Moda na bratanków
W czasach mojej młodości wina węgierskie, zwłaszcza Egri Bikaver i tokaje, były szczytem wyrafinowania i dobrego smaku. Po zmianach ustrojowych wina bratanków niemal zniknęły ze sklepów. Ostatnio wracają i to triumfalnie. Sprowadza je np. Marek Kondrat, co dodatkowo motywuje do ich kupna snobów. Przyznać muszę, że i ja zachęcony artykułami krytyków winiarskich, do których mam zaufanie, kupiłem kilka różnych węgierskich butelek. I nie żałowałem.
Ostatnio zaś znalazłem artykuł Tomasza Prange-Barczyńskiego, szefa „Magazynu Wino” pełen zachwytu dla płynnej produkcji z madziarskich winnic. Oto jego fragmenty:
„Najcieplejszy węgierski region winiarski, położony na południe od Peczu tuż przy granicy z Chorwacją – Villany uchodzi za idealne miejsce produkcji win czerwonych. W istocie, tutejszy vorós bor uznawany jest przez wielu za najlepszy w całych Węgrzech. Powodów jest kilka: znakomity klimat, wyjątkowe siedlisko, licząca ponad 250 lat tradycja, przede wszystkim zaś grupa znakomitych producentów, których „wiek męski” przypadł akurat na okres ustrojowej i ekonomicznej transformacji.
Historia poważnego winiarstwa w Villany zaczęła się w 1740 r., gdy do regionu napłynęli niemieccy osadnicy. Stworzyli tu prawdziwą kulturę winiarską. Oni też przywieźli pierwsze sadzonki kluczowego dziś szczepu – portugiesera. Sto lat później wina z Villany znane już były na salonach Europy. Po II Wojnie Światowej komunistyczne władze wyrzuciły niemieckich osadników, którzy w tamtym czasie stanowili zdecydowaną większość populacji regionu. Zostać udało się tylko nielicznym. Rodzina maleńkiego wówczas Edego Tiffana po prostu uciekła z transportu i ukrywała się w okolicy przez kilka lat, aż pozwolono jej wrócić. Czasy kolektywnego winiarstwa nie były dla Villany łaskawe. Winnice obsadzono nowymi krzewami w taki sposób, by można je było uprawiać maszynowo. Władzom bardziej zależało na ilości niż jakości, wydajność winnic była więc ogromna. Po zmianie systemu lokalni winiarze, podobnie jak w Tokaju, szybko odnaleźli się w nowej rzeczywistości. Dobrze rozumieli tutejsze siedlisko wiedząc, że mają w rękach skarb. Za pierwszy (niestety obiektywnie bardzo słaby) rok wolnego winiarstwa w Villany uważa się 1990, kiedy to na rynek trafiły pierwsze butelki z piwnic Bocka, Polgara, Tiffana i obu gałęzi rodziny Gere.
W winnicach Villany niepodzielnie króluje portugieser. Z 318 ha upraw pochodzi lekkie wino, którego hektolitry Węgrzy wypijają już kilka miesięcy po zbiorach. Ten często pogardzany szczep jest kołem zamachowym tutejszego winiarstwa. Sprzedawany jako primór (odpowiednik primeur) trafia na rynek już w listopadzie na św. Marcina i skutecznie zastępuje nad Dunajem beaujolais nouveau. Regularny portugieser trafia do sklepów raptem miesiąc później lekki, owocowy, kwaskowy, a przy tym tani, stanowi idealny „rozpuszczalnik” dla tutejszej tłustej i ciężkiej kuchni.
Winiarze z Villany kochają cabernety. Obie odmiany: sauvignon i franc stały się modne kilka dekad temu, znajdując na stokach Szarsomlyó idealne siedlisko. Nowe nasadzenia robi się już „po europejsku” – gęsto (nawet do 8 tys. krzewów na ha), tak by winorośl musiała walczyć o swoje na skalistym podłożu, a wydajność została naturalnie ograniczona. Miesza się je (same lub z dodatkiem merlota, zweigelta i kekfrankosa) lub winifikuje i butelkuje osobno. Zachwycałem się szczególnie możliwościami czystych cabernet franc. Villany jest jednym z niewielu siedlisk w Europie, gdzie odmiana ta potrafi dać tak czyste, kompleksowe, mocne i pachnące wina.
Osobny rozdział stanowi pinot noir. Niemal każdy winiarz próbuje sił z tą trudną odmianą, ale win jest niewiele. Uprawy burgundzkiego szczepu liczą ledwie 13 ha, zaś najlepsze wina pochodzą z Varedó – winnicy ukrytej za spektakularnie wcinającym się w zachodnie zbocza Szarsomlyó kamieniołomem.
Zagadką pozostaje dla mnie miejscowy kekfrankos. Szczep, który w nieodległym przecież Burgenlandzie potrafi dać eteryczne, pełne środkowoeuropejskiego charakteru, wielkie niekiedy wina, za które wiedeńczycy gotowi są płacić po kilkadziesiąt euro, w rękach zdolnych przecież winiarzy z Wlany nie odbiega od węgierskiej średniej. Smaczny i treściwy, pozostaje winem środka. W winach wielkich pojawia się jako składnik kupażu. Pytani o przyszłość producenci wzruszają ramionami. Cabernety, merlot, pinot noir bardziej zaprzątają ich myśli. Narzekają na stare, „komunistyczne” nasadzenia kekfrankosa. Tymczasem coraz chętniej sadzą… syrah – widząc w rodańskiej odmianie materiał na wielkie icon wines.”
Po tym artykule sięgnąłem po ostatnią butelkę zweigelta. Tyle tylko, że nie był on z Węgier lecz z pobliskiej Austrii. Opustoszałe miejsca w winiarce w Warszawie i w piwniczce na wsi wypełnię jednak zgodnie z poradami Tomasza także i produktami bratanków z południa.
Komentarze
Na dobry początek dnia
http://www.youtube.com/watch?v=xGbnua2kSa8&feature=related
Marku
🙂
😀
U sasiadów za miedza jest tendencja regionalizacji odmian i kolorów win.
Somlau czyli wulkaniczna góra okolo 100 kilometrów od granicy jest wulkaniczna góra gdzie 500 hektarów winnic ma tylko biale wina.
Warto pojechac i przekonac sie. Po drodze kilka restauracji z dobrym wegierskim jedzeniem i róznymi winami.
Przyjada to zaciagne do sasiadów.
Pan Lulek
Węgięrscy bratankowie przez cały wrzesień organizują
przeróżne winne festiwale :
http://podroze.onet.pl/2034028,wiadomosci.html
Pozwolę sobie zauważyć ,że podczas gdy my sobie
beztrosko zjazdowaliśmy w Żabich Błotach w Budapeszcie
odbywało się Wielkie Święto Wina i Szampana.
A może następny zjazd na Węgrzech …..:)
W czasach studenckich, a była to epoka Gierka, miałam na studiach koleżkę Węgra. Niezły on był numer, o szczególnym poczuciu humoru, a jego polszczyzna wprawiała naz w bezustanną wesołość, choć i tak najlepiej bawił się on. Był to chłopak tak zabawowy, że kiedyś zaprosił masę dziewczyn (a był przystojniacha) na swoje urodziny. Kiedy stawiły się do Dziekanki, dowiedziały się, że te urodziny to w Budapeszcie 😆
Otóż tenże Feri (ciekawam swoją drogą, co się z nim dzieje obecnie) przekonywał nas zawsze, że my w Polsce nie mamy zielonego pojęcia o tym, jak dobre naprawdę jest węgierskie wino. Dla udowodnienia swoich słów przywoził z podróży do domu jakieś buteleczki, po których opróżnieniu musieliśmy stwierdzić, że miał rację! Ja jednak lepiej od czerwonego pamiętam wspaniałe białe. Nazw węgierskich nie zdołałam zapamiętać 😉
Z moich studenckich czasów zostało mi zamiłowanie do dobrego tokaju i Egri, a z wizyt u madziarskich speleologów w Miszkolcu wspomnienie innych (nie do zapamiętania 🙄 ) białych i czerwonych win. Tokaj szamorodni powodował radość duszy i ciepłe kolanka 😉
Z kolei dzięki Panu Lulkowi wiemy, gdzie kupować wspaniałe rieslingi 😎
U mnie dziś podobno piękna pogoda, ale spod tej mgły nic nie widać 🙄
Wina wegierskie, wina bulgarskie… Ot taka Sofia chocby. W Delikatesach na Swietokrzyskiej kupowalo sie.
I choc swego czasu lubilam Egri Bikaver jakos ochota na nie przeszla. Po bardzo niemilym incydencie. Zaproszeni goscie stawili sie punktualnie. Cztery starsze panie – co ja mowie – cztery damy w wieku pozno pobalzakowskim, z przedwojennymi manierami, krzewicielki i glebokie wyznawczynie savoir-vivre’u, jednym slowem damy w kazdym calu.
Jedna duzo wczesniej przyznala sie do slabosci do win wegierskich zatem bultelka Egri Bikaver pojawila sie obowiazkowo. Niestety gospodarz domu, Wombat, przed podaniem na zadowolil sie jedynie powachaniem trunku. Blad karygodny!!! To byl ocet albo i kwas jakowys. Dama omal nie zemdlala, a bielejacy na stole obrus zsinial biedaczek.
No i jak ja mam sie entuzjazmowac winami wegierskimi po takiej wpadce?
Na marginesie: wino dotarlo na Antypody w oryginalej butelce.
Pozdrowiatka (od wciaz zapracowanego) zwierzatka
Echidna
Doroto- Twoja opowieść przypomniała mi moje bardzo
ciekawe spotkanie francusko-węgiersko-polskie,które też miało
miejsce w studenckich czasach.
Otóż odwiedzałam w Normandii moją koleżankę Francuzkę,
osobę trochę sztywną i małozabawą. Okazało się,że oprócz
mnie będzie ona gościć u siebie miłą,węgierską parę.
Odpowiedni dzień nadszedł,Węgrzy przyjechali.
Ależ zrobiło się nareszcie wesoło ! Przwieźli ze sobą 5
litrowy baniak białego wina z zaprzyjaźnionej winnicy.
Węgier z języków obcych znał tylko niemiecki,
którym pozostałe towarzystwo nie władało.
Jego żona mówiła trochę po francusku,co ratowało
sytuację.Wino oczywiście pozwalało pokonywać
wszelkie bariery językowe. Nasza gospodyni nie piła
niestety praktycznie żadnego alkoholu,a jej goście
radośnie udawadniałi tezę,że Polak Węgier…
Do tej pory utrzymuję kontakty z ową węgierską
parą ,a z nasza francuska gospodyni parę lat
później wstąpiła do… klasztoru (!) i nasze kontakty
się urwały.
Witam,
z węgierskich win dość często do obiadu pijemy właśnie Egri Bikaver, może trochę z przyzwyczajenia, ale chyba warto popróbować innych gatunków.
Teraz z innej beczki . Ostatnio poszukując w sklepie foremek w kształcie muszelek,zresztą bezskutecznie, natrafiłam na formy do pieczenia pizzy.Zdziwiło mnie, że okrągła duża foremka była dziurkowana tak jak durszlak,tylko dziurki były nieco mniejsze. Może ktoś z Was używa takiej formy i udzieli bliższych informacji ,jak na niej piec. Do ciasta na pizzę dodaję oliwę,samą formę także lekko smaruję, bałabym się, że oliwa może wyciekać .
Nemo, czy Ty znasz takie formy ?
Kod jak elf – prawie.
Marek dal cos na dobry poczatek, ja pomysl na wykorzystanie butelek po wysaczonych napojach
http://www.youtube.com/watch?v=IPNNsYIj2NM
E.
to chłopaki muszą zacząć ćwiczyć dmuchanie by na następnym zjeździe wykorzystać puste butelki 😉
Niezatarte pozostaje też wspomnienie jedynego kontaktu z węgierską policją (wówczas chyba milicją) w Miszkolcu z okazji drugiego w naszej wspólnej (Osobistego i mojej) historii włamania do auta, którym właśnie rozpoczęliśmy drugą podróż do Skandynawii. Podróż była poślubna, miała trwać 3 miesiące i wiodła trochę okrężną drogą, bo odwiedzaliśmy jaskinie i zaprzyjaźnionych Węgrów na Węgrzech i Słowacji. I już na samym początku, podczas naszej kąpieli w jaskiniowych źródłach termalnych koło Miszkolca ukradziono nam z samochodu radio i parę drobiazgów. Nasze auto, renault 4, potrafiłam otwierać nożem kuchennym, więc fakt włamania nas nie zdziwił, ale jak jechać w podróż bez radia (nowe kupiliśmy niebawem w Goeteborgu), a właściwie bez zaświadczenia o kradzieży dla naszej firmy ubezpieczeniowej. No więc Osobisty zażądał policji 😎 Ktoś po nią zadzwonił i już po pół godzinie na sygnale zajechała lotna brygada z psem, podobno nowo utworzona jednostka do walki z przestępczością. Na parkingu zrobiło się zbiegowisko, a tłum gęstniał w miarę dokonywania oględzin i czynności śledczych. Po pobraniu odcisków palców z karoserii auta pobrano je także od nas, podobno w celu eliminacji naszych od tych złodziejskich. Tłum patrzał z uznaniem, jak funkcjonariusz po kolei przyciska nasze palce i całe dłonie do poduszki z tuszem i do papieru, pomrukując coś tam, jabyśmy to my byli złapanymi przestępcami. Po zakończeniu czynności funkcjonariusze zarządzili, że mamy jechać za nimi do komendy w Miszkolcu i ruszyli na sygnale, a my za nimi, chyba setką na godzinę, przez czerwone światła itd. 😯 Na komendzie odebrano nam paszporty wydając jakieś numerki, które z kolei zabrał oficer przesłuchujący 😯 Oficer nie władał żadnym językiem, więc z węgierskiego na rosyjski tłumaczył nasz przyjaciel Laszlo, a ja z rosyjskiego na niemiecki i odwrotnie. Osobisty cały czas tłumaczył uparcie, że chce tylko zaświadczenia o kradzieży i nie wyjdzie, póki tego papieru nie dostanie. Oficer z kolei nie chciał dać nic na piśmie, co by źle świadczyło o Węgrzech, więc zapewniał solennie, że będą szukać złodziei, a o rezultatach śledztwa powiadomią naszą ambasadę. Musieliśmy obejrzeć setki zdjęć znanych kryminalistów, których co najmniej połowę widzieliśmy w tłumie na parkingu, wszyscy tacy cygańscy 🙄 Biedny Laszlo pocił się przerażony, oficer irytował coraz bardziej, a Osobisty spokojnie powtarzał, że jak znajdą to radio, to je sobie mogą zatrzymać, złodziejom nakopać albo puścić wolno, on chce tylko zaświadczenie. Po godzinie dyskusji pierwszy oficer się poddał, przyszedł następny, chyba wyższy rangą i zaczął to samo od nowa. Ja tłumaczyłam, Laszlo był bliski omdlenia, a Osobisty powtarzał, że bez papieru nie wyjdzie… W końcu oficer dał za wygraną i zaczął pisać protokół, powolutku, w nadziei, że się poddamy, ale nie z nami te numery 😎 W końcu dostaliśmy ten papier, po węgiersku, z wartością skradzionych przedmiotów przeliczoną na forinty 😯 i po paru godzinach wypuszczono nas wreszcie na wolność.
Po powrocie z podróży zadzwoniliśmy do naszego agenta, ten przyszedł do domu, zapytał ile kosztowały skradzione przedmioty, zapłacił bez szemrania, wziął węgierską bumagę bez oglądania, podziękował i poszedł 😎
Mieliśmy przedtem do czynienia z milicją w Gdańsku i potem z policją w Walencji oraz policją w Poznaniu, to tam się nikt nie pofatygował sprawdzić, czy w ogóle mamy auto, tylko od razu zaczynali pisać zaświadczenie 😎 W Walencji to nawet mieli formularze w różnych językach i po zapytaniu „Que lingua?” dawali odpowiedni papier do wypełnienia i wracali do oglądania kreskówek w telewizji. Po wypełnieniu przybijali pieczęć i już.
Można nie dmuchać, tylko jechać 😉
http://www.youtube.com/watch?v=Sd8cwB8p5A4&feature=related
Krystyno,
ja właśnie na takich dziurkowanych blachach piekę moją pizzę. Nie smaruję i się nic nie przykleja. Jak piekłam na dużej blasze, to smarowałam oliwą lub podkładałam papier do pieczenia. Dziurkowane blachy dostałam w spadku i bardzo je polubiłam. Piekę w temp. 250 stopni.
Dzięki, Nemo.Zatem nabędę taką blaszkę.Myślę, że dzięki tym dziurkom spód upiecze się szybciej,zwłaszcza że ja daję dość grube ciasto.
Nie wiem, czy szybciej, bo blacha lepiej przewodzi ciepło niż powietrze, ale pizza z takiej dziurkowanej blachy ma mniej wilgotne ciasto i spód jest chrupiący, prawie jak z prawdziwego pieca do pizzy. Dawniej też robiłam dość grube ciasto, ale przekonałam się, że im cieńszy spód i cieńsza warstwa na wierzchu, tym szybciej się piecze i jest smaczniejsza. Doszłam już do 12 minut 😎 Spróbuj raz tak, może różnica Ci się spodoba 😉
Tu jest pizza na tych blaszkach, jedna już wyrośnięta.
http://picasaweb.google.com/nemo.galeria/CiastaRozne#5153567212668137058
Spróbuję,chociaż widzę już minę mojego męża,który lubi to co lubi i na próby eksperymentów domowych patrzy niechętnie,chociaż poza domem jest ciekawy nowych smaków .
Eh, te konserwatywne chłopy… 🙄 Ileż trwało, aż Osobisty polubił krewetki, ale tylko w pizzy 🙄
Oporto = Blauer Portugieser, Kekoporto, Portugalska Niebieska, Portugalske Modre, Portugieser
Wyszło słoneczko, to i ja sobie trochę wyjde 😉
Ciekawe, czy Aszysz sprawił już internet swoim niebożętom? I jak się sprawuje pangrzybnia w jego okolicy?
Z reporterskiego obowiązku sprawozdaję :
wczoraj odwiedziliśmy z przyjaciółmi małą, bałkańską knajpkę,
którą to mamy o rzut beretem od naszego domu.
I mimo, że tak blisko, jakoś do tej pory nie było nam po drodze.
A zatem, jeśli ktoś znajdzie się kiedyś na warszawskim
Ursynowie i będzie miał ochotę na bałkańskie klimaty,
to niech zahaczy o ?Mały Belgrad ? i skosztuje :
zupy z soczewicy ? świetnie doprawiona, bez zastrzeżeń,
wątróbki po wiejsku- usmażona na chrupko, z pieczarkami i cebulą
ozorka na maśle- niebo w gębie, Osobisty mocno wymagający,
stwierdził, że teraz będzie do nich zaglądał częściej z powodu
ozora właśnie !
i w końcu pleskawicy dymitrowskiej ? nie się do czego przyczepić.
Porcje ogromne, ceny przyzwoite. Piliśmy białe chardonney,bo
czerwony Plavac okazał się być octowatą porażką.
Broń Boże nie zamawiać cevapcici (figurują w karcie jako
cewapy) ?suche, słone, cokolwiek przypalone.
Na deser nikt nie miał siły !
A dlaczego mi powstawiało te znaki zapytania,
to doprawdy nie wiem !
Danuśka,
przeniosłaś tekst z innego „okienka”? Łotrpress tak czasem interpretuje myślniki i cudzysłowy 🙄
A dyć prawda-przeniosłam.
Dzięki Nemo !
Pani Justyna Sobolewska z nowego bloga ma problem:
„Otrzymałam zadanie w związku z Szancerem: co to za książka, na której okładce był chłopiec, dziewczynka, smok i klocki? Oczywiście Szancera. Może ktoś pamięta?”
Dzień dobry,
Dzisiejszy temat szczególnie mi się podoba ze względu na węgierskie wakacje i możliwość osobistego zmierzenia się z winem. Na szczęście w piwniczce jeszcze ostało się parę butelek.
Bardzo smakował mi Kekfrankos i Pinot Gris. Dobrze smakowały zwłaszcza do wieczornych rozgrywek karcianych, z braku stosownego szkła pite ze szklanek nalewanych do pełna 😉
Fajnie dzisiaj wszyscy piszą. Nemo – klimaty znane, ech, co tam, Niezłego kopa mentalnego dostawało się też w kontaktach z milicją enerdowską. Oni na odmianę byli bardzo serio i „chcieli dobrze” Cierpliwości wystarczało Polakom gdzieś na godzinę, dalej bywało gorzej.
Cichal skąd Ci przyszło do głowy, że jestem młodą damą? Z pseudo pod komentarzami? Wszyscy wiedzą, że Pyra podszywa się pod nick Dziecka, bo nie chce jej się tabelki wypełniać. Jesteśmy rówieśnikami albo prawie (matura 56/57/ Zbieram siły do przepisów dla Ciebie, albo na adres j.kodyniak@wp.pl przyślij swoje namiary, to zrobię ksero i wrzucę w kopertę
sprawił, sprawuje
Egri Bikaver to było pierwsze czerwone wino jakie piłem za ” żelazną kurtyną”. Innego przecież nie znałem….
Pyro Młodsza. Wybacz Czcigodna Damo. Moja matura 52, tak że różnica nijaka. Nie wysyłaj, proszę pocztowo, bo szkoda mamony (lepiej przeznaczyc na węgierskie wino). Najlepiej przeskanuj i daj mailem a ja sobie skrzętnie wydrukuję. cichal@aol.com
Dzien dobry Wszystkim,
Egri tez bylo moim pierwszym i przez wiele lat jedynym czerwonym winem jakie pilem w studenckich i pozniejszych czasach. Z sentymentu kupowalem butelke czasami tutaj, w wielu sklepach mozna bylo spotkac, ale ostatnio nie widze, moze przestali sprowadzac.
Z takim samym sentymentem wspominam tez wizyte w Tokaju, takze jeszcze w studenckich czasach. W chlodnej piwnicy ustawione byly ogromne drewniane stoly i podawano 10 roznych gatunow wina do degustacji, a pozniej, to co kazdemu smakowalo najbardziej – juz w ilosciach nieograniczonych. W chlodzie nic sie nie czulo, ale po wyjsciu na zewnatrz, gdzie bylo bardzo upalnie, dopiero „weszlo” do glowy. Jednak pamietam przede wszystkim wspanialy nastroj, jaki Wegrzy potrafili tam stworzyc.
Przez Cichala weszłam w temat alkoholowy i wchodząc do kuchni spojrzałam na otwartą butelkę aroniówki „toastowej”, czyli dyżurnej. Do przedwczoraj była w niej alkoholizowana nalewka (piszę – alkoholizowana – bo jeżeli coś ma na 2 litry płynu, 0,5 l spirytusu, to nie ma siły : więcej niż 20% nie ma prawa mieć. Nie wiem jak dzisiaj się to nazywa ale jest to piękna w barwie, niemal czarna delikatna galaretka. Widać jednak za mało cukru w cukrze. Nalewkę śliwkową zrobiłm tylko raz; w pierwszym roku nie dało się tego piź. Stała sobie butelczyna zakurzona pod regałem i stała. Po 2,5 roku była bardzo smaczna. Czy ja mam jednak tyle forsy żeby prawie trzy lata czekać na nalewkę? No, nie mam, więc więcej nie zrobiłam. Potwierdzam jednak zdanie pani L.Ćwieciakiewiczowej – nalewka na suszonych śliwkach, leżakująca trzy lata do złudzenia przypomina dobry koniak.
Ładną mamy jesień tego roku… A kolory jakie… 🙄 Po drodze do sklepu spotkałam ładnie opalonego starszego pana z białymi włosami. Szedł sprężyście w białych sportowych butach, neonowoseledynowych spodniach, fioletowej koszulce polo, z czarnym ratlerkiem w ramionach. No, nie mogłam się napatrzeć… Oczywiście, dyskretnie 😉
Ciepło jest. Kupiłam czosnek do posadzenia na zimę, ledwo co zasiany szpinak już wykiełkował, rosną głowy kapuście… Nareszcie, bo już myślałam, że jakieś mikrocefalusy i nie będzie na kiszenie.
To ja już wiem, dlaczego Cichal taki szarmancki. Stara szkoła 😎
Pyruniu, jak ta aronia się nazywa po angielsku. W słowniku nie znalazłem.
Oj stara, kochana Nemo, oj stara…Podobno już nie aktualna…U nas w Krakowie to się nazywało kindersztuba. I komu to przeszkadzało. Łączę ukłony i rączki całuję Szanownej Pani
chokeberries, dobrodzieju 😉
Ania tak pysznie gotuje, za nastepnym razem przyaresztuje ich i zarzadze obowiazkowy wyjazd do bratanków ryzykujac nawet takie lokale gdzie nie bylem. Marek obowiazkowo z rura dla utrwalenia przezyc. Zeby nie mówili, ze my tylko czytamy a nie przezywamy.
Pan Lulek
Cichal – ja z tych roczników, które dobrze po rosyjsku (lubię) swego czasu auytentycznie dobra byłam z łaciny, trochę dukam po niemiecku (stawiałam silny opór, kiedy mnie chciano nauczyć). W efekcie Rosjan czytuję w orginale, z łaciny zostały mi przysłowia i mogę sobie przetłumaczyć przepisy w j. romańskich, od biedy potrafię zanówić kawę czy obiad w Niemczech. Aronii ani żadnego innego owocu po angielsku Ci nie nazwę.
Aronia czarnoowocowa (Aronia melanocarpa)= Black Chokeberry
Idę sprawdzić, czy po deszczu nie urosły grzyby naprzeciwko Eigeru.
Pyro,
od czego masz nemo? 😉
Nemo – nade wszystko od podawania przepisu na ciasto z owocami, który bardzo chwalę i stale gubię
Za informacje serdecznie dziękuje i nie tylko rączki całuje, ale i do nóżek padam :))
Pędzę szukac tych black chkeberries!
Podajecie tutaj roczniki swoich matur i to mnie zachwyca. Wspaniałe jest to, że z nowych technologii korzystamy my ludzie w trzeciej wiośnie swojego życia. Kiedy w latach 70. chodziłam na wykład fakultatywny na temat komputeryzacji (najłatwiej było dostać zaliczenie!), słuchałam tego, jak bajki o żelaznym wilku. Jeszcze do połowy lat 90. uważałam, że te całe komputery to nie dla mnie. Dopiero w drugiej połowie lat 90. życie mnie zmusiło. Najpierw niechętnie a teraz już nie wyobrażam sobie pracy a i życia prywatnego bez komputera, sieci.
Cichalu, nie wiem komu przeszkadzała kindrsztuba. Faktem jest, że jej bardzo brakuje. Czasem muszę z zażenowaniem tłumaczyć moim studentom sprawy tak oczywiste, których mamusie i tatusiowie powinni ich nauczyć w wieku przedszkolnym. I na prawdę nie jest często tak, że oni mają złą wolę, im faktycznie brakuje kindersztuby.
Pyro, czy Ty sobie oczy nastawiłaś tylko na „dal”? Nie widzisz tych co bliżej? Macham tu do Ciebie raz po raz i nic, wcale mi nie odmachujesz a mnie jest smutno z tego powodu 🙁
Jotka – rodzinę ma się zawsze w pamięci, nawet podświadomie. Dalszych trzeba nawoływać i do stadka zaganiać. Jak Ci będzie łyso i kiepsko po tych antybiotykach, to zakręć, pogadamy.
Pyro – ulżyło mi 🙂
na ten tenczas to usiłuję doprowadzić do tego, żeby utrzymać w głowie jedną sensowną mysl przydatna do spakowania się. Robię spisy a potem je dobrze chowam 🙁
Ślubny patrzy na to wszystko z pobłażaniem i zapewnia, że moge się zdać na niego, ale ja z tych co to muszą wszystko sami dopilnować. No i dyskomfort 🙁
Teraz czekam na panią pielęgniarkę z bańkami, wieczorem przyjdzie sasiad i mnie osłucha, coby mnie na drogę w jakieś, nie daj Bóg, przydatne medykamenty wyposażyć. Jutro ostatnie antybiotyki. I pojutrze odlot.
W zasadzie czuję się dobrze, tyle że słaba jestem i na ciele i na umyśle 🙁
Zakręcę do Ciebie po powrocie 🙂
Witam po dluzszej przerwie 🙂
po przymusowym chorobowym 🙁 bylo tyle pracy, ze nie bylo czasu na nic.
W miedzyczasie zaczytuje sie w ksiazce, co mi ja przyslala Wloszka, w ksiazce opisana jest Warszawa, Wroclaw tez sie przewija.. pomozemy w ramach Scholara wypromowac Wloszke, ktora promuje Warszawe i Wroclaw 🙂
Szukamy wydawcy.
A potem pakuje sie, pojade do domu, a co! niech sie rodzina mna nacieszy 😉
Witam wszystkich. Reportaz z trasy kolejnej wycieczki rowerowej tym razem do dworku Dabrowskiej w Russowie. Stawy i skansen obok, knajpka (oczywiscie pod nazwa Noce i Dnie) tez obok i piwo dla wzmocnienia organizmu przed droga powrotna.
http://www.man.poznan.pl/~marcinp/pages/polska/kalisz4.html
Droga obrosnieta jabloniami starymi wiec sie jablek obzarlem jak nieboskie stworzenie. Jasniepanskie i drugie nie wiem jakie ale dobre. Pozniej podjechalem do Makro (macro?) i zakupilem wina czerwone i jedno Chablis juz na wyjazd do Blot zreszta Zabich. Zakupilem tez pysznie wygladajacego wedzonego wegorza,. Tak wiec godnie wypelniam status lasucha jadajac codziennie w innej knajpce (jutro „Anatewka”). Wczoraj natomiast we wloskiej zjedlismy tzn ja zjadlem poledwiczki wieprzowe w kremowym sosie z zielonym pieprzem. O prywatnych degustacjach obiadowych, winnych i nalewkowych nie wspomne bo mnie za alkoholika ktos moze wziac. Tak sobie mysle, ze jesli „makro” jest w niedziele otwarte to moze wegorzyka zabiore do Blot bo dzisiejszy wygladal bardzo apetycznie (jeszcze nie jadlem)
Jesień się zaczęła,a nikt nie zbiera grzybów. Nie mówię oczywiście o Nemo,bo ona z grzybami jest na bieżąco. Jutro rano, to znaczy o 7.45 umówiona jestem ze znajomą i jej ciocią – jedziemy do lasu, za Wejherowo. Co ciekawe , ta znajoma wcale nie przepada ani za zbieraniem grzybów, ale lubi sprawiać przyjemność innym.Bardzo miła cecha. Mam nadzieję,że grzybów nie będzie zbyt dużo,bo w lesie tracę rozum i zbieram grzyby bez opamiętania, a potem w domu trzeba się nimi zająć.
A z Pyrlandii grzyby się w tym roku wyprowadziły. Nawet w Puszczy Noteckiej ponoć łyso.
Jak wracalem od Pyr to przy drogach stalo dosc duzo ludzi (w lasach) i mieli koszyki z grzybami a ja nie pomyslalem zeby kupic. Pozniej bym co prawda musial kogos poprosic o zrobienie bo sam to nie bardzo wiem jak dobrze zrobic swieze grzyby.
No nic chyba polece. Musze wpsc do ksiegarni po ten przewodnik Polityki po kraju o ktorym Gospodarz wczoraj pisal. Mam juz zamowienie na dwa egzemplarze.
http://www.dailymotion.com/video/x3aao_bireli-lagrene-3-morceaux-live_music
wprawdzie nie calkiem wegierskie, ale moze posmakuje, ja tam jestem pod wrazeniem i sie dziele
Mam pytanie: Co się Wam kojarzy słysząc: transformacja kulturowa, społeczna, Polska, Hiszpania/Portugalia? Jakie zagadnienia i dlaczego?
Kazda odpowiedz bardzo mile widziana 🙂
http://www.scholar-online.pl/viewpage.php?page_id=25&c_start=910#c12347
bo ja sie na Europie Pld. nie znam..
Wszystko mi się pozajączkowało. Po pierwsze dopiero teraz dotarło do mnie, ze dzisiaj wtorek a nie środa. Drugie, trzecie i czwarte – już mniejsza o nie.
Rano szukałam prądu w pastuchu, oczywiście nie było go na samym prawie końcu, czyli w zasadzie na początku, ale zaczęłam od końca i po sznurku dotarłam prawie do początku. Na szczęście nie dreptałam na przetrąconej żabiej łapie a jechałam moim terenowym Fordem Escortem – jest to najlepszy samochód terenowy jaki kiedykolwiek posiadałam, jeszcze nigdy nie stanął w błocie ani się nie zakopał, przez wyboje i skarpy też przełazi jak transporter, a do tego cały zestaw naprawczy można wieźć ze sobą. Konie były szalenie zainteresowane co ja robię i zwartą grupą podążały za mną. Być może liczyły na jakąś porcję owsa, bo nie wiedząc w jakim stanie jest linka od pastucha (na jednej kwaterze, tej przy drodze dojazdowej, była całkiem zerwana – uściśle: zerwana w miejscu gdzie Danuśka z mężem znaleźli maślaki, teraz też były, ale jeszcze ich nie zebrałam), a więc nie wiedząc co mogło się stać i czy konie nie wyszły, na wszelki wypadek zabrałam też uwiązy i pół wiadra owsa na przynętę. Ponieważ mimo braku prądu na tej kwaterze linka była cała, więc owies wysypałam koniom. Szybko zjadły i zaraz ruszyły za samochodem.
Jeżeli jutro będzie taka sama ładna pogoda, to muszę wziąć aparat i zrobić zdjęcie Żabiego Stawu i sadku nad nim z dołu pastwiska, znaczy zrobić zdjęcie stojąc na dole. Dzika gruszka przepięknie czerwienieje, bajorko wygląda niezwykle romantycznie, całość tchnie spokojem – widoczek do kalendarza jak nic. Gdybym nie sprawdzała pastucha to bym tego nie zobaczyła. Mam co prawda podobne zdjęcia z przed kilku lat, ale wtedy bajorko nie było jeszcze tak ładnie zarośnięte trzciną.
cdn – idę zamknąć ogiera
Gribow niet 🙁 No, parę starych wielkich kurek Osobisty wytropił w chaszczach, ja tylko napatrzyłam się na świeżo przyprószone szczyty i na Nordwand w pełnej krasie. I zebrałam przygarść borówek (czerwonych). W międzyczasie przyszedł SMS od dziecka, że dotarło do Somerset mimo zepsutego pociągu 😯 Przyznam, że dopiero po południu przypomniałam sobie, że nasza pociecha leci dzisiaj z Genewy do Bristolu, wyjechała już w niedzielę wieczorem do Berna, a ja kompletnie zapomniałam, że powinnam się dziś przejmować jej pierwszą samodzielną podróżą lotniczą 🙄 Sprawdziłam więc przyloty do Bristolu i tam stało „landed 12:58”. Odetchnęłam więc i znowu zapomniałam, nawet nie przyszło mi do głowy, że brytyjskie pociągi niebezpieczniejsze są niż samoloty 🙄 W końcu jednak szczęśliwie dotarła i jest OK. Jak za trzy tygodnie wróci, to z kolei nas nie będzie w domu…
Cała Helwecja dziś trochę podniecona, bo po raz pierwszy przyjechał tu z oficjalną wizytą ruski prezydent i jeszcze przywiózł prezent: dwa niedźwiadki do nowego niedźwiedziego parku w Bernie nad rzeką obok dawnego Baerengraben. Szwajcaria zaprasza rocznie tylko jedną głowę państwa 😎 Prywatnie może przyjechać każdy, ale przyjmowany z honorami jest tylko oficjalnie zaproszony.
Ja bardzo przepraszam, że się „wcinam” ale muszę przeprosić i przyznać się, że od kilku dni Państwa „podglądam”. Zachęcił mnie do tego Gospodarz w zeszły wtorek, w radiu TOK FM. Jako, że mnie złapał w piątek totalny dół, to sobie postanowiłam z zaproszenia skorzystać i terapia zadziałała cudownie. I to w dwójnasób, bo i na ciało (przepis na tartę ze śliwkami od Nemo) a szczególnie na „ducha”. Bardzo się cieszę, że Gospodarz dba jakość – trochę smutne, że nie ma naśladowców. Tyle dobrej energii „bije” z Państwa postów, że czytam je z przeogromną przyjemnością. Dziękuję też za link do cudownego filmiku z krówkami w kapciach. Oglądam go sobie raniutko (dla „ustawienia” nastroju na cały dzień. Pisklęta ruszyły w świat a kwoka terapeutycznie „podgląda”, ot i los kwoki.
Jeśli chodzi o dzisiejszy temat, to Egri Bikaver był używany w naszej rodzinie, odkąd sięgam pamięcią, jako podstawowy składnik „sosu polskiego” na Wigilię. Mój Tata corocznie sam przygotowywał kolację wigilijną i obiad wielkanocny. Mama była wówczas jedynie podkuchenną. Dodam, że mój Tata urodził się we Frysztacie i jako lojalny poddany Franciszka Józefa, za świętość miał książkę kucharską napisaną (ponoć) przez kucharkę JCMości. Oczywiście obecnie leży ona bezużytecznie, bo nie dość, że napisana po niemiecku, to jeszcze gotykiem 🙁 . Zostanie pewnikiem dla potomnych – o ile będą takowi i będą w stanie nauczyć się porządnie niemieckiego gotyku 😉 Życzę Gospodarzowi i Państwu spokojnej nocki.
Witam wszystkich uprzejmie po powrocie z urlopu.
A czy Pan Gospodarz zna Korkociąg na Emilii Plater – na odcinku między Hożą a Wilczą? Jeśli nie, proszę się wybrać i osądzić!
Tam mają na składzie duży wybór win węgierskich z własnego eksportu, można pooglądać, posłuchać co o nich mówią sprzedawcy a nawet kupić!!
Każde wino z półki ( po odpowiednim schłodzeniu – jeśli brak takowego w chłodziarce) można wypić na miejscu za korkową dopłatą 10 złotych.
W karcie, w stosunku do półek, wybór już ograniczony. Ale można wpaść by popróbować po kieliszku, zagryżć serem, grzanką, jeśli głód przypili jest też coś większego do zjedzenia.
Może teraz coś się tam zmienia bo i strona www w przebudowie, ale jak byliśmy tam jakiś już czas temu było sympatycznie, wina różne – jest okazja by za jednym posiedzeniem posmakować, porównać sobie różne smaki, kolory, ceny…..jednym słowem znaleźć coś dla siebie i zabrać na pamiątkę flaszkę do domu.
Ale uprzedzam!! Wymagają przed jej zabraniem, zapłacenia!!
Dobre miejsce na miły i niedemolujący kieszeni winny wieczór.
Tylko jakoś dziwnie wcześnie kończą, kiedyś chcieliśmy wizytę powtórzyć, a tu niespodzianka – zara zamykają!! jakoś koło 22 było
Witaj, Zgago 😀 I aż tak nie komplementuj, bo się jeszcze zbiesimy 😉
Torlinie,
opowiedz, gdzie byłeś?
No proszę!
Blog pomaga na zgagę…., bedziemy na receptę!!
Witaj Zgaga, przypomniałaś o Tok Fm, zajrzałem ale w archiwum brak audycji o III Zjeździe. Nie słuchałem, inni też pewnie nie, ale może kiedy będzie? Dzisiaj panowie rozmawiają ….o fasoli….o ziołach…przyprawach…
http://www.tok.fm/TOKFM/0,89193.html
Góra po prawej, słuchaj on-line.
Właśnie słucham – jak w prawie każdy wtorek. A Zgaga, to rodzinne przezwisko, dziecię nie potrafiło powiedzieć „Małgosia” i skróciła sobie na „gaga” a „łobzidliwa” siostrzyczka dodała „Z” i już tak zostało. Fakt, faktem, że wówczas byłam rzeczywiście zgagą.
Jeśli chodzi o audycję o III zjeździe, to Gospodarz z taką dumą mówił o tym, że pewnikiem „nasze towarzystwo” słucha 😉
Jesteście tak pracowici, że faktycznie staliście doskonałym lekarstwem na moje lenistwo, bo dziś się zawzięłam i zrobiłam 5 słoików ogórków „po żydowsku”, wg przepisu mojej psiapsiółki. Ciekawa jestem jak mi „wyszły”, bo te które u niej jadłam, były pychotkowe. I pomyśleć, że już życzyłam spokojnej nocki a jeszcze marudzę – aktualnie jest „muzyczna interluda”.
Skończyłam z pastuchem i pojechałam do Połczyna po ropę do kosiarki – dostało się nam do skoszenia i zabrania sobie kilkanaście hektarów ekologicznego owsa. Jest taki ekologiczny, ze właścicielowi nie opłaca się go zbierać. My natomiast zwiniemy go w rolki razem z trawą i chwastami, tak jak siano. Piszę „my”, ale moja rola w tym przedsięwzięciu ogranicza się w najlepszym razie do dowiezienia paliwa i sznurka. Tak się przejęłam, ze trzeba ropa jest szybko potrzebna, ze zapomniałam od razu kupić sznurek do prasy. Wróciłam do Połczyna po sznurek a przy okazji kupiłam nowe widły, bo wczoraj chłopcy wyrzucali gnój z małej stajni i w jednych złamali ząb. Na szczęście miałam zamuflowane (=zakamuflowane) jedne zapasowe, zaszanowały się, bo są niewygodne.
W tym czasie zadzwonił Pan Kowal, że właśnie jedzie do mnie rozkuć konie, znaczy te, które były okute na czas rajdów. Umawiał się ze mną w
Nemo!
Antkowa pyta za moim pośrednictwem, czy są jakieś warzywa lub owoce które kupujesz w sklepie?? Czy starasz się być samowystarczalną i wszystko co klimatycznie możliwe wyrasta na własnych grządkach i tylko to pojawia się w Twojej kuchni?
Wybacz ciekawość… 😉
Zgago, przepraszam za małe z!!
Zgaga słuchająca radia to jak śpiewał Freddie Mercury „Radio Z Ga-Ga”??
Zupełnie nie ma za co. „Kurcak” to skojarzenie bardziej mi się podoba 😀 – dziękuję. Faktycznie radia słucham prawie od świtu do nocy – 3 lata temu wywaliłam telewizor i jestem o wiele spokojniejsza 😉
Aż musiałem sobie posłuchać przywołanego, ten to był….
http://www.youtube.com/watch?v=LncAQR47eZo
świetny był, jest, będzie….
dobrejnocki!!
http://www.youtube.com/watch?v=E5d9fP6ASGo&feature=related
no,
…ubiegłym tygodniu, rzeczywiście na dzisiaj, ale nie wzięłam go poważnie (patrz: czekanie na kowala) a on tymczasem mnie zaskoczył. Konie trzeba było złapać, przy okazji dwa inne też. Miałam nadzieję jeszcze namówić go na kopyta ogiera, ale już się śpieszył dalej. Przyjechał w samą porę, bo jedna klacz już prawie zgubiła podkowy, dziwne, ze nie odpadły tak się poluzowały.
Wypróbowałam nowe widły. Dało mi to powód do przemyśleń tak głębokich, że właściwie mogłabym napisać rozprawkę na temat wideł i ich użytkowania. Nowe widły są firmy Coval, która robi różne narzędzia – klucze itp – w niezłym gatunku. Był taki okres, ze co i raz kupowało się nowe widły, były tak kiepskiej jakości, ze czasem i dwóch dni nie wytrzymywały. A jak wytrzymywały to z kolei zęby wyginały się prawie po każdym wbiciu w obornik a nawet w bardziej zbite siano. Makabra. W końcu, dobrych dziesięć lat temu, kupiłam za jakieś bajońskie pieniądze doskonałe widły w sklepie z kosiarkami do trawy. Dotąd kupowało się osobno widły a osobno trzonek i trzeba było je sobie samemu oprawić. Trzonki kupne były może i mocne, ale niewygodne, bo proste, a widły powinny mieć trzonek wyprofilowany, lekko wgięty. Ważne jest też drewno z jakiego jest zrobiony. W sklepach są przeważnie bukowe, toczone. Są twarde i trudno je utrzymać w dłoni, zeby się nie przekręciły pod ciężarem. Trochę pomaga założenie takiej rączki jak od łopaty, ale to jest tylko skuteczne przy widłach czterozębnych, takich jak do obornika. Do siana zazwyczaj używa sie trój- i dwuzębnych (czyli trójek i dwójek) i, zwłaszcza dwójki, służące również do podawania wysoko snopków, mają dużo dłuższe trzonki, które powinny być lekkie, dobrze leżeć w ręku, nie wyślizgiwać się, ale też lekko się przesuwać. Najlepsze trzonki sa ręcznie strugane, lekko owalne w przekroju, z odpowiednio wyprofilowanej gałęzi wierzbowej i to najlepiej z wierzby rosnącej na bagnach – bardzo są przyjemne w dotyku i nie odparzaja dłoni. Takie właśnie trzonki dawniej miałam od owczarza brygadzisty z Dąbrowy. Był on jeszcze z tej generacji pracowników, którzy o owce majątkowe dbali jak o własne i on sam, chociaż nie musiał, pasł najważniejsze stado matek a przy okazji właśnie strugał te trzonki, zaopatrując w nie owczarnie a po znajomości również i mnie. Cóż, pan Jan już nie żyje, trzonki też już po latach się zużyły.
Próbowałam kupić jeszcze jedne widły w tym samym sklepie, ale już nie mieli i nigdy nie udało im się takich samych sprowadzić. Raz w Szczecinku w dużym sklepie francuskiej sieci trafiłam na podobne, z dożywotnią gwarancją i dwa razy tańsze. Kupiłam. Za dwa dni na zwykłym sianie odłamał się jeden ząb. Zawiozłam do reklamacji. Po kilku tygodniach dostałam informację, że resztki wideł zostaną ocenione przez fachowca. I na tym sprawa się urwała. Później kupiłam w sklepie rolniczym w Połczynie jakieś zwykłe czwórki i bukowy trzonek, który się sam stosownie wykrzywił, pewnie pod wpływem wilgoci, i ten zestaw służył mi, o dziwo, przez parę lat, aż do wczoraj.
Nowe widły mają już bardzo nowoczesny trzonek z włókna szklanego. Niestety prosty, ale całkiem nieźle się na nie siano nabiera (z braku trzonków do trójek używam czwórek do siana), nawet lepiej niż na te moje dotąd najlepsze, którym kilka pokoleń chłopców wyrzucających gnój nie dało rady. W pierwszej chwili pomyślałam, że nowe to może ostrzejsze. Pomacałam, ale stare też są niemniej ostre. Przyłożyłam jedne do drugich – stare mają zęby krótsze o kika centymetrów, na pewno więcej niż pięć. Porównałam stare całe i te złamane – zęby mają takie same, przypasowałam te stare nieużywane – te z kolei mają takie długie zęby ja te nowe. Wniosek: zęby ścierają się około 0,7 cm rocznie a przy prostych trzonkach łatwiej pracuje się jak zęby są dłuższe.
Doszłam do tego po pół wieku pracy z widłami z tego trzydziestu na własnym. Jak na blog kulinarny przemyślenia dość nietypowe, jak na Starą Żabę zupełnie typowe.
Zderzyłam się w drzwiach z Żabą i mi Łotr powiedział, że za szybko wysyłam 🙄
Antku,
w sklepie kupuję cytryny, pomarańcze, banany, mango, ananasy, winogrona… Aktualnie mam 3 bardzo dojrzałe banany, 4 pomarańcze na sok i włoskie winogrona deserowe. Muszki owocówki żerują na przejrzałych figach, gruszkach i śliwkach, ale Osobisty znalazł w piwnicy kilka pustych słoiczków, to może je jakoś zagospodaruję.
Kupionych warzyw nie mam w tej chwili żadnych, za to jemy na zmianę fasolkę, cukinię, boćwinę, pory i marchewkę 😉 O pardon, zawsze mam w zapasie kupiony groszek mrożony.Sałaty nie kupowałam od maja, zacznę gdzieś w grudniu. Ciągle jeszcze mam pomidory, znalazło się także kilka ogórków i będzie na dwie mizerie, ale to już prawdziwy koniec, bo Osobisty wczoraj wyrwał krzaki i w to miejsce posadziłam czerwoną cebulę.
Tak już jest, że jakoś preferujemy to, co sami tymi ręcami… ale bez przesady. Sporo rozdajemy, głównie rzodkiewki i sałaty, jak naraz urośnie, dostajemy też od innych różne takie… Sliwki dostaję od sąsiadki w rewanżu za kurki i jagody, no i pewnie ogólnie z sympatii 😉
Jak jest urodzaj to dzielić się łatwiej 😉 Gorzej było po gradobiciu 🙄
Ta „samowystarczalność” rozwinęła się z czasem. Im więcej ludzi się zna, tym mniej kupuje się w sklepie. Za kilka dni na przykład dostanę (kupię, ale jeszcze nawet nie znam ceny) mięso z jagnięcia wyhodowanego przez przyjaciółkę mojej sąsiadki. Baranek chyba wczoraj już został zarżnięty… Niebawem będzie znowu świnka alpejska, przyjdzie chłop z cielęciną…
Witaj, Zgago!
Moja córka w dzieciństwie była zwana Fujką Szkaradką. Tyz piknie.
ASzyszu, Torlinie, miło Was spotkać 🙂
Żabo! Szapobasy! 😀
Wreszcie ktoś zadał sobie trud w temacie wideło.
Wreszcie wiemy, jak oddzielać ziarno od plew, czyli trójzęby z trzonkiem samoczynnie wygłym od czwórzębów z trzonkiem prostym.
A tak poważnie, to poczułem się nagle o trzydzieści lat młodszy i czerpiąc z własnej empirii nabytej podczas żniw, sianokosów oraz wyrzucania gnoju z obory, podpisuję się pod tezą, że trzonek ma wygły być, a zęby ostre, niekruche i niewyginalne. Mój dziadek potrafił robić takie trzonki, że aż przyjemnie było zmęczyć się przy robocie. I nie pamiętam, żeby mu się jakiś ząb złamał (w widłach).
Byłem na pierwszym spotkaniu z rodzicami w nowej szkole Małolata.
Na pierwszej lekcji pokazał anglistce fioła, bo kazała mu zetrzeć tablicę.
Dobrze, że nie param się przewidywaniem przyszłości, bo bym się chyba musiał załamać… 🙁
errata do 23:20 jest: lekko wgięty
powinno być: lekko wygięty
jest: kika
powinno być: kilka
W sobotę miałam w rękach widły czterozębne z trzonkiem jesionowym, nigdy tu nie widziałam trzonków bukowych. Widły były w użyciu przy wrzucaniu płonących gałęzi i pniaków na zgrabniejsze stosy, a ognisk było około 20. Widły były chłopskie, kute, bardzo solidne. To, co ludzie kupują do ogrodów miewa bardzo różną jakość 🙁
Komary mnie zeżarły to i spać nie mogę. Tylu w domu jeszcze nie było. Noc ciepła prawie jak latem to pchają się do domu jak nie powiem co. Musiałem włączyć chemiczny odstraszacz. Z przyjemnością przeczytałem nocne rozwazania Starej Żaby o widłach. Widły wiadomo , niby prosta rzecz a jednak niezbędna. Ten tylko się dowie …
No właśnie z czego ojciec robili trzonki?
Z wierzby nadnarwiańskiej !!!
Do siekiery najlepsza jest akacja.
Buk łatwo się obrabia maszynowo , dlatego w sklepach można kupić tylko takie. Z wierzby trzeba samemu wystrugać. Chyba zimą sobie natnę.Daleko nie jest.
Czego to człowiek nie dowie się na blogu kulinarnym.
Jesion górski !!!
Górale używają tylko takich.
Chciałem o tym napisać ale bałem się wygłupić. Trzonek z jasienia. Dawno w górach nie byłem 🙁
Trening przedzagadkowy z odpowiedzia, opisem i przepisem.
Prawdopodobnie dla wielu blogowiczow to zadna nowosc, ja tez zreszta kiedys o tym slyszalem i czytalem, ale to zupelnie cos innego niz samemu zobaczyc i … o nie, nie sprobowalem.
Pytanie – co to jest „chapulines”?
Jesli ktos wie, to gratulacje, jesli nie, to niech koniecznie zajrzy tutaj
http://en.wikipedia.org/wiki/Chapulines
Juz kiedys nadmienialem, ze duza sympatia daze spotkanych tu Meksykanow i Meksykanki (moze bardziej). Otoz dwa dni temu, w niedziele, zaproszono mnie na lunch – dwie Meksykanki. Rozlozono rozne przysmaki, ktorych nazw nie pamietam, ale oprocz tego, w duzej salaterce cos, co wygladalo jak suszone karaluchy. Jedna z nich, imieniem Dulce, co po hiszpansku znaczy slodka, czyli Slodka Dulce, nalozyla sobie spora ilosc twarozku, obok tego tylez samo tych spreparowanych robaczkow, zmieszala razem, polozyla na miekkim taco, nazwala „taco de chapulines” i ze smakiem i usmiechem zjadla, po czym drugi i trzeci, a na koniec, jakby na deser, same juz chapulines pogryzala. Poprzedzone to bylo bardzo pobieznym wydmuchaniem roznych obcych, suchych skrzydelek oraz zaplatanych przy zbiorze much, pajakow i innych owadow.
Chapulines (swierszcze) zbiera sie w niektorych rejonach Meksyku mniej wiecej o tej porze roku. Swiezo zebrane, zywe, wrzuca sie do wrzatku i gotuje okolo 15 minut, po czym odcedza, dodaje oliwy i soli i potrawa gotowa.
Nie tylko tak egzotyczne potrawy przykuwaja moja uwage do tych ludzi, ale takze to, ze starsi posluguja sie wymierajacym juz jezykiem Nahuatl, bedacym dawnym jezykiem Aztekow, czyli to sa ich potomkowie, mieszkaja w okolicach Puebla i z tego co wiem, jest ich juz zaledwie niewiele ponad milion.
Jesli tylko warunki mi pozwola to w grudniu lub styczniu tam pojade. Moja Ania, wielbicielka wszystkiego co latynoamerykanskie namawia goraca – taka okazjia do dotkniecia egzotyki palcami moze sie ju z nie powtorzyc.
Zabo – opis widel wspanialy. Kiedys dostalem zadanie napisac cos o szpadlach i to tak, zeby bylo ciekawie i zeby ludzie to przeczytali. Jesli ktos teraz chcialby o widlach – odsylam do Ciebie.
Akacja jest też dobra na koła do wozu.
A na dyszle niektórzy zalecają brzozę, bo jak się złamie to bez drzazg
Marku, do jakiej wysokości nad poziomem morza rośnie jesion? Ja spędzałam wakacje ca 1000 m npm i tam już rosły tylko świerki i jodły, ostatecznie jakaś iwa. Modrzewie były ździebko niżej, ale posadzone. Pewnie sobie te jesiony niżej wycinają. Jesion jak wyschnie to jest strasznie twardy, ale elastyczny.
1967 – o roku ów!
Dobrze, że te chrząszcze jedli gotowane, brrr…
Alicjo, co Ciebie?
Dopiero teraz zajrzalem do gory i Zgage zobaczylem – witaj Zgago i nie uciekaj. Siadaj i opowiadaj ile chcesz i co chcesz.
Pusto tu bez Alicji o tej porze. Cichal sie pojawil, ale spac chadza wczesniej niz Zaba i Marek po drugiej stronie Kaluzy.
Jesion w Alpach może rosnąć do 1000-1600m (w Tyrolu).
Moje krosna są jesionowe (ze Szwecji) i sanki chyba też 😉
Mój ojciec używał akacji do słupków ogrodzeniowych, bo nie gniła w ziemi.
Podobno jakaś zaraza rodem z północno-zachodniej Polski morduje od lat 90. europejskie jesiony 😯 Zaczyna się od więdnięcia i usychania liści i gałęzi 🙁
Chciałam kiedyś kupić słupki akacjowe, ale koło mnie wszystkie przetrzebione, najbliższe rębne gdzieś koło Cedyni. Za daleko. Jeną sobie posadziłam, rośnie jak głupia.
Ciekawostka z tymi jesionami, u nas wygląda, ze mają się dobrze, nawet widzę duzo młodych samosiejek Jeden się zasiał pod kancelarią i chyba już zostanie, bo żal mi go wyrzucić. Nim urośnie duży to i mnie nie będzie.
w Tatrach na 1600 to już tylko kosówka.
Cichal jeszcze nie śpi , bo u niego 19:20 (7:20 PM) Dawno temu, przed erą plastikową najlepsze narty były z jesionu. Mistrz Zubek z Krupowek ryktował jasieniowe nartki piekne co cud!
W Polsce, w kiepskich czasach, uzywalem akacji do wedzenia miesa. Bardzo dobrze wychodzilo. Raz prawie zupelnie wyszlo, bo przyszedl sasiad. Ja wedzilem, a on pedzil. Przyniosl samogonu duzo, ja miesa odkroilem. Pol swiniaka w beczce uratowali w ostatniej chwili przechodzacy chlopi, wszystko by sie spalilo. Ale popalic to mi dopiero zona dala. Na drugi dzien.
Cichal,
Ty jestes na tej samej linii czasowej, co ja i Alicja, tylko Ciebie jak widze nosi z samego poludnia Florydy do Nowego Jorku, gdzie zdjecia parkom robisz.
Drogi Nowy. W lecie jestem na północy, w zimie na południu. A Zubek miał warsztat vis a vis Szałasu. Była to popularna knajpka na Krupowkach. Jak sie u Zubka kupiło narty to się je w Szałasie oblewało coby hol* utrzymywały!
*hol – wygiecie nart amortyzujące nierówności i utrzymujące sprężystośc w skrecie.
Dobranoc
W nowej „Polityce” jeszcze nie ma sprawozdania ze zjazdu
Przeczytalam, ide spac.
Dobranoc,
http://www.youtube.com/watch?v=8x8S5Mgimy0&feature=related