Kto ma rację ten funduje kolację

Zgodnie z tym polskim porzekadłem nie tylko zafundowałem kolację ale ją także przyrządziłem. A właściwie przyrządziliśmy. Basia bowiem upiekła sernik, tort makowy i zrobiła sałatę z winegretem. Sernik był świetny a tort – robiony po raz pierwszy,  goście wystąpili w roli królików doświadczalnych – w smaku też doskonały lecz kompletnie rozsypujący się już podczas krojenia. W kolejnej wersji cukierniczka musi mu dodać czegoś do związania maku.

Moje przygotowania trwały  kilka dni. Kupiłem bowiem prawie dwa kilogramy udźca sarniego i już we wtorek, po rozmrożeniu, zamarynowałem go. Użyłem jako marynaty wytrawnego czerwonego wina (węgierski kekfrankos połączony z odrobiną merlota) wrzucając do tego pokrojone w plasterki marchewki, pietruszki, cebule oraz dolewając kieliszek koniaku i sporą łyżkę oliwy. Wyciąłem też mojej balkonowej hodowli ostatni pęk tymianku. Trzymałem mięso w tej zalewie aż do piątku rano przewracając je co 12 godzin.

 

Sarnina już gotowa

Po wyciągnięciu z marynaty udziec  otrząsnąłem z przypraw i obsmażyłem na okrągło. Potem posoliłem i ułożyłem w brytfannie. Piekłem pod przykryciem w temperaturze 180 st. 120 minut. Nadmiar sosu spod mięsa przelałem do garnka, w którym już trzymałem przecedzoną zużytą marynatę. Ostatni kwadrans piekłem sarninę bez pokrywki.

W tym czasie zająłem się sosem. Zagotowałem marynatę zmieszaną z sosem z brytfanny, dodałem kilka czubatych łyżek konfitury wiśniowej i użyłem miksera, by owoce całkowicie rozdrobnić. Doprawiłem go szczyptą soli i niewielką ilością octu winnego. Na koniec dodałem łyżkę mąki kartoflanej w charakterze zagęszczacza. Gdy sos zagotował i zgęstniał był gotowy. Sarnina też.
A podawana była z kluskami wdzięcznej nazwie papardelle. No i oczywiście z winem. Był to medoc z Chateau David.

Znacznie mniej roboty miałem z foie gras tylko lekko przysmażając ją na oliwie z rodzynkami i kieliszkiem koniaku. Na półmisku obok wątroby leżały pokrojone świeże figi.Do tego klasycznie czyli sauternes Mouton Cadet.

Pomiędzy foie gras , które stanowiło przekąskę zimną, a sarniną były świeże rydze prosto z patelni.
Rozmowy przy stole były równie smaczne jak i dania. Tematy zmieniały się jak w kalejdoskopie: od kulinariów, przez wojskowe lotnictwo, wędrówki po świecie dyplomatycznym, teatr aż do wolności prasy i wyczynów pracowników mediów uznających się za dziennikarzy.

Był więc to wieczór smakowity w każdym rozumieniu tego słowa. Polecenia blogowiczek ( co to Panie wiedzą a ja rozumiem) – wykonałem.

I na koniec uzasadnienie tytułu: miałem rację zapraszając takich gości, bo dzięki nim kolacja była bardzo udana.