California Honeydrops czyli jazz tradycyjny w Pułtusku

W gorące i słoneczne sobotnie popołudnie na scenie amfiteatru zamkowego w Pułtusku rozległy się dźwięki wspaniałego jazzu tradycyjnego. I nie takiego ugładzonego, słodkiego, granego dla wyrobionej i osłuchanej  publiczności, która zna wszystkie płyty i puszcza je sobie przed snem. California Honeydrops gra muzykę wesołą (choć czasami wyciskającą łzy także), szorstką i sprawiającą przyjemność i publiczności, i muzykom. Pianista – Chris Burns mimo, iż jest starszy niż pozostali artyści, gra z takim temperamentem, że czasem można obawiać się o całość instrumentu. Ben Malament i Nansamba Ssensalo grają na wszelkich instrumentach perkusyjnych,  w tym na soul tube czyli wiadrze i kiju od szczotki z naciągniętą struną a także śpiewają. Nansamba jest także mistrzynią gry na tarce. A tarka jak wiadomo to podstawowy instrument perkusyjny w starych zespołach w Nowym Orleanie. Liderem zespołu jest Leś Wierzyński (syn Macieja i Ewy czyli naszych przyjaciół od lat siedemdziesiątych). Leś gra na trąbce, gitarze, śpiewa, komponuje oraz pisze teksty. Jest nie po raz pierwszy w Polsce. Grał tu na weselu swego starszego brata Grzesia (obaj w tym celu przyjechali do kraju swej babci) a także na okrągłych urodzinach taty czyli Macieja wybitnego dziennikarza TVN. Grupa muzyczna Lesia występowała też na festiwalu Rawa Blues a teraz na koncertach w kilku miastach zorganizowanych z okazji 4 Lipca czyli święta narodowego Stanów. Koncert pułtuski był bardzo udany. O czym świadczy liczba słuchaczy karnie stojących w kolejce po kupno płyty nagranej przez kalifornijski zespół.

California Honeydrops w pełnej krasie

Leś Wierzyński spiewa, gra na trąbce i gitarze

Wyjeżdżając z Pułtuska zauważyliśmy kolejny powiew wielkiego świata. Na wprost dworca autobusowego pojawił się szyld Kebab Cezar i reklama sztandarowego dania: Żur w chlebie. Wszyscy właściciele kebabów powinni przejść praktykę w naszym mieście. Żur w chlebie opanuje Bliski Wschod!

Niedziela też była udana i to mimo deszczu, który nas wypłoszył zza stołu stojacego w lesie obok werandy. Goście zdążyli tylko wypić po kieliszku szampana ( była okazja czyli święto Basi) oraz espresso i gdy kropelki dżdżu zelżały biegiem pognaliśmy pod prawdziwy dach.

Na powitanie gości Veuve Cliquot a do drugiego dania chianti

Uroczysty obiad zrekompensował niedogodności pogodowe. Na przekąskę Basia podała  mięsko wędzonego dorsza pozbawionego ości i kręgosłupa zmieszane ze startą marchewką oraz majonezem. Do tego sałata z rukoli z rodzynkami oraz dwoma gatunkami sera: startym parmezanem i płatkami oscypka. Tej przekąsce towarzyszyło zimne soave.

Potem na stół wjechały dwie zupy: klarowny złocisty rosół z wiejskiej kury oraz chłodnik z pomidorów z jajkiem na twardo.

Kaczki faszerowane wieprzowiną z grzybkami mun

Danie główne (w moim wykonaniu) to kaczka pieczona faszerowana mieloną wieprzowiną z peperoncino, sosem sojowym i czosnkiem. Do tego makaron sojowy a winne uzupełnienie stanowiło wspaniałe Chianti classico riserva 2004 il Molino Grace. Płyn naprawdę godny uwagi. Piliśmy owo chianti po raz pierwszy ale na pewno nie po raz ostatni. I to mimo jego niemałej ceny.

Borówki kaukaskie, truskawki i czereśnie były już tylko dodatkiem do deseru

 

Na deser sernik, kawa, herbata. I rozmowy, których oczywiście nie przytoczę, bo było to całkowicie prywatne spotkanie. Mogę tylko zaprezentować niektóre jego elementy na odpowiednio dobranych zdjęciach.