszących propozycji nigdy ich nie sprzedam, bo nie wyobrażam sobie życia bez ich stałego towarzystwa na ścianach mojej sypialni. Są też takie, których nawet nie wypożyczam na wystawy. Moja żona nie mogła by się z nimi rozstać nawet na chwilę.

Była podczas spotkania także mowa o znaczeniu mecenatu, w tym i państwowego, nad sztukami plastycznymi. Ze zdumieniem usłyszeliśmy, że np. w Niemczech prawo zmusza inwestorów budujących gmachy użyteczności publicznej do przeznaczenia ponad 1 procenta kosztów przeznaczenia na współczesną sztukę niemiecką, która MUSI ozdobić ściany tych budynków. To jest dopiero mecenat!
W mojej gawędzie zatytułowanej „Martwa natura czyli o czym marzy głodny malarz” opowiedziałem trzy anegdoty; o szesnastowiecznym artyście Giuseppe Arcimboldo, który malował m.in. portrety prezentujące twarze i sylwetki zbudowane z owoców, warzyw, kwiatów. Ta zaskakująca i bulwersująca przed wiekami technika zainspirowała w XX wieku surrealistów w tym m.in. słynnego Salwadore Dali; drugim bohaterem mojej opowieści był polski artysta Wojciech Gerson i jego miłość do świńskiego ucha z grochem; a trzecim absynt. Ta niezwykła wódka wymyślona przez szwajcarskiego lekarza Piotr Ordinaire w końcu XVIII wieku i odkupiona od niego przez słynnego producenta alkoholu Henryka Pernoda ma bardzo ciekawą historię. Najpierw zrobiła karierę we francuskiej armii dawana żołnierzom na licznych frontach jako lek na wszystkie dolegliwości. Uważano, że piołun, anyż i fenkuł które poddawano fermentacji skutecznie zapobiegają licznym chorobom. Potem absynt opanował paryskie ( a za tym i francuskie) lokale korzystając z kłopotów winiarzy z filokserą niszczącą ich winnice. Gdy zdawało się, że zielona wódka opanowała rynek bez reszty winiarze rozpoczęli kontrofensywę. Ogłosili w prasie, że absynt powoduje choroby psychiczne. I tak długo zachęcali żurnalistów do tego tematu aż rządy licznych krajów Europy , a nawet USA, wprowadziły zakaz produkcji i picia absyntu. Zakaz ten zniesiono dopiero w latach 90 XX wieku gdy obalono teorię o wywoływaniu chorób psychicznych przez ten trunek.

Głodni miłośnicy sztuki winni ominąć to miejsce; lepiej zjeść kanapkę

Jak zwykle spotkanie zakończyło się przy stole. Tym razem w restauracji mieszczącej się w piwnicach Zachęty. Nie będę opisywał dań i ich smaku. Ostatni obiad tej akademii kultury był po prostu niezbyt udany. Dania podano zimne. Np. kopytka towarzyszące zrazom zawijanym były wręcz lodowate. A deser, który nazywał się panna cotta składał się głównie z żelatyny i nie dawał się nawet ukroić. Dlatego też wszystkich odwiedzających Zachętę przestrzegam przed zejściem do jej piwnic.