Wszyscy się spieszą ale do czego?!

Rośnie ciasto na chleb a prodiż już czeka 

W supermarketach, a za nimi i w mniejszych sklepach, już wystrojone choinki, jadą sanie ze św.  Mikołajem, renifery wierzgają, a dzwoneczki dzwonią. A ja się cieszę. Wiem, że to chwyt marketingowy i kuszenie klientów do wydawania pieniędzy. Ale w końcu po co się pracuje i zarabia. Jaka to przyjemność najpierw wydać a potem cieszyć się z obdarowania kogoś kochanego albo choćby tylko miłego. Prawdę mówiąc w tym okresie to i niezbyt miłemu też czasem warto dać jakiś upominek. Może zrobi się milszy?

Gotowy chleb stygnie na desce

Tłoku jeszcze nie ma zbyt wielkiego a towary już są w wielkim wyborze. Nie będę opowiadał o kupowaniu prezentów dla członków naszej rodziny, bo to wprawdzie bardzo interesujące ale tylko dla nas. Przejdę więc do zakupów spożywczych bowiem dla łasuchów rzecz to zasadnicza. A my – wzorując się na wspomnianych tu supermarketach – też  rozpoczęliśmy sezon imieninowy. Nasza Barbórka rozbita została na trzy przyjęcia. Pierwsze już za nami. Dwa kolejne w następne soboty. Uznaliśmy, że goszczenie przy stole przyjaciół w podgrupach jest znacznie wygodniejsze niż spęd jednorazowy. Gdy przy stole siedzi osiem osób to wygodniej rozmawiać, mniej zamieszania, gospodarzom także łatwiej  wszystkich obsłużyć.

Rukola z parmezanem i rodzynkami

A więc pierwsza tura już za nami. Była to kolacja dla nas nietypowa, bowiem wśród gości była wegetarianka. Wprawdzie nie irytująca się, że inni jadają mięso, a nawet gotująca dania mięsne dla swojego męża i syna, ale chcieliśmy ją tym razem usatysfakcjonować, więc wymyśliliśmy takie menu: świeżo upieczony chleb z ziołami  i orzechami maczany w oliwie, pieczone kolorowe papryki podmarynowane w oliwie z czosnkiem, rukola z rodzynkami i płatkami parmezanu z winegretem, fasola „głupi jaś”  w sosie czosnkowo-pomidorowym i karczochy wg. tradycyjnego sposobu czyli gotowane ale podawane na zimno z domowym majonezem. Jedynym ukłonem w stronę mięsożerców było kurczę faszerowane zwane w naszym domu wegetariańskim. A robi się je tak: ostrożnie (zegarmistrzowska to robota) zdejmujemy skórę z kurczaka, całe mięso podsmażamy na maśle, mielemy, dodajemy  garść rodzynek, migdały, surowe jajka, trochę tartej bułki i faszerujemy tą masą skórę. Po zaszyciu wkładamy do brytfanny i pieczemy polewając stopionym masłem oraz białym winem. Po ostudzeniu kroimy w plastry. I już! Jest to tak pyszne, że kilkoro z naszych wegetariańskich przyjaciół  uległo pokusie i stąd taka nazwa.

Pieczone papryki w oliwie z pestkami słonecznika

Daniem głównym były naleśniki z różnym farszem: twarożek z ziołami i pieprzem, grzyby i szpinak. Wszystko pod beszamelem oraz startym żółtym serem i pięknie na złoto zapieczone.
Na deser był tort  krakowski z kremem z kwaśnych konfitur morelowych oraz truskawki z imbirem, grappą i cukrem pudrem.

Karczochy już na półmisku

Do takiej kolacji wybrałem wyłącznie białe wina: alzackie pinot blanc, włoskie trebbiano d’Abruzzo i chardonnay z Południowej Australii.

Sądząc z humorów gości, liczby godzin spędzonych za stołem oraz spustoszenia na półmiskach. Nasza decyzja wyboru dań i doboru towarzystwa była trafna. Już jutro kolejna sobota więc kolejni gości. Relacja fotograficzna za parę dni. Dziś zdjęcia z pierwszej edycji naszej Barbórki.