List gończy – w poszukiwaniu dobrej ryby
Prawdę mówiąc ten List gończy jest trochę na wyrost. Dobre ryby same się do mnie zgłosiły. Dostałem zaproszenie do kuchni Grzegorza Kazubskiego w Makro, w której tym razem popisywał się swoim kunsztem Endre Gabrielsen rodem z Norwegii. Endre (ok. 2 m i pewnie powyżej 90 kg Norwega ) jest jednym z najznakomitszych kucharzy w Skandynawii. Szefuje restauracji „Straen” w Stavanger i równoczesnie współpracuje z tamtejszym Instytutem Gastronomicznym. Stavanger zaś jest uważane za kulinarna stolicę Norwegii i miasto bliźniacze Lyonu. Tu zdobycie tytułu wybitnego szefa kuchni to europejska nobilitacja.
Po dwóch pokazach, podczas których zjadłem sześć dań przyrządzonych przez Endre potwierdzam zasadność przyznawanych mu tytułów. To świetny kucharz. Ma on o tyle łatwiejsze zadanie niż inni działający na kulinarnej niwie, że ryby i owoce morza dostarczane do jego kuchni są najwyższej jakości i ZAWSZE pierwszej świeżości.
Prosto z Norwegii…
Prawdę mówiąc o ryby, skorupiaki czy mięczaki wcale tu nie trudno. Ma przecież Norwegia aż 21 tys. kilometrów morskiego wybrzeża. O jego urodzie czyli fiordach wszyscy wiedzą, a i o rybach coraz głośniej. Norweskie łososie „dopływają” bowiem i do polskich sklepów. A nie są wcale drogie. W każdym razie w porównaniu z innymi, które biją na łeb (rybi!) w smaku i wyglądzie. W dodatku sieć Makro nawiązała ścisłą współpracę z Norwegian Seafood Export Council i już od połowy czerwca będzie dostarczać na polski rynek (stale a nie raz czy dwa w tygodniu) świeże ryby i owoce morza z północnych łowisk.
O jakości, smaku i metodach hodowli (tak jest hodowli, łososie norweskie są hodowane i to bez genetycznych zabiegów oraz z udziałem naturalnej sprawdzonej karmy) będę miał jeszcze okazję pisać. Zwłaszcza jak to wszystko zobaczę na własne oczy. Tymczasem więc jeszcze kilka zdań o kilku przysmakach, które jadłem podczas spotkania z Endre Gabrielsenem.
… Endre Gabrielsen szef kuchni restauracji „Straen”
W zdumienie wprawił mnie sposób przyrządzenia łososia wędzonego i podgotowanego podanego z kawiorem i grzanką z ciemnego chleba. Mocno zrolowany płat łososia poddany był temperaturze zaledwie 64 st. C i po kilkunastu minutach wyjęty z pieca. We wnętrzu zrolowanej ryby temperatura nie przekroczyła 32 st. C. Dzięki temu ryba była gorąca ale nie przegotowana, co zapobiegło zblaknięciu różowego (czy raczej łososiowego) koloru i rozpadaniu mięsa. Dodanie ikry zwiększyło oryginalność czy wręcz pikanterię smaku. A cieniuteńka ciemna grzanka była miłym i chrupkim akcentem całości. Okazało się, że taką temperaturę Endre stosuje przy rybach zawsze. Potem, w kuluarowych rozmowach, potwierdził to Grzegorz Kazubski, który jest dla mnie jednym z większych autorytetów jeśli chodzi o techniki kulinarne. Szef kuchni w Makro potwierdził, że wolne gotowanie, pieczenie czy duszenie w niższej temperaturze daje smakowo znacznie lepsze rezultaty niż szybkie i w wysokiej temperaturze.
Łosoś z grzanką i…
…halibut na ziemniaczanym puree
Dwa kolejne dania to był dorsz a po nim halibut. Obie ryby także poddane były niskim temperaturom dzięki czemu ich mięso było zwięzłe, delikatne i wilgotne. Zważywszy na to, że wszystkie degustowane dania podawane były w towarzystwie białych win ta lekcja norweskiej kuchni zapamiętana będzie na długo.
Teraz pozostało oczekiwanie na świeże ryby z okolic Stavanger i innych części Norwegii.
Dwaj szefowie – Endre i Grzegorz
Komentarze
Ryba cudna rzecz i proszę o więcej. Trochę chyba nadal jemy za mało ryb – czas porzucić schaboszczaka… no może nie całkiem, ale jednak trochę odstawić.
Pozdrawiam,
O tak, norweska ryba! Mniam, mniam! Poszukiwana zywa lub martwa, hihi
Witam Wszystkich. Komu jeszcze nie dziękowałem za życzenia, dziękuję teraz. Były bardzo miłe.
Główne jadło było w sobotę wieczorem. Z przystawek pstrąg tęczowy faszerowany w galarecie, pasztet, pomidory z fetą i świeżymi ziołami, szynka szwarzwaldzka posmarowana kozim serem i zwinięta na koperku.
Danie główne – schab zapiekany pod beszamelem. W zasadzie banał, ale dobrze zrobiony jest naprawdę smaczny. Ważna tylko jakość składników. Schab, wiadomo. Pieczarki musza byc najwyższej jakości, a dobranie właściwego sera do beszamelu to główna tajemnica sukcesu. I niech nikt nie pisze, że to ma być ementaler czy cokolwiek innego, bo to nic nie znaczy. Trzeba go spróbować i zaakceptować lub nie. Oczywiście, że może byc ementaler czy gruyer, ale nie każdy pierwszy z brzegu.
Na deser niechętnie robiony (bo to niepoważny deser) tort bezowy z kremem kawowym. Wyszedł znakomicie. Nic nie był gorszy niż ten w sopockim Bulaju, o którym Brzucho pisał, że uzależnia. Ten autorstwa Mojej zdecydowanie lepszy, choć tamten też dobry.
Moja, jak zwykle, wzniosła się na wyżyny swojego kunsztu, co przez gości zostało docenione. Jescze parę sosów było do wędlin i pasztetu.
Największym wzięciem cieszyła się ryba i pasztet. Nikt sie nie postrzymał przed ich dobieraniem. Danie główne dobierali nieliczni, ale też już byli na ogół u kresu swoich możliwości.
Zdaję sobie sprawę, że ta relacja nudnawa, ale daję ją z poczucia obowiązku.
W Makro nie byłem z 1,5 roku, więc trudno mi komentowac ich kuchnię. W piórze Gospodarza brzmi to znakomicie, aczkolwiek nie wszystko rozumiem. Łosoś miał być wędzony i podgotowany. W temperaturze 64 stopni, to było wędzenie? A co z gotowaniem? Ja znam tylko skandynawski sposób wędzenia w pojemniku metalowym połączonym z komora na palenie rrocin, które dają dużo dymu przy niezbyt wysokiej temperaturze, ale jakiej konkretnie, nie wiem.
Poszukiwana żywa? A kto ją uśmierci? Ja się nie podejmuję.
Ryby skandynawskie nie są godne polecenia. Są sztucznie hodowane i nijak się nie mają do polskiej naturalnej ryby. To był cytat, a nie moja opinia. Cytat z dyskusji z osobami z kół zbliżonych do skrajnej prawicy – LPR i RM. Te skandynawskie łososie i pstrągi tęczowe nawet kolor mają sztucznie łososiowy zamiast naturalnego żółto-szarego.
Ja nie wątpię, że polskie (to znaczy przez polskich rybaków łowione na Bałtyku) łososie są znakomite. Mnie tylko nie udało się na takie trafić. Jakoś zawsze trafiałem na suche lub słone, ewentualnie na suche i słone. A te norweskie jakoś zawsze są takie jak trzeba. Ponieważ prawie całą produkcję łososia bałtyckiego eksportujemy, podejrzewam, że na nasz rynek trafiają nieudane odpady.
Doskonałe wędzone łososie sprzedają na stacji LPG w Biesiekierzu, wegorze też, ale ja wolę łososia
Stanisławie,
późno ale niemniej serdecznie dołączam do grona winszujących z najlepszymi życzeniami poimieninowymi 😉
Przede wszystkim gratuluję żony, której się chciało te wszystkie smakołyki przygotowywać 😎
Ten łosoś pewnie był już uwędzony na zimno przed podgrzaniem do tych 64 stopni. 32 w środku to raczej maławo, takie letnie jedzenie 🙁
Jedyne w życiu zatrucie rybą miałam w Łebie, w drogiej restauracji. To był łosoś bałtycki. Odtąd szarożółty kolor ryby kojarzy mi się bardzo negatywnie 🙁
Zapraszam do obejrzenia zdjęć z wernisażu mojego kolegi artysty Leszka Sokolla, który odbył się w czwartek w ostrołęckiej galerii:
http://picasaweb.google.pl/Marek.Kulikowski/LeszekSokoll#
„Nowalijki jedz tylko sporadycznie!”
To jedno z haseł dzisiejszego wydania audycji Dzień dobry TVN 🙁
I co Wy na to?
Wiadomo od dawna. Ja na sałatę i pomidory lub ogórki uprawiane w szklarni na rozworze wodnym nawozów sztucznych patrzę z odległóści 2 metrów i skusić się nie mogę.
Nemo, dziękuję. Na ogół nieśmiało proponuję Ukochanej ograniczenie inwencji, ale bez skutku. Myślę, że zachwyty biesiadników jakoś wysiłek wynagradzają, ale mam wrażenie, że i na mojej opinii zdecydowanie Jej zależy. Zresztą na co dzień gotuje jak na wesele, tyle, że już pojedyńcze dania, czasami podwójne.
Córeczka to odziedziczyła i widzę, że gotowanie sprawia jej radość. Także pieczenie. U córeczki szczególnie doceniam, że jej zawsze wychodzi. Nawet skomplikowane potrawy robione pierwszy raz w życiu z książki kucharskiej. To wcale nie jest proste, bo wiele wskazówek jest pisanych dla osób z doświadczeniem i bez paru wpadek trudno to złapać.
Obejrzałem zdjęcia. Wydaje się interesujące, ale naprawdę trzeba zobaczyć na żywo.
Nemo, właśnie sobie przypomniałem, że mój znajomy też się zatruł w drogiej restauracji w Łebie. Może to ta sama? Tamta była przy hotelu.
witam Bandę
Makro jak Makro
może świeże owoce morza
będą teraz częściej niż tylko w czwartki
a ryby i inne (bo łosoś w Polsce to jak śledź – już nie ryba)
też będą tak świeże
że nawet mało wprawny weterynarz
powinien umieć przywrócić je do życia
ale żeby były świeże, muszą się sprzedawać
sprzedawać, sprowadzać
sprowadzać, sprzedawać
jednym słowem – ruch musi być w interesie
a w to szczerze wątpię
czasami to aż przykro patrzeć na wyschnięte ryby
na te oczęta zapadnięte, boki pozapadane
Godzina zaledwie dziesiąta a ileż tu dzisiaj beztroskich uogólnień!
Urok nowalijek polega właśnie na tym, że się je jada sporadycznie. Młoda marchewka taka co to ją tylko przez chwilę na parze albo truskawki gorące od słońca przez dwanaście miesięcy w roku to jak ta polędwica wołowa co o niej wspominałem.
Sałatę i szpinak z własnego ogrodu mogę jeść codziennie przez te dwa miesiące co one tam rosną. Nie tylko dlatego, że nie na roztworze ze sztucznych nawozów.
Ryby łowione na wędke w kryształowo czystych jeziorach potrafią zawierać takie ilości ciężkich metali, że ich częste jedzenie jest stanowczo odradzane kobietom w ciąży. Tymczasem hodowlany łosoś norweski jest tani, zdrowy do jedzenia choć na upartego można by poddawać w wątpliwość sposób jego odżywiania/tuczenia. Z wyglądu jest oczywiście bardziej apetyczny niż ten szary bałtycki. Ten zaś wyciągnięty przed chwilą ze szkockiego strumienia będzie jeszcze inny.
Wieprzki hodowlane mogę na talerzu spisywać się w bardzo różny sposób w zależności od sposobu hodowli.
Jedzenie też niekoniecznie musi być gorące – może być letnie. Taki łosoś wędzony lekko podgrzany to tak jak ten ryż do sushi. Właściwa temperatura – ot co!
P.S.
Do Stavanger niedawno sprzedaliśmy szczeniaka. Parę dni temu wygrał klasę szczeniaków przy okazji debiutu. Łobuz jeden…
Nie ę tylko ą
Panie Stanisławie,
Nemo – jak zwykle – ma rację. To była podgotowywana już uwędzona ryba. I mimo niewysokiej temperatury była ugotowana i pyszna.
A obiegowych opinii o rybach hodowanych nie ma co upowszechniać, bo są nieprawdziwe. Będę o tym pisał szerzej później. Najpierw muszę zobaczyć i dotknąć, by nie opierać się tylko na informacjach od samych zainteresowanych.
Obiegowym opiniom na temat hodowania pangi wierzę bez trudu (karpi i pstrągów też). Hodowlę łososi norweskich widziałam w TV i na miejscu i mimo pewnych zastrzeżeń natury etycznej i ekologicznej mam większe zaufanie do walorów takiej ryby ze Stavangeru niż ze stawu 😉
Pamiętam, że Brzucho niedawno zachwalał pieczenie mięsa w niskiej temperaturze.
Andrzeju masz rację. niestety mamy tendencję do uogólnień.
Tylko sałata z ziemi . nawet ta z foliowego tunelu inaczej smakuje. Co zrobić…
A.Szyszu, jaka rasa? Bo chyba mi umknęło.
Ja sobie ciągle obiecuję, ze jak już będę miała czas i pieniądze to pojadę do Norwegii po Elghunda, oczywiście szarego.
Moja siostra, która jak zobaczy w Polsce Elkhunda, to potrafi wyskoczyć z taksówki na skrzyżowaniu, kilka lat temu spotkała się w Norwegii z hodowcą, który specjalnie na to spotkanie zjechał z gór samochodem pełnym psów. Niestety sprzedaje psy tylko osobom polującym.
Jak w 70 roku kupowałam swojego Wowena (to tradycyjna nazwa u nas w domu na kolejne Elghundy), to też mnie pytali czy mam więcej takich, bo do polowania potrzeba ze cztery. Łosia w naszych okolicach widziałam raz, chyba mu akurat było po drodze na Zachód.
Ja z zasady mam większe zaufanie do wszystkiego, co skandynawskie. Jakoś nigdy w żadnym z krajów skandynawskich ani w Finlandii nie spotkałem się z nierzetelnością najmniejszą, a sprawy ekologii i szacunek dla zwierząt też mają na całkiem wysokim poziomie.
Można to ocenić choćby po fakcie, że dzikie zwierzęta sa tam wyjątkowo mało płochliwe. Można się spierać, że to tylko rezultat niskiej gęstości zaludnienia, ale czym w takim razie wytłumaczyć niską płochliwość zająca żyjącego w Tampere na terenie politechniki czy tez w centum Helsinek? Oba przykłady zaobserwowane przeze mnie osobiście.
Z wielkim żalem przyjmuję formę „Pan” w stosunku do mojej osoby.
Jaka rasa?
Nordycka! Nieszczęście ty moje….
http://www.trapico.se/apricot/
Witajcie
Dni rybne miałam (nawet dwa) w ub.tygodniu. Dzisiaj schaboszczak z pieczarkami; miały być szparagi z piekarnika, ale były dzisiaj w sklepie drogie i dopiero Młodsza kupi na targu. Będą więc na jutro. Raczej nie eksperymentuję z temperaturą w piekarniku. Prąd kosztuje coraz więcej, a podgrzewanie długotrwałe w niskiej temperaturze powoiduje znaczne zużycie energii.
Zalety gotowania i pieczenia w niskich temperaturach odkrył już Rumford ponad 200 lat temu, kiedy wstawiwszy udziec barani do piekarnika otrzymał wiadomość, że oczekiwany gość mocno się spóźni. Zmniejszył więc ogień do minimum i zapomniał o pieczeni zajmując się zgłębianiem tajemnicy właściwości wybuchowych prochu strzelniczego. Kiedy po paru godzinach gość się jednak pojawił, Rumford chciał dorzucić do pieca, ale najpierw sprawdził, jak bardzo surowa jest ta pieczeń. Ku jego zaskoczeniu udziec był gotowy i niesłychanie delikatny 😯
Ten brytyjski szpieg i późniejszy hrabia zasłużył się nie tylko jako konstruktor pieców i kominków, czajników i kuchni polowych, spopularyzował także jedzenie ziemniaków i wynalazł pożywną zupę.
Łosie teraz często łażą przed domem
http://aszyszkiewicz.data.slu.se/gallery2/v/talo_001/DSCN2310.JPG.html
Morelowym kawalerem nie poszczujesz to i w ogród wejdą 🙄
Fajne psiaczki, very british, a i do plecaka można takiego wziąć jak się zmęczy 😉
Poki co to nie podpisze jakiegokolwiek listu gonczego 😉
U mnie ryby maja się dobrze. Czasami do sieci tutejszych rybakow wpadnie losos, taki o zupelnie innym zabarwieniu. Bardzo intensywna pomarancz. Mniemam ze jest to jeden z norweskich zbiegow. Udzielam u bardzo chetnie azylu. Baa, ja 😆 ze on u mnie gosci. Dobry gosc 😆
spadam inwestowac w zycie.
do wieczora
A_Szyszu ladne sa te dwa osiolki
nemo,
Morelowy to może być dżem. Ten wariant kolorystyczny to „blenheim”.
Szczuć nawet nie trzeba, same lecą jak tylko zwietrzą…
Hodowla jest morelowa to i pieski też 😉 Chyba że po szwedzku (albo fińsku) apricot znaczy co innego 🙄
Whooops – I did it again!
Jaki ja głupi – masz oczywiście najprawdziwszą rację.
U Andrzeja jak w bajce…
Aszyszu, 😀
te pieski mam na świeżo w pamięci, zwłaszcza po wizycie u starych mistrzów w Hadze, gdzie odwiedziłam moją ulubioną dziewczynę z perłą. Wygląda na to, że to bardzo stara rasa, chyba dawniej z dłuższymi nogami. A w Anglii jest ich też sporo.
Stara rasa i dłuższe nogi nie odnoszą się do dziewczyny z perłą 🙄
I to bajka z całkiem innej bajki. To takie bajki, w których wszystko jest dla ludzi. Jak władza przyjdzie rano do swojego urzędu, to siedzi i mysli, co jeszcze można zrobić, żeby mieszkańcom okolicu umilić życie. Potem pyta podwładnych, czy coś na ten temat wymyślili, i w końcu pyta, co tam mieszkańcy sami może wymyślili i napisali. A jak są jakieś pomysły, to myśli, jak to najprościej i najtaniej zrealizować. I dopiero potem zjamuje się swoimi sprawami. Bo nie wierzę, że jest władza, która swoimi sprawami nie zajmuje się wcale.
Eee tam – jak w bajce
Łosiołki teraz na wiosnę pętaja się po okolicy bo ubiegłoroczne są „odstawiane” od matki. Potrafi taki stać i godzinami obżerać się tylko co rozwiniętymi, bladozielonymi liśćmi w brzeziniaku.
Podjedzą i pójdą dalej. Spojrzą czasem w okno kuchenne tak jak ten z prawej. Może mają ochotę na coś konkretniejszego?
Moja ulubiona też, z długimi nogami czy nie. Ale Nirrod, która ma ją na co dzień, woli inne Vermeery. A z Anglią ze wszystkim się zgadzam. Z jednym może zastrzeżeniem. Angicy są nadzwyczaj uprzejmi dla cudzoziemców i w każdej godnej sprawie chętnie im pomogą, ale raczej się nie spoufalą i to długo. Choć więc Anglia bardzo może się (a nawet chyba musi) podobać, to zadomowić tam się nie jest łatwo. Wyjątek stanowią środowiska wielonarodowe, gdzie Anglicy są w znacznej mniejszości, np w jakimś zespole naukowym. Tam po jakimś czasie nawet Anglicy mogą zacząć zapraszać kolegów do domu. Aha, również środowiska artystyczne, w tym czysto brytyjskie, mogą łatwo zaprzyjaźnić się z obcymi. Ale srtyści to dziwacy, wiadomo.
Mnie tam angielski dystans bardzo pasuje, ja też spoufalam się powoli ale trwale, nawykłam do tego w Helwecji, a może przyszło z wiekiem?
Mój Osobisty już po kilku dniach pobytu na brytyjskiej ziemi, a właściwie już na statku, stwierdził, że drugi oficjalny język to polski w wersji b. okrojonej 🙁
„O jezuuuu! No zobacz, k…., gdzie on wlazł! (skała nad kotłującym się przybojem). Janeeek, poczekaj, k…. to cię skameruje!”
„No zrób mi k…. zdjęcie przy tym płotku i ch..!” (Stonehenge)
Popieram Nemo – Pyra też woli przyjazną neutralność od łatwej wylewności, na której nie można polegać. Podobnie wydaje się, że poznając tylko wielką stolicę , nadal niczego się nie rozumie z kraju odwiedzanego. Stolice, wielkie miasta, przystanie internacjonalne, są jakoś tam do siebie podobne i w inny sposób podobna jest prowincja na całym świecie, ale to prowincja kształtuje obyczaj i świadomość =- stolice nadają im tylko polor.
Nemo, to bardzo przykre, ale tradycja okrojonego języka na obczyźnie jest całkiem Długo. Pamiętam, jak w okolicach Cann przy plaży zatrzymał się autokar trójmiejskiej firmy Perfect Agio (branża paliwowa, wówczas najbogatsza firma w tej części Polski). Towarzystwo wysypało się kąpać, wszystkie panie topless, co już we Francji zaczęło wychodzić z powszechnej mody, a na polskich imprezach zakładowych raczej mało rozpowszechnione. Język, jakim towarzystwo się posługiwało, był równie okrojony, a przerywniki chyba jeszcze częściej stosowane.
Kiedy jeszcze istniało Stado Ogierów w Łobezie, tradycją był, po jesiennym rozdziale ogierów, obiad dla hodowców i ogierników, oczywiście suto zakrapiany, żeby się konie i źrebaki darzyły. Na ogół był w miejscowej restauracji, ale pod koniec działalności Stado już tak robiło bokami, że obiad podano w sali hotelu Stada. Hotel ciągle wymagał remontu, wyglądał raczej obskurnie, ale działal. Kuchni w zasadzie nie było, tylko podgrzewano gotowe produkty. Dyrektorem Stada był wtedy Sławek Kalkowski i starając się ugościć kilkadziesiąt osób za możliwie małe pieniądze wpadł na rozwiązanie genialne. U znajomego hodowcy pstrągów nałowili na wędkę (nie podbierakiem!) kilkadziesiąt olbrzymich pstrągów, panie kucharki je usmażyły a do popicia był dyrektorski wyrób: spirytus z sokiem jabłkowym. Otóż pstrągi te były jaknajbardziej hodowlane i karmione paszą barwiącą mieso na łososiowy kolor. Porcje były tak wielkie, ze do głowy mi nie wpadło, ze to mogą być pstrągi, byłam pewna, ze to trocie, biesiadnicy, którzy sobie zaprzątali uwagę tym co jedzą, też stawiali na trocie. Dopiero dyr. Kalkowski przyparty do muru, przyznał się, że poprzedniego wieczora sam z żoną te pstrągi łapali.
Ponieważ po obiedzie jeszcze sporo usmażonej ryby zostało, kucharki rozdawały do zabrania. Wzięłam całkiem spory pólmisek i częstowałam znajomych. Wszyscy stawiali na trocie.
Co do jabłkówki, to byłam samochodem.
Ciekawa sprawa z okrojonym językiem. W Anglii, gdziekolwiek miałem do czynienia z osobami, którzy rozmawiali ze mną służbowo, moi rozmówcy byli nieskazitelni pod względem manier. To samo dotyczy moich kontaktów prywatnych z osobami, którym byłem przedstawiony. A jednak na ulicy czy w pubie można spotkac osoby posługujące się angielskim w wersji analogicznej do okrojonego języka polskiego opisanego przez Nemo. Skąd ci ludzie się biorą, gdzie pracują? A może to w większości środowisko osób z założenia nigdzie nie pracujcych, korzystających do maksimum z opieki społecznej. Czytałem, że jest ich w Anglii coraz więcej. Nie chodzi mi oczywiście o tych, którzy sobie nie radzą, tylko o tych, którzy nie chca sobie radzić, albo właśnie radzą sobie w ten sposób.
Pstrąg tęczowy hodowany w Finlandii po odcięciu głowy i uwędzeniu jest nie do odróżnienia nie tylko od troci ale i od łososia.
Stara Żabo
w Łobzie uwielbiałem restaurację Tradycja (dawniej Kosmos)
zwłaszcza salkę kawiarnianą
pewnie w tej samej restauracji jadaliście
łezkę uroniłem ..tak miłe kulinarne wspomnia
Rosjanie niegdyś próbowali udomowić łosia, bo taka klępa, żywiąca sie gałązkami i liśćmi potrafi dać 40 litrów mleka dziennie. Już byli na dobrej drodze, ale jakoś nie wyszło.
Pieski piękne.
Niedawno dowiedziałam się o śmierci znajomego, bardzo nam życzliwego Niemca. Pochodził z Królewca i ciągnęło go w tamte strony, żonę miał z Łodzi, więc drogą kompromisu, jak już przeszedł na emeryturę, przeprowadzili się z Hamburga na Wdzydze. Był armatorem i kiedyś zapytałam go jak wielu Polaków zatrudnia. -O, – zamyślił się – czasami na dwóch mam pełną załoge polską -, dałam mu w prezencie, wydany w Chicago, polski „słownik wyrazów wulgarnych i obscenicznych”. Bardzo się ucieszył, ale sądzę, że znajomość zwykłego przerywnika wystarczała.
dwóch – statkach oczywiście
Stanisławie,
nie byłam tym razem w Londynie, ani innych dużych miastach, tylko zwiedzałam południowo-zachodnią Anglię i Kornwalię. Był akurat Bank Holiday z wolnym poniedziałkiem i „miastowi”, w tym liczni Polacy, wylegli masowo nad morze i w inne atrakcyjne miejsca. Kornwalia jest bardziej odległa, więc tam polski słyszeliśmy b. rzadko. Brytyjczycy bez wyjątku mieli nienaganne maniery, nasi rodacy swoim przesadnie swobodnym stylem bycia nadrabiali chyba niepewność i kompleksy. Bez problemu i z daleka można było rozpoznać, czy nadchodząca grupka pochodzi z kraju nad Wisłą, choćby po fryzurach na jeża, kołyszącym kroku, masywnym karku (młodzi), wąsach i obfitych brzuchach (50-latkowie)… To tylko takie moje obserwacje, nie zamierzam rozpętywać dyskusji, ale ta głośna i wulgarna pseudo-swoboda trochę mnie raziła 🙁 Ktoś mi powiedział, że brak znajomości języka ogranicza również wyobraźnię. Jak ja nie rozumiem otoczenia, to ono mnie też nie rozumie i mogę je swobodnie komentować po mojemu…
Z tymi wielkimi, hodowlanymi pstrągami miałam kiedyś zabawną przygodę. Jak corocznie przez 10 lat, gościliśmy nauczyciela z bretońskiego liceum w Vitre. Młoda została wysłana po żarełko, w tym miała kupić 4 pstrągi. Kupiła, tyle, że nie po ca 30 dkg sztuka, a dobrze ponad kilogram – wieloryb w wieloryba. Czasu do obiadu było mało i Pyra zamiast filetować ryby, włożyła dwie () drugie 2 już się nie mieściły) na blachę od ciasta i w piekarnik – trochę ziółek, trochę soli, trochę masła i trochę oleju. I na tej blasze podałam do stolu, bo bałam się rybkę rozwalić przy zdejmowaniu. I taki był obiad – ryba na blasze, zagrzana bagietka i jasne piwo. Jean Paul jadł, aż mu się uszy trzęsły. Zjadł całą rybę chociaż trochę czasu mu to zajęło. Młoda pyskowała, że przecież miała kupić cztery i kupiła, więc o co pretensje?
To bardzo piękne okolice. Wells, Glastonbury (Król Artur), Exeter i półwysep Kornwalii. I jeszcze pieczary serowe Cheddar, Royal Bath. Niedalego do Stonehedge, Oxfordu i Warwick. Czy zdążyliście to wszystko zobaczyć? Kornwalia słynie z egzotycznych kwiatów rosnących bez cieplarni. Ale teraz na te kwiaty jeszcze za wcześnie. W ogóle letniska nadmorskie jeszcze zimne. Ale np. Dartmouth zawsze warto zwiedzić. Po drodze pewnie katedry w Winchester i Salisbury. Oj, zazdroszczę. Tak dawno tam nie byłem.
Pstrąg tęczowy (hodowlany) karmiony astaxantyną (z alg) ma mięso w kolorze jak łosoś, ale wyraźnie chudsze (6-10%), nawet od dzikiego łososia (10-15%), dziki pstrąg morski ma tylko 2-4% tłuszczu. Tu sprzedawany jest jako tzw. Lachsforelle czyli pstrąg łososiowy, jak się częściej jada, to różnica jest wyraźna. Łosoś hodowlany ma 15-20 procent tłuszczu.
Młodej się nie dziwię, zrobiła, co miała zrobić. A o takich pstrągach kiedyś nawet się nie śniło. Od dziesięcioleci hodowla pstrągów była rozpowszechniona na Węgrzech, a dużych pstrągów nigdy tam nie widziałem.
Ach … angielskie maniery. Dzioba nie otwierać , kierowniczce prezenty z podróży przywozić, udawać niezbyt rozgarniętego co to musi konsultować się w sprawch najdrobniejszych tak by kierownictwo czuło , że jest ważniejsze niż jest…
A tak okrojonym językiem posługiwałem się od wtorku. Na całe szczęście wróciłem do normalności czyli do siebie . Tylko co to za normalność ?
Stanisławie,
po powrocie wiem, czego nie zdołaliśmy zwiedzić, ale jak już wspominałam, Osobisty złapał bakcyla 😉 Salisbury i Winchester widzieliśmy, na Wells i Exeter zabrakło czasu. Za to wędrowaliśmy po klifach Devon i Kornwalii, a także do menhirów na wrzosowiskach i torfowiskach Dartmoor i Bodmin Moor, widzieliśmy dzikie koniki w Exmoor i licznie rodzące się owieczki, dzikie ptactwo i bażanty, lasy niebieskie od bluebells – dzikich hiacyntów i domy wśród rozkwitających rododendronów… Eh, chcę z powrotem do Anglii…
ostatnio w Polsce wszystkie pstrągi mają białe mięso
Może farba wyszła?
Wells Szkoda, bo ze 2 godziny powinny wystarczyć. Na Exeter trzeba trochę więcej. Ale o to nie pytałem, a tymczasem bardzo słusznie poszliście „w teren”. Rododendrony wokół domów, ale i w lasach. W lasach pięknie poprowadzone ścieżki przyrodnicze – do oglądania różnych gatunków ptaków i motyli. Zastanawiałem się, jak oni to robią, że na określonej ścieżce są naprawdę okreslone motyle. Wiem, że można sadzić rośliny, na których te motyle żerują i td, ale u nas to jakoś nie wychodzi.
Jakeśmy już wysłali ten list gończy w poszukiwaniu dobrej ryby to przyszło mi do głowy, że w naszej fabryce prowadzone były badania nad zastosowaniem mączki z małży jako pokarmu hodowlanych ryb. Niedawno opublikowano wyniki.
Intensywna hodowla ryb powoduje prze(na)wożenie wód. Ryby te karmi się zwykle tranem i mączką rybną produkowaną z dużej ilości drobnicy rybnej, problemem są także rybie odchody. Hodowle małży przyczyniają się z kolei do oczyszczania wody morskiej. Małże mogą być użyte w zastępstwie (naukowcy twierdzą, że nawet w 90 procentach) mączki rybnej.
Zakładając hodowlę małży w pobliżu hodowli ryb tworzy się dość sprawny „mikrosystem ekologiczny”. Jeden drugiemu czyści koło d… a ten z wdzięczności go zjada – można by to tak w skrócie ująć.
Badania były prowadzone na populacji między innymi łososia i pstrąga tęczowego. Ryby miały wolny dostęp do pokarmu tradycyjnego i tego małżowego i nie grymasiły. Nie zauważono zmian w wygladzie i smaku ryb.
Prowadzono również badania nad zastosowaniem mączki z małży w pokarmie dla kurcząt, gdzie też używa się mączki rybnej.
Tran zastępuje się olejami pochodzenia roślinnego – rzepakowym i sezamowym na ten przykład.
Jeszcze trochę i będziemy karmili łososia ostrygami i poili go szampanem. Myślicie, że konsument to doceni? Łosoś pewnie tak…
Kuszaca perspektywa. Pstrąg tęczowy (wolę od łososia) karmiony szampanem i ostrygami. Jak szampan i ostrygi, to jeszcze tylko dziewczyn brakuje
Opowiadacie… to nie jest język okrojony, tylko kwiecisty!
Poszłam na inspekcję ogródka. Na liściach porzeczek pojawiły się dziwne bordowe plamy, takie trochę wypukłe jakby. Co za diabeł, wie ktoś? Potraktować to czymś, czy powyrywać te zaplamione liście? Jak nie urok, to…
no, gotowe, nareszcie, opis spotkania z Panem Barroso http://www.scholar-online.pl/articles.php?article_id=18
a teraz kotlecik, ogoreczek i ziemniaki smazone. Ryba bedzie jutro. Mlody zbil pokrywke szklana od patelni i trzeba bedzie jutro nowa kupic na miescie. A przy okazji i rybe.
Tak, a jak już dziewczyny się znajdą to w źadnym wypadku nie wolno zapomnieć o śpiewie….
No i absolutnie koniecznie ostrogi!
Acha, Pan Lulek się kłania i jego proste, chłopskie jadło : kawior i szampan. Może go norweskie łososie na obiad zaproszą…A gdzie się podział nasz miłośnik prostego jadła? Coś się dzieje w Austrii – ludzie znikają, jak w czarnej dziurze PaOLOre, Magdalena, Lulek. Kto wyruszy z wyprawą poszukiwawczą?
U mnie łososie są koloru łososiowego, szarych nie widziałam. U nas ryba zawsze – jak nie zapuszkowana, to mrożona, wędzona, świeża, albo wszystko na raz.
Nie je się ryb z Wielkich Jezior (a przynajmniej nie powinno się) z powodu znacznego zanieczyszczenia, ciężkie metale i te rzeczy.
No to co mam z tymi porzeczkami… ? Zajrzałam do książki o krzewach owocowych – nie znalazłam odpowiedzi 🙁
Alicjo,
Twoja porzeczka ma wszy. Nie musisz nic robić, bo one i tak żyją na spodniej stronie liścia i żaden oprysk nie pomoże. Jak zakwitną wargowe (głucha pokrzywa, lawenda, mięta itp.) to się przeniosą. Pomaga tylko oprysk z preparatów z oleju rzepakowego, ale przed rozwinięciem liści. To stworzonko przezimowuje w formie jajeczek właśnie na porzeczce i teraz wypija soczki z liści, ale się nie mnoży.
To jest Currant Aphid (Cryptomyzus ribis)
Ostrygi i kawior, łososie i trocie
pstrągi i małże i szampan także !
Dzisiaj nam Nemo ten obiad szykuje,
a Staszek i Aszysz jej sekunduje.
Pyra wspomina francusko-polską ucztę na blasze,
A Żaba ? Czy zdąży nam podać jabłkówkę na okrasę ?
o, i jak sie lirycznie zrobilo!
Alicjo,
po polsku to jest mszyca porzeczkowo-czyściecowa. Zaproś biedronki na ucztę 😉
Pyro, w sprawie zaginionych prawie-Austriaków to gdy będę w lipcy tamtędy przejeżdżał poszukam! A paOLOre i Lulek napewno razem gdzieś się włóczą. Mam nadzieję, że takie połajanki obu przywrócą do pionu. I raz na jakiś czas dadzą głos.
Witam wszystkich.Znów kilka dni byłam poza zasięgiem mojego komputera i nie mogłam we właściwym czasie złożyć życzeń Stanisławowi.Ale myślałam o nim serdecznie i w myślach życzyłam mu wszystkiego najlepszego.Właśnie skończyłam przeglądać wpisy i widzę,że imieniny Stanisław miał wspaniałe,Pani Krystyna Stanisławowa przygotowała same wspaniałości.
Temat rybny jest bardzo wdzięczny i każdy ma tu różne doświadczenia.Ja też jadłam ryby w Łebie,ale nie zaszkodziły mi,wręcz przeciwnie.Ale jadłam je nie w tym drogim hotelu,ale w zwykłej tawernie portowej,właściwie można powiedzieć,że w spelunce.Sama bym tam nie weszła,ale ponieważ było to przed Bożym Narodzeniem,w spokojny dzień,poszliśmy tam na zupę rybną.Okazuje się,że jest to miejsce bardzo znane,na co dzień przychodzą tam rybacy z pobliskiego portu,popijają piwo,ćmią papierosy,rzucą grubszym słowem,ale można tam spokojnie zjeść zupę rybną i inne nieskomplikowane dania rybne,świeże i smaczne.Właściciel jest serdeczny,chętnie rozmawia z gośćmi,a że pochodzi z Gdyni,zawsze znajdzie się ciekawy temat.Często dostaje się też gratisowedoatki,a to śledzie w zalewie,a to kanapeczki z łososiem czy śledziem solonym. Nie jest to miejsce dla dam,chociaż żadnej damie nikt tam by nie uchybił,ale warto potraktować to miejsce jako atrakcję turystyczną. Tylko potem trzeba wietrzyć calą odzież. Na ścianach tego lokalu goście składają swoje autografy.Bywał tam Jacek Kuroń.I to są takie właśnie klimaty
Alicjo,na tym blogu jest tyle dobrych i mądrych słów,ale Ty częstujesz nas dodatkowo zdjęciami i muzyką.Jest i wesoło i nostalgicznie.Właśnie posłuchałam Omegi, co za wspaniały nastrój na tej sali.Ty zawsze coś fajnego znajdziesz i dzielisz się zresztą.Dzięki. To,że chwalę tu Alicje,nie znaczy,że nie doceniam też kolegów z Podlasia,ktorzy podsyłają świetne zdjęcia.Sama ,niestety,jestem nieukiem komputerowym,i nie mogę się na tym polu wykazać.
Nikt nie zaginął. Lulek bawi w Polsce wsród świętych Franciszków. Kopytka mu spiłowali i spokojnie mógł się wybrać na pielgrzymkę do klasztoru na Śląsku.
Paolore się do mnie odezwał dziś rano, znaczy zadzwonił telefonicznie. Ciężko pracuje by zasłużyć na etat. Na stałe.
A najwiecej dobrych manier i dystansu pokazuja turysci brytyjscy w Krakowie, sikajac na ulicach i w co drugim zdaniu fakujac wiecej niz naszi kurwuja. Tutaj w Banff w zimie na narty tez przylatuje mase Brytyjczykow i tak sie zachowuja jak sie zachowuja. Na ulicach faki leca czesto i donosnie. Uchlewaja sie regularnie. Wakacje.
Pieczenie dlugie i w malych (roznych) temparaturach ludzkosc wykonuje od tysiecy lat nie czekajac na spoznionych gosci. Piece ziemne w poludniowo-wschodniej Azjii a zwlaszcza na Polinezji ale i winnych czesciach swiata uzywa sie od tysiacleci. Indianie z poludnia USA tez w podobny sposob traktowali mieso. Przykladow duzo i nie ma sensu wymieniac. Zachwyty kapitna Cook’a nad pieczonym godzinami w umu (piecu ziemnym) prosiaku wypchanym miescowymi rarytasami mozna znalez w jego dziennikach (z 1777r.). Nic nie trzeba bylo odkrywac. Ot tyle.
O wlasnie apropos Omegi. Czy nie bylo w tym czasie jeszcze jednej grupy wegierskiej rownie znanej? Tak mi w glowie siedzi piosenka ale chyba nie Omega to spiewala.
No to zmartwienie z głowy. Lulek wróci z rozgrzeszeniem a paOLOre z etatem. Będzie o czym rozmawiać na Zjeździe.
yyc!
Aż łza mi się w oku zakręciła. Ta największa trójca węgierska to były w dowolnej kolejności: Omega, Scorpio i Locomotiv GT
Krystyno,
dzięki za uznanie 🙂
Nemo,
wiedziałam, że na Ciebie mogę liczyć. A to draństwo… wszy, powiadasz?! Coś podobnego! W poprzednich latach tego nie było 🙄
U nas jeszcze trochę zimnawo, nie widziałam ani jednej biedronki, ale wystosowałam zaproszenia.
Czerwonych porzeczek nie będzie tak dużo, jak w ub. roku, ale za to dwa krzaczki czarnych, dopiero rok temu wsadzonych, zapowiadają się całkiem-całkiem, właśnie kwitną. Nie mogę się doczekać owoców – czaiłam się w ubiegłym roku na jedyne dwa gronka, któregoś dnia wreszcie mówię – musi dojrzały (codziennie zaglądałam!). Przychodzę – a tam ani śladu. Żaden zwierz się nie przyznał 😯
A ja już fundusz wakacyjny na lot mam, teraz należy się rozejrzeć za „kieszonkowym” 😉
Skąd wiadomo, że Pan Lulek dostanie rozgrzeszenie?
Taki grzesznik jak on…no, nie wiem… 😉
A wracając do ryb, rok temu w Międzyzdrojach jedliśmy smażonego dorsza z takiej smażalni na plaży. Ależ to było pyszne! A u Alsy wiadomo – wędzonego 🙂
Jutro urodzinowy dzień, kilka bliskich osób obchodzi, no i synowa przede wszystkim! Notuję, żebym nie zapomniała!
Skoro o rybach, muszę wspomnieć o szczupaku, okoniu i co tam widać na talerzu, dzieło naszego Arcadiusa, smak do dzisiaj zapamiętany! Ryba pochodziła z Arcadiusowi znanych miejsc w Międzyzdrojach, a przyrządzona została w Berlinie. Fotograf przy tym był, a potem zajadał 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/52.Pod%20ryba%20lyzka%20makaronu.jpg
Torlinie dzieki za przypomnienie. O Locomotiv GT mi chodzilo bo od wczoraj lazi mi po glowie piosenka to sobie dzisiaj ja z you-tubuje
dzis moj ulubiony temat: losie, lokomotywy i ryby z pochodnymi,
wiec opowiem jak to gosc jeden ” hoduje ” lipienie w Alpach, kiedys wlazl wysoko i znalazl gorski staw zasilany na bierzaco strumykiem, a w nim jakies rybki, sie przyjzal- widzi lipienie, zlapal, sprobowal, smakowalo, w dolinie popytal czy sa chetni? byli, ale z uwagami, a ze lipien to musi miec biale mieso, ale takie to tylko w cienie mu sie robi, nie moze zadawac sie z pstragiem, bo sie zmutanci i kolor mu zeszpetnie, a poza tym chetnie kupia,
chlop zaciagnal na gore wielka palatke, rozpial nad oczkiem, coby cien zrobic, pstrag sie wyprowadzil sam, zero dokarmiania, a teraz jego syn dwa razy do roku sprzedaje na zamowienie z polrocznym wyprzedzeniem 300 kg takiego lipienia, ze ach! do najlepszych knajp, dostarcza zywe i z tego zyje, chcialbym miec jego samochod,
niestety widzialem juz tylko filety, ktorymi sie dziele:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/ListGonczy#
kuku Nemo 🙂
a gdzie Antek?
No masz! Oj, szykuje mi się wrzesień zjazdowy, szykuje!
I to jaki! Otwieramy Zjazdem Łasuchów w Połczynie Zdr. a kończymy Zjazdem Roku (geolo) w Szwajcarii!!!
Inicjatywa jest, miejsce jest, jeszcze tylko muszę szybko dorwać takiego jednego Rycha, żeby wziął pod uwagę termin końcowo-wrześniowy, to ich zaszczycę. Niech się nie ważą zjazdować beze mnie!!! Lecę łapać Rycha, zanim wymyśli termin, na który wszyscy przyklepną. Koniec września ma być!!!
Ach łza się w oku kręci, lipeń z Białki złowiony przez szefa, połów wieczorem wędrował w foli do ledwo co ogniska. Najlepsza ryba jaką jadłem . Najdelikatniejsze , wspaniałe mięso pachnące dzikim tymiankiem…
I niech mi kto powie ,że pstrąg karmiony granulatem to jest ryba do jedzenia !!!
ode mnie tego nie uslyszysz,
a propos hodowli, to hoduje sie tez we Francyi turboty, bary i jesiotry, z ktorych to ikra wprawdzie nietania, ale zupelnie godna, ( bary z oczkiem, myslalem o okoniu morskim, niestety amatorem tej wersji nie jestem )
lece polowac … na tarcze
Rozmawiałem przed chwiląo lipieniach z moim byłym szefem . Mówi , że z zalewu wpływają do Białki okazy 5 kilowe. Dużo wody, mają co jeść, ryją mordkami dno i rosną na potęgę. Się zapytałem czy ostanio coś złowił , to mi odpowiedział jak sowa : Uchu hu hu na rybach to ja byłem kilka lat temu.
Dawniej to dwa, trzy razy w tygodniu . W niedzielę to był święty obowiązek. Ważniejsze od kościoła…
Niestety najlepsze miejsca Takie jak Piękna płań czy pod Matką boską to ze trzydzieści metrów pod wodą
Ja se poszczelałem w sobotę i w niedzielę.
Lewis & Clark po dotarciu do rzeki Columbia oferowali Indianom tyton, noze, flagi, broszki, grzebienie w zamian za mieso losia, mieso i tluszcz wieloryba, skore owcza, korzenie i ‚pounded salmon’. Kobiety z plemienia Wishxam w ten sposob przygotowywaly ‚pounded salmon’:
Po oczyszczeniu ryby i odcieciu glowy kobiety kroily lososia na kawalki i ukladaly w sloncu. Nastepnie strzepily mieso na drobne kawalki, mieszaly z ikra i jagodami i pozostawialy na sloncu do wyschniecia.
Kiedy mieszanka wyschla kobiety ucieraly te mieszanke w kamiennym naczyniu na drobny proszek uzywajac klonowego kija.
Proszek byl pakowany do koszykow.
Tak przygotowany losos (‚pounded salmon’) mogl byc przechowywany latami i byl uwazany jako delikates o duzej wartosci handlowej.
Łza może się w oku kręcić ile chcąc.
Rzeczywistość jest jednak taka, że jeżeli chcemy nadal jeść ryby i skorupiaki w takiej ilości jak dzisiaj to musimy znacznie zwiększyć hodowlę ryby spożywczej. Nie ja to wymyśliłem tylko FAO.
Nie muszę powtarzać, że hodować można różnie i różne mogą być efekty tej hodowli. Do nas – zjadaczy czyli konsumentów – zależy w pewnym stopniu czy w przyszłości będzie nam kręciła się w oku łza czy będzie nam burczało w brzuchu.
Może wysyłanie listów gończych w poszukiwaniu dobrej ryby nie będzie konieczne?
Alicja pożarła kromuchę z wędzoną makrelą i jest zadowolona od ucha do ucha 😉
Columbia River… mam wspomnienia, a jakże. W najpiękniejszym miejscu, przełomy takie że ho-ho i w ogóle cudo świata zabrakło mi kliszy do aparatu foto 🙁
(to były jeszcze tamte starożytne czasy). Pustka, kiosku żadnego, a widoki… do dziś dnia w duszy mojej. Potem juz nie zdarzyło nam się być w tamtych stronach, to było gdzieś na pokrętnej trasie Yakima-Portland, blizej Portland. No to chyba trzeba brać d… w troki i wracać po zdjęcia? 😯
Na preriach indianie robili pemmican czyli takie podsuszone i roztarte na proszek mieso glownie bizona z dodatkiem tluszczu i jagodek rosnacych na prerii (tzw. saskatoon berries, jak nasze jagody) i czasem ponoc inne inoszosci dodawali. Podsuszane i formowane w male krazki badz wielki kregi moglo ponoc wytrzymac dlugi okres i stanowilo glowne pozywienie w zimie i do handlu z kupcami futer (Hudson Bay Company – pelna historyczna nazwa z nadania krola Karola w 1670 roku co bardzo lubie wiec podaja : ” The Governor and Company of Adventurers of England trading into Hudson’s Bay”). Widac blizaj morza robili podobne rzeczy z lososia.
Tak sobie teraz mysle ze ten pemmican to znzny jest z roznych opowiesci westernowych co czlowiek w dziecinstwie i mlodosci czytywal. U Karola Maya chyba tez wystepowal. Ale czy sam Winetou jadal nie pamietam.
Winnetou może nie ale
Old Shatterhand na pewno!
W porze obiadowej telefon : dzwoniła Morąg, są w drodze (Morąg, Dagny i Chłop) czy mogą na mała kawę? Mój ty Boże_ A kto pyta czy…_? Jechali z Berlina do Warszawy w sprawach rodzinnych. Mieli być po 1,5 godziny, przyjechali po trzech. Pili herbatę typu esencja, zjedli po kawalątku ciasta z wiśniami, Pyry wzbogaciły się o butelczynę włoskiego wina. Pojechali. Przekazuję pozdrowienia dla blogu od Morąg i Dagny.
Alicja,
The Dalles to pewnie jedno z miejsc, ktore zobaczylas wzdluz Columbia River.
Yakima Valley – slynne wina i smakowite warzywa.
A Old Surehand?
Chrzanisz, Szyszu… to pewnie był mój krajan, Donald Sutherland 😉
Orca!
To i owszem, ale niedokładnie. Ja to kiedys znajdę, teraz lecę Jerzoru przygotować jakąś sałatę – znowu się odchudza króliczek 😯 , a po co było tyle żreć?!
Andrzeju
Łza się w oku kręci , bo ma za czym. Ryb z Białki czy Dunajca nie starczyłoby dla co setnego górala. Raz w roku. Hodować trzeba , a hodowla ma swoje prawa. Przyrost wagi musi być . Tylko żeby nie pachniała ryba tym co je. A to już wyższa szkoła jazdy. Ty jako pracownik uczelni znasz się na tym lepiej od nas czystych teoretyków.
I malkontentów.
Pan Lulek wrócił. Zdrowy i cały. Zmęczony pielgrzymowaniem . Jak odpocznie to się odezwie.
Chcecie rybę?! Macie… skumbrie w tomacie 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/de1c783d8f.jpg
no, Alicjo, to jest ryba!
… to zdjęcie przesłane z Polski, Storung żródełko, lin czy jaki inny…? Wędkarze, orzeknijcie! Karas na pewno nie, ani kleń.O płotkach się nawet nie wyrażam.
…wszystkie nauki Dziadka Józefa poszły w las, nie rozpoznaję, co za bydlę 🙁
3e6e – logiczne
Udało mi się dzisiaj za niezbyt duże pieniądze sprzedać kobyłkę z rocznym źrebakiem. Kobyłka nadawała się głównie do hipoterapii, bo można na niej było tanczyć walca, wnuczek Józio wjechał jej kiedyś taczkami w tylne nogi a ona nawet ogonem nie machnęła, natomiast nie uważała, że należy samodzielnie wyruszać w świat z jeźdźcem, dużo lepiej jest po prostu postać. Kupujący mieli raczej mętne pojęcie co to jest kon wierzchowy i czym to się je, więc pomyślałam, że z jej strony niebezpieczeństwo im nie grozi, predzej stanie niż poniesie a oni też jej krzywdy nie zrobia, mieszkaja niedaleko mojej córki, więc będzie miała wgląd co się z koniem dzieje.
W kazdym razie przyjechali, zapłacili, wzięli konia na kantarze za uwiąz, źrebak podreptał za nimi, straciłam ich z oczu. Szczerze mówiąc, jak tylko poszli, wsiadłam w samochód i pojechałam do warsztatu, żeby go doprowadzili do ładu i zrobili zaległy od trzech tygodni przegląd techniczny, wpłacić pieniądze do banku itp… Kiedy pod wieczór wróciłam do domu, wydała mi się podejrzana ilość śladów kopyt na drodze do domu, z czego połowa w kierunku domu. Po niedługim czasie pokazali się zziajani kupcy, mówiąc, że konie im juz trzeci raz uciekły, czyli wróciły do domu i juz nie maja siły prowadzić ich z powrotem. Ja im jak sołtys krowie tłumaczyłam, że konie musza kilka dni postać w nowej stajni a wyprowadzać i paśc je można wyłącznie trzymając w ręku. Tymczasem oni, natychmiast jak dotarli na miejsce puścili zwierzątka na kopel ogrodzony pojedynczym sznurkiem. Te wyszły pod nim i podreptały do starego domu i tak trzy razy. Postawiły na swoim, zostały na nocleg. W każdym razie jeździć może nie umieją, ale technikę prowadzenia konia w ręku posiedli w stopniu dostatecznym
Calkowicie rozgrzeszony wrócilem z wyprawy do Katowic. Jedzenie i picie bylo na klasztorna miare. Jubilat wspaniale koncelbrowal. Bazylika w Panewnikach trzeszczala w szwach ale potem w refektarzu miejsce bylo dla kazdego z ekstra zaproszonych gosci. Jedzenie bylo stosownie klasztorne ale publika rzucala sie na desery które przywiezlismy ze soba. Wiadomo przeciez czym slynie Wieden.
Jazda z powrotem z przygodami. Rozpatruje wariant wystapienia Slowacji z Unii Europejskiej. Mogliby wtedy zaciagnac z powrotem zelazna kurtyne, potem splunac w lapki i powiedziec.
Wniesc sztandary.
No to panocki towarzysze, zacynamy od nowa ?
Pelen intensywnych, nie tylko kulinarnach przezyc.
Pan Lulek
jako niemowlę bardzo lubiłam kulki z gotowanej mielonej ryby. W Norwegii bylo to zdaje się podstawowe danie dla dzieci – w tych czasach. Ale pewnie dlatego tak lubię ryby i to raczej morskie, mają być duże i bez ości
Alicja, ryba jest brzana, w miare osciste scierwo, ale przy tych gabaratach chetnie, smak przedni, wyczyn wedkarski,ze mozna zazdroscic, no i P. Lulek wrocil wiec i opic trzeba
Zaba, jestes odlot 🙂
ale chyba sprzedajesz te konie, jak chlopaki w Laosie ptaszki na nowy rok, coby wypuszczac, potem i tak wroca i sie drugi, trzeci, czwarty raz sprzeda
a radosci bedzie tyle, to chyba jakis cytat?
daruj zle wrazenie, ktore czesto sprawiam komentarzem nieprzemyslanym do konca, ale myslenie, to nie moja specjalnosc, kiedys ( raz ) na koniu bylem, dupsko dotad mam sine od wspomnien, moze stad te dygresje?
ale jakiegos losia, to bym zjadl
Stara Żabo,
ależ Ty masz pamięć 😯 Ja nie pamiętam, co lubiłam jako niemowlę 🙄 Ale jako dziecko akceptowałam najchętniej ryby morskie (halibuta) oraz węgorze i piskorze, właśnie ze względu na te przeklęte ości 🙄 Najgorsze wspomnienia mam z jedzenia smażonej płoci (bo to zdrowe!) polewanej rzewnymi łzami i popychanej suchym chlebem w dużych ilościach, by nie czuć jej smaku 🙁 Sledzie wchodziły bez problemu, karp – nigdy 😎
W Norwegii są fajne smażone placuszki rybne, kulki ze szczupaka itp. Wszystko bez ości 😉
Starożabowe… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Gotuj_sie/img_2820.jpg
znowu te osci, juz nie wiem jak o tym mowic, to trzeba opanowac, ryba tak ma i inna nie bedzie, mozna „findusa” kupic i z czapki, ale co wtedy z karaskiem w smietanie? linem faszerowanym, czy szczupaczkiem strzelczykiem, co ledwo wymiar osiagnal i jest w kwiecie smaku?
kielbie i inne ukleje mozna usmazyc, tudziez zamarynowac z kregoslupem i wprowadzic w organizm w calosci, jakos sardynka, czy sledz nikogo nie odrzuca, wiec gdzie jest hak? mentalny?
leszczyk, czy plotka wymagaja nieco pracy, ale co z tego, kiedy kompensana smakowa zwraca wysilek w trojnasob, pewnie, ze nie dzieciom
dzis rosol, bom slaby, zadnych osci
nemo…
płocie jak płocie, a malutkie okonie?! To się dopiero trzeba było napracować, zeby sie najeść 😯
Na Bartnikach był wybór – płotki, okonie, w sezonie klenie i te takie tam karasie, szczupaki z Nysy Kłodzkiej i jakieś tam, których nazw nie pamiętam.
Nie karmione sztucznie, ale wiadomo, to było sto lat temu 😉
Wiecie, kto rybę zakatrupiał?! Babcia Janina przyrządzała świetnie i bardzo prosto, ale nie daj Boże, żeby ryba jej podskoczyla na patelni…. Już sie kiedys przyznawałam… nie wywalajcie tak gał, ktoś musiał!
Mordercze inkstynty miałam od dzieciństwa 😎
kon pod pradem?
…o to-to właśnie, Sławku 😉
O tym samym nadajemy
Alicja, luzuj i sie nie tlumacz, zeby zjesc, trzeba zabic, nawet marchewke
Jaki tam koń pod prądem… obuchem w łeb, a szybko i mocno, tuż za szkrzelami – i cześć. W końcu ktos kogos zjeść musi…
kon na focie pod slupem we tle z woltami takimi, ze uchacha 🙂
dlatego pod
o, to bylo dawno temu u Starej Żaby, tak sobie teraz latam po zdjęciach niekoniecznie idealnych, ale co sie cyknęło, to zostało. Ja nie jestem taka fotoaparatka, biore wszystko, co pod obiektyw podchodzi
Nemo, nie rób sobie zartów ze staruszki! Jasne, że to mi Mamusia opowiadała, że te kulki rybne jadłam! A mój starszy brat w tym czasie zapychał się szpinakiem.
Alicjo, utrafiłaś nad podziw! Ta sprzedana klacz (Nigeria z synkiem Nigrem) na oko podobna do tej na zdjeciu, znaczy w kształcie i w maści. Faceci się napalili właśnie na maść – koniecznie chcieli coś ciemnego a ja im pierwotnie proponowałam srokatą, więc jak zobaczyli tę skarogniadą to juz nie odeszli.
Mądrość ludowa: każda ładna maść, byle dobrze paść
😉
Sławku,
jestem w trakcie zamawiania Lumixa, tego, co wiesz, TZ5. Czy czarny będzie dosyć elegancki? Niebieski jest droższy o ponad 80 Fr 😯 Jest jeszcze srebrny, tańszy o 4 i czekoladowy, droższy o 3. Jaką kartę do tego?
Przepraszam, że ambarasuję skoro słabujesz, ale sprawa jest pilna 🙄
zrobiłam przegląd mirabelek i czereśni u siebie a wiśni u sąsiadów. Zapowiadają sie bardzo obfite zbiory o ile cos nie wyskoczy niespodziewanego. Zawiązki owoców juz na tyle duże, że im zimni ogrodnicy (a mają być rzeczywiście zimni) nie zaszkodzą. W tym roku nie przepuszczę żadnej mirabelce, bo zapasy soku i dżemu mam na wykończeniu. u mnie mirabelki i inne pestkowe owocują niezwykle obficie, ale raz na kilka lat. Przeważnie kiedy kwitną są przymrozki.
Czekam na opowieść Pana Lulka, czym mu się bracia Słowacy tak narazili? 😯
Żabo,
u nas teoretycznie też będzie dużo czereśni, ale praktycznie to chyba więcej kosów i gawronów 🙁 Mirabelki też bardzo lubię, ale w pobliżu nie rosną.
Nemo, Rudemu kupilem niebieskie, zeby niebiansko sie przadlo, dla mnie wzialem czarny, bo nie pcham sie gdzie mnie nie i tak chciec nie beda, karte wez 4G ew. + jesli masz czytacza do kart w miare nowego, starsze czytaja do 1, tudziez 2 G, bron B. nie zapomnij o dodatkowej bakterii i karcie jakby co, moze byc licha, ale ma byc, jedna bakterka starcza na ok 300 fot w pelnym formacie i tylko tak je nalezy robic, zfilcowac zawsze mozna, filmik tez mozna sypnac ok 20 min. to wszystko sporo zre, stad niezbednik drugiej bakterki, oczywiscie drobny futeralik na pasek za ok. 15 tutejszych i masz komplet.
a masz szparagi?
nie? ja dzis dostalem, biale, podobno jedyne godne smakowej legendy, zielone, stwierdzil fachowiec, to na podklad, szpan, tudziez dekoracje, bylo tak:
http://picasaweb.google.fr/slawek1412/Szparagi#
A ja marchewki jak ostrygi jadam zywe no chyba ze jak homara do wrzatku.
Sławku,
dzięki serdeczne 😀 Szparagów nie mam, ale strugaczkę posiadam 😉 To jest szwajcarski patent 😎
a i to pewnie na krotko? jestem za
Nemo, obieraj,
to o krotko bylo do yyc
Ten aparacik to na prezent, bez futerału chyba nie wypada 🙄 ale czy drugiej karty i baterii nie może później dokupić tatuś panienki?
pewnie, ze moz, tyle, ze na pewno tego nie zrobi, wierz mi
Krotko ale juz takiego kalafiora wole calkiem zabitego i miekiego z maselkiem i bulka tarta. Ogolnie jak juz gotuje to lubie gorace..
no widzisz i tutaj idziesz mnie wspak, zabity kalafior, to jak szpinak z puszki, bez sensu, no chyba, ze dla Popey’a
http://fr.wikipedia.org/wiki/Fichier:Popeye-littlesweatpea1936.jpg
a tu jeszcze na dobranoc mam taki placek, ktory na wszystkich kontynentach moze tylko smakowac:
http://www.gizmodo.fr/2008/11/23/playing-for-change-la-musique-du-monde.html
no, na rybach to ja sie tak znam, ze czasem kija pomocze, trzeba by sie Dzaidka pytac, on jest Znawca.
Od kalafiora musze odpoczac, dziewczyny gotuja kalafiory juz ktorys dzien… Zapach drazni, ale nawet z serem i bulka tarta smakuje.
A z uniwerku przyszedl niu, ze nasza galerie wrzucili do siebie
http://www.tu-chemnitz.de/tu/presse/aktuell/2/2299
wiec jestem hepi i moge wreszcie isc spac
A Mama nadal nie ma hasla do konta skajpowego, a na odleglosc jej nie pomoge, Trzeba bedzie jej nowe zalozyc i tyle. Bo Mama ma dwie lewe rece do kompa.
Rybe dzis T. zrobila, piekny pstrag, smaczny. Jutro mieso w trydycyjnym wydaniu. Takie plany kulinarne.
Witam Wszystkich z nowego komputera, staremu pamiec siadla zupelnie (ze mna dzieje sie podobnie), nie bylo ratunku. Nawet nie bardzo chce oddac, co mu tam w jego komputerowym rozumie zostalo.
Wczoraj (niedziela) bylem na wycieczce, skad kilka zdjec. Jesli ktos chce moze zajrzec.
http://picasaweb.google.com/takrzy/WiosnaWOakdaleNy?authkey=Gv1sRgCMrFpcuDnuWL9wE#slideshow/5334724189423659330
To pierwsze wlozylo sie przez pomylke – to sa korzenie powietrzne cyprysika blotnego (kilka takich rosnie w kurnickim arboretum)
Nemo słuchaj Sławka nie licz na kogoś tam, kup folię na monitor.
Mam go, dobry przesiadłem się z Olka i nie żałuję.
http://www.fotopolis.pl/index.php?n=7630&p=0
A komu pamięć nie siada ? 🙁
Ładne korzonki – i nie tylko…
Piosenka na dobranoc i dzień dobry… przykleiła mi się ostatnio.
Sąsiad Frank skonstantował, że chyba się starzeje. No… jak się ma 81 lat, to chyba czas zacząć się lekuchno starzeć? 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=JSY6hGznVZo
Alicja,
A komu pamiec nie siada? Nie wiem, nie pamietam!
Tamte zdjecia mozna bylo zobaczyc, ale do tych zachecam, bo nie zawsze trafia sie okazja utrwalic taka ptasia uczte. Zdjecia zrobilem na Florydzie w tamtym roku.
http://picasaweb.google.com/takrzy/PtasiaUczta?authkey=Gv1sRgCNjP_eHnhe_fag#slideshow/5334745298266596274
Na sepi obiad – padly aligator
To pierwsze zdjęcie – świetne!
Byłam kiedyś na takiej farmie aligatorów na Florydzie (gdzieś tam w głębi lądu, nie pamietam, gdzie). Oj, jak ja nie lubie takich płazów, gadów i tym podobnych! Uciekałam w podskokach. Ale Ty złapałeś naturę, jak widzę – nie żadna farma 😉
Co mi sie jeszcze nostalgicznie, to Challenger w ’86 roku. Akurat byliśmy, dziecko (stary „trekkie”) sie uparło, ze chciałby start zobaczyć, odsuwaliśmy wyjazd jak tylko sie dało, ale w końcu sie nie dało. No i obejrzał… w telewizji. Okropnie zimno było wtedy, w nosku nam zakrzepło, kiedy zwiedzaliśmy Cape Caneveral, ubrani we wszystkie swetry, jakie ze soba mieliśmy. Bliżej nie dali podejść 🙁
http://alicja.homelinux.com/news/Challenger-01.jpg
…oooo, zdecydowanie trzeba bedzie te skany powtórzyć i poprawić!
😉
Wlazłam na nostalgiczną ścieżkę… 😉
http://alicja.homelinux.com/news/F-24.jpg
Ja tez starty widzialem tylko w telewizji. Mniej wiecej w tym samym czasie, bo w 1987 roku bylem z moja corka w Disney World, Sea World i innych atrakcjach tamtego rejonu. Ona miala wtedy 10 lat, w Polsce gleboki komunizm, to bardzo jej sie podobalo. Dla mnie, mowiac delikatnie, bardzo amerykanskie, ale cos innego.
Zdjecia sepow robilem w Everglades National Park, na samym poludniu Florydy. Mozna tam przejechac samochodem, ale trzeba przyznac Amerykanom, ze w wielu miejscach umieja utrzymac przyrode w naturalnym stanie. Ten padly aligator oczywiscie nie byl tam podstawiony. Zdjec niewiele, bo akurat przejezdzala policja i kazali mi jechac dalej.
Do 5:55 – jak na Floryde ubrani jestescie faktycznie po kanadyjsku.
Ja raz w zyciu bylem w Grand Canion. Pada tam srednio cztery dni w roku. Mielismy tylko jeden dzien – to byl akurat jeden z tych czterech – lalo jak z cebra caly czas, nie mozna bylo nawet zrobic zdjec!
Oczywiście, Everglades…
Jerzor miał zawsze 2 tygodnie wolne naokołoświatecznie, to jezdziliśmy tam po słoneczko rok w rok, aż nam się zwyczajnie znudziło (bo jednak, było nie było, te 2 tysiace km od nas trzeba za kółkiem… minimum, a do Miami 2500). Jak to sie stało, że nie byliśmy w żadnym Disneylandzie – nie wiem, ale dziecko się nie napraszało, Bogu dzięki.
Kiedyś wybraliśmy się aż na Key West – tez był to zimny rok i jechaliśmy tak daleko na południe, jak tylko się dało, pomachalismy Kubie i Fidelowi 😉
http://alicja.homelinux.com/news/Key%20West-3.jpg
Oj Alicja… trza przerobić te zdjęcia!
Juz musze isc spac – dobranoc i dzien dobry.
Grand Canyon – unikać wiosną i jesienią, bo te cztery dni deszczowe właśnie wtedy sie zdarzają! Tak i nam sie przytrafiło pod koniec września jednego roku i w maju innego. Ale dwa inne razy były pyyyyyszne! To z South Rim… skan do powtórzenia, dobrze, żeśmy weszli dzisiaj na ten temat, juz dawno nie zagladałam do tych zdjęć i nie wiedziałam, w jakim one są stanie. Trzeba porządnie zeskanować, zanim się całkiem zestarzeja te zdjęcia.
http://alicja.homelinux.com/news/G.C-7.jpg
Dobranoc, Nowy…
zgaszę światło, jak dokończę ganianie po archiwach 😉
W Key West oczywiscie bylem i Hemingway’a pozdrowilem. Niezapomniane to miejsce. Warunek mojej zony – przyjade mieszkac do Stanow, jesli bedziemy mieszkac w Key West! Niestety takich mozliwosci nie mam, trzeba jeszcze z czegos zyc.
Teraz juz naprawde dobranoc, ale musze przyznac, ze przez ten czas bez komputera juz mi brakowalo blogowych kontaktow, chociaz wciaz jestem tutaj nowy.
Do 6:22. To jest to! Boze, ja dzisiaj nie zasne.
A w Black Canion byliscie?
Moze juz jutro.
Nie byliśmy w Black Canyon i nie byliśmy w tylu miejscach, gdzie nam się chciało… 🙁
Czasu nie starczyło, chociaż kontynent mamy zjechany dość dobrze, poza Alaską, Północną Dakotą (nie po drodze..) i Rhode Island. Może kiedyś jeszcze zahaczymy, chociaż jezdzić juz nam się nie chce tak jak dawniej „na piechotę” samochodem.
A co do tego zdjęcia z Grand Canyon… to było lekutko pod wieczór, około siódmej. Słońce zachodzi powoli, kolory na ścianach się zmieniają… a ludziska z opadłymi szczękami się gapią. Kompletna cisza. Nawet jak ktoś coś mówił, to przestał, jak podszedł do brzegu.
Różnica poziomów w tym miejscu – prawie 1600m pomiedzy miejscem gdzie stoimy, a wstążeczką Colorado River. Nie ma siły – zatyka człowieka!
To ja gaszę światło, a jak ktos okiennice otwiera, to tez dobrze, ja w kimonko, mimo ze Łysy nadal uparty i świeci w okno.
Stara Żabo (22:23)…
dopiero teraz doczytałam do tyłu, co się uśmiałam, to się uśmiałam 😉
Wyobrażam sobie Józka z taczkami, wjeżdzającym kobyle gdzie nie trzeba:)
Gaszę…i idę pospać.
Niedawno znalazłam w markecie TESCO pstrąga norweskiego – bardziej czerwono-różowy niż zwykły łosoś, ale poza tym bardzo podobny w smaku do łososia i z wyglądu, grubości mięsa itp. też. Niestety nigdzie nie znalazłam informacji o „pstrągu norweskim” – czy rzeczywiście jest taki gatunek ryby, czy to był może zwykły łosoś podkolorowany? Tu widać, że się orientujecie w kwestiach rybnych, więc może ktoś mi odpowie. Pozdrawiam:)